Wśród wylosowanych przeze mnie tematach na wpisy urodzinowe pojawiło się pytanie odnośnie tego jak przez te dziesięć lat zmieniła się branża blogowa. To niesamowite bo właściwie, mogłabym napisać – wszystko się zmieniło, nic nie jest takie jak było, proszę się rozejść. Ale mam poczucie, że to może być dla was trochę za mało. Postanowiłam więc zebrać momenty, które z mojego punktu widzenia okazały się najważniejsze. Nie mówię, że to są przełomowe momenty dla całej blogosfery, ale coś co moim zdaniem drastycznie zmieniło to czym jest blogowanie.
Dziś trzeci post z cyklu 10×10 – dziesięć postów na dziesięciolecie bloga. Posty są na tematy zaproponowane przez czytelników i wylosowane z prawie stu nadesłanych propozycji. Tematyka będzie się bardzo różnić. Ale wszystkie będą o tym co czytelnicy zawsze chcieli tu przeczytać.
Porzucanie formuły pamiętnika
Dziesięć lat temu jedną z najpopularniejszych form blogowania, było pisanie o wszystkim i o niczym – typowe życiowe rozważania, gdzie na pierwszym planie były osobiste przeżycia i doświadczenia osoby piszącej. Ten sposób pisania właściwie zupełnie upadł, albo inaczej – przeszedł niesamowitą metamorfozę. Dziś blogi opisujące codzienność są przede wszystkim blogami, o których powiedziałabym, że mają charakter aspiracyjny. Bardziej niż pokazując czyjeś życie, pokazują jak twoje życie powinno wyglądać. Pisanie o własnym życiu choć wydaje mi się nadal potencjalnie intrygujące dla czytelników, zastąpiło ujawnianie swojej codzienności i prywatności w social media. Nie mniej blogów pamiętników właściwie już nie ma. Trochę ich funkcję przejęły zapewne też vlogi (które mają bardzo pamiętnikarski wymiar) ale poza tym – takie pisanie wróciło do szuflad czy na peryferie świata blogowego. Czy to dobrze? Sama się zastanawiam – wydaje mi się, że takie pisanie jakie było popularne na początku blogosfery było całkiem sporej grupie osób naprawdę potrzebne. I trochę szkoda (mimo, że właściwie takich blogów nie czytałam), że wypadły z tego medium. Choć z drugiej strony teraz jest już tyle miejsc gdzie można pisać o sobie, że nie mam wrażenia by wszyscy dawni blogowi pamiętnikarze musieli zejść do podziemia.
Koniec anonimowości
Fakt, że pamiętam czasy w których naturalne było częściowe ukrywanie swojej tożsamości na blogach, sprawia, że czuję się jak dinozaur. I to jeden z tych Dinozaurów których nie lubi Riennahera. Kiedy zaczynałam pisać wielu blogerów było anonimowych i wielu walczyło o zachowanie tej anonimowości. Dla niektórych blogowanie było czymś lekko wstydliwym, u niektórych kolidowało z poważną pracą, część osób pisała o wspomnianej wyżej prywatności ciesząc się bardzo tym, że nikt do końca nie wie kim są ani o kim piszą. Anonimowość tych wczesnych blogów miała swoje zalety – nie żeby należało ją utrzymywać za wszelką cenę, ale było coś fajnego w tym, że ludzie niekoniecznie wiedzieli kto do nich pisze, jak wygląda i czym się zajmuje na co dzień. Anonimowość blogów sprawiała też że w tych pierwszych latach nawet popularni blogerzy nie mieli raczej szans liczyć na takie celebryckie traktowanie jakie dziś przypada w udziale blogerom nawet mniej popularnym (zakładam że jeśli mnie co pewien czas ludzie zatrzymują na ulicy bo mnie rozpoznali, to w przypadku najbardziej popularnych blogów i blogerów musi to być bez porównania częstsze). Pamiętam jak przez lata pisało się o tym jak anonimowość w sieci jest zagrożeniem, bo ludzie piszą co chcą nie myśląc o konsekwencjach. Tymczasem lata mijają – coraz więcej miejsc nie jest anonimowych, a ludzie nadal piszą koszmarne rzeczy pod własnym imieniem i nazwiskiem.
