?
Hej
Facebookowi fani zwierza może już wiedzą, no ale trzeba to powtórzyć – dzisiejszy wpis jest 1000 na tym blogu. Tak moi drodzy – zwierz napisał dla was już 1000 wpisów, prawdę powiedziawszy zwierz nie wie czy powinien się cieszyć, czy stwierdzić, że ewidentnie świadczy to o braku celu w życiu. Nie mniej ponieważ od wczoraj zwierz może tłumaczyć, że jedynie szlifuje swój styl na wzór Juliusza Cezara ( za symptomatyczne trzeba uznać, że zwierz założył bloga w marcu.) Ci, którzy zastanawiają się, kiedy zwierz przestanie pisać, mogą jak na razie odetchnąć z ulgą. Bardziej bowiem niż do własnego pisania zwierz jest przywiązany do swoich czytelników. Dobra a skoro o was mowa już czas porzucić autotematyczne rozważania i zająć się tym co najważniejsze. Popkulturą.
W książkach możecie przeczytać, że DVD wymyślono by zapewnić widzom lepszą jakość filmu, zastąpić szybko tracące jakość kasety VHS, zrobić kolejny krok w kierunku najlepszego możliwego zapisu obrazu. Ale to wszystko pic na wodę. DVD wymyślono, żeby można było na nie wrzucić dodatki. I za to jest zwierz na wieczność wdzięczny jego wynalazcom. Zwierz pisał już kiedyś o tym jak bardzo uwielbia dodatki, jak wielu dodatków nikt nigdy nie ogląda ( ręka do góry ten kto obejrzał kiedykolwiek wszystkie materiały dodatkowe na DVD z Władcą Pierścieni, gdzie pół godziny gadają o stopach Hobbitów), i jak bardzo zwierz lubi komentarze reżyserów, aktorów, scenarzystów – praktycznie wszystkich poza producentami, którzy opowiadają tylko o tym jak wszyscy byli mili, wspaniali i sympatyczni. Dziś jednak zwierz chce się zwrócić ku jednemu dodatkowi specjalnemu, który zdaniem zwierza ma większe znaczenie niż mu się zazwyczaj przypisuje.
Zwierzowi chodzi o sceny niewykorzystane. Nie pojawiają się na wszystkich płytach, ale jeśli pojawią się na płycie z filmem, którego zakup zwierz rozważał – wtedy zdecydowanie są dla niego argumentem by płytę zdjąć z półki i wrzucić do koszyka ( najczęściej wirtualnego). Sceny niewykorzystane są nie tylko deserem po filmie, ale też niekiedy, potrafią przynajmniej dla zwierza uratować całą, niekoniecznie udaną produkcję. Zwierz na własne potrzeby wyróżnia kilka typów scen dodatkowych. Zacznijmy od tego, że oglądanie scen, które nie trafiły do końcowej wersji filmu bardzo zależy od tego jak zaprezentowano je na płycie. Jeśli przed każdą sceną, pojawia się twórca, reżyser czy ktokolwiek podejmujący decyzję tłumacząc dlaczego dana sekwencja nie pojawiła się w filmie wtedy – zdaniem zwierza- otrzymujemy, najlepszy i zupełnie nie powtarzalny wgląd w to jak naprawdę wygląda produkcja filmowa i jak wiele decyzji nie zależy od wizji artystycznej, tylko od konieczności zachowania odpowiedniej długości filmu. Zwierz takie wstępy uwielbia, zwłaszcza, że reżyser niekiedy nawet przy nagrywaniu takich krótkich zapowiedzi sugeruje, że nadal nie przebolał konieczności wycięcia niektórych scen. Dla zwierza to rozczulające bo pokazuje jak bardzo filmowcy są przywiązani do tego co stworzyli, i smutne bo udowadnia jak niewielką niestety mają nad własnym dziełem władzę. Niestety takie przedmowy pojawiają się dość rzadko – i zwierz musi przyznać, że zdecydowanie częściej widzi je na płytach angielskich ( bądź w przypadku filmów angielskich reżyserów) niż amerykańskich. Oglądanie wyciętych scen bez takiego wstępu to z kolei jak próba rozwiązania zagadki dlaczego coś wypadło z filmu, kiedy wydaje się zdecydowanie lepsze od tego co trafiło do ostatecznej wersji produkcji. No ale ze wstępem czy bez zwierz dzieli sceny dodatkowe na kilka podstawowych kategorii.
