Hej
Kilka miesięcy temu zwierz recenzował dla was Olimp w Ogniu. Jak może pamiętacie to ani dobry ani szczególnie zły film w stylu Szklanej Pułapki, w którym dzielny Gerard Butler ratuje prezydenta stanów zjednoczonych, uwięzionego w przejętym przez koreańskich terrorystów Białym Domu. Jak często można wpaść na pomysł filmu o ataku terrorystycznym na Biały Dom? Najwyraźniej w ostatnich miesiącach coś unosiło się w powietrzu, bo właściwie identyczny film postanowił zrealizować Roland Emmerich, mistrz kina widowiskowego, który jak nikt inny potrafi kręcić filmy gdzie amerykanie są wspaniali, prezydent jest najważniejszą osobą na świecie a zagrożenie spogląda światu prosto w oczy. Tak, więc wystarczało zadbać o wysoki budżet zamienić Gerarda Butlera na Chaninga Tatum, zaś Aarona Eckharta na Jamie Foxxa (w końcu wiadomo, że jeśli mamy koniec świata to prezydent jest czarnoskóry, ale dla równowagi sekretarz stanu jest bielutki a w poprzednim filmie grał go Morgan Freeman) i rozegrać całą zabawę jeszcze raz. Jak wyszło? Zwierz ma dla was jedno słowo. Śmiesznie. Dalej spoilery jak stąd do Kapitolu, (który też nie ma się w tym filmie za dobrze). A i jeszcze jedno – nie zwierz nie spodziewał się znakomitego filmu psychologicznego ale chciał sobie porównać dwie produkcje w tym samym gatunku.
Tagline filmu brzmi „Zaczęło sie jak każdego innego dnia” i rzeczywiście kinematografia przekonuje nas że podpalanie Białego Domu jest rzeczą właściwie codzienną.
W tym poważnym niepozbawionym zabójczej dawki patosu filmie są, co najmniej trzy rodzaje komizmu. Pierwszy wynika z relacji naszego bohatera z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Oto okazuje się, że prezydent jest oczywiście takim samym człowiekiem jak każdy śmiertelnik a do tego, mimo, że intelektualista to dość odporny psychicznie i niesłychanie sprawny fizycznie. Biega, więc razem z naszym bohaterem po Białym Domu (nawet ranion pozostaje szybki i sprawny), ma deflektor pocisków jak każdy prawdziwy bohater kina akcji, dowcipkuje, strzela z karabinu maszynowego i granatnika dokonuje ataku piórem (w imię zasady, że pióro silniejsze jest od miecza) oraz dzielnie broni swoich Jordanów (wiadomo, że zawsze podczas ataku terrorystycznego jest czas na zmianę obuwia z wyjściowego na wygodne). O dziwo mimo całej niedorzeczności taka wizja prezydenta nawet się sprawdza, bo w pewnym momencie mamy do czynienia niemalże z typowym cop-movie gdzie mamy jednego znakomicie wyszkolonego policjanta i tego niedojdę, co gubi granatnik albo włącza film z zombie zamiast poglądu w samochodzie. Tak ten prezydent zdecydowanie nie wygłasza wielkich mów za to ma więcej luzu niż jakakolwiek wcześniej więziona głowa państwa. Z jednej strony to zabawne, z drugiej, kiedy przypomina nam się, co chwila, że to najważniejsza jednostka wolnego świata to ogarnia nas lekki niepokój.
Nasz bohater i nasz dzielny prezydent mają szczęście że wyszkoleni komandosi i wojskowi mają cela jak ludzie na strzelnicy gdzie nie da sie tarafić.
