Home Ogólnie Przyszłość, Przeszłość, Teraz wpis podróżny 6

Przyszłość, Przeszłość, Teraz wpis podróżny 6

autor Zwierz

Hej

Dziś ostatni pełny dzień w Londynie. Myślę, że sporo osób przeznaczyłoby ten dzień by biegać do miejsc w których jeszcze nie było starając się za wszelką cenę złapać ile się da z wyprawy. Ale mnie ta perspektywa zbliżającego się wyjazdu uspokaja. Skoro już nie mam perspektywy że zobaczę wszystko, to nic nie muszę, mogę spędzić dzień spokojnie, bez biegania z perspektywą, że skoro już jutro wyjeżdżam miasto i tak mi umknie więc nie ma sensu za nim ganiać.

WP_001688

Dziś spaceruję oglądam miasto przyszłości, myślę o przeszłości i prawię mówię chwilo trwaj

Między innymi dlatego porzucam radosne centrum wszechświata (a w nim moją spragnioną muzealnych doświadczeń towarzyszkę podróży, która w przeciwieństwie do mnie widzi Londyn po raz pierwszy) i udaję się na Canary Wharf. Jak wszyscy wiecie, tam gdzie dziś wznoszą się wieżowce były kiedyś Londyńskie doki. Londyn to jedno z tych miast gdzie przestrzeń potrafi się przeobrażać i znajdować sobie nowe zastosowanie. I tak choć widać gdzieniegdzie pozostałość dawnego układu przestrzeni to nie ma tu już statków – są strzelające w niebo wieżowce ze szkła i stali. Canary Wharf to miejsce niezwykłe bo miasto tu nie powstało, ale zostało zaplanowane.  Ilekroć poczujecie się przerażeni wizją miasta przyszłości wybierzcie się tutaj. Uspokoicie się natychmiast. Wieżowce co prawda strzelają w niebo i dużo tu kamienia i betonu ale jest to jedno ze spokojniejszych i lepiej dostosowanych do człowieka miejsc w mieście. Na prostych ulicach nie sposób się zgubić. Tam gdzie na narastających przez latach ulicach znajdziecie mnóstwo ślepych przejść tu okaże się że wszystko da się obejść, zajść od tył, przejść obok.

Pomiędzy wysokimi budynkami ulokowano kilka parków. Trawa zieleni się tą soczystą zielenią pielęgnowanego trawnika. Chodzą po niej biznesmeni z komórkami przyklejonymi do uszu. Krążą tam i z powrotem mijając się w skomplikowanym układzie i przypominają nieco stada ptaków które można obserwować ale tabliczka prosi o to by nie zakłócać ich spokoju. Zresztą cała przestrzeń zasiedlona jest przez ludzi w garniturach (jest rano więc nie mają jeszcze charakterystycznych zagnieceń w okolicy kolan i pleców) i kobiety w butach na obcasach (zakładają je tuż przed wejściem do budynku balansując na jednej nodze niczym czaple, do metra biegną w wygodnych i niepasujących do reszty stroju tenisówkach) . Wszyscy mają w ręku kawę zresztą poza luksusowymi produktami z luksusowych sklepów kawa jest jedynym produktem który można nabyć. Jak na dłoni widać jak działa mechanizm podaży i popytu. Kawowe imperia prześcigają się w rywalizacji kto wciśnie ciągnącemu do brzucha budynku tłumowi jak najwięcej papierowych kubeczków.

Tym jednak co mnie najbardziej rusza to fakt, że przyglądając się temu unifikowanemu acz różnorodnemu tłumowi nie widzę tych szarych mas popychanych do strasznych korporacyjnych siedzib. Ludzie się uśmiechają, wszyscy co prawda mają na szyi smycze z obowiązkowym identyfikatorem ale rozmawiają ze sobą, plotkują piją razem kawę. Papierosy pali się tu z widokiem na wodę a lunch je w okolicy z ładnym widokiem na kawałek zieleni. Nie wiem czy tak będą wyglądać miasta przyszłości ale życie wcale nie jest tu straszne, wręcz przeciwnie – panuje spokój, porządek i jakieś takie uczucie, że przestrzeń da się podporządkować i uczynić przyjazną. Wbrew radom nie zajechałam do Doków kolejką ale wracam jadąc obowiązkowo siadając z tył mknącym między wieżowcami wagonikiem. Im dalej jestem od tego spokojnego uporządkowanego i wciąż budującego się Londynu tym bardziej za nim tęsknię.

Jak już mówiłam nie biegam po mieście, nie staram się nadrobić wszystkich atrakcji. Zamiast tego decyduję się na spacer bez celu. Zaglądam do sklepu z płytami DVD by z przykrością dojść do wniosku, ze w swojej nowej siedzibie ma zdecydowanie mniejszy asortyment. DVD kupuję z radością ale bez tego entuzjazmu który towarzyszył mi przy pierwszej podróży kiedy wszystko było takie tanie i tak bardzo niedostępne w kraju. Zaglądam też na chwilę do sklepu z zabawkami – lawiruję pomiędzy dziećmi i rodzicami którzy udają że testują zdalnie sterowany samolocik z myślą o dziecku i udaje mi się kupić co chcę. Idę więcej dalej aż w końcu rozumiem że muszę przynajmniej na chwilę wrócić do hostelu, porzucić zakupy i zaplanować co dalej (nie będę was oszukiwać na liście koniecznych do wykonania czynności znalazła się analiza stanu konta). Muszę wyglądać na bardzo strapioną problemami pierwszego świata bo odźwierny czuje się w obowiązku skomplementować moją sukienkę.