Czas własnych domen
Z punktu widzenia takich wielkich wyraźnych przełomów blogowych, wydaje mi się, że moment w którym ludzie przeszli z platform blogowych na własne strony i adresy był takim najbardziej wyraźnym zakończeniem pewnego „hobbistycznego” etapu w historii blogosfery. Kiedy pierwsi blogerzy decydowali się założyć własne strony opuszczając bezpieczne przystanie platform blogowych patrzono na to z pewnym powątpiewaniem. Tym większym jeśli decydowali się np. nazwać domenę od swojego imienia i nazwiska, przekraczając dwie granice za jednym zamachem. Platformy blogowe wydawały się naturalnymi, bezpiecznymi przystaniami, na których można było pisać, porównywać się z innymi blogerami i tworzyć społeczność. Pamiętam jak ważne było dla mnie – osoby piszącej na Blox przyjęcie np. do Syndykatu – takiej wewnętrznej grupy wyróżnionych blogów. Jak ważne był fakt, że znajdowałam się w pierwszej dziesiątce polecanych czy odwiedzanych blogów. Ostatecznie jednak wygrało przekonanie, że nie można polegać na przestrzeni którą zapewnia zewnętrzny dostawca – bo zawsze może ją zabrać. I tak się w ostatnich latach dzieje – znikają platformy blogowe Onetu, teraz zamyka się Blox. Pewnie któregoś dnia blogspot będzie już tylko wspomnieniem. Z jednej strony bardzo mi żal platform blogowych (gdzie miałam wielu znajomych, którzy pisali bardzo atrakcyjne treści) z drugiej – nie mam wątpliwości, że to jest dowód na to, jak bardzo zmieniło się podejście do blogowania. Z czegoś co robi się co pewien czas na boku, na działalność, która może być głównym źródłem zarobku.
Blogowanie jako praca
Mam poczucie, że największa zmiana jaka zaszła w blogowaniu przez te dziesięć lat to niemal całkowite utożsamienie blogowania z pracą. Kiedy pojawiały się pierwsze oferty współpracy dla blogerów traktowano to jako coś odrobinę podejrzanego. Być może dlatego, że były to jeszcze czasy kiedy branie pieniędzy za działalność internetową wydawało się czymś dziwnym i tak na pograniczu rzeczy legalnych i nielegalnych. Być może dlatego, że kiedy po raz pierwszy zaczęły pojawiać się posty sponsorowane i reklamy na blogach obie strony nie za bardzo wiedziały jak robić to przejrzyście. Te czasy dawno są za nami i dziś łatwiej znaleźć na blogu reklamę niż wpis nie sponsorowany (choć należy zaznaczyć, że taka najgorsza górka, kiedy wydawało się, że blogi będą miały już wyłącznie teksty sponsorowane trochę minęła – być może nastąpiło zmęczenie materiału). Jednak gdzieś z boku tego trendu pojawiło się przekonanie, że blogowanie to przede wszystkim praca. Wzięło się to głównie z tego, że dziś post na bloga to nie tekst który można napisać po powrocie z pracy ale wysiłek podobny do przygotowania artykułu do druku. Profesjonalne sesje zdjęciowe, niemalże redakcyjna droga (ok nie na wszystkich blogach, np. na tym nie) od pomysłu do publikacji, konieczność podlinkowania i wypromowania tekstu gdzie się tylko da. Dziś gdzieś tak cicho się zakłada że osoba która prowadzi popularnego bloga, wcześniej czy później pożegna się z pracą. Nie wiem jaki procent blogerów obecnie rzeczywiście zajmuje się tylko pisaniem i działaniem w sieci. Natomiast ta przemiana w podejściu do blogowania sprawiła, że rzeczywiście coraz rzadziej słyszy się o osobach piszących czysto hobbistycznie. Więcej, dla niektórych pisanie hobbistyczne to coś na co nie ma już w blogosferze miejsca. Osobiście się z tym nie zgadzam, bo wydaje mi się, że jak ktoś chce pisać to niech pisze. Ale jednocześnie widzę jak ta presja na profesjonalizację pisania (czy to pod względem tematyki czy samego wyglądu bloga) część osób zupełnie zniechęca do pisania.
