?
Hej
Zwierz postanowił uraczyć was dziś wpisem nieco innym niż zwykle. Skłania go do tego dzisiejsza data. Zwierz obiecał sobie kiedyś, że 10 kwietnie będzie trzymał się z daleka od Warszawy pochodów marszów i wspomnień dotyczących wydarzeń sprzed 3 lat. Jednak ostatnio zdał sobie sprawę, że pamięć o wydarzeniach smoleńskich ma jednak dość zaskakujący filmowy wymiar. Przekonało go o tym zestawienie filmów dokumentalnych jakie zaserwował widzom telewizyjnym pierwszy program telewizji polskiej. W zestawie tym znajdował się film National Geographic i film Anety Gargas Anatomia Upadku. Oba filmy prezentowały co najmniej rozbieżne wersje wydarzeń kwietniowych. Telewizja zaś zestawiając te dwa filmy radośnie zachęcała by widz wybrał sobie odpowiadającą mu wersję wydarzeń i co za tym idzie uznał ja za prawdziwą. Problem polega na tym, że prawdziwy film dokumentalny o katastrofie smoleńskiej nie powstał. Więcej zwierz może was zapewnić, że nigdy nie powstanie. Nie zwierz nie wietrzy tu działań podłych sił ze wschodu, które powstrzymają rękę dzielnego polskiego kamerzysty. Ani niechęci polskich władz do ujawnienia tragicznego faktu, że samoloty czasem spadają. Po prostu nie ma czegoś takiego jak prawdziwy film dokumentalny.
Filmowy dokument to jeden z najbardziej niezrozumiałych przez ludzi gatunków filmowych. Z nieznanych zwierzowi przyczyn cała rzesza nie tylko przeciętnych widzów ale także ludzi piszących pół amatorsko o filmie przyjmuje, że dokumentalny znaczy prawdziwy. Świadczyć może o tym chociażby ostatni zarzut jaki stawiano nagrodzonemu Oscarem filmowi Sugar Man. Oto historia zapomnianego folkowego barda, który nagle okazuje się być wielka gwiazdą w RPA. Wizja ciekawa, intrygująca, działająca na wyobraźnię. Wszyscy zaczęli pisać o Sixto Rodriguezie i jego pokrętnej karierze. Oczywiście natychmiast zaczęto wyciągać z różnych zakamarków informacje, o tym że właściwie to muzyk nie był taki zapomniany, że miał trasę koncertową po Australii (niby nie RPA ale prawie rzut kamieniem), że wcale nie jest to tak prosta historia. Oczywiście, że nie jest. Pojawiły się więc zarzuty, że twórcy filmowi nieco podrasowali rzeczywistość, że nie powiedzieli całej prawdy. Problem w tym, że kto powiedział, że film dokumentalny mówi prawdę?
Nie trzeba się jakoś strasznie długo zastanawiać by dojść do wniosku, że film dokumentalny nigdy nie mówi prawdy. Jest wizją reżysera dokładnie w takim samym stopniu jak film fabularny. Oczywiście, wiele filmów dokumentalnych posługuje się zdjęciami kręconymi na żywo lub materiałami archiwalnymi, rozmowami z żyjącymi ludźmi, opowieściami o wydarzeniach, które naprawdę się wydarzyły. Ale to jeszcze za mało by nie dostrzec, że materiał ten podlega dokładnie takiej samej obróbce jak materiał filmu fabularnego. Reżyser dobiera kadry, decyduje gdzie rozpocznie i jak zakończy narrację, montażysta na jego polecenie tnie wypowiedzi, decyduje się kto będzie czytał zza kadru, kiedy zabrzmi jaka muzyka. Co znajdzie się w oku kamery, a może jeszcze co ważniejsze, co się w oku kamery nie znajdzie. I nie koniecznie musi chcieć manipulować widownią. Może po prostu wcale mu na pełnym obrazie nie zależeć. Zwierz doskonale pamięta głośny kilka lat temu film Spacer Po Linie o człowieku, który przeszedł na linie akrobatycznej pomiędzy dwiema wieżami Word Trade Center. Historia filmowa opowiadała o trumfie ludzkiej wolności i konieczności spełnienia marzeń. Film delikatnie omijał to co stało się z bohaterami później (w grupie doszło do konfliktów, sam linoskoczek nie był tak sympatyczną osobą jaką mógł się wydać widzowi itd.), ponieważ reżyser tak naprawdę nie kręcił filmu o człowieku, którzy przeszedł między dwoma wieżami Word Trade Center ale o swojej wizji tego wydarzenia czy raczej tego co wydarzenie tego reprezentuje. Widz, siadając przed filmem musi zdać sobie sprawę, że właściwie z produkcji więcej dowie się o twórcach niż bohaterach. Zwierz specjalnie odwołuje się do przykładów bliskich i treściowo neutralnych – bo jeszcze czasem załapiemy, że Triumf Woli jest taki jakby nie do końca dokumentalny, ale przy filmach opowiadających o czymś nieco bliższym czasowo i nieco mniej politycznym zdarza nam się zapomnieć.
