„Ciała” to jeden z tych seriali, których nie sposób obejrzeć na raty. Wręcz przeciwnie – wydaje się wymuszać na widzu odsiedzenie kilku godzin przed telewizorem, najpierw w rosnącej konsternacji a potem satysfakcji, gdy wszystkie wątki zaczynają się schodzić w jedno. Gdy jednak odłożymy na bok fabularne sztuczki i zabawy z czasem, przez serial przebija myśl dużo bardziej obyczajowa niż osadzona w science fiction. Jest to bowiem, historia o potrzebie. Potrzebie, która nas łączy. Potrzebie przynależności, szczęścia i miłości.
Wszystko zaczyna się od ciała. W jednej alejce w Whitechapel (bo wiadomo, że wszystko co niepokojące w Londynie dzieje się w Whitechapel można odnaleźć ciało. I to nie raz. To samo ciało nagiego mężczyzny można znaleźć w 1890, 1941 w 2023 i 2053 roku. Jest to zdecydowanie to samo ciało, tego samego martwego mężczyzny. Każda osoba, która je znajdzie musi więc rozpocząć swoje dochodzenie. Ono zaś zaprowadzi ją tam gdzie zwykle śledztwa nad morderstwem nie prowadzą. Widz zaś siedząc z boku musi odpowiedzieć sobie na pytanie – jak te wszystkie historie są ze sobą powiązane i dlaczego pojawienie się tego ciała w tym akurat zaułku miało takie znaczenie.
Szybko orientujemy się, że czwórkę naszych policyjnych detektywów tylko pozornie wszystko dzieli. W istocie łączy ich jedna bardzo podobna cecha – każde z nich z jakiegoś powodu, może się czuć pozbawione pełnej społecznej akceptacji. Policjant z XIX wieku nieco zbyt długo wodzi wzorkiem za lokalnym dziennikarzem, w Londynie, na który spadają Hitlerowskie bomby wcale nie jest dobrze mieć na nazwisko Weisssman. Policjantka z 2023 roku musi patrzeć na rasistowską demonstrację, która chętnie naplułaby w twarz muzułmance wywodzącej się zapewne z Indii czy Pakistanu, zaś w przyszłości sprawę próbuje rozwikłać dziewczyna, która chodzi tylko dzięki nowoczesnym technologiom. Każde z nich służy społeczeństwu, które niekoniecznie jest w stanie ich zaakceptować.
I właściwie o tym jest cała poplątana opowieść. Nie o podróżach w czasie, czy o tworzeniu skomplikowanych narracji rozpisanych na cztery epoki. Te sprawy oczywiście są potrzebne by na zainteresować, ale ostatecznie – nawet sami twórcy aż tak się logiką tu nie przejmują. W jednej scenie zupełnie szczerze wyznają nam, że logicznego pomysły na to jak cały ten ich świat działa „nauka nie jest w stanie wytłumaczyć”. Nie oznacza to, że narracyjnie serial się rozłazi – wręcz przeciwnie – jest w nim kilka doskonałych pomysłów. Osobiście jestem pod wrażeniem, jak dwa ostatnie odcinki zmieniają naszą perspektywę, tak że kiedy wydaje się nam, że już wszystko wiemy, dostajemy niezwykle satysfakcjonujący ostatni akt. To nie jest proste, zwłaszcza, że tu wszystko ostatecznie opiera się na psychologii postaci, a właściwie – na dekonstrukcji ich pragnień.
Bo „Ciała” to serial o pragnieniach. Pragnieniach wywodzących się z bólu i cierpienia. Pytania o to – gdyby jednostki, które zaznały od społeczeństwa bólu i wykluczenia, chciały i mogły zmienić świat, to czy byłoby to uczciwe? Czy można stworzyć społeczeństwo, w którym każdy jest kochany, a jeśli tak – to jakim kosztem. Przede wszystkim jest to jednak opowieść dużo mniej rozpisana na wielkie pytania. Ostatecznie pytanie jest takie – czy ból jaki czują odtrąceni przed społeczeństwo nie jest największym katalizatorem tragedii. Czy naszym społecznym obowiązkiem nie jest szukanie takich rozwiązań, które zminimalizują te bolesne opowieści. To jest jedna z tych poplątanych opowieści science fiction, które wzywają nas do zastanowienia się nad systemem opieki społecznej bardziej niż nad podróżami w czasie. To jest historia o tym, jak miłość, której nie zaznamy zieje w nas pustką przez lata i może stać się obsesją. A jednocześnie – bycie kochanym daje siłę, którą trudno zastąpić czymkolwiek innym (przy czym mowa tu o każdym wymiarze miłości, nie tylko romantycznym).
