Zwykle nie zajmuje się udzielaniem jakichś życiowych porad (cóż ja mogę wam moi drodzy poradzić) ale ostatnio znalazłam coś co jak to ładnie piszę „u mnie działa”. A skoro działa to czemu się sposobem nie podzielić. Jak może pamiętacie rok temu miałam cały cykl poświęcony planowaniu zadań. Cykl stworzony we współpracy z „Panią Swojego Czasu” był dla mnie punktem wyjścia do myślenia trochę bardziej o tym co robię, jak robię i ile mi zajmuje.
Wszystko zaczęło się jednak dopiero pod koniec listopada kiedy w dramatyczny sposób opadłam na kanapę jednocześnie informując mojego małżonka, że „znów cały dzień nic nie robiłam”. Małżonek mój, bardzo spokojny i stroniący od przekleństw i wyzwisk, stwierdził, jak cytuję z pamięci „że chyba mnie popierdoliło i zasuwam jak mały samochodzik”. Owo stwierdzenie zapadło mi w pamięć, bo sama miałam wrażenie, permanentnego gnicia na kanapie i odsuwania od siebie wszelkich zadań i obowiązków.
Ponieważ mój mąż ma często rację ale ja lubię mieć rację bardziej postanowiłam odwrócić proces związany z planowaniem. Zamiast pisać – co zrobię (oczywiście wciąż zapisywałam deadliny, daty i inne zobowiązania) zapisywałam co zrobiłam. Codziennie pod koniec dnia zapisywałam co danego dnia robiłam.
Szczegółowość podejścia do takiego spisywania zależy od tego co uznamy za „rzeczy”. Ja osobiście za „rzecz” uznawałam – jakąkolwiek naddatkową czynność wymagająca ode mnie wysiłku, zebrania się, wykonania zadania. Nie dzieliłam tu np. dnia pracy na mniejsze rzeczy – praca była jednym punktem, zapisywałam za to wstawienie prania, jeżdżenie na rowerku (czy inne ćwiczenia) a przede wszystkim – pisanie bloga, nagrywanie podcastu, czy jakiekolwiek inne prace twórcze.Przy czym nie chodziło mi tylko o prace – dwie godziny na Zoom ze znajomymi? Wymagało energii, zorganizowania się i czegoś więcej niż tylko polegiwanie czy oglądanie Netflixa, zrobienie długiego story na Insta? Podobnie jest to pracochłonne. Oczywiście wszystko zależy od was. Np. Dla mnie osobnym zajęciem jest przygotowanie odpowiedzi na zapytanie o współpracę dla kogoś innego będzie wyjście z psem, zrobienie obiad, czy dłuższa konwersacja z kimś na o jego pomysłach. Ogólnie – tu jest spora doza dowolności (zależna od tego jakie mamy codzienne obowiązki).
Po miesiącu takiego regularnego spisywania dostrzegłam kilka rzeczy, które dały mi mnóstwo wiadomości, których wcześniej nie miałam. Po pierwsze – nie, zdecydowanie nie jestem leniwa, ale rzeczywiście – raz na jakiś czas zdarza mi się dzień, kiedy nic nie robię. Średnio dwa razy w miesiącu. Co ciekawe – pamiętam tylko te dni. Po drugie – to jest motywujące – dla mnie np. pozwoliło dostrzec, że sprawia mi przyjemność dopisywanie jeżdżenia na rowerku pod koniec dnia i dni, w których jeżdżę na rowerku zawsze są „pracujące”. Jednocześnie – widzę czasem, że mam wyrzuty sumienia że nie jeździłam ale fizycznie danego dnia nie dało się wcisnąć jeszcze jednej aktywności. No właśnie – wniosek trzeci dał mi najwięcej. Ponad miesiąc od początku robienia notatek wiem, że mogę w ciągu dnia zrobić 4/5 rzeczy. Takich dużych rzeczy (ponownie traktuje mój dzień pracy jako jedną „rzecz”). Natomiast więcej zobowiązań niesamowicie mnie męczy.
Widzicie to jest ciekawe – przynajmniej dla mnie – kiedy planujemy często planujemy dla najlepszej możliwej wersji siebie. Zawsze wydaje się nam, że wszystko zrobimy następnego dnia – Kasia dnia następnego jest naprawdę idealna i może zrobić absolutnie wszystko. Serio Superman jest mniej produktowy ode mnie dnia jutrzejszego (co akurat może być prawdą, bo w sumie Superman może naprawdę nie dotrzymywać deadline – ciągle coś mu przeszkadza). Tymczasem po miesiącu robienia zapisków już wiem – nie jestem w stanie zrobić siedmiu rzeczy jednego dnia – jeśli tyle ich jest muszę się pogodzić, że nie dam rady – cztery to maks, pięć to już naprawdę tyle że następnego dnia muszę odpocząć. Jeśli mam więcej zobowiązań – muszę coś przełożyć, coś pokombinować, ale też nie mieć wyrzutów sumienia, że nie dam rady zrobić wszystkiego. A to dla mnie jest ważne, bo życie w ciągłym wrażeniu, że robi się zbyt mało jest niesamowicie męczące.
