Dziś na Netflix ma premię serial „Tiny Pretty Things” – opowiadający dość dramatyczną historię rozgrywającą się w szkole baletowej. Serial czerpie swoją inspirację z powieści Sonii Charaipotry i Dhonielle Clayton. Powieść przeczytałam i powiem wam szczerze – dała mi dokładnie te przeżycia których spodziewałam się po serialu. Czyli możliwość oglądania intryg rodem z „Plotkary” pomieszane z ambicjami uczennic szkoły baletowej.
W przeciwieństwie do serialu powieść nie zaczyna się od usiłownia morderstwa, ale od brzemiennego w skutki upadku na próbie. Osobiście uważam, że jest to zdecydowanie lepsze rozpoczęcie, bo jednak młodzi ludzie – nawet powodowani zazdrością nie mordują się wzajemnie w tak dramatyczny sposób. Natomiast podstawiają sobie nogi. Zwłaszcza w tej nowojorskiej szkole baletowej, która stawia przede wszystkim na technikę i przywiązanie do tradycji. Młode dziewczyny pod okiem swoich rosyjskich instruktorów marzą przede wszystkim o tym by dostać się do pierwszej obsady „Dziadka do Orzechów” czy „Giselle”.
Kiedy poznajemy Gigi, Bette i June właśnie dowiadują się jakie role dostały w „Dziadku do Orzechów”. Gigi nowa uczennica w szkole, która przyjechała z Los Angeles, nie spodziewanie dostaje rolę Cukrowej Wieszczki, o której marzy Bette, z kolei June zostaje wybrana na jej dublerkę co z jednej strony – potencjalnie daje jej możliwość zajęcia wysokiej pozycji w szkolnej hierarchii, z drugiej – wciąż jest tylko dublerką. W powieści poznajemy historię z ich różnych perspektyw dowiadując się coraz więcej nie tylko o tym jak przygotowują się do kolejnych występów, ale także o tym jak wyglądało ich życie wcześniej, jakie skrywają tajemnice i jakie mają ambicje. Gigi okazuje się dziewczyną, sympatyczną i pracowitą choć nie mającą żadnych skrupułów by odbić chłopaka Bette. Sama Bette to najbardziej chyba skomplikowana i straumatyzowana postać. Siostra wybitnej tancerki, która kilka lat wcześniej ukończyła tą samą szkołę. Bette chciałaby być jak jej siostra, a także sprostać wymaganiom swojej matki, ale jednocześnie bardzo wyraźnie – ma własne problemy które stara się zagłuszyć lekami. Na koniec June – która wypadła ze swojego kręgu koreańskich koleżanek, i teraz szuka dla siebie nowego miejsca. Jest inteligenta i uważna ale cały czas balansuje czy nawet przekracza granicę zaburzeń odżywiania. June potrafi budzić sporo sympatii, ale niech to nie zwodzi czytelnika – jest równie bezwzględna jak inne bohaterki.
Powieść czyta się dobrze właśnie dlatego, że wbrew dość dobrze znanym schematom niekoniecznie czyni jedną bohaterkę idealną a wszystkie pozostałe wredne. Co prawda Gigi wypada nieco lepiej od Bette (w sumie ta jest tu najbardziej takim typowym czarnym charakterem) ale też trudno uznać ją za dziewczę zupełnie idealne. Reszta postaci też jest pod wieloma względami niedoskonała – od Aleca, przystojnego chłopaka, na widok którego dziewczętom serca biją szybciej po Henriego – przybysza z Francji, który zapowiada się najlepiej z całej szkoły ale sprawia wrażenie, jakby (jako kolejna postać) skrywał mroczną tajemnicę.
Oczywiście wszystko rozgrywa się w ramach szkolnej rywalizacji. Autorki bardzo skutecznie sprawiają, że czytelnik po trzech stronach ma wrażenie, że nie ma na świecie bardziej znaczącej rzeczy od tego, kto będzie grał Cukrową Wieszczkę w czasie zimowego występu. Choć realia szkoły możemy uznać za przesadzone (jak podejrzewam, nawet jeśli przyjmiemy, że w szkołach baletowych bywa paskudnie to jednak nauczyciele nie są aż tak obojętni na poczynania uczniów) to jednak sama rama szkolnej dramy gdzie dosłownie wszystko wydaje się najważniejsze na świecie wychodzi autorkom sprawnie. Do tego rzeczywiście widać starania by postacie były zróżnicowane zarówno pod względem pochodzenia jak i doświadczeń – nie ma tak że na jednej bohaterce skupia się cała krytyka, czy może raczej – zebranie problemów z młodymi tancerkami.