Pod tym względem serial bywa zaskakujący. Bo nawet jeśli wydaje się nam, że mamy tu jasny podział na dobrych i złych, to ostatecznie – podobnie jak w każdej dobrej historii o podróży w czasie – wszystko się zapętla. Kiedy staniemy obok dostajemy refleksję, że cierpienie powoduje więcej cierpienia. Jest tu też skupienie na jednostce, przyczynach takich a nie innych zachowań. Serial każe nam wierzyć, że historia ostatecznie składa się z tego, jak postępują jednostki. I od tego jak jednostkę traktujemy – jako społeczeństwo, ale też indywidualnie, zależy ścieżka ich postępowania i myślenia. W swoim jądrze „Ciała” są serialem nawiązującym do empatii, ale też – pokazującym jak różnie można reagować na wykluczenie. Niemal wszystkie postaci w tym serialu podejmują decyzję w oparciu o to jak traktuje ich społeczeństwo. Ale jednocześnie – nie wybrali swojej społecznej pozycji. Ich najbardziej dramatyczne decyzje wynikają z tego ciągłego napięcia pomiędzy są a pomiędzy tym kim otoczenie pozwala im być.
Tu oczywiście zahaczamy o kwestie związane z refleksjami społecznymi i historycznymi. Do jakiego stopnia MY jako MY jesteśmy wytworem społecznej klasy, instytucji, norm, ale też – historycznych kontekstów. Nietrudno dostrzec, że każda z tych postaci mogłaby być zupełnie kim innym w innych czasach. Więcej – główna narracja pokazuje nam, jak zmiana tego społecznego otoczenia pozwala być kimś innym. Mamy tu też pytanie o sprawczość – do jakiego stopnia jako jednostki możemy swoim życiem zarządzać a do jakiego – jesteśmy tylko wytworem określonych okoliczności. Pytania są tak ułożone by jak sam serial – zapętlały się w kółeczko i niekoniecznie pozwalały jednoznacznie o czymkolwiek zawyrokować. Może, poza tym, że jednostkami dla których na pewno powinniśmy być dobrzy to my sami.
Nie są „Ciała” serialem wybitnym. To produkcja, która opiera się na kilku zwrotach akcji, plot twistach i kochaną przez wielu zabawą czasowymi paradoksami. Ale jest to dokładnie taki serial, który ogląda się z przyjemnością, bo właśnie – ma coś do opowiedzenia. Więcej – próbuje wzbudzić nas jakąś szerszą refleksję. To serial, którego nie wpisuje się na listę „10 najlepszych rzeczy jakie widziałem” ale można o nim dłużej pogadać ze znajomymi i nieco lepiej poznać ich światopogląd. Ostatecznie – to po prostu kawał dobrej rozrywki, który ma na sobie ten stempelek brytyjskich produkcji, które nie mają za wiele odcinków, ale zawsze bronią się dobrą grą aktorską i wciągającym scenariuszem. Jest to też serial idealnie skrojony na tą liczbę odcinków jaką dostał – odrobinę dłuższy – zacząłby już nużyć, krótszy – nie mógłby sobie pozwolić by pograć trochę zmianą perspektyw. Przyznam, że jestem coraz większą fanką mini seriali, bo mogą one nam zaoferować dużo więcej niż film, ale nie muszą rozciągać narracji tak jak produkcje rozpisane na wiele sezonów. Nie da się ukryć — pomaga też produkcji rozpisanie akcji na kilka bardzo różnych wizualnie wątków. Jeśli widz zaczyna się nudzić to niemal natychmiast przekazujemy do innych czasów, innych bohaterów i realiów, co sprawia, że serial jest dużo sprawniejszy w swojej opowieści.
„Ciała” trafiły do mnie bardziej niż niejeden serial, bo w gruncie rzeczy – nie tracą z oczu refleksji społecznej. Tym samym wypełniają najważniejszą rolę fantazji, zwłaszcza tych zahaczających o przyszłość – nie zapominają nam opowiedzieć czegoś o świecie, w którym żyjemy. To z resztą serial niezwykle wręcz empatyczny – bardzo ostrzegający nas jak wiele zła bierze się z odwracania się od innych ludzi. Co prawda nie potrzebujemy serialu, by to wiedzieć, ale chwała produkcji za to, że taki społeczny przekaz nie tyle dodaje do produkcji co czyni z niego jej serce. I to takie, które nie grozi palcem raczej – stawia pytania. Może dlatego się to tak dobrze ogląda. Bo choć nie znaleźliśmy ciała w wąskiej alejce to możemy poczuć, że jesteśmy częścią tej historii.
PS: Na koniec mam trochę spoilerową refleksję – więc tu już nie czytajcie jak nie znacie serialu. Otóż zawsze intrygują mnie Brytyjskie dystopie. Brytyjczycy mają długą tradycję opowiadania sobie o dystopijnej wersji własnego państwa. Zwróciłam jednak uwagę, że odbijają się w nich dwa elementy. Pierwszy – bazowanie wizji przyszłości na jakichś przetworzeniach tego co działo się w czasie wojny. Mam bardzo żywe poczucie, że dla Brytyjczyków II wojna naprawdę była ostatnim wydarzeniem historycznym. Jednocześnie – często jest to jakaś fantazja na temat „coś jak faszyzm tylko u nas” – jakby dalekie echo lęku, że nie udałoby się obronić wyspy w czasie wojny. Drugi – że często są to dystopie, które zdają się obejmować tylko UK. Tak jakby reszta świata jednak nie do końca istniała. Nie wiem, czy jest coś bardziej brytyjskiego do tego myślenia. Przy czym to tylko taka intuicja, wynikająca z oglądania seriali – pewnie wymagałoby to studiów porównawczych.