Drugi rodzaj komizmu jest już zupełnie niezamierzony (zwierz zakłada, że ten pierwszy mógł być trochę w planach scenarzystów). Film jest tak kretyński, że zwierza jeszcze bolą nieco policzki do szczerego śmiechu. A takich scen jest sporo – chociażby ta, w której prezydent wraz z naszym dzielnym wojakiem uciekają po podwórku białego domu super pancerną limuzyną a za nią gonią źli bandyci. Samochody jeżdżą w kółko niczym w Looney Toones, wszystko transmituje telewizja, i zwierz tylko czekał aż zmienią kierunek pogoni. Rozbawienie budzi też taka drobnostka, że przez dobre dwadzieścia minut filmu nikomu nie przychodzi do głowy żeby, chociaż zadzwonić do białego domu i dowiedzieć się, co się stało (przecież to jest ostatnia rzecz, o jakiej się myśli). Poza tym mamy kilka typowych absurdów logicznych (w ciągu filmu zostaje zaprzysiężonych aż DWÓCH nowych prezydentów, ale rakieta atomowa wciąż działa na dane biometryczne pierwszego, zaś główny zły będący jednocześnie szychą ochrony prezydenta przypomina sobie, że ten posiada telefon satelitarny dopiero przeglądając prasę) nic jednak nic nie pobije sceny z flagą. Moi drodzy, aby zrozumieć piękno tej sceny zwierz musi wam ją streścić
.
„Dzwonił John McClane. Chce z swój podkoszulek z powrotem”
Wyobraźcie sobie, że nasz bohater ma córkę. To się ludziom zdarza. Oczywiście nie przyszedł na występ szkolny gdzie córka lat 11 (kochająca całym sercem demokrację Stanów Zjednoczonych i niebojąca się grożących jej bronią terrorystów) machała flagą. Córka jest z tego powodu śmiertelnie obrażona na złego ojca i mówi do niego John (słusznie, bo jest on 100% kuloodporny niczym John McClane i nawet też biega w białym podkoszulku- totalna kradzież stylizacji). I otóż w decydującej scenie filmu gdzie do zbombardowania białego domu zostaje dosłownie minuta, i wszyscy źli już nie żyją, gdy wszyscy wyznali sobie miłość a widz po prostu wie, że prezydenta stanów zjednoczonych przed śmiercią uratował noszony na sercu zegarek z cytatem z Abrahama Lincolna, który dostał od pierwszej damy, motyw flagi powraca. Dzielna córka chwyta, bowiem złamany drzewiec prezydenckiej flagi i na frontowym trawniku Białego Domu macha do nadlatujących myśliwców korzystając ze swojego talentu oraz sześciu tygodni ćwiczeń. I widząc to machanie coś łamie się w sercach pilotów i (uwaga spoiler spoilerów) złego trzeciego (sic!) już w tym filmie prezydenta Stanów Zjednoczonych i nie bombardują oni Białego Domu. Dziwczę patrzy jak trzy myśliwce odlatują w dal z pilotami ufnymi, że żaden terrorysta nigdy nie wykorzystałby dziecka, jako żywej tarczy. Amerykańska publiczność ociera łzę wzruszenia. Europejska publiczność stara się cokolwiek dojrzeć przez łzy wywołane atakiem histerycznego śmiechu.
Jeśli nie masz broni musisz szybko biegać bo wiadomo, że człowiek biega szybciej niż kule lecą.
Trzeci rodzaj komizmu to ten, którzy na pewno postanowili wprowadzić sami twórcy. I tu zwierz musi powiedzieć, że czasem im się udaje. To znaczy udało mi się w jednym przypadku. Otóż mamy w filmie rolę drugoplanową przewodnika wycieczki po Białym Domu. Na oko jest to muzealnik pełną gębą, może nawet historyk. I jest to postać przecudowna, bo nie działa w imię patriotycznego obowiązku tylko w imię nie niszczenia zabytkowego budynku. Jego działania w filmie są zaskakująco sprawne, on sam zaskakująco wręcz odważny i w sumie lubi się go zdecydowanie bardziej niż wszystkich pozostałych bohaterów razem wziętych. Serio zwierz chętnie obejrzałby sequel filmu pod tytułem „Muzealnik 2 powrót kapci” gdzie nasz dzielny bohater walczyłby z wycieczkami, które nie chodzą po posadzkach w kapciach ochronnych. W każdym razie tylko on z całego filmu wzbudził sympatię zwierza – w każdym razie bohater, który w spisie osób nazywa się Donnie The Gudie (nawet ma przydomek!) Powinien zostać bohaterem własnej serii filmów.
