Witajcie moi drodzy w podsumowania części drugiej, gdzie biegnę na łeb na szyję przez ten dziwny, dziwny rok 2020 w którym pod względem kulturalnym nic nie było takie jakie się zdawało. Było tej kultury mniej i więcej niż zwykle. Po spektakularnym końcu wszystkiego w 2019, ten 2020 miał nam powiedzieć coś nowego i ciekawego a tymczasem skończyliśmy z zamkniętymi kinami, teatrami i przerwanymi produkcjami. Sama mam wrażenie, że to był rok, kiedy każdy oglądał trochę co innego i być może był to pierwszy rok kiedy wybór naprawdę zależał tylko od nas – bez tego narzuconego schematu kinowych premier. Dlatego, mam poczucie, że każde podsumowanie będzie niepełne, bo żyliśmy w tym roku w bardzo różnych światach. Ja jak co roku staram się jakoś zamknąć w bańce świat plus minus mój. Bez rankingów, bez śmiertelnej powagi.
Czy ktoś w ogóle pamięta, że ten rok rozpoczął się od premiery nowego serialu Gatissa i Moffata o Draculi? Serial nie odniósł sukcesu Sherlocka za to potwierdził, zasadę, że na trzy odcinki serialu stworzonego przez ten autorski duet, dwa są w porządku a trzeci każe zastanawiać się co tu się odwampirza.
Na początku roku skończył się fenomenalny serial „Good Place” i wydawało się nam że wszystko będzie z nami w porządku. Ale nie było w porządku. I to nie tylko dlatego, że nie byliśmy emocjonalnie gotowi na tak perfekcyjne zakończenie tak perfekcyjnego serialu.
Do kin trafiła ponownie zekranizowana „Emma” i już mieliśmy fochać że ileż można tą biedną Austen przerabiać na ekran ale film okazał się tak słodki, bezpretensjonalny i uroczy, że schowaliśmy uwagi do kieszeni i przez pół roku nadrobiliby całą filmografię występujących w nim aktorów i aktorek. Bo akurat mieliśmy czas.
Kiedy zamknięto kina i teatry w Internecie zaroiło się od pokazów, otwartych bibliotek, spotkań i transmisji. Mielimy to wszystko obejrzeć a zamiast tego obejrzeliśmy za jednym posiedzeniem cały sezon „Króla Tygrysów „i poprawiliśmy programem „Too Hot To handle”. I też dobrze.
Na samym początku pandemii przesunięto premierę najnowszego filmu o Jamesie Bondzie i od tego momentu cały świat umówił się, że pandemia skończy się wtedy, kiedy film trafi do kin. Natomiast Daniel Craig pewnie sobie myśli, że to zabawne, że kiedy już postanowił ostatecznie rozstać się z rolą to wszechświat fizycznie na to rozstanie nie pozwala.
Ponieważ zamknięto wszystko to wszyscy rzucili się do Internetu, gdzie czekało na nich mnóstwo rzeczy robionych „przez kamerki”. Większości nie dało się oglądać, niektóre były piosenką „Imagine” śpiewaną przez gwiazdy w ich wielkich posiadłościach (od samego pomysłu rozwija się czerwony sztandar) ale jedna z nich była serialem „Staged” gdzie David Tennant i Michael Sheen grali samych siebie tylko lepiej. Było to ciepłe, zabawne i dobre i kto wie, może warte tej pandemii.
Odwołano Eurowizję więc nikt nie wie jakie kraje nie obecnie lubią a jakie się już nie lubią. Zamiast tego pojawiła się głupia komedia o Eurowizji, która dała idealną imitację całego wydarzenia. Od pół roku nucimy piosenki o szczęśliwych wielorybach i co pewien czas musimy się tłumaczyć, dlaczego znów śpiewamy pod nosem „Ja Ja Ding Dong”
„She Ra” się skończyła i okazało się, że to nam się nie wydawało tylko ten serial naprawdę był wielką tęczową propagandą w kosmosie. Zresztą tęczowa propaganda w kosmosie ma się dobrze, bo w „ST: Discovery” pojawiły się postacie niebinarne i wszyscy poczuli, że są w domu bo właśnie tym jest Star Trek – serialem który daje ci to czego potrzebujesz zanim wiesz że tego potrzebujesz (plus wielką grzybnię).
