Rok. Dokładnie rok temu na progu mieszkania zwierza staną pan kurier z wielką paczką. W paczce była książka. A właściwie kilkanaście egzemplarzy tej samej książki. Byłoby to nawet miłe ale ją już czytałam. Więcej ja ją nawet napisałam. Tak moi drodzy dziś mija równo rok od czasu kiedy zwierz wziął do ręki swoją debiutancką książkę.
Ten wpis chodził zwierzowi po głowie od dłuższego czasu. A właściwie gdzieś tak od grudnia. Koło grudnia zwierz bowiem przestawał dodawać do odpowiedzi „Co tam ostatnio u ciebie” zdanie „A właśnie wydałam książkę”. Koło grudnia książka nie była już przecież nową informacją, była rzeczą starą, wczorajszym newsem, osiągnięciem którego blask już przeminął. Co oczywiście nie ma sensu jeśli się nad tym zastanowimy. Wydanie debiutanckiej powieści powinno człowieka cieszyć trochę dłużej niż pół roku. Na przykład rok. Cały rok samozadowolenia byłby czymś całkiem sympatycznym w stosunku do takiego osiągnięcia. No ale żeby być z siebie całkowicie zadowolonym nie trzeba być zwierzem. Nie mniej skoro już ten rok minął warto sobie opowiedzieć jak właściwie on wygląda. Może to jest coś w stylu porady czy poradnika a może kulis dla tych którzy chcą napisać książkę albo czekają na jej publikację.
Zacznijmy więc od momentu najprzyjemniejszego. Najprzyjemniej jest jak nikt książki nie przeczyta. Gdzieś tydzień przed jej opublikowaniem zaczęła się przedsprzedaż w Matrasie i przez kilka dni książka dobrze się sprzedawała choć nikt jej jeszcze nie zrecenzował. To jest sytuacja idealna. Jeśli kiedykolwiek się w niej znajdziecie wdychajcie ją nozdrzami jak młode literatki kokainę w polskich filmach. Lepiej nigdy nie będzie. Nie mniej zaraz potem nie jest dużo gorzej. Książka zaczyna się materializować – ludzie zaczynają ją dostawać, robią zdjęcia i gdzieniegdzie zaczynają pojawiać się pierwsze oceny. Jeśli macie szczęście raczej pozytywne. W przypadku zwierza pierwsza duża recenzja zawierała pretensję że nie jest to zupełnie inna książka. Zwierz bardzo się tym nie przejął, głównie dlatego, że książka którą chciałby poczytać recenzent już powstała i jest doskonała. Problem w tym, że nie napisał jej zwierz.
Te pierwsze tygodnie po wydaniu książki to także moment w którym wydawnictwo otacza nas czułą opieką. Zwierz miał szczęście bo wydał książkę w okolicach targów książki i mógł ją tam podpisywać. Co prawda tu pojawia się kompromitujący fakt, to nie był pierwszy raz kiedy zwierz podpisywał swoją książkę na Targach książki (nie psujmy sobie cudownej opowieści o literackim debiucie tą nudną informacją że będąc dzieckiem zwierz wydał dwie książki dla dzieci – to nam psuje narrację!) ale nadal to fajne przeżycie. Zwierz podpisał kilka (a może kilkanaście książek) porozmawiał z kilkoma osobami i dobrze się bawił. To jest naprawdę miłe zajęcie, bo jeszcze możemy się czuć jak ludzie ważni i wybrani. Jako doświadczony podpisywacz książek mogę co najwyżej polecić dwie rzeczy – zapoznać się z datą (Zwierz w połowie dedykacji napisał złą) i kupić miękki długopis. Bo jak się ma twardszy to w pewnym momencie ręka boli. Co prawda żadna opowieść zwierza o podpisywaniu książek nie jest nawet w połowie tak badassowa jak historia o babci zwierza która swego czasu potknęła się na schodach w Pałacu Kultury, złamała rękę i tą złamaną ręką przez godzinę podpisywała książki, ale cóż – zwierz w porównaniu do babci to jest miękka buła.