Niektórzy twierdzą, że skoro film nie oddaje rzeczywistości a mieni się dokumentalnym mamy do czynienia z manipulacją. Jest to oczywiście wierutna bzdura. Jeśli ktoś chce mieć film dokumentalny, który nie jest manipulacją musiałby postawić kamerę na środku miasta a potem pozwolić jej nagrywać i wyemitować film bez montowania materiału. Ale nawet wtedy mógłby kamerę postawić przed ulicą, śmietnikiem i szkołą. Choć film dokumentalny może się starać, przekazać jakąś wersję prawdy, to jednak zawsze coś znajduje się poza kadrem. Poza tym zawsze pozostaje pytanie (które ma dość ważną odpowiedź) co jest w danym dokumencie najważniejsze. Filmy dokumentalne Michela Moora wcale nie miały na celu pokazania prawdy o działalności organizacji działających za posiadaniem broni palnej, czy przedstawienia aktualnego stanu służby zdrowia w Stanach Zjednoczonych. Moore jasno pokazał, że w filmach tych liczy się on sam i jego próba zmiany otaczającej go rzeczywistości (nie ważne czy uważamy że na lepsze czy gorsze), podobnie autor Super Size Me przedstawiając kulturę jedzenia fast foodów a Stachach bardziej działał jak żywy eksperyment niż jak silący się nawet na odrobinę obiektywizmu dokumentalista (autor zamawiał np. wyłącznie kanapki z wołowiną nigdy nie dywersyfikując swoich wyborów czyli nie jedząc np. sałatki. Nie chodzi o to czy by mu nie zaszkodziło tylko o pewną wizję jaką budował). Nie ulega wątpliwości, że twórcom filmów o naszej katastrofie też zawsze o coś chodzi – o pokazanie, że Rosjanie niemal sami mgłę rozpylili, o pokazanie, że wszyscy współpracowali przy rozpylaniu mgły czy też w przypadku dokumentów z drugiej strony skali – o wypełnienie formatu popularnego serialu poświęconego katastrofom lotniczym, albo pokazania mniej sensacyjnej strony wydarzeń. Nawet jednak te spokojniejsze produkcje powstają jednak nie dlatego, że ktoś chce pokazać prawdę tylko raczej chce skonfrontować swoją wizję z cudzą. Brzmi to może strasznie jak „media kłamią”, ale to nie jest prawda, bo nie powinno się od filmu dokumentalnego wymagać tego samego czego wymaga się od mediów. Za tą większą wolność film dokumentalny płaci jednak cenę, o której właśnie zapominamy czyli świadomość widza, że nie ogląda faktów lecz opinie.
Widzicie problem polega na tym, że po łapach powinno się dostać zarówno zwolennikom, że samolot nigdy nie wylądował, jak i tym którzy twierdzą, że źle prowadzone samoloty we mgle mają tendencję do szybszych niż się zakłada spotkań z ziemią. Bo i jedni i drudzy mają skłonność do traktowania filmów dokumentalnych o katastrofie na tyle poważnie by toczyć wokół nich dyskusje nie o artystycznych wizjach autorów ale o faktach. Filmy stają się wersjami wydarzeń, które można porównywać i jak już zwierz wspomniał, wybierać wersję prawdziwą. Zwierz nie byłby sobą gdyby nie dostrzegał w tym świadectwa jednego z największych problemów jakie mamy w Polsce z filmami. Wszyscy je oglądamy ale bardzo mało o nich wiemy. Nie chodzi o wiedzę anegdotyczną czy encyklopedyczną ale o wiedzę o filmie jako o dziele sztuki, elemencie kultury medialnej, czymś co wymaga pewnych umiejętności w trakcie odbioru. Zwierz nie twierdzi, że człowiek nie nauczony nie umie oglądać filmu – jest od tego bardzo daleki, uważa jednak, że zupełnie inaczej oglądalibyśmy filmy posiadając o nich pewną wyjściową wiedzę.