Cały Internet (plus okolice) podzielił się mniej więcej po połowie na ludzi, którzy mogą przysiąc na wszelkie świętości, że „Normalni Ludzie” Sally Rooney to wielka literatura i na tych którzy mogą przysiąc, że nie wiedzą o co chodzi. Potem do tego podziału doszedł jeszcze podział na tych którzy się serialową adaptacją zachwycili i tych którzy na niej przysnęli.
Ryan Murphy ma umowę z Netflixem która chyba brzmi „kręć panie, kręć nie patrz co robisz kręć”. Wychodzi różnie – Hollywood okazało się fantazją kulawą, Prom był fantazją wypolerowaną a jeszcze do obejrzenia jest kilka produkcji. Osobiście mam wrażenie, że przydałoby się tych seriali i filmów tak o połowę mniej.
Ci którzy oglądali drugi sezon Madalorianina twierdzą, żeby dobry, ewentualnie twierdzą, że był niedobry bardzo, kłócono się o to czy baby Yoda (który nazywa się jak lekarstwo na kaszel) jest przeciwny utrzymywaniu gatunku kosmicznych żab a na koniec wszyscy albo otarli łzę fanowskiego wzruszenia albo zazgrzytali zębami z gniewu a czasem na raz.
Do polskich kin trafił wyrób filmopodobny pod tytułem „365 dni”. Może byśmy tą wtopę przetrwali, ale Netflix wygadał się przed całym światem, że ten koszmarek istnieje. Trzeba przyznać mamy pecha – lata Szkoły Polskiej, Oscary, Wajdy i Kieślowskie a ostatecznie pewnie większość osób będzie kojarzyła kinematografię polską z najbardziej bezpłciowej sceny seksów na jachcie w historii kinematografii.
Christopher Nolan zrobił TENET i pewnie wszyscy kręcilibyśmy nosem, że to takie jakieś nie za bardzo mądre, ale akurat tak się zdarzyło, że kina były długo zamknięte i premiery poprzesuwane i jak już nam ten TENET dali to przez chwilę nawet bieganie przez czas w złą stronę wydawało się normalne. Plus Robert Pattinson wydawał się całkiem dobrze bawić na planie i chyba tym razem wyjątkowo – wiedział w jakim filmie gra.
W tym roku nie było niczego, a zwłaszcza typowego lata w kinach więc zamiast oglądać kolejny film o super bohaterach Marvela obejrzeliśmy ten film o nieumarłych na Netflixie czyli „The Old Guard”. Film okazał się idealną letnią rozrywką z tą różnicą, że na Netflixie jeden nieśmiertelny pan może wyznawać miłość drugiemu nieśmiertelnemu panu a w kinie to raczej mogliby tylko na siebie długo patrzeć a potem reżyser by tłumaczył na Twitterze że to znaczy że się bardzo kochają
W sieci pojawił się remake „Rebeki”. Wiele osób obejrzało ten film, ale bardzo nieliczne wiedzą po co w ogóle powstał. Nie mniej aktorzy są ładni i pojawiają się w ładnych strojach na tle ładnych dekoracji. Wszystko jest takie ładne, że trudno w tym znaleźć oczekiwane napięcie, nastrój i sens. Jednak lepiej Hitchcocka. Co odnosi się właściwie do prawie każdego wyboru filmowego jaki chcemy podjąć.
