Hej
Zwierz zdecydował się napisać dzisiejszy wpis przede wszystkim dlatego, że ma ochotę. Jakkolwiek bardzo was czytelnicy lubi ( i zachęca byście pozostali z nim nawet jak nudzi) raz na jakiś czas zwierz musi napisać wpis tylko dlatego, że ma ochotę sobie podywagować nad jakimś problemem, który co wielce prawdopodobne interesuje wyłącznie jego. Ale bezpośrednią inspiracją do napisania dzisiejszej notki jest fakt, że zwierz obejrzał film ” Christopher and his Kind” , który zwierz oglądał w ramach poznawania filmografii wszystkich aktorów którzy mieli coś wspólnego z Doktorem Who ( powinniście być dumni ze zwierza, który nie zapomniał o tej obiecanej z dawna notce i podchodzi do jej redakcji z niezwykłym wręcz poświęceniem i jak tak dalej pójdzie to prędzej obejrzy całą współczesną kinematografię brytyjską niż ją napisze).
Ale po kolei. Isherwood nie był tylko dobrym pisarzem ( co prawda zwierz czytał tylko dwie jego książki i obie były gorsze od filmów na ich podstawie ale były dobre), przede wszystkim znalazł się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. Jako młody pisarz dorabiający lekcjami angielskiego znalazł się w przechodzącym powoli pod władze hitlerowskie Berlinie. Jako sprawy obserwator bez trudu spisał i wychwycił całą grozę pojawiających się na ulicach hitlerowców i głoszonych przez nich haseł. Ale proza Isherwooda najprawdopodobniej nie podbiła by serc ani widzów ani krytyków gdyby w jego powieściach nie znalazło się miejsce też dla tego drugiego Berlina – swobodnego, wyzwoilonego obyczajowo, w którym jeśli miało się odpowiednie znajomości lub trochę gotówki nikt nie pytał o pochodzenie czy orientację seksualną.Te dwa światy spotkały się w prozie Isherwooda i zaowocowały zaskakująco dużą ilością podobnych do siebie filmów, które jedak są zupełnie inne.
Zacznijmy od tego, że nic nie nazywa się tak jak się nazywa – filmy na podstawie książek mają inne tytuły więc w sumie nic nie jest do końca bezpośrednią ekranizacją prozy angielskiego autora, zwłaszcza, że większość z nich musiała jeszcze przejść przez sito wystawianych na Brodwayu sztuk. Dwa najważniejsze filmy to wierniejszy acz pozbawiony blasku ” I am camera” ( tytuł nawiązuje do częstego stwierdzenia Isherwooda, ze w sytuacji w której się znalazł był tylko wszystko rejestrującym aparatem) i nie pozostawiający złudzeń co do swojego geniuszu Kabaret.
Na tym tle „Christopher and his Kind” oparte na rekonstrukcji wspomnień Isherwooda z czasów berlińskich ( swój dziennik z tamtych dni spalił) zdecydowanie zbliża się do kabaretu. Więcej nawet można uznać ten skromny ( bo telewizyjny) film za pewnego rodzaju erratę – pojawi się więc dom w którym radośni mieszkańcy nie mają przed sobą tajemnic zarówno dotyczących ich pracy jak i życia seksualnego, pojawi się młoda amerykańska śpiewaczka, z wielkimi nadziejami choć wcale nie tak świetnym głosem, pojawi się też kochanek podobający się im obojgu, no i na sam koniec znajdzie się miejsce na wątek wielkiego żydowskiego magnata którego ani przywiązanie do ojczyzny ani pieniądze nie uratują przed rosnącą pod bokiem hitlerowską potęgą.
Tak więc praktycznie mamy w filmie rekonstrukcje wątków z kabaretu – co więcej autorzy scenariusza nie mają oporów by wprowadzić nas w szczegóły intymnego życia pisarza, które w filmie Fossa było jedynie zasugerowane. Co więcej nie jest to nawet film źle zagrany Matt Smith ( zwierz zastanawia się jak człowiek z taka twarzą mógł zostać aktorem) jest odpowiednio angielski ( choć może powinno być w jego zachowaniu nieco więcej rezerwy i wyższości), zaś Imogen Poots grająca bohaterkę która w Kabarecie stanie się Sally Bowles nie daje się zepchnąć w naśladowanie Lizy Minelli. Oczywiście jako film telewizyjny nie jest to szczególnie zachwycająca wizualnie produkcja choć w sumie ma ładne dopracowane zdjęcia. Innymi słowy powinniśmy dostać produkt może nie na miarę Kabaretu ( bo to przynajmniej zdaniem zwierza arcydzieło) ale co najmniej interesujący.
Tymczasem się tak nie dzieje. Mimo rekonstrukcji postaci, wątków i samej sytuacji która niezależnie od wszystkiego powinna być interesująca dostajemy film zupełnie ale to zupełnie pozbawiony duszy. Nawet sceny które powinny budzić pewną egzystencjalną grozę ( ale zabrzmiało – dobra może lekki niepokój) czyli palenie książek wydają się być jakieś niezwykle wystudiowane i mało porywające. Oczywiście mamy tu do czynienia z filmami zasadniczo różnymi – Kabaret był świetny musicalem, z fantastyczną obsadą i w sumie wyprzedzał filmowo swoje czasy. Christopher and his Kind to film telewizyjny z młodą średnio znaną szerszej widowni obsadą. Nie mniej nawet jeśli nie są to porównywalne filmy to owo zestawienie świetnie udowodniło zwierzowi jak w sumie trudno dobrać składniki do dobrego filmu. Bo skoro praktycznie ta sama historia i te same postacie mogą nas w jednym filmie wzruszyć a w drugim pozostawić zupełnie obojętnymi to każe się to zastanowić nad tym jak nieuchwytny jest duch sztuki filmowej.
Z resztą jeśli poszukać jakiegoś szerszego kontekstu dla dzisiejszych rozważań zwierza to każe sobie to również zadać pytanie o istotę remake’u – tak dziś popularnego wśród produkcji filmowych. Skoro bowiem to co zagrało raz niekoniecznie zagra po raz drugi to czy naprawdę jest to najbezpieczniejszy sposób na produkowanie filmów? A może właśnie należy kręcić jeszcze raz filmy niekoniecznie udane – bo skoro nie istnieje żadna prosta zasada to może się okazać, że zły film jest zły nie z powodu opowiadanej historii czy postaci ale dlatego, że nie zagrał jakiś jeden element ( to ważne by pamiętać, że tak jak zły film może mieć czasem jeden dobry element taki jak np. muzyka tak dobry film może przez taką drobnostkę przepaść).
Zawsze przy takich rozważaniach przychodzi zwierzowi do głowy przykład chwalonego niedawno ” Prawdziwego męstwa” – to przykład nakręcenia jeszcze raz filmu w sposób praktycznie identyczny ale dzięki drobnym zmianom film który zdaniem zwierza nie wyróżniał się niczym z pomiędzy mnóstwa Westernów zamienił się w nowej odsłonie w dość gorzką przypowieść o tym jak zemsta nie przynosi pocieszenia. A przecież to była dokładnie ta sama historia.
Wracając do Isherwooda może problem leży zupełnie gdzie indziej – jak zwierz wspomniał wszystkie filmy jakie widział na podstawie jego książek były od książek lepsze ( wiem że brzmi to jak herezja ale tak właśnie było) – być może więc problem nie leży w filmach ale w tym, że to co pisał sam Isherwood jest ciekawe ale to jakie treści temu co napisał nadali reżyserzy jest bez porównania ciekawsze.