Dotarliśmy do tego momentu roku, w którym podsumowuję ostatnie dwanaście miesięcy. Jak co roku zaczynam od osobistej strony podsumowań próbując zebrać wszystkie najważniejsze rzeczy jakie przydarzyły mi się w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. To ważny wpis – dzięki nie mu za rok będę mniej więcej wiedziała co właściwie działo się w moim życiu. Inaczej totalnie wszystko zlewa mi się w jedno.
Zacznę od refleksji, że tak naprawdę pod wieloma pandemicznymi względami 2021 rok był gorszy od 2020, ale był też potwierdzeniem, że lepszy diabeł znany od nieznanego. Choć covid nas straszył, zamykał w domach i urywał nasze plany to już nie przeżyliśmy takiego szoku jak w 2020. Pod pewnymi względami mam wrażenie, że nie tyle jest nam lepiej co nauczyliśmy się trochę żyć w zupełnie innych czasach. Do tego stopnia, że gdy w wakacje wszystko wróciło niemal do normy, wszyscy czuli się jakoś dziwnie – jakby znów musieli poruszać nieużywanymi mięśniami. Jednocześnie mam wrażenie, że w 2021 roku całe mnóstwo osób – w tym ja, podejmowało ważne decyzje bazując na swoich emocjach z 2020. Po prostu nigdy więcej nie chcieliśmy się czuć tak jak wtedy.
Dobra to czas na podsumowanie tego roku, od razu mówię nie idę chronologicznie – staram się po prostu jakoś uporządkować co się wydarzyło.
– Klamrą roku okazały się dwie książki. W lutym zeszłego roku ukazała się moja książka „Seriale. Do następnego odcinka”. Prawda jest taka, że przez covid dość długo trwał proces wydawniczy. Co znaczy, że to była ta książka, którą zaczęłam pisać w czasie tego pierwszego, najgorszego lockdownu. Byłam przeszczęśliwa, że się pojawiła, bo moim zdaniem – brakowało na rynku takiej książki o różnych aspektach serialowych produkcji. Niestety z powodu pandemii nie miałam okazji jeździć z nią po Polsce i promować, gdzie się da. Bardzo tego żałuję, bo to takie cudowne wyrównanie za dni poświęcone na wgapianiu się w ekran. Ledwie zdążyłam odetchnąć już wydawnictwo poprosiło mnie o zupełnie nową książkę. Tym razem miałam napisać o nadziei w trudnych czasach, o łapaniu perspektywy i o tym, że nasze życie nie jest najgorsze na świecie. Podjęłam się tej pracy ze sporym lękiem (do tego stopnia, że jest cały rozdział w książce o tym, strachu) ale ostatecznie – mam wrażenie, że wyszło coś dobrego. „Mam nadzieję” pojawiło się już w przedsprzedaży (kupujcie w ciemno!) a ja zastanawiam się czy ja przypadkiem nie zaczęłam pisać książek, żeby uciec od ciągłego przymusu pisania czegoś na deadline…
– Miniony rok to także moment w którym mogłam się szczepić na covid. Przyznam wam, że jako osoba, która z konieczności od początku pandemii siedziała w wiadomościach z całego świata o wirusie – nie mogłam uwierzyć, że tak szybko udało się nam stworzyć szczepionki (nie należę do osób które uważają że za szybko – po prostu nie musieliśmy zaczynać od zera bo część badań mieliśmy „tak na zaś”). Przy pierwszej i drugiej dawce myślałam, że się popłaczę z radości – szczepienie okazało się dokładnie tym czego się spodziewałam – zapowiedzią zupełnie nowej rzeczywistości gdzie osoba, która się szczepi może się wciąż bać wirusa ale dużo mniej boi się śmierci. Kiedy wszyscy się zaszczepili po raz pierwszy od ponad roku spałam spokojnie. Na trzecie szczepienie szłam bez poczucia wyjątkowości raczej tego, że pewne rzeczy szybko stają się banalne. Podsuwasz ramię i twoje szanse że nie zachorujesz i nie umrzesz rosną o kilkadziesiąt procent. Życie w pandemią przy szczepieniach stało się bardziej niewygodą niż koszmarem. Oczywiście mówiąc z osobistej perspektywy (a taką postanowiłam przyjąć w odniesieniu do pandemii).
