Hej
Jak wiedzą czytelnicy zwierza, wasz bloger przebywa w kraju jedynie fizycznie bo pod względem swoich zainteresowań i upodobań kulturalnych już jakiś czas temu wyemigrował na zgniły zachód. Nie jest to jak niektórzy sądzą kwestia snobizmu czy pogardy do tego co krajowe – raczej pewna skłonność do podążania za tym co najlepsze i najbardziej estetyczne co jakoś naturalnie odwiodło zwierza, stosunkowo wcześnie od oglądania produkcji polskich. Do tego w zwierzu nie ma ani odrobiny kulturalnego patriotyzmu więc, nie czuje się jakoś w obowiązku szczególnie śledzić produkcji polskich. Co oczywiście nie przeszkadza zwierzowi spędzać swojej drugiej połowy życia (tej poza blogiem) na badaniach nad narodowym charakterem kina polskiego w dwudziestoleciu. Jednak nowości w jesiennej ramówki oraz długie rozmowy na ich temat na rozlicznych profilach i blogach sprawiły, że zwierz postanowił jednak zasiąść do oglądania kilku nie tyle serialowych co raczej „programowych” nowości w telewizji. Zwierz wybrał jednak tytuły nie na ślepo. Zdecydował się wybrać to co swoim formatem czy tematyką nawiązuje do programów, które widz mógł poznać oglądając telewizję zachodnią.
Zacznijmy od nowości oczywistej, krytykowana przez wszystkich „Miłość na Bogato” odniosła – czy tego chcemy czy nie spektakularny sukces. Każdy wpis na każdym blogu, który potępiał bycie „twarzą rajstop” sprawił, że kolejne rzesze wcześniej niczego nie świadomych widzów decydowały się dać produkcji stacji VIVA Polska szansę. Powiedzcie mi moi drodzy czytelnicy, czy kiedykolwiek wcześniej oglądaliście cokolwiek nadawanego przez tą stację? Zapewne sporo z was odrzekłoby „nie” i słusznie bo VIVA to jedna z tych stacji, które na marnych imprezach lecą w tle kiedy ktoś próbuje puścić muzykę z telewizora bo wszystkie inne środki już zawiodły a wszyscy są i tak w stanie, w którym nie zwraca się uwagi na melodię, słowa i rytm. Przy czym wydaje się, że przynajmniej za część krytycznych głosów odpowiada fakt, że wiele osób nie miało pojęcia jaki format właściwie prezentuje Miłość na Bogato. Tymczasem twórcy postanowili odwołać się do znanych z MTV formatów Laguna Beach i The Hills – oba reality show (oczywiście z najważniejszymi wątkami zapisanymi w scenariuszu) stanowiły przez kilka lat jedną z ulubionych guilty pleasures amerykańskiej widowni. Pomysł był prosty – telewizja brała uprzywilejowanych młodych ludzi i pokazywała ich w sytuacjach zawodowych, prywatnych dopisując im niespodziewane wydarzenia (sex taśma, kariera w czasopiśmie) oraz wątki obyczajowe rodem z oper mydlanych. Dlaczego udało się w Stanach a w Polsce wyszło pośmiewisko? Cóż wydaje się, że polscy producenci przedobrzyli. The Hills choć oczywiście pokazywało życie idiotycznie luksusowe miało jednak jakieś umocowanie w rzeczywistości. Polski odpowiednik już nie – choć zwierz musi zawieść purystów językowych – najbliżej produkcji do rzeczywistości właśnie na poziomie koszmarnego języka jakim posługują się bohaterowie. Co więcej wydaje się że producenci popełnili podstawowy błąd nie tłumacząc widzom co oglądają. Gdyby widz (co jest możliwe) doszedł do wniosku, że ogląda prawdziwy serial mógłby a nawet musiałby dojść do wniosku, że to najgorsza produkcja z jaką się spotkał. Nie pomógł w tym też fakt, że twórcy ewidentnie nie umieli dostosować formatu do realiów Polskich, co sprawiło, że nie dostrzegliśmy tego co każe się nam zastanawiać, czy oglądamy fikcję czy tylko lekko podrasowane prawdziwe życie.