Jedyna dobra postać w filmie – przewodnik po Białym Domu, nieustraszony człowiek z misją.
Tak, więc naprawdę jest się, z czego śmiać. Tam gdzie nie ma się, z czego śmiać można popracować nad płaszczyzną swojego czoła poprzez rytmiczne uklepywanie jej otwartą dłonią (chyba w rytm Amerykańskiego Hymnu), Jeśli bowiem zastanawialiście się, kto jest odpowiedzialny za międzynarodowe konflikty to zwierz podpowiada, że oczywiście amerykańska zbrojeniówka, (która rządzi wszystkim skuteczniej niż masoni). Jeśli zastanawialiście się, jaki będzie skutek ataku na Biały Dom to tak mieliście rację – międzynarodowa zgoda na podpisanie traktatu pokojowego, (bo po takich wydarzeniach wszyscy czują się, jakoś swobodniej i bezpieczniej na świecie), jeśli zastanawialiście się, kto może knuć naprawdę podły plan to nie mylicie się – robią to ludzie z rakiem mózgu, bo wiadomo, że rak mózgu zamienia ludzi w doskonale funkcjonujących psychopatów (och te nieszkodliwe stereotypu), jeśli chcecie wiedzieć, kto na pewno nie uwierzy wam, jeśli wyznacie, że terroryści mają rakiety ziemia powietrze to będzie to głównodowodzący generał (serio w każdym filmie jest ten generał, który nikogo nie chce słuchać), jeśli w filmie pojawia się szalony geniusz hakowania to musi on być dowcipny, mieć okulary i słuchać muzyki klasycznej (lamer słucha 9 Beethovena, to utwór dla złoczyńców z lat 80), jeśli już wydawało się, że wszystko jest w porządku to na pewno ktoś a.) Chce odpalić rakietę atomową, (bo to takie modne i wygodne) b.) wcale nie był taki zły, bo źli są zawsze gdzie indziej i przesyłają kody atomowe na pager. Oczywiście po zakończonym ataku terrorystycznym ludzi oraz media wpuszcza się na trawnik Białego Domu, co by wszyscy mogli radośnie świętować zwycięstwo demokracji zaś prezydenta wsadza się natychmiast do helikoptera (wraz z głównodowodzącym armią) i pozwala się mu odlecieć w kierunku zachodzącego słońca wcześniej wykonując dość niebezpieczny manewr w okolicach Mauzoleum Lincolna, (mimo że wcześniej w filmie tak zupełnie od niechcenia zestrzelono rakietą Air Force One, ale nie ma się, czym przejmować, bo zabity przy tym wiceprezydent był niemiły).
Z filmu wycięto falgę USA i zastąpiono ją prezydenckim Sztandarem. Nie pomogło. Scena nadal jest kretyńska
Zwierz musi przyznać, że nigdy nie przypuszczał, że można tak ośmieszyć instytucje amerykańskiej władzy jak w tym filmie. Wielkie Stany Zjednoczone zdecydowanie nie są przygotowane na atak terrorystyczny. Wręcz przeciwnie wynika z tego filmu, że konstytucją jest napisana tak, że jeśli prezydent sam nie wysadzi granatnikiem bramy do Białego Domu to nikt nie może mu pomóc. Biedny prezydent. Do tego ochrona Białego Domu ma mniej więcej poziom ochrony z lokalnego supermarketu. Co prawda trzeba przyznać, że terroryści mieli przewagę, bo ich strzały czasem dosięgały celu, czego nie można powiedzieć o prawie żadnym strzale np. głównego bohatera. Być może, dlatego większość terrorystów musiała się wzajemnie wyeliminować pod koniec filmu, bo nasi bohaterowie nigdy by ich nie wykończyli. No może poza głównym bohaterem, który jak pan Bóg przykazał stoczył walkę o losy wolnego świata na pięści (dupa z niego straszna i ciągle traci broń i nie umie jak porządny bohater kina akcji pozyskać nowej tylko bardzo szybko ucieka przed strzałami z karabinu maszynowego – sprint zawsze działa). Czasem zwierz ma wrażenie, że scenarzyści filmów mają taką wizję, że zamiast wojen trzeba byłoby po prostu urządzać mecze bokserskie. Przynajmniej wyglądają one na skuteczniejsze. No i zwierz nadal nie wie, po co Air Force One towarzyszą jakiekolwiek myśliwce skoro ewidentnie wystarczy dobrze wycelować by jedną rakietą zestrzelić samolot. A poza tym jeden haker jest w stanie załadować i odpalić wszystkie rakiety, jakie ma USA. Cóż trzeba wskazywać minusy komputeryzacji.