– W 2021 roku pojawił się w moim życiu Maciej i Magda. Ta dwójka postawiła wszystko na głowie. Oboje pracując jako moi managerowie (chciałam napisać „mój team” ale gdzieś tam umarł wtedy jeden językoznawca) wprowadzili mnie w zupełnie nowe rejony internetowej działalności. Takiej która sprawiła, że zaczęłam poważnie zastanawiać się nad tym czy nie zmienić swojego życia i nie zdecydować się w pełni działać w Internecie. Ilekroć mówię komuś o tym co robi dla mnie Maciek i Magda zawsze podkreślam, że powinni sobie napisać, że ich marką jest posiadanie kręgosłupa moralnego. Jeśli myślicie, że w Internecie każdy jest w stanie zrobić wszystko tylko po to by więcej zarobić to powinniście spotkać tą dwójkę. Dla nich polecenia influencerów mają sens tylko wtedy, kiedy wszyscy czują się z tym dobrze. Serio, ilekroć czytam o jakichś grubych marketingowych wpadkach influencerów myślę „Maciek by do tego nie dopuścił”. I mam nadzieję, że tak zostanie.
– W czerwcu tego roku wzięłam wszystkie zachomikowane pandemiczne dni wolnego i poszłam na urlop myśleć co będę robić dalej ze swoim życiem. Myślałam, że będę miała mnóstwo wolnego, ale wcale tak nie było – pisanie książki, pisanie bloga, robienie rzeczy w moich social mediach, wywiady, spotkania, wypowiedzi eksperckie – tyle się tego nazbierało, że pod koniec miesiąca wiedziałam już coś co przeczuwałam od dawna – mój lęk, że bez stałej pracy etatowej będę się nudzić i nie będę miała co robić był bardzo nieuzasadniony. Warto jednak zaznaczyć, że trochę wolnego miałam co wykorzystałam na założenie podcastu „Jeszcze słowo” – skromna ledwie kilkunastominutowa formuła, sprawiła, że potem nawet wtedy, gdy miałam więcej na głowie mogłam nagrywać podcast bez przeszkód.
– Są rzeczy, które po prostu muszą się wydarzyć w życiu człowieka. U mnie obie wydarzyły się we wrześniu. Pierwsza – to pofarbowanie włosów na fioletowo. Po prostu któregoś dnia się obudziłam i uznałam, że w sumie dlaczego mam nie pofarbować włosów na fioletowo. Tak też zrobiłam i od tego czasu jestem z tej decyzji bardzo zadowolona. Druga – to złożenie wypowiedzenia. Zrobiłam to po długim namyśle, zdając sobie sprawę, że „Polityka” która przez kilkanaście lat (zaczęłam tam pracę jeszcze na studiach) była moim domem musi mnie kiedyś wypuścić w świat. Prawda jest taka, że złożyło się na to kilka czynników – finansowy (praca tam przestała być moim głównym źródłem utrzymania), towarzyski (z racji pandemii spędzałam większość dnia zupełnie sama) i też ambicjonalny (uważam, że moja praca byłaby super gdybym nie miała wszystkiego innego, ale kiedy miałam wszystkie inne aktywności to trochę – nie pozwalała mi się rozwijać). Rozstanie z miejscem pracy nie było ostateczne (wciąż piszę dla Polityka.pl) ale był to dla mnie bardzo trudny moment. Trochę jakbym wyjeżdżała z domu na studia.
– Założyłam własną działalność gospodarczą dokładnie w momencie w którym Sejm przegłosował Nowy Ład. Zakładam, że po prostu Mateusz Morawiecki przeraził się tego jak bardzo będę potężna i uznał, że musi coś na to zaradzić. Paradoksalnie – choć finansowo może wszystko się będzie mniej opłacać to ostatecznie cieszę się, że zdążyłam tylko raz zapłacić podatki w starym systemie. Nie będę miała czego wspominać, czego żałować po prostu nie będę znała innej rzeczywistości. Widzicie ja zawsze widzę moje konto bankowe do połowy pełne.
