Hej
Nowy sezon Hannibala to dopiero pięć odcinków a zwierz szczerze musi wam przyznać, że zaczął powoli cierpieć na coś w rodzaju Hannibalowego głodu. Nie bynajmniej nie znaczy to, że ma ochotę kogoś zabić i zjeść. Raczej po ostatnich sekundach zapowiedzi następnego odcinka zwierz zaczyna czuć, że to co właśnie zobaczył to zdecydowanie za mało. W zeszłym sezonie zwierz poradził sobie nadrabiając odpowiednio luki w swojej znajomości filmografii Mikkelsena i Hugh Dancego (wszystko zaś okraszone powtórką skeczy Eddie Izzarda). W tym sezonie jednak zwierz zdecydował się zwrócić ku innym kinematograficznym wcieleniom Hannibala Lectera i Willa Grahama. Trochę kusi by napisać o wszystkim razem, ale zwierz pomyślał sobie, że ciekawiej będzie całość rozłożyć na części. Dziś więc pochylimy się nad porównaniem jak spisali się Hannibal i Will w Czerwonym Smoku z 2002 roku a za tydzień dowiecie się co zwierz sądzi o ich wcześniejszych inkarnacjach gdy Willem był Petterson a Hannibalem Cox. Zwierz wyjeżdża na przyszły weekend, więc taki z góry zaplanowany post idealnie mu pasuje. Zwłaszcza, ze o ile w przypadku Czerwonego Smoka z 2002 różnice od razu rzucają się w oczy o tyle wydaje się, że w Manhunter można znaleźć całkiem znajome tropy.
Zdjęciem przewodnim będzie najgenialniejsze wizualne nawiązanie jakie kiedykolwiek znalazło się na jakimkolwiek talerzu.
Zacznijmy od pewnego wyznania, które chyba dla nikogo nie jest szokujące. Zwierz nie jest fanem książek Harrisa. Możecie teraz zwierza odsądzić od czci i wiary ale jego zdaniem to typowy przykład jak nie aż taka dobra literatura zostaje podniesiona o oczko wyżej, przez aż tak dobrą ekranizację. Być może krytyczny ton zwierza wynika z faktu, że kiedy był dziecięciem Milczenie Owiec było jedyną książką, której nie pozwoliła mu przeczytać matka. Zwierz przygotował się więc na straszne strachy i kiedy w końcu po prostu przeczytał…. cóż miłości wielkiej nie było. Stąd nigdy nie ciągnęło zwierza do analiz i porównań a także do adaptacji poza oczywistym Milczeniem Owiec, które jest tak obowiązkowe, że bardziej się nie da. Zresztą najlepszym przykładem niech będzie fakt, że zwierz początkowo był zupełnie nie zainteresowany serialem Fullera, a nawet był jego dość głośno wypowiadającym się przeciwnikiem, twierdzącym, że kanibalizm wprowadza się do serialu tylko po to by podkręcić oczekiwania widowni. Dystans zwierza uchronił go na całe szczęście przed pewnymi nieszczęściami – takimi jak Hannibal po drugiej stronie maski czy Hannibala w wersji filmowej. Nie mniej zwierz nigdy nie uzna się za fana twórczości Harrisa (chyba nawet nie miałby do tego prawa) raczej za osobę, której nic tak nie bawi jak oglądanie kilku aktorów w tych samych rolach (jej jak w teatrze!). I właściwie tak należy wynurzenia zwierza czytać.