Ponieważ godzina sugeruje że czas coś spożyć, decyduję się na zakupy w Tesco. Wiem, od dawna że sieci supermarketów sprzedają tu kanapki i jedzenie lunchowe ale zwykle trzymałam się sieci kawiarni z wycieczkami do Marksa i Spencera. Jakim miłym zaskoczeniem okazuje się kanapka z fetą i miętą (genialne połączenie!) w oszałamiająco niskiej cenie. Dobre jedzenie musi mieć odpowiednią oprawę. Decyduję, że zjem je w Regent’s Park. Widzicie każdy ma jakieś miejsce które pojawia się mu przed oczami gdy mówi się o konkretnym mieście. Dla mnie Londyn to okolice stacji Regent’s Park. Jeszcze sie nie zdarzyło by odwiedzając Londyn zwierz nie znalazł się w tym miejscu. Nawet w czasie swojej wyprawy na jedną dobę by zobaczyć Sherlocka zwierz dziwnym trafem zawędrował w to miejsce. Jest to zresztą mój ulubiony park. Udaje mi się znaleźć miejsce w którym siedziałam kilka lat temu po pierwszym roku studiów. Leżałam i myślałam jak mi dobrze w Londynie. Pamiętam jak dziś myśl, że miło ale się kończy. Dziś dzień przed wyjazdem jest we mnie taka pewność powrotu, że tego typu myśli zupełnie mnie nie nawiedzają.

Po obiedzie zaczynam znów iść przed siebie, kluczyć, podjeżdżać kawałek autobusem i  w końcu ląduje pod British Library. Mam już ją minąć kiedy w kąciku oka widzę informacje o wystawie. Poświęconej komiksowi. Wchodzę bez wahania. Sama wystawa – cóż nie jest najlepsza ale sklep który jej towarzyszy doprowadza mnie do tak dobrze znanych Londyńskich łez. Przeliczam fundusze, potem jeszcze raz, potem jeszcze. A potem jak zawsze – Batman zwycięża ze złem… znaczy z rozsądkiem. Musicie mnie jednak zrozumieć. Zwierz zbiera Batmana ze scenariuszami Granta Morrisona a tego który tam był zwierz jeszcze nie ma w kolekcji. To jest bardzo uzasadnione działanie.  Spoglądając na zegarek orientuję się, że mój czas minął. Jestem umówiona na King’s Cross na zlot gwiaździsty. Oprócz mnie i mojej wiernej towarzyszki wyjazdu (zwracam się do niej po imieniu ale celem zachowania względnej anonimowości osób postronnych takie miano przyjmie dla was) spotka się z nami Marta autorka bloga Riennahera. Marta mieszka w Londynie i nie dość, że ma nas nakarmić to jeszcze pokazać okolice. Spotykamy się w jedynym oczywistym miejscu – obok peronów 9 i 10. Nie dostałam listu z Hogwartu ale to nie znaczy, ze nie mogę spróbować sprawdzić czy ktoś jednak nie będzie chciał naprawić tego błędu.

Dowód że naprawdę jestem w Londynie. I nawet mam tu życie towarzyskie

Zaczynamy od niewielkiej kawiarni która właściwie niczym się nie wyróżnia i trzeba wiedzieć gdzie jest by do niej trafić. Wnętrze jest absolutnie cudowne. Połączenie artystycznego salonu, z hipsterską knajpą i autentycznie  nieuporządkowaną przestrzenią. Karmią niebiańsko w tym wegańskim tiramisu. Widzicie jak ktoś mówi, że smakuje mu wegańskie triamisu to ono musi być dobre. A właściwie fenomenalne. Co więcej część z niego spalimy w czasie spaceru po Islington. Marta przeprasza nas że z powodu późnej godziny większość sklepów jest zamnięta ale zupełnie nie przeszkadza nam to cieszyć się niewielkimi uliczkami, ładnymi budynkami i niewielkimi lekko zapuszczonymi ogrodami. Islington jest jak małe miasteczko które jakoś zaplątało się w środek miasta – przy szerokich ulicach przycupnęły małe domki, jak mówi Marta nie ma tu turystów bo nie za bardzo coś ich do tej dzielnicy ciągnie. Być może dlatego jest tu tak spokojnie i nikt nie przechodzi na zielonym.

Docieramy do hostelu i stajemy przed największym wyzwaniem wyjazdu. Musimy się spakować. Nie obejdzie się bez jęków, łez i poczucia beznadziei. Ale w końcu spakowane walizki mieszczą nasze przywiezione i nabyte dobra i nawet nie wydają się tak niesamowicie ciężkie. Ale domykając wieko czuje się, że to początek końca. Widzicie wyjazd do Londynu to tak naprawdę coś więcej niż te sześć dni. Od chwili kupienia biletu, zarezerwowania hostelu Londyn zaczyna się powoli materializować. W dniu pakowania widać go już prawie wyraźnie. Gdy stopy dotykają lotniska staje się prawdziwy. Kiedy odlecimy Londyn znów się rozmyje. Będzie ale tak jakby go nie było. I tak będzie dopóki znów los nie spotka się  z chęcią a te z finansami i będzie można za koszt biletu na samolot zbudować Londyn na nowo.

Ps: Dziś znów dwie osoby pytały mnie o drogę. Idę na rekord

5 komentarzy
0

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online