– O ile podróże w 2020 urwały się dość nagle na początku roku i wróciły jedynie na chwilę na wakacje to 2021 był nieco łaskawszy jeśli chodzi o obijanie się po kraju. Ja ruszyłam szlakiem festiwali filmowych. Byłam w Koszalinie na Festiwalu Młodzi i Film i moczyłam stopy w Bałtyku w pobliskim Mielnie. Nad morzem znalazłam się też z okazji Festiwalu w Gdyni, który był absolutnie cudowny i nie wiem czy w tym roku filmy były aż tak dobre czy po prostu brakowało mi całego tego około filmowego koleżeństwa. Po raz pierwszy w życiu pojawiłam się na „American Film Festiwal” na który zawsze chciałam pojechać, ale nigdy nie miałam czasu, było cudownie ale już wiem, że tam zawsze będę czuła niedosyt jeśli chodzi o obejrzane filmy. Rzutem na taśmę skoczyłam do Torunia na Camerimage bo był tam Kenneth Branagh a skoro postawił stopę na Polskiej ziemi to musiałam przybyć by ową stopę (i całą resztę Kennetha) zobaczyć. Jednocześnie robiłam wypady do znajomych – do Poznania, Krakowa a także – w imię przekraczania granic – do Berlina.
– Byłam oczywiście w Tatrach z mamą co jak wiemy – oznacza, że rok się odbył. Jako czytelnicy mojego bloga zapewne wiecie, że moje dotychczasowe przeżycia związane z torturami na jakie wystawia mnie matka moja zostały zebrane w formie ebooka (darmowego) a dodatkowe wpisy znajdziecie po prostu w kategorii Góry.
– Ponieważ ja zawsze szukam dla siebie nowych wyzwań (czytaj „Czajka pięciu minut nie umie usiedzieć”) to zdecydowałam się ponownie zafundować moim czytelnikom powieść w odcinkach. Tym razem jednak lockdown trochę mniej przycisnął nas do ziemi więc pisanie, które miało zająć kilkanaście dni rozciągnęło się na tygodnie i miesiące. Plus jest taki, że jak tak patrzę na ten tekst to po pewnych poprawkach można byłoby się pokusić w przekształcenie go w jak najbardziej normalną (i moim zdaniem całkiem niezłą) powieść.
– W tym roku było też trochę naukowo – tak się złożyło, że mogłam wziąć udział w konferencji naukowej, zgłosiłam się do programu badawczego a przede wszystkim – miałam studentów! Prowadziłam zajęcia na podyplomowych studiach z Amerykanistyki i dzięki możliwościom jakie daje nauczanie zdalne – mogłam to robić nawet w czasie festiwalu literackiego Granatowe Góry w Wiśle. Co prawda przez chwilę istniała obawa, że będę prowadzić zajęcia z hotelowego SPA (ponoć był tam doskonały Internet) ale ostatecznie udało się porozmawiać o amerykańskim kinie niezależnym w nieco bardziej komfortowych warunkach. Przyznam szczerze – bardzo się cieszę, że są jeszcze nitki, które łączą mnie z akademią, bo ja zawsze to bardzo lubiłam. Tylko doktoratu pisać mi się nie chciało.
– Sporo w tym roku występowałam w radio, programach na YouTube, pojawiłam się nie raz w telewizji (głównie w Dzień dobry TVN co zawsze zmusza mnie do refleksji – czy warto dla sławy wstawać tak wcześnie). Na blogowym festiwalu we Wrocławiu byłam jurorką w kategorii kultura, brałam też udział online i na żywo w wydarzeniach związanych z promocją książek i gier planszowych. Jednocześnie podjęłam stałą współpracę z Magazynem kulturalnym „Odlot” dla którego piszę o serialach. Udzieliłam też wywiadu Magazynowi „Kontakt” i muszę stwierdzić, że jestem z niego bardzo dumna. Przyznam wam szczerze – nie wszystko pamiętam, ale ta moja ekspercka nóżka działalności w mediach zawsze bardzo mnie i cieszy i stresuje. Cieszy – bo uwielbiam się dzielić wiedzą. Stresuje, bo zawsze boję się jak wypadłam. Ale potem dostaję od was pozytywne informacje i stresuję się odrobinę mniej.
– W naszym życiu pojawił się drugi kot – Panko – słońce mojego życia, dowód na to, że jeśli ma się w domu dwa koty to jeden planuje przejęcie władzy nad światem a drugi jest idiotą. Panko może rozumem kocim nie grzeszy, ale mnie kocha, co jest ważne biorąc pod uwagę, że Shubi traktuje mnie jak mebel i co pewien czas zrzuca moją obrączkę pod łóżko- żebym wiedziała, że Mateusz jest tylko jej. Panko nie ma w sobie tyle inteligencji by wybrać tylko jedną osobę więc kocha wszystkich, a jeśli się go nakarmi przychodzi na kolana mrucząc jak mały traktor i żądając by go głaskać. To kot, który kocha wchodzić ludziom na głowy – nie ważne czy siedzą przed telewizorem, piszą coś na komputerze czy udzielają wywiadu radiowego. Miauczy, gdy coś jest nie tak. Zwykle oznacza to, że nie dostaje jedzenia. Jest tak uroczy, że kochają go nie tylko ludzie, ale też inne koty. Shubi przekonała się do niego od razu i nawet Faust – starszy i zdystansowany kot mojego brata pozwolił mu spać obok siebie. Bo Panko to najsłodszy koci idiota jaki istnieje.