Zwierz uprzedza że dalej będą spoilery, dla tych co nie wiedzą co dalej się w Czerwonym Smoku dzieje i co się dzieje pomiędzy Hannibalem serialowym a Czerwonym smokiem
Red Dragon dawno przykuł uwagę zwierza nie tyle nawiązaniem do powieści Harrisa co obecnością w nim Ralpha Fiennsa. Widzicie zwierz miał w swoim życiu czas kiedy postanowił obejrzeć wszystkie filmy z Ralphem Fiennsem (co skończyło się kilkoma znakomitymi seansami). Zwierz jednak odkładał seans na później i dobrze się stało bo dzięki temu mógł sobie porównać materiał filmowy z serialowym. Dla widza serialowego najciekawiej przedstawiają się pierwsze sceny Czerwonego Smoka w których mamy trzy elementy – koncert w filharmonii, wydawaną przez Hannibala kolację i konfrontacje z Willem w gabinecie. To chyba jedyne sceny z cyklu które bezpośrednio odnoszą się do relacji jakie łączyły Willa z Hannibalem przed oczywistym i obowiązkowym aresztowaniem. Tym co najbardziej kłuje w oczy – zwłaszcza widza serialowego – jest olbrzymia różnica w estetyce. Nie chodzi tylko o to, że próba odmłodzenia Antony Hopkinsa przez dodanie mu kretyńskiego kucyka zdecydowanie się nie powiodła. Zwierz z zaciekawieniem przyglądał się pomieszczeniom w mieszkaniu Hannibala – które w niczym nie przypominało pięknie uporządkowanych przestrzeni które zwierz zna z serialu. Wręcz przeciwnie zarówno jadalnia jak i gabinet sprawiały na zwierzu wrażenie przeładowanych czy nawet kiczowatych. To co w serialowym Hannibalu tworzy niepokojącą ale fascynującą całość w filmie sprawiało wrażenie jakby ktoś rzucił na półki genialnego psychopaty tyle rupieci ile tylko się da. Ta estetyczna różnica uderzyła zwierza każąc mu bez zaskoczenia stwierdzić, że estetyka serialu Fullera całkowicie opanowała jego wyobraźnię. Zresztą trzeba przyznać, że o ile można wiele dyskutować o różnych podejściach do roli Hannibala (o tym za chwilę) to jest coś takiego co sprawia, że Anthony Hopkins w małej więziennej celi jest przerażający, ale na widowni filharmonii – cierpiący w czasie występu koszmarnego flecisty (wiecie, ze zwierz pierwszy raz poczuł że rozumie zbrodnię Hannibala) nie wygląda tak na miejscu jak Mikkelsen. Ale ponownie to kwestia pewnych estetycznych wyborów twórców serialu i nie koniecznie wiąże się to z sama grą aktorską.
Dla zwierza obie przestrzenie prezentują się zupełnie inaczej. Tradycyjny Hannibal idzie w pewien przepych który u serialowego Hannibala jest zastąpiony niepokojącą mieszanką minimalizmu i przepychu o bardziej organicznym pochodzeniu (czy ktoś rozumie o co zwierzowi chodzi?)
Ta zaś najbardziej zainteresowała zwierza kiedy przyszło do porównania dwóch (a w przyszłości trzech) Willów. Edward Norton, którego zwierz tak zupełnie przy okazji bardzo, bardzo lubi (i widział prawie wszystkie filmy z jego udziałem) gra Willa Grahama w sposób, który zwierza nie do końca przekonuje. Prawdą jest że koncepcja postaci jest tu zupełnie inna – Will mimo zapewnień pozostałych postaci w filmie nie jawi się jako geniusz czy człowiek, który chodzi po miejscu zbrodni widząc rzeczy, których nie widzą inni. Choć pewnie bliższe to prawdy (nasz serialowy Will jest trochę za bardzo magiczny pod tym względem, ale można mu to wybaczyć) to jednak w pewien sposób takie przedstawienie bohatera odbiera mu wyjątkowość. Will Graham w wykonaniu Nortona to po prostu niesłychanie sprawny detektyw z sporą wiedzą na temat psychiki morderców. Co więcej jego konfrontacje z Hannibalem nie są tak ciekawe jak w przypadku serialu – tam obaj panowie odbijają piłeczkę pozostając dla siebie wzajemnie tajemnicą. Tu zaś Will zdecydowanie musi polegać na ekspertyzie Lectera by rozwiązać zagadkę, która jeśli się nad tym dłużej zastanowić jest do rozwiązania dla