Od czasu, kiedy z konieczności pandemia sprawiła, że nasi współpracownicy, znajomi czy nawet obcy ludzie zaglądają do naszych mieszkań okazało się, że współczesność nie zna lepszego elementu wystroju niż półka z książkami. Co jest o tyle ciekawe, że półka z książkami jako dowód na to, że posiada się kompetencje jest elementem co najmniej nie dzisiejszym
Mam w domu półkę, z książkami którą traktuję jako idealne tło do zdjęć. Nie spokojnie, nie kupiłam stojącej na niej książek tylko po to by móc robić zdjęcia, nie mniej – cieszę się, że regał służy za takie tło. Stoją na nim wyłącznie książki o filmie, moje mniej malownicze literacko, poetycko czytadłowe zbiory trzymam w pokoju obok gdzie mogą sobie z dala od ludzkich spojrzeń kryć się za drzwiczkami, które zatrzymują kurz.
Kiedy przyszło mi przed spotkaniem w pracy zdecydować po której stronie stołu usiądę mogłam wybrać lepsze z punktu komunikacji gładkie tło za moimi plecami albo moją półkę. Chwilę musiałam ze sobą walczyć by wybrać to co lepsze z punktu widzenia spotkań online (gdzie większość osób jest trochę niewyraźna więc wszystko co odwraca wzrok stanowi pewien zbędny szum) od tego co zapewne sygnalizowałoby moim współpracownikom, że jestem mądra, bo posiadam książki.
Moje dylematy są właściwie chyba powszechne, bo nagle niemal każdy telewizyjny ekspert czy prezenter biega po domu by zaprezentować się na tle książek. I to już nie chodzi o oprawione w skórę grube tomiszcza (te trochę są już passe) ale o regał żywy pełen tomów kolorowych, najlepiej mieszający powieści, z opracowaniami naukowymi, nowości z obowiązkowymi klasykami. Taki regał mówi wszak, że osoba wypowiadająca się na dowolny temat ma za sobą całą zaklętą w księgach kulturę a jednocześnie – traktuje czytanie jako czynność codzienną, i książki zanim trafią na regał są jednak czytane i przeglądane.
Kiedy jednak z komentatorek w amerykańskiej telewizji pojawiła się na tle regału, na którym książki ułożone były kolorystycznie wystawiła się a pośmiewisko (ten popularny niegdyś trend zdaniem wielu oznacza, że książkę w pokoju traktuje się wyłącznie jako element wyposażenia wnętrz). Podobnie biblioteczka zbyt dobrze skomponowana – z wielu podobnie wyglądających tomów sugeruje, że jej właściciel chciał czymś dopełnić kolorystycznie swój gabinet i niekoniecznie kiedykolwiek zdjął tom z półki. Nie chodzi więc o samo istnienie regału, ale też o jego wygląd. W idealnej sytuacji książki wypełniają całe tło i stają się jedynym co poza rozmówcą widzimy w naszym maleńkim ekraniku.
Chwalenie się regałem jest fascynujące. Zwłaszcza współcześnie. I to nie tylko dlatego, że czytelnictwo powoli spada i przestaje być kluczowe dla ludzi (kto wie, może dlatego ci którzy książki posiadają tak bardzo chcą się nimi chwalić). Przede wszystkim zmieniły się domowe księgozbiory, nie ukrywam, że większość książek, które posiadam w fizycznych kopiach – poza książkami o filmie (które kupuję kolekcjonersko i kompulsywnie) dostałam od wydawnictw. Sama od dawna czytam książki przede wszystkim na ebookach, w ramach różnych abonamentów. Jeśli kupuję książkę fizycznie – musi mi na niej bardzo zależeć. Co ciekawe – nigdy nie przyszło by mi do głowy siadać na tle jakiejś imponujące kolekcji płyt filmowych (posiadam taką) i znam tylko jedną osobę, która na zebraniach siedzi na tle swoich płyt muzycznych – ale jest to dziennikarz muzyczny więc będzie mu wybaczone. Trudno jednak wyobrazić sobie kogoś kto by specjalnie wypełniał tło swoimi pudełkami z grami, czy nawet wirtualnej półki z grami.