Przez chwilę chyba wszyscy oglądali „Gambit Królowej” i nagle okazało się coś co całe pięć osób na świecie wiedziało od dawna – że szachy są fascynujące i sexy. Ze sklepów zniknęły zestawy szachowe, kluby szachowe odrodziły się niespodzianie, przypadkowi ludzie nagle zaczęli czytać książki o grze w szachy i cały świat pomyślał jakby to było pięknie przez moment być arcymistrzem. Kilkoro komentatorów przeraziło się, że to nie tak bo jednak jak to ma być że szachy propaguje postać kobieca, ale zapoznano ich z definicją fikcji. Ostatecznie sukces wielki i przecież nasz polski, bo największego ze wszystkich mistrzów grał Dorociński i to jakby był nasz wspólny sukces.
Disney wrzucił całego „Hamiltona” na platformę Disney Plus. Ludzie zobaczyli Hamiltona. Wydaje się, że ilość osób, które obejrzały Hamiltona wielokrotnie przerasta ilość osób, które miały subskrypcję platformy streamingowej. Ostatecznie wyrok jest taki, że Hamilton był jest i będzie doskonały. I nawet po przegranej Trumpa w wyborach ogląda się go bez jakiegoś dojmującego poczucia goryczy
Do oglądania „Enoli Holmes” przystąpiliśmy z wielkimi oczekiwaniami, ale gdzieś w trakcie okazało się, że jednak nie jest to film dla nas. Jesteśmy to jednak w stanie przeboleć, ponieważ widok Henry Cavilla w takim nieco przyciasnym stroju z epoki rekompensuje wszelkie bolączki i dłużyzny a także ponoć u niektórych leczy skrofuły.
Przez pewien czas wydało się, że Tom Cruise wysadzi zabytkowy most w Polsce. Było dużo szumu więc pan Tom jednak mostu nie wysadzi (o ile w ogóle cokolwiek zrobi, bo ostatnio musiał przerwać pracę po tym jak nakrzyczał na ludzi). Z wraz z postępem roku Polacy zaczęli się zastanawiać czy warto było tak protestować. Może zamiast mostu trzeba było panu Tomowi zaproponować coś innego. Na przykład cały kraj dookoła.
Do kin i na Disney Plus weszła „Mulan”. Może byłoby fajnie, gdyby nie te wścibskie dzieciaki, które doczytały do końca napisy po filmie (zamiast je zignorować) i okazało się, że jednak troszkę nie wypada kręcić filmów w regionach, gdzie są obozy pracy przymusowej. No ale jak to mówią – nie ma etyki w kapitalizmie, zawłaszcza, jeśli jesteś monopolistą do spraw słodkiej rodzinnej rozrywki.
Serial „Emily w Paryżu” rozdrażnił wszystkich od influencerów po całą populację stolicy Francji. Sama fabuła sprowadza się jednak do tego, że bohaterka w ładnych ciuchach całuje przystojnych francuzów w różnych okolicznościach przyrody. Chcieliśmy się powstrzymać przed oglądaniem, ale jest 2020 i jakakolwiek wizja, że reszta świata istnieje i wciąż gdzieś tam są piękni francuzi do całowania była zbyt pociągająca by odjeść do komputera.
Amerykańska Akademia wprowadziła drobne i w sumie niewiele wnoszące zmiany do zasad przyznania Oscarów za najlepszy film. Zmiany dotyczą reprezentacji różnych grup w procesie tworzenia filmów. Oczywiście nikt porządnie dokumentu nie przeczytał więc w sieci zaczęto trąbić, że trzeba będzie robić filmy o czarnoskórych gejach albo jeszcze gorzej o kobietach. Ja tam bym chciała, żeby ktoś zrobił film o blogerce heroicznie czytającej wydruk A4 z zasadami od początku do końca i na dodatek ze zrozumieniem.
Przez chwilę wydawało się, że w Polsce dlatego nie ma kasy dla artystów, bo poszła na Braci Golec i Zenka Martyniuka. Po głębszym zastanowieniu dochodzimy jednak do wniosku, że wszystkie pieniądze w Polsce poszło po prostu na piękną i długą reklamę Apartu.