” A może by tak zamiast oglądać telewizję zadzownić i sprawdzić czy prezydent żyje”
Na sam koniec zwierz musi się odnieść do Olimpu w Ogniu. Tamten film też był bezsensowny, – jeśli weźmiemy pod uwagę świat realny, ale trzymał logikę świata przedstawionego. Był po prostu Szklaną Pułapką z prezydentem w tle. Świat w Płomieniach zdecydowanie nie ma tego elementu wewnętrznej logiki. Co więcej nie ratuje go nawet większy budżet, bo efekty komputerowe widać jak na dłoni i nawet nikt nie stara się ich ukryć. Poza tym jedna scena (z atakiem helikopterów) jest DOKŁADNIE taka sama jak w pierwszym filmie, co jednak każe się zastanawiać czy przypadkiem scenarzyści jednak nie podkradli kilku pomysłów konkurencji. Poza tym Chaning Tatuum może i został okrzyknięty najseksowniejszym facetem świata (serio?) ale Geragrdowi Butlerowi może buty czyścić. Przy czym jest w filmie jedna scena, która wzbudziła lekki niesmak zwierza. Oto bohater namawia asystentkę wiceprezydenta by zrobiła mu przysługę i załatwiła bilety na zwiedzanie Białego Domu. Dziewczyna się zgadza pod warunkiem, że nasz bohater zabierze z nią na kolację z mniej romantyczną kontynuacją w sypialni. Bohater się zgadza. Tymczasem w głowie zwierza zapaliła się mała lampka. Taka scena na odwrót byłaby całkowicie niedopuszczalna (facet, który proponuje kobiecie wejściówki do Białego Domu za kolację i seks) a zwierz wyznaję zasadę, że seksizmu należy unikać w obie strony. Jamie Foxx nieźle sprawdza się w swojej roli, ale raczej nie gra on prezydenta. W każdym razie nie takiego, jakiego byśmy się spodziewali. Cała reszta obsady właściwie gnie w tle (poza naszym dzielnym przewodnikiem wycieczki), co nie dziwi, bo trudno cokolwiek wykrzesać ze stereotypu.
Jedyna dobra rzecz jaka wynika z White House Down? Człowiek przekonuje się, że Olympus Has Fallen było całkiem niezłym filmem.
Widząc upodobanie, z jakim Amerykanie inscenizują wszelkiego rodzaju zamachy na główne ośrodki władzy (głównie w okolicach 4 lipca) można przewidywać, że w przyszłym roku terroryści będą oblegać Mauzoleum Lincolna, Kapitol albo jakikolwiek inny budynek rządowy. Ewentualnie może się znudzą i na przykład zaatakują Pentagon. W każdym razie nie ulega wątpliwości, że w Hollywood jest specjalna komórka do spraw wymyślania fikcyjnych nieszczęść, jakie mogą spaść na osoby sprawujące władze w Stanach Zjednoczonych ze szczególnym uwzględnieniem czarnoskórych prezydentów. I komórka ta wciąż chyba operuje w świecie gdzie czarnoskóry prezydent USA jest równie prawdopodobny, co Koreańczycy biegający z bronią po trawnikach Białego Domu.
Ps: Dziś tzn. wczoraj to znaczy dziś wraca Suits, ale nie będzie o nich jutro, choć będzie o serialach.
Ps2: Zwierz z dużym prawdopodobieństwem będzie miał dziś dla was na Facebooku fantastyczny konkurs, więc zachęca do odwiedzania strony (nie trzeba mieć Facebooku by zajrzeć na stronę zwierza i nie trzeba lubić zwierza na Fb by móc w takim konkursie wygrać)