każdej nieco bardziej rozgarniętej osoby. Zwierz rzecz jasna rozumie, że wydarzenia związane z pojmaniem Hannibala mogły zmienić Willa, ale relacja między bohaterami wydaje się zdecydowanie ciekawsza gdy nie czuje się tak bardzo, że Will uznaje wyższość swojego przeciwnika/współpracownika (nawet jeśli tego oficjalnie nie przyznaje). Will Nortona nieco zwierza znudził, poza jedną sceną (na samym początku), kiedy zmęczony, zanurzony po uszy w śledztwie pojawia się w domu Hannibala nie dostrzegł w nim nic co by wiązało go z bohaterem którego gra Dancy. Choć nie zwierz trochę kłamie – obu aktorów bardzo wyraźnie wybrano ze względu na ich specyficzne warunki fizyczne. Otóż możecie się ze zwierzem nie zgodzić, ale zarówno Edward Norton jak i Hugh Dancy wydają się prezentować typ urody i jakąś wewnętrzną delikatność (zwierz nie wie jak to inaczej ująć) która nie predestynuje ich do pracy w FBI. Stąd tak uderza nas zestawienie ich zdolności i zawodu z tym jak wyglądają i co w noszą na ekran (dlatego Willa Petersona zwierz omawia osobno bo on wnosi na ekran coś nieco innego). Obaj dobrze sprawdzają się też, jako postacie wewnętrznie dręczone choć gdzie tam Willowi Nortona do cierpień serialowego odpowiednika jego bohatera. Przy czym choć zwierz wie doskonale, że bohater serialowy jest znacznie przesadzony – zwłaszcza w kwestii swoich zdolności do empatii, to jednak dzięki temu ciekawszy. Norton może się właściwie popisać tylko w jednej niemal kończącej film scenie, gdzie udaje mu się uratować życie swojemu synowi.
Choć jeden i drugi Will są od siebie niesamowicie różni to zwierz rozumie czemu wybrano tych aktorów do roli
Nieco trudniej jest mówić o Hannibalach. Wiadomo, że Mikkelsen nie odwołuje się w swojej roli do tego co na ekranie pokazał (dość kuriozalnie odmładzany makijażem) Anthony Hopkins. Zwierz zawsze był wielkim fanem faktu, że te dwie role są tak różne od siebie. Teraz jednak zwierz musi powiedzieć coś co może przysporzy mu wielu przeciwników. O ile zwierz nie ma wątpliwości, że Hannibal za kratami wywołuje u wszystkich ciarki na plecach, o tyle Hannibal na wolności lepiej sprawdza się w wykonaniu Mikkelsena. Zwierz nie przeczy, że być może jest to kwestia garderoby lub nie ukrywajmy egzotycznego wyglądu, ale Hannibal Mikkelsena jest fascynujący przez swój stopień opanowania, który przychodzi absolutnie naturalnie (i czyni sceny przemocy tym bardziej przerażającymi). Hannibal Hopkinsa nieco na wolności blednie, przynajmniej dla zwierza nie jest on tak doskonale wpasowany w otaczający go świat. Oczywiście, zwierz pisze to w oparciu o jedną zaledwie scenę, którą trudno skonfrontować z kilkunastoma odcinkami serialu, ale to zwierzowi bardzo rzucało się w oczy. Choć na przykład scena w której Lecter rozkoszuje się wytrawnym obiadem – to drobnostka ale kiedy Mikkelsena kosztuje na ekranie potrawy zwierz ma wrażenie jakby aktor nic innego w życiu nie robił tylko karmił się wytrawnymi daniami. W przypadku Lectera Hopkinsa zwierz widzi kogoś, kto zna wszystkie zasady i umie docenić smak ale … nie ma w tym takiej naturalności i swobody. Przy czym jak zwierz pisze – porównywanie tych dwóch ról zasadniczo nie ma sensu bo tak naprawdę obaj panowie grają inne postacie – jak Mikkelsen często twierdził, że zdecydował się grać nie mordercę psychopatę tylko samego szatana i nie ukrywajmy wychodzi mu to bosko. Z drugiej strony – miał ułatwione zadanie, bo wszystko, co o Lekterze wiemy, mamy podane jak na talerzu dzięki Hopkinsowi. Rolę, którą można byłoby porównywać to Hannibala Hopkinsa serialowego doktora Gideona granego przez Eddiego Izzarda. Ale z tego porównania wynieść można tylko tyle, że Izzard gra swoją wariację na temat roli Hopkinsa koncertowo.