Apple Plus TV – ta platforma streamingowa, której nikt nie ma bo ileż można – cichaczem wypuściło sitcom o miłym panu trenerze, który z Ameryki przyjeżdża do wielkiej Brytanii. W serialu wszyscy są dla siebie mili, mówią o swoich uczuciach a poziom toksyczności wynosi -1000. Serial jest najlepszym co nas w 2020 spotkało, dlatego prawie nikt go nie widział.
Aaron Sorkin nakręcił „Proces Siódemki z Chicago” – film tak cudownie polityczno propagandowy jak tylko się da. A że w tym roku to co na ekranie zgrywało się idealnie z tym co poza ekranem, to można było dojść do wniosku, że zamieszki w Stanach to wielka trasa promocyjna produkcji. Ostatecznie może trochę za dużo Spielberga w tym Sorkinie ale odpowiedź jak należy się zachowywać w trudnych czasach czytelna i ważna nie tylko w US.
HBO wypuściło serial „Od Nowa”, który charakteryzował się słabym zakończeniem i dobrą grą aktorską Hugh Granta (do czego niby jesteśmy przyzwyczajeni, ale zawsze miłe). Po emisji serialu wszyscy chcieli być płaszczem Nicole Kidman.
Czwarty sezon „The Crown” nie był najlepszy fabularnie, ale wszystko wydawało się tak bliskie życiu że po raz pierwszy ktoś w UK pomyślał, czy przypadkiem nie należałoby zaznaczyć, że to jednak nie jest dokument i że scenarzyści nie mają pojęcia co Królowa powiedziała Karolowi a Karol Dianie. Ostatecznie ponownie w tym roku trzeba było przywoływać definicję fikcji i fabuły co było trochę motywem przewodni tego dziwnego, dziwnego roku.
Disney zrobił konferencję, na której zapowiedział jeszcze więcej wszystkiego. Wygląda na to, że wszyscy w świecie Gwiezdnych Wojen dostaną swoje seriale, wygląda też na to, że kiedyś swojego serialu doczeka się każdy bohater Marvela. Na początku wszyscy byli zadowoleni, ale część poczuła się też zmęczona tylko czytając tą listę. Trolle z ostatniej ławki pytają, kiedy będzie serial o Jar Jar Binksie bo nie mogą się doczekać.
W tym roku nie było filmu o smutnym białym mężczyźnie lecącym w kosmos, był serial o smutnej kobiecie lecącej w kosmos i o smutnym mężczyźnie, który z kosmosem próbuje się skontaktować. Ostatecznie chyba jednak ludzie mają trochę dość smutków w kosmosie, bo serial „Rozłąka” został skasowany a „Midinight Sky” dostaje wyjątkowo słabe recenzje.
Elliot Page powiedział, że jest Elliotem Page i nagle zatrzęsła się internetowa ziemia, bo jak się okazuje, wciąż takie rzeczy są nie do pomyślenia. Tymczasem są do pomyślenia i jak myślę ani Page ani jego żony zupełnie nie obchodzi co myśli o tym pan Krzyś z Otwocka i pani Ala z Torunia.
Warner Bros oświadczyło, że będzie w przyszłym roku wprowadzać do dystrybucji w modelu hybrydowym – czyli do kina i na platformę streamingową jednocześnie. Obecnie komentatorzy są pomiędzy wieszczeniem końca kinematografii, końca kin i końca dużych produkcji, ale tak naprawdę nikt nic nie wie poza tym, że wściekli się reżyserzy tych filmów które mają trafić od razu do streamingu, bo nie na streaming Diunę kręcono.
Festiwal w Gdyni odbył się głównie online co znaczy, że tym razem większość jego uczestników głównie oglądała filmy, w latach, gdy nie odbywa się online, uczestnicy dzielą swój czas na oglądanie filmów i spożywanie różnych płynów – w zależności od branży są to albo alkohol, albo kawa. Jako że ludzie się fizycznie nie spotkali nie było skandalu a przełomowo festiwal wygrał film animowany, czego nikt nie przyjął z zaskoczeniem, bo jest 2020.
