Niemal co tydzień dostaję od wydawnictw nowe książki. Dobre, złe, wybitne, przerażające i porażające. Niezłe. Przeciętne. Bardzo rzadko zdarza się książka, o której myślę „Jak ja mogłam jej wcześniej nie znać”. A dokładnie taka myśl przeszła przez moją głowę, kiedy przeczytałam „Sekret sprzedawcy rowerów”. Książek słynnego Sempe ilustratora znanego przede wszystkim z cudownych ilustracji do kolejnych tomów Mikołajka.
W Polsce nie za bardzo wiemy co robić z książkami, które mają mało treści i duże ilustracje. Przywiązani do wąskich kategorii literackich często wrzucamy je od razu do kategorii książek dla dzieci i niekoniecznie wyobrażamy sobie by mogły nam coś więcej zaoferować. No może poza „Małym księciem”. Tymczasem taka formuła otwiera książkę na czytelnika zarówno młodszego jak i starszego. Zresztą w ogóle byłoby dobrze by coraz więcej osób zdawało sobie sprawę, że książka dziecięca czy skierowana do młodszego czytelnika absolutnie nie oznacza książki słabszej czy takiej która niczego nie dostarczy czytelnikowi dorosłemu. Co prawda jest olbrzymia grupa autorów i czytelników, którzy rozumieją, że niezbadana jest głębia literatury dziecięcej ale sporo jest też takich którzy kupią cokolwiek co ma kolorowe ilustracje albo nigdy nie zastanowią się nad tym jak książka jest wydana.
„Sekret sprzedawcy rowerów” to moim zdaniem najlepszy rodzaj literatury. Jeśli przeczytamy ją siedmiolatkowi – doskonale się ubawi, jeśli dziesięciolatkowi – będziemy mieli fajny punkt wyjścia do rozmowy o zachowaniach społecznych, jeśli przeczytamy ją sami nawet po trzydziestce to spędzimy kilka dni rozmyślając nad tym jak to wszystko się ma do naszego życia i życia ludzi wokół nas. Co więcej, jak każde dobre dzieło, książka daje to co jest w czytaniu najważniejsze – możliwość samemu dopowiedzenia sobie morału – co jest niezwykle ważne jak się czyta z dzieciakami, żeby wyrabiać w nich umiejętność dopowiedzenia sobie wniosków do dzieła a nie nawyku czytania podsumowania co autor miał na myśli (tak dokładnie przeciwna rzecz do tej podstawowej szkolnej lektury). Przyznam szczerze, że mnie ta książka absolutnie zauroczyła.
O czym jest „Sekret sprzedawcy rowerów”? Oto w sielskiej miejscowości Saint-Ceron mieszka Rudolf Taburin. Nikt jak on nie zna się na naprawianiu rowerów i nikt tak jak on nie jest w stanie zadbać o swoich klientów. Wie po prostu wszystko co można wiedzieć o bicyklach. Ma jednak jeden wielki sekret, który kładzie się cieniem na jego życiu. Otóż Rudolf nie umie jeździć na rowerze. Jakby się przez lata nie starał – nie wychodzi mu. Niewielki sekret z dzieciństwa z czasem rósł i rósł a wizja, że ktoś mógłby się dowiedzieć staje się coraz bardziej przytłaczająca. Za to znalazł świetne mechanizmy obronne by jego sekret się nie wydał – a nawet zbudował całą karierę dzięki temu, że na rowerze jeździć nie umiał. Pytanie tylko czy można całe życie nieść ze sobą sekret.
W tym krótkim opowiadaniu znajduje się tyle obserwacji na temat tego jak to czego nie umiemy robić kształtuje nas w równym stopniu jak to co potrafimy, że aż się wzruszyłam. Głównie dlatego, że mam wrażenie, że Sempe w jakiś sposób uderzył w mój czuły punkt pokazując, że czasem to w czym jesteśmy dobrzy bywa zupełnie paradoksalne. Kto by np. wybrał dla osoby z dysfunkcjami karierę polegającą na pisaniu. A jednak te lata udowadniania, że umiem pisać choć nie umiem wstawiać przecinków zaprowadziły mnie tam gdzie jestem. Jednocześnie w książce znajdują się takie cudowne refleksje na temat tego, że być może tak naprawdę nikt nie jest tak zdolny i odpowiedni do swojego zawodu jak wydaje się z boku. Może wszyscy mamy w sobie jakieś sekrety, które najbardziej zjadają właśnie nas. Zresztą pod tym względem uważam tą książkę za idealną do czytania dzieciom – zwłaszcza tym, które już chodzą do szkoły (albo mogą sobie same przeczytać choć niektóre słowa mogą być dla nich trudne, bo są nietypowe). Właśnie wtedy, kiedy dziecko zaczyna porównywać swoje możliwości do rówieśników. Ta książka bardzo ładnie uczy, że nasze ograniczenia niekoniecznie muszą nas definiować. Serio mam wrażenie, że ta książka powinna trafić do ręki każdego młodego dyslektyka.
Nie da się jednak mówić o książce Sempe nie mówiąc o jego ilustracjach. Każdy kto czytał „Mikołajka” Gościnnego, czy „Katarzynkę” Modiano wie, że ilustracje rysownika tworzą osobny cudowny świat. To świat do szpiku kości francuski, trochę niecodzienny, spokojny, ciepły i piękny jak lato na francuskiej prowincji, kiedy czeka się na wyniki Tour de France. A jednocześnie w gestach, i fizjonomii swoich niemal naszkicowanych bohaterów autor bez trudu oddaje całą gamę uczuć i charakterów. Zresztą w przypadku „Sekretu sprzedawcy rowerów” chce się niemal dokonać parafrazy określenia „powieść graficzna” i stwierdzić, że mamy do czynienia z „opowiadaniem graficznym” – ilustracje są tu bowiem równie ważne co tekst – tworzą atmosferę opowiadania ale dodają też dodatkowej głębi. Jednocześnie dzięki charakterystycznej kresce rysownika nie sposób nie polubić bohaterów i nie dostrzec w nich prawdziwych ludzi.
Ukłony należą się tłumaczce Magdalenie Talar – bo w książce pięknie odbija się taki lekko zdystansowany, ironiczny ton autora. Po polsku książka brzmi miejscami niemal poetycko i niewątpliwie jest to pokłosie dobrego tłumaczenia. Jednocześnie jest w książce kilka neologizmów, których przełożenie musiało wymagać pewnego dłuższego zastanowienia. Jak wiadomo – w książkach, które mogą trafiać do młodszych czytelników język jest szczególnie ważny a tu jest bez zarzutu. Zresztą w ogóle należy przyznać, że całe wydanie jest po prostu piękne – nietypowy format, twarda okładka, szycie – wydawnictwo dobrze pomyślało, że to jest taka książka, do której się wraca, a czasem trzyma na półce od własnego dzieciństwa do dzieciństwa swoich wnuków.
No dobra wystarczy tych zachwytów. Przyznam szczerze – jeśli zastanawiacie się już co mogłoby trafić pod choinkę albo zostać podrzucone na Mikołajki, albo co kupić samemu sobie, bo kto powiedział, że książki mają być tylko dla dzieci to mam dla was odpowiedź. Zróbcie sobie tą przyjemność i kupcie książkę „Sekret sprzedawcy rowerów”. Bo, jest to jedna z tych niewielu czułych książek jakie czytałam.
Wpis powstał we współpracy z wydawnictwem Znak.