Zresztą podobny problem na produkcja TVN „WAWA NON STOP” tu z kolei zdecydowano się sięgnąć po niesamowity fenomen MTV jakim jest Ekipa z Jersey Shore. Przypomnijmy – Jersey Shore skupia się na grupie ośmiorga bohaterów mieszkających w jednym domu pochodzących wszyscy z dość specyficznej włosko-amerykańskiej mniejszości, spędzający większość czasu na szalonych imprezach. Całość miała oczywiście z góry naszkicowany scenariusz, plus elementy typowego reality Show gdzie wsadza się kilkoro ludzi do jednego domu. Nie miało to lekkości ale było w całości coś prawdziwego, a Ameryka z fascynacją przyglądała się subkulturze o której nie koniecznie zdawała sobie sprawę że istnieje. Tymczasem Wawa Non stop jest produktem, w którym brakuje dwóch rzeczy – interesującego punktu zaczepienia (mamy tu ludzi wynajmujących mieszkania w jednej kamienicy z częścią wspólną) i czegokolwiek ciekawego – scenarzyści programu ewidentnie nie byli w stanie pojąć, na czym polega fascynujący miks codzienności i zachowań budzących kontrowersje. W pierwszym odcinku zsyłają na bohaterów imprezowiczów z Radomia (pojawiają się oni nie wiadomo skąd) których nie da się wykurzyć z mieszkania. Niestety całość wygląda jak źle rozegrana szkolna akademia o szkodliwości umieszczania publicznych informacji o imprezach na facebooku. Zwierz nie wytrzymał programu do końca bo był tak straszliwie nudny. Głównie dlatego, ze widać iż scenarzyści przestraszyli się myśli, że w tym 'scripted reality show” może się pojawić jakiekolwiek „reality” i skutecznie wyprali produkcję z czegokolwiek nie zapisanego wcześniej. Do tego sami bohaterowie, których nic nie łączy i specjalnie nie są dobrze grani są tak niesamowicie wręcz nudni, że trzeba się naprawdę spiąć by obejrzeć jednej odcinek serialu o nieciekawych ludziach robiących nieciekawe rzeczy.
Nieco inaczej wygląda sytuacja z „I kto to mówi”, które z kolei jest polską wersją absolutnie genialnego programu komediowego 'Whose Line Is It Anyway”. Dla przypomnienia – Whose Line Is It Anyway (spore fragmenty można znaleźć na youtube) to program od którego nie można się oderwać – czworo komików improwizuje na zadane tematy, śpiewa piosenki, odstawa scenki i bawi za punkty, które prowadzący przyznaje wedle własnego widzi mi się. Program jest najsławniejszy w swojej odsłonie Amerykańskiej choć miał też wersje brytyjską (pierwszą) i ogólnie pojawił się wszędzie na świecie by w końcu zawitać do Polski. Widzicie problem polega na tym, że w Polsce tradycja humoru improwizowanego wydaje się być raczej importowana niż nabyta (a jeśli istniała wcześniej krajowo to gdzieś się nam na przełomie zmiany systemów pogubiła). Mamy więc czworo komików którzy są tak zajęci improwizowaniem że zapominają być śmieszni. co więcej wydaje się, że jednak jest to improwizacja tak nie do końca – kilka razy w czasie trwania programu zwierz miał wrażenie, że komikom wymsknęło się coś co mogli by wiedzieć tylko wcześniej znając wyznaczone im zadania. Do tego widać, że po prostu nie są szczególnie zaprawieni w bawieniu na poczekanie. A zwierz musi wam powiedzieć, że bawienie na poczekanie potrafi być niesłychanie zabawne. Plus zwierz miał jakieś mieszane uczucia kiedy przyszło się naśmiewać z osoby po zmianie płci. Nie dlatego, że uważa, że naśmiewać się nie można (jeśli wszystkim dostaje się po równo to OK) ale widać było że jakoś nie umieją się nasi komicy inteligentnie z takiej sytuacji śmiać. Ogólnie nie było tragicznie ale zwierz miał poczucie, że sięgnięto po format bez zastanowienia się czy rzeczywiście się on u nas sprawdzi. Fakt, że ktoś coś improwizuje jeszcze nie czyni tego śmiesznym
Jako ostatni program zwierz wziął na celownik Fat Killes. Zabójcy Tłuszczu ponieważ wzbudziło w nim skojarzenie z Biggest Loser – produkcji w której cierpiący na nadwagę uczestnicy rywalizują kto zrzuci najwięcej kilogramów. Fat Killers nie jest na licencji, stanowi oryginalną produkcję choć widać sporo podobieństw (np. nacisk na życie uczestników i ich prywatne cele). Zwierz musi powiedzieć, że paradoksalnie produkcja wyszła ze wszystkich tu opisanych najlepiej i zwierz nawet powiedziałby, że dla ludzi lubiących dramatyzowane serie dokumentalne to niezła pożywka gdyby nie fakt, ze cała produkcja jest jednym wielkim bezczelnym product placement. Otóż program reklamuje ni mniej ni więcej tylko pewien system odchudzania, pewnego pana posiadającego sieć siłowni. Niby wiadomo, ze zawsze jest jakiś produc placement (z czegoś trzeba się utrzymać) ale tutaj zostajemy wprowadzeni w pewien super skuteczny system odchudzania i mamy przez te kilkanaście odcinków uwierzyć że działa i wykupić dostęp do niego w Internecie. Zwierz który nawet polubił uczestników doszedł do wniosku, że wszystko da się reklamować subtelniej i zrezygnował z dalszych badań. Ale paradoksalnie jest to chyba jedyny program na tej liście przy którym zwierz miał wrażenie, że jednak udało się choć trochę nawiązać do krajowych realiów i dobrze dobrać bohaterów.