Bloger bez bloga
W ciągu ostatnich kilku lat sprawdziły się przewidywania, że już niedługo bycie blogerem nie będzie wymagało posiadania bloga, a już na pewno nie jego ciągłej aktualizacji. Kiedyś zasada brzmiała – pisz albo zgiń. Wiele blogów aktualizowanych było niemal codziennie, zaś powodzenie blogera zależało od czytelnictwa i statystyk. Dziś coraz częściej ludzie znani w Internecie ze swoich wypowiedzi, pomysłów, postaw czy sposobu życia nie korzystają z bloga jako głównego kanału komunikacji. Kiedyś ważniejszy był Facebook, w ostatnich latach coraz więcej aktywności przenosi się na Instagrama w tym do Instastory (które rzeczywiście mają poziom odbioru o którym kiedyś blogerzy mogli tylko pomarzyć). Często zdarza się, że blogerzy choć regularnie piszą swojego bloga mają wiele alternatywnych grup odbiorców. Część z nich może nie czytać bloga, albo nawet nie zdawać sobie sprawy z jego istnienia. Fanpage na Facebooku czy jak ostatnio zrobiło się modne – grupa, nie służy już do wrzucania linków do nowych tekstów ale do tworzenia społeczności, które często zupełnie bloga nie potrzebują. Oczywiście wciąż sporo osób ma popularne blogi, które są regularnie czytane ale mam wrażenie, że obecnie można sobie doskonale radzić jako bloger bez bloga. A przynajmniej z blogiem uzupełnianym bardzo rzadko, żeby nie powiedzieć zupełnie sporadycznie. Choć do pewnego stopnia sama się wpisuję w ten trend (już nie piszę codziennie choć nie jest to decyzja którą podjęłam z powodu zmiany podejścia do blogowania, to raczej wynik zmiany stylu życia) to jednak żal mi czasów kiedy pisanie na blogu było kluczowe dla bycia blogerem. Zwłaszcza żal mi, że coraz rzadziej zdarzają się na blogach teksty rozchodzące się szeroko i budzące ożywione dyskusje. Mamy coraz więcej takich treści ugrzecznionych i mniej kreowania tematów a bardziej odpowiadania na to co dzieje się w innych mediach.
Świt i upadek domu Lifestylu
Był taki moment w ciągu tych dziesięciu lat blogowania w czasie którego „Lifestyle” odmieniano przez wszystkie przypadki. Postawały wtedy jak grzyby po deszczu blogi, które pokazywały jakiś sposób życia – głównie wypełnionego miejscami, produktami i podróżami. Zewsząd dochodziły głosy, że jeśli chce się mieć przyszłość w blogowaniu to konieczne jest pójście właśnie tą drogą. Serio przez pewien czas miałam wrażenie, że wystarczy otworzyć lodówkę by wypadł z niej ktoś kto napisze o tym jak urządził salon, gdzie na mieście zjadł śniadanie i jakie torebki poleca na lato. Takie blogowanie było bardzo atrakcyjne dla reklamodawców i przez pewien czas dla czytelników. Jednak potem przyszło wyraźne zmęczenie materiału. Choć blogi Lifestyle nadal istnieją ( i niektóre mają się niesamowicie dobrze) to jednak mam poczucie, że w ostatnich latach bardzo wielu blogerów zdecydowało się iść w blogi wyspecjalizowane. I to bardzo wyspecjalizowane. Dzięki temu budują autorytet na specjalizacji zaś podejmowane współprace reklamowe są bardziej spójne z tym co interesuje czytelników. Kiedy lifestyle był popularny powstawało mnóstwo blogów które były niemal identyczne, co w sumie dobrze pokazuje kolejną przemianę – wiele osób w ciągu tych dziesięciu lat zakładało bloga od razu z założeniem, że robi to dla pieniędzy – co oznaczało, że wybierali tą kategorię i te treści które w danym momencie najlepiej się sprzedawały. Niekoniecznie coś dobrego z tego wychodziło, bo jednak wciąż w blogowaniu liczy się jakaś osobowość twórcy. Choć może to trochę idealistyczne założenie.