– Trochę w tym roku udzielałam się na Instagramie w kwestiach społecznych i politycznych – wiem, że to są rzeczy, które ludzie chętnie u mnie czytają. Z jednej strony – komentowanie rzeczywistości politycznej i społecznej w Polsce to coś co robię na co dzień, z drugiej – w tym roku po raz pierwszy poczułam coś o czym tylko czytałam- zmęczenie kosztami jakie niesie za sobą jakikolwiek publiczny aktywizm. Z niczego się nie wycofuję, bo bym nawet nie potrafiła, ale coraz częściej zadaję sobie pytanie – jak mogę wysłać w świat nie tylko przekaz pełen niepokoju i lęku, ale też wsparcia i pomocy – zwłaszcza w kontekście dużych grup które czują się wykluczane i prześladowane. Nie chcę tylko pisać, że państwo prześladuje kobiety i osoby LGBTQA. Chcę pisać o tym jak możemy się wspierać, walczyć z lękiem i poczuciem, że wszystko jest bez sensu. Wciąż – jednak chodzę na nic nie zmieniające demonstrację, zgadzam się brać udział w wydarzeniach, które pozwalają porozmawiać o feminizmie, reprezentacji, relacji kultury i wykluczenia. Mam nadzieję, że kiedyś stanie się oczywiste, że każdy kto ma trochę internetowego pola do wypowiedzi będzie się wypowiadał też w ważnych społecznie sprawach.
– Myślę, że bardzo wiele rzeczy w tym roku wydarzyło się dlatego, że Mateusz jest być może najlepszym mężem którego mogła poślubić osoba taka jak ja. Nie zazdroszczącym sukcesów, chodzących za mną z mantrą „Kasia złóż wypowiedzenie”, karmiącym mnie brukselką z sezamem ilekroć mi gorzej w życiu i głęboko wierzącym, że potrafię dużo więcej niż mi się wydaje. Jednak jeśli ma się kogoś kto ci kibicuje i cię wspiera to pewne trudne rzeczy są łatwiejsze (co nie zmienia faktu, że czasem gubi 20 litrowy worek ze żwirkiem w niewielkiej kuchni co moim zdaniem jest naprawdę trudne).
Bardzo się rozpisałam a wciąż mam nadzieję, że nie napisałam o wszystkim co było ważne. Być może dlatego, że ten 2021 rok był przede wszystkim rokiem robienia najważniejszej rzeczy – spotkania się z przyjaciółmi z którymi nie widziałam się od początku pandemii. Jeśli wszystko co się dzieje dało mi jakąkolwiek naukę to była ona prosta – przyjaźnie na odległość są fajne, ale spotkanie się na żywo z ludźmi, których lubimy to jest też coś bardzo ważnego. Dlatego też mam plan by w przyszłym roku znaleźć jakiś sposób by odwiedzić Martę w Londynie, bo to najbardziej odkładane spotkanie dekady (widziałyśmy się jedno dziecko temu).
Na koniec chciałabym wam powiedzieć, że ten rok był rokiem wielkich zmian, które przychodzą trochę niespodziewanie. Co przekonało mnie, że być może rzeczy kończą się wtedy, kiedy się kończą i nie trzeba się przejmować i planować, kiedy coś się zmieni – jak będziemy wiedzieli, że to już pewne bardzo trudne rzeczy staną się dużo łatwiejsze. Co sprawia, że wchodzę w przyszły rok z nadzieją, że będę umiała się trochę mniej przejmować tym, że nie da się zapanować nad wszystkim i że jeśli coś ma się zdarzyć to pewnie się wydarzy. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że będą to raczej rzeczy dobre, a przed tymi złymi choć trochę obronią nas nasi bliscy dla najszerszego znaczenia tego słowa.
Trzymajcie się siebie w Nowy Roku!