Pierwsza z nich to kategoria – nie widzę żadnej różnicy – to te sceny, które od oryginału różnią się zaledwie jednym drobnym szczegółem ( jeśli szczegół jest zrobiony komputerowo to może to oznaczać, że wydano na niego tysiące dolarów), efektem specjalnym lub czymś naprawdę prozaicznym jak lekko zmienioną linijką tekstu – tylko prawdziwy szalony fan filmu może dostrzec różnicę. To chyba najpopularniejszy rodzaj dodawanych scen – zdaniem zwierza często świadczący o tym, że skoro wydało się tyle na ten efekt specjalny to fajnie było by gdyby ktoś go zobaczył.
Druga kategoria to sceny, które zwierz rozumie, że wycięto ale trochę mu żal – najczęściej to dodatkowa rozmowa, którą chętnie oglądamy po zakończonym seansie, ale na myśl, że musielibyśmy czekać odrobinę dłużej na rozwój akcji kiedy oglądaliśmy film po raz pierwszy zaczynamy rozumieć dlaczego scenę wyrzucono. Z drugiej jednak strony zwierza niekiedy przeraża jak wiele scen, w których nic się nie dzieje wylatuje z filmów, w których tak strasznie brakuje scen, w których nic się nie dzieje ( o ile dobrze rozumiecie o co chodzi zwierzowi).
Trzeci rodzaj scen, to takie o których myślimy sobie, że to absolutnie cudownie, że nie znalazły się w filmie ponieważ są beznadziejnie, zupełnie nie pasują do fabuły i prawdę powiedziawszy było by lepiej gdyby ich nawet nie uwzględniono na tym DVD. Warto jednak zaznaczyć – trudno orzec czy to zjawisko dobre czy złe, takich scen na płytach bardzo dużo. Czasem zwierz odnosi wrażenie, że byłby to niekiedy nawet niezłe sceny ale aktorzy w nich fatalnie grają ( jakby już z góry wiedzieli że scena do filmu nie trafi). Zwierz zawsze się zastanawia po co umieszcza się złe sceny na DVD – chyba tylko po to by udowodnić zawiedzionym, że mogło być gorzej
Czwarty rodzaj scen to drobiazgi, których jednak odrobinę żal- scena odrobinę dłuższa, o jedno spojrzenie czy zdanie, dodatkowa wymiana zdań, długie ujęcie – takie drobiazgi, których żal nie tylko wtedy kiedy jesteśmy już absolutnie szalonymi fanami filmu i po prostu chcielibyśmy by trwał pięć godzin. Ale także wtedy kiedy po prostu wydaje nam się, że scena nieźle by tu pasowała i mogła by uczynić film odrobinę lepszym. Z drugiej strony zwierz niekiedy odnosi wrażenie, że to z takich małych scen, które często nie wchodzą do filmu składa się wielka kinematografia.
Piąty rodzaj scen to te przy, których łapiemy się za głowę i pytamy samych siebie jak to się mogło stać, że scena nie znalazła się w wersji ostatecznej – zdarza się to rzadko ale np. zwierz uważa, że i tak genialne ” To właśnie miłość” wiele by zyskało gdyby zgodnie z pomysłem reżysera wstawić tam te dwie dziejące się w Afryce sceny -zdaniem zwierza uczyniłby film jeszcze ciekawszym. Ale to tylko jeden z wielu przykładów na to, że czasem decyzje podejmowane przez twórców nie koniecznie muszą być dla produkcji najlepsze. Zwierz podejrzewa, że wielu fanów Doktora Who ma własną opinię co do pewnych scen z odcinka Doomsday a może tylko zwierz zdecydował, że przyjmie wizję, która w ostatecznym kształcie nie znalazła się w odcinku.
Ostatni rodzaj to sceny zawierające alternatywne zakończenia – to zaskakujące jak często tym , na którego zmianę decydują się twórcy jest ostatnia lub kilka ostatnich scen. Jak zwierz podejrzewa, tu najtrudniej podjąć właściwą decyzję, i czasem to z resztą widać w filmach, z których nic nie wycięto tych kilu scen i po prostu nie mogą się skończyć. Poza tym zakończenie to element, który najczęściej się zmienia jeśli np. na pokazach dla przedpremierowych widownia źle zareagowała na wybraną przez reżysera opcję. Ewentualnie film może mieć alternatywne zakończanie kiedy reżyser z nieznanych powodów uznaje cały naród za kretynów – patrzcie alternatywne zakończenie ” Dumy i Uprzedzenia” przeznaczone dla USA.
Zwierz wprowadził te kategorie na własne potrzeby i trzeba tu zaznaczyć, że jest ona nie pełna. Więcej – nigdy nie będzie pełna, bo przecież tak naprawdę zwierz dostaje tylko drobinkę scen niewykorzystanych. Oprócz tych scen, które daje się widzom są przecież sceny, których nie widzi nikt poza reżyserem, czy montażystą ( czy zwierz mówił wam kiedyś, że gdyby miał sobie wybrać jaką pracę chciałby wykonywać przy filmie to byłby to właśnie montaż? Jeśli nie to właśnie wam mówi). To zabawne jak często aktorzy odnoszą się w różnych wywiadach do scen, których nie ma w ostatecznej wersji, a na które sami czekali kiedy widzieli film po raz pierwszy. Pozornie takie rozważania mogłyby się wydać mało znaczące. Ale w istocie sceny usunięte pojawiające się na DVD mówią nam coś niesłychanie ważnego o sztuce filmowej.