Blogerzy bez granic
Dziesięć lat temu autentycznym wydarzeniem które mogło poruszyć blogosferę był fakt, że ktoś został zaproszony przez firmę do innego kraju, czy nawet miasta. Dziś granice tego do czego może zaprowadzić blogowanie właściwie nie istnieją. Dawne szafiarki, są dziś poważanymi modowymi influencerkami, które są zapraszane na najważniejsze tygodnie mody. Blogerzy filmowi znajdują się wśród osób zapraszanych na festiwale filmowe, i nie chodzi tylko o Gdynię ale też np. o Cannes. Blogerzy są obecni na najważniejszych konferencjach prasowych, prezentacjach produktów, rozdaniach nagród, premierach. Właściwie mogą wejść wszędzie tam gdzie wcześniej wchodzili tylko dziennikarze, a niektórzy z nich zachodzą jeszcze dalej. Stają się gwiazdami we własnym zakresie – niekiedy dawno zostawiając za sobą podstawową karierę blogową. Dziś decyzja o rozpoczęciu pisania w Internecie właściwie zakłada że kiedyś – jeśli tylko nam się powiedzie, możemy stać się gwiazdami we własnym zakresie. A przynajmniej – profesjonalistami, traktowanymi jako ważny głos w kluczowych dyskusjach. Dziś osoby z którymi zaczynałam blogować często są po prostu osobami znanymi, celebrytami czy autorytetami. Na pewno fakt, że ktoś wywodzi się z blogosfery dziś nie jest żadną przeszkodą ani powodem by traktować kogoś z góry. Czy to dobrze? Nie wiem – mam wrażenie, że dzięki blogom do świata celebrytów przedostało się dużo ciekawych osób, które dzięki ciężkiej pracy i takiemu autentycznemu entuzjazmowi zaszły daleko. Z drugiej strony – kiedy bycie blogerem znaczy że można osiągnąć wszystko, bardzo łatwo się sfrustrować kiedy pisanie bloga, okazuje się tylko… pisaniem bloga.
To nie blogerzy to przedsiębiorcy
Dawno, dawno temu kiedy blogosfera była jeszcze młoda, wizja że bloger może wydać książkę elektryzowała świat. Dziś blogerzy nie tylko sami wydają swoje książki, ale także mają własne sklepy. Sprzedają ubrania, poradniki, notesy, planery, kosmetyki. Całą gamę produktów, które są kupowane głównie ze względu na autorytet czy popularność osoby piszącej. To ciekawe jak wielu blogerów okazało się po prostu takimi typowymi przedsiębiorcami, którzy musieli tylko dorosnąć do tego by znaleźć swój produkt i zacząć go sprzedawać. Ponownie – z jednej strony to bardzo fajne zjawisko, zwłaszcza że produkty wielu blogerów cieszą się sporą popularnością i wypełniają lukę na rynku. Z drugiej – mam wrażenie, że sporo osób ma podejście, że blogowanie wcześniej czy później musi doprowadzić do stworzenia własnego produktu. Tymczasem pomiędzy pisaniem a byciem przedsiębiorcą który doskonale wie czego chcą klienci i nie boi się prowadzić własną firmę jest jednak spora różnica. Nie zmienia to jednak faktu, że dziś posiadanie przez blogera własnej firmy, czy sklepu już nikogo nie dziwi i nie bulwersuje. Wręcz przeciwnie – dla wielu osób produkty od blogerów są symbolem takiego myślenia o kliencie i dobrego budowania marki. Ponownie – to jest sytuacja której dziesięć lat temu bym się nie spodziewała.