Fat Killers wykorzystuje elementy popularnego formatu ale tworzy coś na własnych zasadach – szkoda że z tak wielkim parciem na sprzedanie konkretnego produktu
Widzicie w przypadku wszystkich produkcji mamy do czynienia z tym samym pomysłem – przeniesienia formatu na realia polskie. Przy czym o ile w przypadku seriali kupuje się całe scenariusze nawet razem z dekoracjami o tyle tutaj mamy raczej przeniesienie formy – już do wypełnienia autorską treścią. Niestety jedyne co przytoczone przykłady pokazują, to nieporadność w przenoszeniu zachodnich formatów na grunt polskiej telewizji. Fakt, że w US istnieje grupa niesłychanie bogatych prowadzących próżniacze i luksusowe życie młodych ludzi nie oznacza, że w Polsce też najdziemy bez trudu taką grupę i uczynimy ja na tyle realną by widzowie zadawali sobie pytanie gdzie jest granica między prawdą a fikcją. Zamknięcie kilku osób w jednym budynku nie jest tym samym co quasi socjologiczna obserwacja przedstawicieli jakiejś subkultury, postawienie na pewien typ komizmu nie oznacza, ze sprawdzi się on wszędzie (inny znakomity przykład to stand up, którego Polscy komicy nadal nie umieją zrozumieć – przynajmniej w większości). Ostatecznie najlepiej wychodzi kiedy próbujemy zrobić coś sami – choć może należałoby przemyśleć stężenie product placement.
Bo widzicie problem polega na tym, że zwierz odnosi wrażenie, że twórcy polskiej telewizji nadal funkcjonują w świecie gdzie widz nie ma odniesienia do produktu oryginalnego. Nie tak dawno z okazji premiery ramówki w TVN Magda Gessler chwaliła się, że Polskie Kuchenne Rewolucje są lepsze od brytyjskich bo tam jest tyle wyreżyserowanych scen a u nich wszystko jest naturalne i prawdziwe. nie jeden widz złapał się wówczas za głowę zdając sobie sprawę, że oba show są od a do z wyreżyserowane przy czym jednak Polski bez porównania gorzej. nie mniej takie stwierdzenie, oznacza, że nawet sami twórcy telewizji nie zdają sobie sprawę, jak łatwo przeciętny widz może dowiedzieć się jak ów format wyglądał w oryginale. I jak szybko może się przekonać, że wciska mu się produkt zupełnie nie pasujący do realiów w których żyje. Zwierz oczywiście zdaje sobie sprawę że jest bardzo niewielu widzów, którzy tak jak zwierz doskonale wiedzą skąd twórcy brali inspirację, ale nawet nieświadomy widz, może przełączyć kiedy to co widzi w polskiej telewizji go nudzi i nie przystaje do tego co oferują mu stacje zagraniczne. Co zwierz na przykład zrobił w każdym przypadku gdyż – co musi wyznać – każdą z wymienionych produkcji obejrzał w 3/4 a potem przełączył dalej koszmarnie znudzony. Zastanawiając się kiedy wreszcie obejrzy Polską telewizję a nie telewizję na polski nieudolnie przełożoną.
ps: A jutro dwa słowa o pierwszym odcinku wyczekiwanego Masters of Sex! Serio retro serial o badaniach nad seksualnością z Walijczykiem w roli głównej. To się nie może nie udać!
Ps2: Z frontu wyjazdowego – zwierz już zakupił bilety na pociąg do Pragi! Teraz nie ma odwrotu!