„Cyberpunk 2077” zadebiutował i nagle wszyscy stali się specjalistami do gier komputerowych. Ostatecznie jednak po kilku tygodniach od premiery jest już prawie pewne, że data w tytule odnosi się do roku, kiedy gra będzie działała bez błędów na wszystkich platformach.
David Fincher nakręcił wielkie oscarowe dzieło pod tytułem „Mank”, którego największym problemem był fakt, że czuć było, że to ma być wielkie Oscarowe dzieło. Ostatecznie wciąż bardziej opłaca się obejrzeć Obywatela Kane. Plusik za Toma Burke w roli Orsona Wellesa. Aż chciałoby się film tylko o nim. Jednocześnie przypominamy – nie każdy film, który jest czarno-biały jest wybitny. Przypominamy to widzom, ale przede wszystkim reżyserom.
Pierwszy polski film wyprodukowany dla Netflixa – „Erotica 2022” weszła do dystrybucji w momencie, kiedy nie było co myśleć o dystopii bo dystopię mieliśmy za oknami. Sam film nie jest tak zły jak go niektórzy krytycy odmalowują, ale jest doskonałym przykładem jak dystrybucja przez Netflix może sprawić, że film trafi dokładnie do tych osób, które nie chciały go obejrzeć.
Pod koniec roku Netflix wypuścił serial Bridgerton i ludzie zastanawiali się czy książę może być czarnoskóry w serialu w którym bohaterowie tańczą do instrumentalnej wersji popowych hitów. Padło wiele argumentów, z których tylko nieliczne wskazywały, że w sumie to nie ma znaczenia jeśli poświęcamy czas na oglądanie ekranizacji harlequina
W ostatnich dniach roku o komedię „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją” pożarli się w Polsce wszyscy poważnie krytycy filmowi próbując ustalić, czy to arcydzieło czy jeszcze nie arcydzieło, czy szmira i nagle okazało się, że cała ta krytyczna energia znalazła gdzieś ujście. Trochę tak jak z punktami w aplikacji Żabki – trzeba je wydać do końca roku, bo przepadnie.
Robert Makłowicz był i było to dobre. Jeździł po Chorwacji i karmił psa koperkiem. Żyćko. Być może była to jedna z niewielu dobrych rzeczy w 2020.
Jaki będzie 2021? Myślę, że będzie dziwny. I być może wcale nie taki przełomowy. Bo chyba nic nie wskazuje na to byśmy już teraz zaraz mieli wyjść z tej sytuacji, w której autentycznie nie wiadomo co dalej. Czy będą kina, czy wrócimy do wielkich premier i wielkiego wyczekiwania, czy będzie jeszcze piątkowa wyprawa wieczorem na film, popcorn i pogaduchy ze znajomymi. Czeka nas nie tylko odpowiedź na to pytanie ale też pewnie – jakaś dziwna mieszanina produkcji zaczętych i niedokończonych, jakieś luki – które powstały ze wstrzymania produkcji w 2020 (już teraz je mamy ale to się pogłębi). Do tego już widać że w serialach które wróciły mamy watki pandemii – ciekawe jak długo się utrzymają. Pytań jest jak widać mnóstwo, odpowiedzi niewiele. Jedyne co pociesza – to że pandemia trochę pokazała, jak bardzo jesteśmy wszyscy w ciężkich czasach zależni od kultury i tej ucieczki, pomocy, drogowskazu jaki oferuje. I jak bardzo nie jest nam jednak obojętne czy ona jest czy jej nie ma. Dlatego nie pozostaje nic innego jak czekać w napięciu na nowe czasy i mieć w sercu nadzieję, że nie zabraknie w nich miejsca i na kulturę wysoką i popularną i milion seriali ze świata Gwiezdnych Wojen.
Trzymajcie się !