Książka więc wydana, wydawnictwo jeszcze nas fetuje, zaprasza na kolacje, załatwia występy w telewizji i ogólnie lubi a tymczasem zaczynają spływać kolejne recenzje i opinie. Na początku jest nawet miło a potem człowiek trafia na Lubimy Czytać. To strona którą jeśli czyta się wystarczająco długo, to można dojść do wniosku, że nikt nie umie pisać na tym łez padole. Oczywiście najgorsze są opinie tych koszmarnych ludzi którzy stawiają jedną gwiazdkę i nic nie piszą, pozostawiając autora w świecie domysłów, lub co gorsza – zamieniając go w dzikiego Sherlocka internetów który mając w posiadaniu jedynie nick takiej jednostki próbuje ją wyśledzić, dopaść i zapytać co poszło nie tak. Czego oczywiście nigdy nie robi choć przecież jest taka pokusa. Resztę recenzji czyta się pobieżnie, z każdą z nich utwierdzając się w przekonaniu, że jedna recenzje cudzych dzieł czyta się przyjemniej bo uwagi mniej bolą a i w pochwały łatwiej uwierzyć.
Oczywiście wszyscy nasi znajomi i rodzina zapewniają nas że jak tylko będą mogli rzucą się do księgarni stacjonarnych i Internetowych celem zakupu i lektury książki. Te zapewnienia sprawią, że przez pół roku będziecie grzecznie mówić „Ależ naprawdę nie ma problemu, że jeszcze nie czytaliście mojej książki nie ma obowiązku”. Niektórzy zdecydują się książkę przeczytać i dostaniecie np. w środku dnia sms o treści „Co to kurwa jest zeroekran” co upewni was w przekonaniu, że być może należało w tym miejscu dać przypis. Ogólnie jednak – jeśli tak jak zwierz nie napiszecie dzieła wybitnego to szum wokół faktu opublikowania książki ucichnie dość szybko – zwłaszcza jeśli rodzina ciągle jakieś książki wydaje i wasza nie robi na nikim wrażenia (to nawet nie jest pozycja naukowa więc o czym my mówimy). Potem sporadycznie jacyś dalsi znajomi powiedzą że podobała im się książka co przyjmiemy z miłym zaskoczeniem.
No właśnie moi drodzy tu wchodzimy w śmieszny okres kiedy książka jest już napisana nawet stoi na księgarnianych półkach ale nas samych coraz mniej z nią łączy. Naprawdę wyszła spod naszych palców? Zwierz zapytany o jakieś pomniejsze szczegóły fabuły niekoniecznie je pamięta. Po rozdaniu wszystkich egzemplarzy autorskich, ten jeden który mu się ostał kurzy się na półce porzucony przy lekturze koło trzydziestej ósmej strony, gdzie zwierz znalazł literówkę. Tak moi drodzy literówka w druku to coś co doprowadza zwierza do rozpaczy. Zwierza. Literówka. Śmieszny ten świat. W każdym razie książka pyszni się na półkach, coraz dalszych, aż w końcu w pewnym momencie powoli znika. Zwierz wie, że znika bo nauczył się już dokładnie gdzie w której Warszawskiej księgarni wypada jego litera alfabetu. To jeszcze jedna miła rzecz – zupełnie inaczej chodzi się po księgarni gdzie na półce stoi wasza książka (może z pominięciem tego momentu kiedy wasi znajomi otwierają ją przy kasie by wskazując na zdjęcie na skrzydełku poinformować kasjerkę że sprzedaje książkę w obecności autora).
Tak dochodzimy do grudnia, kiedy w końcu pojawiają się dane dotyczące tego jak książka się sprzedała i ile dostaniemy z niej pieniędzy. Wychodzi na to, że jednak nie kupiło jej piętnaście tysięcy naszych czytelników i nie zarobiliśmy na wakacje na Bali i na szampana i kokainę. To nie jest w sumie jakoś bardzo przykre- przynajmniej dla zwierza, który nie napisał książki dla pieniędzy. Zwierz wie że znajdziecie w sieci mnóstwo poradników jak wydać książkę by na niej jak najwięcej zarobić. Ale wiecie – w przypadku wydawania powieści, jakoś ten pomysł by opłacalność finansowa projektu była ponad wszystko zwierzowi nie styka. To znaczy, moim zdaniem nawet jeśli opłaca się bardziej wydać własnymi siłami to powieść lepiej w wydawnictwie. I to nie tylko dlatego, że możecie usłyszeć od Remigiusza Mroza że was podziwia bo on nie byłby w stanie pisać i pracować na etat jednocześnie. To jest możliwe tylko wtedy kiedy jesteście w jednym wydawnictwie i spotykacie się z okazji udzielania jakiegoś wywiadu. Więc sami rozumiecie są pewne nieprzeliczalne na pieniądze korzyści.