Otóż film jest w przeciwieństwie do tak wielu innych wytworów kultury materiałem niezwykle plastycznym. Zwierz był kiedyś dwa razy na tym samym filmie. Za pierwszym razem operatorowi pomyliły się rolki – film leciał nie po kolei i co zabawne był zdecydowanie ciekawszy, niż wtedy kiedy zwierz widział go, w zaplanowanej przez scenarzystę kolejności. To doświadczenie uświadomiło w pełni coś co wszyscy czujemy. Wersja filmu, którą widzimy to nawet jeśli zaakceptowana przez twórców tylko jedna z rozlicznych wersji. Gdyby ją przyciąć inaczej, wrzucić kilka tych scen, które wylądowały ( metaforycznie bo dziś filmy tnie się komputerowo) na podłodze montażysty, coś przestawić, skorzystać z alternatywnego zakończenia – można uzyskać zupełnie nowy film- nawet go od nowa nie kręcąc. Najlepszym przykładem, że tak bywa są niezliczone wersje Łowcy Androidów Ridleya Scotta, czy wciąż niedoskonały, mimo tylu poprawek Aleksander Oliviera Stone ( choć zwierz wie, że istnieje silna frakcja gotowa osobiście wytłumaczyć reżyserowi, że ten film nigdy nie będzie dobry). Niekiedy przeglądając sceny usunięte zwierz odnosi wrażenie, że w przypadku bardzo wielu złych filmów, wykorzystanie już tego podrzuconego na płycie materiału, mogło by je zamienić w całkiem przyzwoite produkcje. Co więcej zwierza zawsze zaskakuje łatwość z jaką można by to zrobić. Powiedzmy sobie szczerze – dopisanie dobrego rozdziału w środku książki- rzecz praktycznie nie możliwa – trzeba potem strasznie się namęczyć by wszystko się z powrotem ładnie pozszywało. Ale w filmie przy dobrym montażu – można właściwie zrobić wszystko. Zwierz zastanawia się czy to nie byłby dobry interes. Zamiast kręcić nowe filmy po prostu brać stare ( te nie udane) i odpowiednio je montować – tak by były lepsze. To dopiero diabelski pomysł ( ale też nadzwyczaj kuszący).
Wszystkie te myśli przyszły zwierzowi do głowy kiedy oglądał jedną ze scen nieumieszczonych w filmie ” Tinker, Tailor, Soldier, Spy”, lub po polsku „Szpieg”. Scena choć fajna ( zawiera występ aktora, którego nazwiska zwierz nie będzie wymieniał ale jeśli czytacie tego bloga to wiecie o kogo chodzi, a we wspomnianej scenie pojawia się w cudownym błękitnym garniturze) należała zdecydowanie do kategorii czwartej – to znaczy jak już zwierz podkreślił scen fantastycznych ale zapewne wydłużających film do pięciu godzin. Z drugiej strony, gdyby pojawiła się w filmie, może zwierz miałby o jeden zarzut względem fabuły mniej ( a jak sami wiecie zwierz prawie nie ma zarzutów względem tego filmu), bo daje nam jakieś informacje o bohaterze, którego prawie w fabule nie ma. I tak ponownie zwierz rozmyśla, który film powinien oceniać – ten, który zmontowano czy ten, który sam by zmontował gdyby mógł wykorzystywać wszystkie nakręcone sceny. Bądź co bądź powstały, więc reżyser mógł je umieścić w środku, co więcej musiały się gdzieś mieścić w jego wizji. No ale zwierz odnosi wrażenie, że to jeden z tych dylematów, które dotyczą tylko zwierzy pop kulturalnych. Ale skoro jak zwierz się dowiedział, blisko mu do Cezara to może zapisać dla potomności, że dnia 6 stycznia takie właśnie dręczyły go problemy ( choć to nieco mniej ciekawe od podbijania Galii).
Ps: Zwierz spędził wczoraj sporo czasu czytając fanpage pewnego bardzo popularnego bloga o filmach. Zwierz czytając wypowiedzi na tej ścianie stwierdził, że mimo zgryźliwości jest w nim jednak zdecydowanie za dużo empatii wobec ludzkości i wciąż za mało snobizmu by zostać krytykiem filmowym. Cóż zwierz postara się z tym pogodzić.