Blogosfera się starzeje
Kiedyś wszyscy byliśmy piękni i młodzi. Ale to było lata temu. Od tego czasu nie tylko nabraliśmy lat, ale ludzie wzięli śluby, urodzili dzieci, kupili domy, wymienili samochody i zaczęli powoli myśleć o tym co dalej. To starzenie się blogosfery sprawiło, że część tematów znalazła się trochę na marginesie rozważań blogerów (coraz częściej studia czy szkoła są rzeczą o której blogerzy piszą z perspektywy swoich dzieci a nie własnej). Chłopaków coraz częściej zastępują mężowie, rozważania o szukaniu partnera czy partnerki – przygotowania do ślubów czy do życia razem. Blogerzy nie tylko stali się dorośli ale z perspektywy nowych użytkowników Internetu – po prostu starzy. Coraz częściej blogerzy nie znają nowych aplikacji, nowych trendów, dystansują się do zjawisk które są popularne w Internecie (jak np. aplikacja Tik-Tok). Sama zaczęłam blogować na studiach kiedy sesja, egzaminy, pisanie magisterki były doświadczeniem o których blogowało sporo osób. Dziś takich tekstów jest coraz mniej. Mam poczucie, że starzenie się blogosfery jest najbardziej dobitnym przykładem na to, że mimo chwilowej (czym jest kilka czy kilkanaście lat wobec wieczności) popularności tej formy ostatecznie czeka ją koniec. Któregoś dnia obudzimy się widząc że grupa naszych czytelników nie tyle się zmniejsza co wymiera.
Youtube i co dalej….
W ostatnich latach najbardziej widocznym dla mnie zjawiskiem związanym z blogosferą było porzucanie blogowania na rzecz Youtube. Ta forma prezentowania swoich treści w Internecie po pierwsze wiąże się z dużo większą potencjalna popularnością (statystyki dużego blogera to często taka niska średnia na Youtube) ale też bywa dużo bardziej atrakcyjna dla reklamodawców. Jednocześnie sporo osób zachowuje się tak jakby kręcenie filmików było naturalnym przejściem od blogowania. Co o tyle jest dla mnie ciekawe że istnieje olbrzymia różnica pomiędzy pisaniem a nagrywaniem filmiku. Wymaga to zupełnie innego formułowania myśli i moim zdaniem – nieco innych umiejętności. Daje też inny rodzaj satysfakcji. Ja lubię pisać. Choć nagrywam Instastory to jednak satysfakcja z filmiku (nawet w tak prostej formie) jest zupełnie inna. Nie zmienia to faktu, że powoli widzę jak zamyka się coraz więcej blogów właśnie na rzecz przeniesienia swojej działalności na Youtube. Blogi powoli stają się trochę przestrzenią retro, dla największych pasjonatów. Ewentualnie dla ludzi, którzy z jakiegoś powodu wciąż wolą jeszcze czytać niż oglądać (sama oglądam mnóstwo więc to nie jest zdanie zawierające jakąś ocenę). Z drugiej strony przejście na YT wcale nie jest takie proste jak mogłoby się wydawać. Trzeba często wymyślić się zupełnie na nowo, znaleźć ciekawy format. Widzowie niekoniecznie pojawią się tylko dlatego, że ma się popularnego bloga. Dlatego nie każdy kto zyskał popularność w blogosferze od razu stanie się gwiazdą Youtube. Ja osobiście nie mam takie potrzeby, ale być może dlatego, że w moim przypadku jakąś nową ekscytującą platformą do kontaktowania się z czytelnikami są podcasty.
Patrząc na te dziesięć lat widzę przede wszystkim jak powoli blogowanie przestało być utożsamianie z niekoniecznie wartym docenienia hobby. Z czegoś co robiłam po zajęciach na UW stało się to jedną z moich podstawowych działalności zawodowych. Jak może wywnioskowaliście z mojego wpisu – towarzyszą mi przy tym dość mieszane uczucia. Cieszę się, że załapałam się na ruch który naprawdę daje olbrzymią satysfakcję, ale boli mnie że gdzieś po drodze zginęła wspaniała nie zobowiązująca forma rozrywki jaką było pisanie sobie „a muzom”. Z drugiej strony – to jest niesamowite jak bardzo przesunął się przez te dziesięć lat horyzont możliwości i ambicji. I oczywiście w jakiś sposób dzięki wszystkiemu co się wydarzyło jestem beneficjentką tego, że załapałam się na blogowanie wystarczająco wcześnie by być tu trochę wcześniej niż inni. Choć trzeba przyznać – to wciąż wymaga determinacji by nie rzucić wszystkiego w cholerę i nie oglądać całymi wieczorami seriali zamiast o nich pisać.
Ps: Żeby było jasne – to jest przegląd składający się z subiektywnych opinii nie jakaś niesamowicie ekspercka analiza.