Zapisywanie tego co robimy pomaga też nieco inaczej spojrzeć na samych siebie. Ja na przykład naprawdę jestem głęboko przekona, że jestem leniwa. To przekonanie, wyciągnęłam ze szkoły, bo nigdy nie chciało mi się jakoś bardziej pracować. Plus naprawdę wolę oglądać Netflixa niż sprzątać a wiadomo, że bałagan jest symbolem lenistwa. Jasne ludzie mówili mi, że dużo robię, ale wiecie – pisanie zawsze przychodziło mi łatwo, więc często miałam takie „ej ale to nie dużo, bo ja szybko piszę, więc to nie jest aż takie osiągnięcie”. Od chwili, kiedy zaczęłam spisywać zobaczyłam się nieco inaczej. Jasne nie jestem najbardziej pracowitą osobą na świecie, ale przestało mi trochę ciążyć poczucie, że nic nie robię (poczucie pojawia się u mnie zwykle po tym jak skończę pisać książkę i nie mam dosłownie drugiej pracy po pracy)
Takie spisywanie co robię pozwoliło mi sporo uporządkować w głowie. Też nie ukrywam, że mam wrażenie, że dobrze działa w tym pandemicznym marazmie, kiedy człowiek ma wrażenie, że naprawdę nic się nie dzieje. To daje jakieś poczucie, że jednak czymś się te dni wypełnia i nie jest tak, że tylko siedzimy i czekamy na koniec świata. To też jak mówiłam – motywacja, pod koniec dnia człowiek chce zapisać cokolwiek nawet jeśli to ustawienie butów w szafce w przedpokoju. Dlatego nie daje przepisu na to jakie mają to być „rzeczy” – bo też zależy np. Od naszej pracy czy możliwości fizycznych czy psychicznych (dla osoby zupełnie zdrowiej jak ja co innego jest możliwe i co innego jest rzeczą wymagającą wysiłku). Do tego np. Myślę, że może to pomóc w jakiś sposób w sporach rodzinnych np. Jeśli jedna osoba ma poczucie, że robi więcej od drugiej – wspólne zapisywanie może pozwolić jakoś sprawdzić – co się komu wydaje.
Jak mówię – u mnie działa. I będę to podkreślać – bo to, że coś działa u Kasi nie znaczy, że będzie działać u każdego. Mnie to motywuje, kogoś może pogrążyć. MI pozwala to sobie uporządkować planowanie, ale może wy znacie siebie samych lepiej? Wiem, na pewno, że to bywa lepsze niż tylko patrzenie co danego dnia zrealizowaliśmy z rzeczy zaplanowanych, bo wtedy trochę nas prześladują te które nie wyszły. Tu nie ma zapisu żadnej porażki – same sukcesy. Poza tym nie ukrywam – robi się z tego specyficzny – dziennik pracy i już ze dwa raz zajrzałam do niego by sprawdzić czy aby na pewno coś zrobiłam.
Nie mam pojęcia czy się u was sprawdzi. U mnie jest to miły codzienny rytuał, który bardzo pomógł mi na głowę i w organizacji pracy. Dlatego uznałam, że się z wami podzielę. Może u was też zadziała. Jeśli jednak was to nie przekonuje, to nie będę się kłócić, że to pomysł dla każdego. Na pewno nie przypisuję sobie tego jako niesamowitej autorskiej metody, bo pewnie gdzieś w brzuchu Internetu jest ktoś kto ma to opracowane od lat. Ale czasem pewne rzeczy odkrywamy sami. A od strony technicznej, każdy może to ogarnąć sam – można to robić oczywiście wszędzie – ja sama robię to w ślicznym notatniku, promocyjnym Netflixa bo akurat leżał na wierzchu. Ale co wam pasuje będzie dobre. Jestem ciekawa czy podziała na was równie dobrze jak na mnie. Jeśli macie w głowie, wizję samych siebie jako niesamowicie leniwych to polecam spróbować. Może okaże się, że jesteście zupełnie inni niż myślicie. Albo wiecie, jesteście ssakami. A ssaki śpią większość dnia. Przynajmniej ja to sobie powtarzam patrząc na moją kotę, która nie ma żadnych wyrzutów sumienia.