Potem już jest dziwnie. Ostatnio znajomy polecił książkę zwierza swojej dziewczynie i niemal na żywo relacjonował jej reakcje. Zwierz czuł się dziwnie bo ta książka była niby jeszcze jego ale zupełnie obca. Albo kiedy ktoś przypadkiem wspomniał o doskonałej opinii jaką wystawił książce Tadeusz Lubelski. Zwierz przeoczył te kilkanaście zdań, w swoim ulubionym magazynie. To chyba najważniejsza recenzja książki zwierza jaką napisano. I co? I można ją przegapić. Podobnie jak to, że książka była jedną z najchętniej wypożyczanych w jednej z krakowskich bibliotek. O czym bym się nigdy nie dowiedziała gdyby nie zaufani czytelnicy. Takie miłe rozproszone zdarzenia które raz na jakiś czas przypominają, że to nie jest tak, że na cieszenie się własną książką jest jakiś ustalony termin.
Oczywiście po jakimś czasie przychodzi myśl by napisać coś nowego. Może napisać coś dalej. Pojawiają się pomysły. Może jeszcze jedna powieść, może coś zupełnie innego. Co będzie łatwiejsze, co będzie trudniejsze. Ostatecznie coś trzeba zrobić, nie można się grzać w blasku sławy bez końca. Zaczyna się więc nowa praca. Trochę trudniejsza od poprzedniej bo przecież poprzednio nikt się po nas niczego nie spodziewał, a teraz – teraz jesteśmy już na dobrej drodze by mienić się profesjonalistami. Więc kiedy znów książka czy jej szkic trafia do redakcji to na czoło wychodzi pot a myśli mąci wizja klęski. Oj nie ma się spokoju kiedy wystawia się swoje pisanie na widok czujnego oka redaktora prowadzącego. A jednocześnie jest w tym jakieś wesołe oczekiwanie, bo jeśli się uda (o ile się uda) to już gdzieś majaczy przed nami wizja że znów będziemy mogli się dobrze bawić – choć przez chwilę – w tym momencie kiedy powieść już napisana, już zapowiedziana ale jeszcze przez nikogo nie przeczytana więc zbieramy gratulacje nie zbierając nagan. I jeszcze mamy poczucie, że wszystko możemy bo właśnie wydaliśmy książkę.
Nie zrozumcie zwierza źle. Wydanie książki to super sprawa. Ale trzeba sobie od razu powiedzieć – to jest tak jakby puścić w ruch maszynę, której człowiek łatwo nie powstrzyma. Bo jeśli nie napisaliście działa wybitnego (zwierzowi się nie przydarzyło), to nie będziecie chcieli poprzestać na jednej książce. Już zawsze będzie istniała ta możliwość, żeby coś napisać, postarać się znaleźć wydawcę, pokazać światu. Do wszystkiego co robicie dołączy jeszcze ta jedna nie dająca się zagłuszyć myśl „Powinnam pisać książkę”, Myśl która będzie się do was zakradać kiedy czytacie cudze powieści, przyjmujecie gratulacje i oglądacie seriale. Koszmarny kreatywny kleszcz który nie chce się najeść i nie chce puścić.
I tak mniej więcej wygląda cała ta historia. Trochę w tym emocji. Sporo zapominania. Czasem w nocy, przy podliczaniu, czy jesteśmy coś warci czy zupełnie beznadziejni można do listy plusów dopisać że jednak imię i nazwisko widnieje na okładce książki. Reszta jednak bez zmian. Może poza tym, że kiedy ktoś pyta co u nas nowego mówimy „Właśnie piszę książkę”. I jakoś trudno byłoby już bez tego zdania przeżyć.
Ps: Zwierz przypomina wam na marginesie że książkę jak najbardziej można jeszcze kupić np. na stronie wydawnictwa.