To nie jest tak, że zwierz nie dostrzega konkurencji „jak pić drogie trunki w najbardziej przerażający sposób” raczej Hopkins z tym kieliszkiem zwierzowi gra zaś w ręku Mikkelsena wydaje się on być jak najbardziej na miejscu
Co ciekawe – w filmie najlepiej widać jak bardzo serial pozwala na zbudowanie więzi z nudną w innym wypadku postacią. Jak sam Jack Crawford tu grany przez Harveya Kitela. O ile nasz serialowy Jack jest ciekawą dwuznaczną postacią tu w filmie spełnia on dość prostą rolę osoby przekonującej Willa do przyjęcia sprawy. Nigdy na przestrzeni trwania całego filmu nie dostajemy nawet chwili refleksji nad tym, że działania Crawforda narażają życie nie tylko bohatera, ale i jego rodziny. Z kolei zwierz musi przyznać, że film uświadomił mu, jakim dobrym zabiegiem była zmiana płci Freddy Loundsa – oczywiście Phillip Seymour Hoffman wyciąga ze swojej malutkie roli wszystko, co się da, ale jest coś takiego w dociekliwej i stanowczej dziennikarce, co czyni ją ciekawszą od wrednego i równie niegrzecznego (wszyscy słyszeliśmy, co w tym tygodniu Hannibal powiedział Freddie) reportera. Zresztą dzięki temu w historii nie ma samych mężczyzn, co też jest plusem. Chyba najbardziej z tych drugoplanowych postaci zwierzowi spodobał się, co chyba nawet nie powinno dziwić Anthony Heald jako Doktor Chilton ale ponownie gra on zupełnie inną postać niż Raúl Esparza w serialu. Przy czym obaj są w pewien sposób mali i żałośni, ale na dwa zupełnie różne sposoby. Choć cudownie jest porównywać frustrację Chiltona wynikającą z niemożności rozgryzienia Hannibala z tą wynikającą z niemożności rozgryzienia Willa. Ale to już ukłony do bawiącego się materiałem wyjściowym Fullera.
Pewne rzeczy bardzo się w adaptacjach zmieniają – niektóre w ogóle (jak relacje Willa z prasą)
Wracając jednak do filmu. Zwierz musi wam szczerze wyznać, że jego zdaniem ten film obnaża w pełni słabość historii snutych przez Harrisa. Jasne postać Hannibala jest ciekawa, wręcz pasjonująca. Will Graham – nawet w wydaniu Nortona ma pewien nieoczywisty potencjał. Gorzej z samym pomysłem na książkę. Główny motyw psychopatycznego mordercy, wychowanego w pełnym przemocy domu, który pragnie zamienić się w smoka z obrazu, nie jest w ani ciekawy ani (dobra jak na współczesne standardy opowieści o psychopatach) szczególnie odkrywczy. Prawdę powiedziawszy jest nawet nieco nudnawy – niech najlepszym przykładem będzie, że jedynym momentem, w którym zwierz zadrżał w absolutnym przerażeniu jest chwila, w której bohater drze oryginalną grafikę Blake’a. Tak to było potworne – cała reszta zaś – niewiele różniąca się od setek innych fabuł. Przy czym zwierz przyznać musi, że jego zdaniem popełniono błąd powierzając tą rolę Ralphowi Fiennsowi. Film przekonuje nas, że bohater ma poważny problem ze swoim wyglądem, – czego przyczyną jest min. blizna po operacji rozszczepu podniebienia. Zwierz rozumie, że tu mamy do czynienia z psychopatą, na którego racjonalne argumenty działać by nie mogły, ale wydaje się, że powierzenie roli bardzo przystojnemu aktorowi to był błąd. Zwłaszcza, że jednak Fiennes nawet po tym jak nabrał nieco muskulatury wciąż wydaje się daleki do opisu kulturysty. Zwierz nie mówi, że Fiennes źle gra raczej, że jest to chybiony casting.