Co ciekawe mało kto traktuje swoje księgozbiory na tyle prywatnie by ich nie udostępniać telewizyjnej czy pracowej publice. Tymczasem jak wiadomo, regału z książkami potrafi być miejscem, które o swoim właścicielu wyjawi więcej niżby on chciał. Może się okazać, że wydania nie te, autorzy nie tacy, a pomiędzy dziełami wszystkim Prousta zabłąkało się to jedno wydanie 50 twarzy Grey’a . Przecież najlepszym sposobem na poznanie drugiej osoby jest przejrzenie jej regału. Jedyny powód, dla którego mam cokolwiek przeciwko czytnikom, to że trudniej przez nie dowiedzieć się z kim ma się do czynienia po przekroczeniu progu mieszkania. Nawet teraz podśmiechując, się trochę ze zwyczaju pozowania na tle regału odczuwam miłą wspólnotę, gdy na półce rozmówcy rozpoznaję zarys tej samej „Historii kina polskiego” która stoi u mnie.
Niezależnie od tego jak bardzo bawi mnie pokazywanie się na tle książek, jest w tym jednak coś niesamowitego. Wciąż najprostszym znakiem inteligencji, kompetencji, a także – przynależności do klasy ekspertów którym wolno się wypowiadać na tematy wszelakie są książki. Jasne – lektura nigdy nikomu nic złego nie zrobiła (sorry cofam, mnóstwo źle dobranych lektur popsuło wiele mózgów) ale wciąż – jakie to jest zakorzenione, nie dzisiejsze, cudownie klasowe. Trudno powiedzieć komu na tym bardziej zależy – inteligentom, którzy muszą szukać fragmentów mieszkań z których nie widać regałów (są takie mieszkania, gdzie istotnie znalezienie kadru bez książki stanowi problem) czy tym którzy aspirują do tego miana. Obie grupy zaś zupełnie ignorują fakt, że rozmówcę najlepiej widać na dobrze oświetlonym, jednolitym, jasnym tle, gdzie nic za plecami nie ma.
Pozostaje też pytanie – co jest na innych ścianach co sprawia, że tylko regał wydaje się dobrym tłem. Być może bowiem źle to interpretujemy – może nie chodzi tylko o sygnalizowanie wykształcenia i kompetencji, ale ukrywanie pozostałych przestrzeni. Może porozwieszane w domach obrazki, zdjęcia bliskich czy plakaty (jak pojawiam się na zebraniach w pracy na tle plakatu do Order of the Stick) są jednak bardziej prywatne niż książki, które prezentuje się z niejaką dumą. Może jest w tym ucieczka przed lękiem, że zobaczymy polskie mieszkania takie jakimi zwykle są – z dziwną mieszaniną mebli, lekkim nieporządkiem (za mało przestrzeni by wszystko ładnie ułożyć) i słabością do bibelotów. Kto wie, może regał w tle ma nas chronić przed przykrą prawdą, że nie mamy mieszkania w stylu skandynawskim.
Wciąż jednak jest fascynujące, że w chwili w której z obowiązku zaczęliśmy zaglądać sobie do mieszkań naszym pierwszym odruchem był krzyk „Zobacz ile mam książek” – co przecież nie równa się wcale „zobacz ile przeczytałem książek”. Chyba każdy ma na półce książki których nie przeczytał – więcej podejrzewam, że nawet te które przeczytaliśmy w wielu przypadkach pamiętamy trzy po trzy. A jednak właśnie tym chcemy się chwalić światu, podtrzymywać naszą pozycję i kompetencję. Intrygujące że tyle lat już żyjemy z elektroniką, wizualnymi i cyfrowymi treściami a wciąż nie znaleźliśmy w nich symbolu naszego obycia. Ostatecznie chyba wszystkim nam pozostanie to co nieuchronne. Albo w krótkim czasie kupimy mnóstwo książek albo zaopatrzymy się w odpowiednią tapetę. Jedyne czego nie rozumiem to dlaczego wśród dostępnych na Zoom cyfrowych wypełniaczy tła zamiast mostu w San Francisco nie ma regału z książkami. To bardzo by nam wszystkim pomogło.