Nie ukrywam – to nie jest wybitne dzieło literackie ale – nie da się od tego oderwać. Dosłownie jakbym oglądała serial w stylu „Plotkary” gdzie po prostu musisz wiedzieć kto ostatecznie zatańczy na scenie i kto komu podstawił nogę. Ta atmosfera budującego się napięcia pomiędzy bohaterkami, ale też pomiędzy baletnicami a czekającym (lub nie) na nie światem kariery i sławy sprawia, że piszę ten tekst diabelnie niewyspana, bo musiałam wiedzieć co będzie dalej. Zresztą nie ukrywam byłam boleśnie zawiedziona, kiedy dotarłam do końca i okazało się że to jest książka która ma to drugi. Poważnie się zastanawiam czy nie będę go czytać po angielsku, bo chcę więcej. Przy czym ponownie – należy to traktować w kategoriach rozrywki bardzo lekkiej, sympatycznej być może leczącej z marzeń o zastaniu baletnicą (BTW sporo tu jednak jest o ciężkiej pracy, licznych treningach itp. Więc nie ma tej wizji, że baletnica ma czas tylko knuć a o treningu czy technice się w ogóle nie wspomina). Warto też zaznaczyć, że powieść ukazała się w serii YA! – przeznaczonej dla młodzieży. Moim zdaniem, jeśli trafi do ręki 13-14 latki fajnie byłoby, gdyby rodzice też ją przeczytali i pogadali o niektórych problemach i postępowaniu bohaterek bo ma przeczucie, że nie powinno się tego zostawiać zupełnie bez komentarza.
Powiem wam szczerze, że zaczęłam oglądać serial (dopiero jestem po połowie jednego odcinka więc to nie recenzja) ale trochę mnie zdenerwowało, że taką szkolną narrację – która ma swoje wady, ale jednak wciąga właśnie tym, że dzieje się w świecie rywalizacji o jedną rolę w przedstawieniu – zamieniono w coś dużo bardziej jadącego po bandzie. Co w sumie nie było aż tak potrzebne, bo te skomplikowane relacje dziewczyn, i ich zachowanie nie było aż tak nudne, wręcz przeciwnie – chętnie bym obejrzała serial, który by się dużo bardziej trzymał tej rzeczywistości. No ale wyraźnie nawet szkolne dramy są już zbyt „łagodne” dla streamingu. Zwłaszcza, że od pewnego czasu mam wrażenie, że ilekroć ktoś się bierze za balet to jego głównym pragnieniem jest zszokować widzów tak bardzo, żeby myśleli, że albo zostajesz cynglem mafii albo baleriną.
Na koniec muszę stwierdzić, że choć książka mi się podobała i przeczytałam ją migiem to znalazłam kila denerwujących błędów w tłumaczeniu (Tłumaczyła Matylda Biernacka) – głównie tam, gdzie pojawiają się tacy „fałszywi przyjaciele” – czyli „wdarł się na moją prywatną praktykę” a nie na „mój indywidualny trening”. Przy czym już miałam o tym więcej napisać, ale zdałam sobie sprawę, że czytałam egzemplarz próbny a te często trafiają do dziennikarzy przed ostatnią korektą. Może się okazać, że w waszych egzemplarzach już wszystko będzie poprawione. Jednocześnie – nie jest tak, że tych błędów jest tyle, że książki ne da się czytać. Zdecydowanie się da czytać do czwartej nad ranem, kiedy odrzuca się skończony tom i sprawdza na Goodreads, że zgodnie z przewidywaniami jest kolejna część. Którą – gdybym ją miała zaczęłabym pewnie czytać o czwartej pięć.
Wpis powstał we współpracy z Grupą Wydawniczą Foksal