Fiennes to znakomity aktor ale do tej roli po prostu nie pasuje.
Zwierz nie będzie wam streszczał filmu (zresztą powinniście go chyba dość dobrze znać dwanaście lat później) ale jest on po prostu zaskakująco nudny jak na sprawy którymi się zajmuje. Zwierz nie jest zdania, że aktorów nie można krytykować, więc powie szczerze, że jego zdaniem Hopkins zrobił błąd grając w prequelu do Milczenia Owiec. Nie dość, że próba odmłodzenia wyraźnie starszego aktora, zakończyła się dość kuriozalnym makijażowym fiaskiem to na dodatek, nie ma sensu wchodzić drugi czy trzeci raz w rolę, która za pierwszym razem była tak dobra. Hopkins nadal wie jak grać swojego Hannibala ale już nigdy nie zrobi na nas takiego wrażenia jak Milczeniu Owiec. Co jednak obniża wartość filmu biorąc pod uwagę, że Hopkins jako Hannibal miał jako jedyny szansę wyciągnąć z niego coś ciekawego (Nortonowi nie dano za wiele szans). Przy czym żeby nie było, zwierz nie jest zdania, że serialowy Hannibal jest bez wad – ot na przykład ostatni odcinek – a właściwie jego końcówka wydały się zwierzowi zdecydowanie przesadzone i nieco za bardzo dekonstruujące postać naszego ulubionego psychopaty. Ale zwierz jest gotów to jednak serialowy wybaczyć, bo nadal ogląda się go znakomicie. Ale między innymi dlatego, że cała najciekawsza historia bierze się z gry z tym co o przeszłości i przyszłości bohaterów powiedział nam Harris. Serialowy Hannibal to fan fiction napisane przez kogoś kto chyba pisał lepiej od autora oryginału (ale jako, że sam nie wpadł na pomysł wszystko mu zawdzięcza).
jedyne co zwierza tu przeraża to nieudany makijaż
Zwierz nie wie jakim cudem ktokolwiek się tak uśmiecha
Właściwie cały wpis zwierza trochę nie ma sensu, bo przecież obu mediów nie daje się łatwo porównać. Film trwający dwie godziny nie opowie nam o bohaterach tyle co serial. Will Nortona jest straumatyzowany przez wydarzenia jakie przyniosła konfrontacja z Lecterem (choć łaskawie podarowano mu zdecydowanie lepsze zakończenie niż w książce) nasz Will jest straumatyzowany bo nie wie czy konfrontacja z Lecterem rzeczywiście miała miejsce. Jednak z drugiej strony jest coś niesamowicie przyjemnego w oglądaniu jak te same postacie mogą w nas budzić zupełnie inne uczucia zależnie od tego kto je gra i jaką koncepcję ma reżyser. Może dlatego, zwierz tak strasznie lubi oglądać adaptacje Szekspira czy Austen bo obok samego filmu dostaje przyjemność porównywania ról bohaterów. A potem może o tym pisać na blogu niezależnie czy chcecie czytać czy nie. To jest cudowny powód by prowadzić bloga. Pisać o tym o czym samemu się chce czytać.
Ps: Zwierz obejrzał dwa ostatnie odcinki Glee i musi szczerze przyznać, że nie rozumie scenarzystów. Widać, ze historia którą chcieli opowiedzieć nie wyszła. Widzowie chcieli oglądać dawnych bohaterów a nie nowych wprowadzonych do serialu w ostatnich latach. Czemu więc zamiast skończyć serial (w ładny bardzo życiowy sposób) decydują się kontynuować go poza granice wyznaczonego sobie wcześniej tematu. Plus wielka szkoda, że serial który miał opowiadać o śpiewających dzieciakach z małego miasteczka będzie historią młodych artystów w Nowym Jorku. Bo tego nam naprawdę potrzeba. Zwierz naprawdę nie rozumie Glee.
Ps2: Koniec HIMYM oczywiście nie pozostanie bez komentarza zwierza ;)