Nasz system edukacji co prawda wiedzę taką powinien zapewniać (wbrew powszechnej opinii istnieje przedmiot szkolny, na którym jest miejsce na analizę i naukę o filmie – tzw. Wiedza o Kulturze) ale cóż z tego skoro jest to właściwie program martwy. Uczniów zabiera się na marne filmy, z rzadka pokazuje im się ekranizację lektury i nawet nie próbuje się im dać tych narzędzi jakimi szkoła próbuje obdarować ucznia w przypadku literatury. Nic więc dziwnego, że ludzie żyją w przekonaniu, że skoro film jest dokumentalny to znaczy, że jest prawdziwy (zwierz nie mówi o ludzich zgromadzonych na debatach choć tym też się zdarza tylko o mitycznych przeciętnych widzach). Oraz iż większość z nich (zwierz nie będzie przecież uogólniał na wszystkich) jest przekonana, że oto może wybrać spomiędzy prezentowanych filmów prawdziwą wersję wydarzeń. Ewentualnie pojawia się cała grupa ludzi, którzy filmy takie rozkładają na części pierwsze by pokazać, że nie są prawdziwe. Tym samym sugerując, że mogłyby być prawdziwe. To już nie lepiej i inteligentniej orzec, że ma się po prostu do czynienia z wizja artystyczną tym samym raz na zawsze kończąc rozmowę o tym jak to wszystko ma się do prawdziwych zdarzeń. Kto wie, czy nie pomogłoby to bardziej niż naukowe pokazywanie, że w filmach dokumentalnych będących wizją artystyczną (nawet jeśli to marny i sprzeczny z naszymi poglądami artyzm) prawda rzadko gości
Zwierz prosi by zauważyć, że tak naprawdę jego wpis nie dotyczy katastrofy smoleńskiej. Problemem dla zwierza jest dość widoczny w mediach brak kompetencji do odbioru dzieła filmowego. Oczywiście wielu z czytelników zwierza może stwierdzić, że to ostatnia rzecz jaka interesuje dyskutantów, którzy w aluminiowych puszkach widzą kadłuby samolotów i wierzą w zbrojone brzozy oraz zabójcze mgły. Przecież te filmy mają charakter publicystyczny i przedstawiają podzielaną przez jakieś grupy wersje wydarzeń czy też opierają się na opracowaniach, faktach itp. Nie mniej zwierz nie występuje przecież na tym blogu jako komentator polityczny (ekskluzywne pokazy kłócenia się przez zwierza z telewizorem tylko dla wybranych członków rodziny), zwierz wypowiada się z punktu widzenia człowieka, który tak strasznie czeka na to, aż ktoś w końcu wypowie te magiczne słowa „To tylko film”. Słowa które nam wszystkim wypadałoby usłyszeć by zacząć traktować tego typu przekazy właśnie jako nie koniecznie godne naszej uwagi „dzieła” filmowe. Być może udałoby się tym samym zgasić choć jedno z tych ognisk, którym wypalamy busz własnych myśli.
Zwierz w takich przypadkach myśli o pierwszych pokazach filmowych. Jak wiadomo wszyscyśmy z dokumentu. Pierwszym gatunkiem filmu jest przecież film dokumentalny. Kiedy bracia Lumiere pokazywali w Paryżu wjazd pociągu na stację budziło to wśród części widowni popłoch i przerażenie. Widzowie, zupełnie nie obeznani z nową sztuką byli przekonani, że jadący ku nim pociąg w końcu przebije się przez cienki materiał ekranu i wyjedzie prosto na salę filmową. Ich wiara w to co widzieli była tak realna jak nigdy potem. Dokładnie o tym myśli zwierz przyglądając się zestawieniom i debatom nad po smoleńską kinematografią i nad prawdziwością filmów dokumentalnych. Jakby rozmówcy siedząc przed telewizorami co pewien czas zerkali w kierunku drzwi zastanawiając się, czy zdążą uciec w sytuacji jakby im przypadkiem ten samolot wyleciał do mieszkania. Spokojnie nie wleci. Będzie jeszcze całe lata krążył nad naszymi głowami. Czy tego chcemy czy nie.
Ps: Jutro wrócimy do normalnej tematyki bo będzie recenzja filmu fabularnego, o ile rzecz jasna zwierz dotrze na pokaz. A potem będzie wpis z dużą ilością obrazków. Głownie obrazków. Prawie wyłącznie obrazków.
Ps2: Broadchurch to jest tak dobry serial, że aż strach. Serio rzadko się zdarza by produkcja była z odcinka na odcinek co raz lepsza.