Tego się chyba nikt nie spodziewał. Po wielu nieudanych podejściach do aktorskich wersji uwielbianych mang i anime (tu uwaga, mowa o kinematografii zachodniej) w końcu sukces. „One Piece” pokochali zarówno wielbiciele animowanego czy mangowego oryginału, jak i ludzie, którzy nigdy nie słyszeli o pirackich przygodach załogi Słomkowego Kapelusza. Co takiego jest w tym serialu, że Netflix może chwalić się sukcesem, a widzowie na całym świecie domagają się drugiego sezonu jak najszybciej.
Zacząć trzeba od odpowiedzi na najczęściej pojawiające się pytanie – jak to się stało, że Netflix, który jeszcze niedawno wywrócił się dość boleśnie na ekranizacji kultowego „Kowboja Bebopa” nagle zrobił serial idealnie oddających ducha „One Piece”. Odpowiedź jest dość prosta a zasadza się na osobie twórcy – Eiichiro Ody. O ile w przypadku wielu ekranizacji mangi czy anime ich twórcy nie mieli wiele wspólnego z pracą nad serialem czy filmem (tak było w przypadku „Kowboja Bebopa”) o tyle w przypadku serialu „One Piece” Oda był zaangażowany jako konsultant kreatywny. Zdaniem wielu – to wystarczyło, by udało się zachować ducha oryginału.
Wyjdźmy jednak poza tą prostą odpowiedź i przyjrzyjmy się samej opowieści. Oto mamy świat, w którym na rozległych morzach rządzą piraci. Załóg pirackich jest wiele, każda ma własną oryginalną stylistykę, swojego charyzmatycznego kapitana i swój cel. Niektórzy chcą tylko grabić i łupić, niektórzy mordować a wielu wciąż szuka legendarnego skarbu króla piratów – tytułowego „One Piece”. Bezpieczeństwa na morzach pilnują zaś reprezentujący rząd światowy Marines, którzy wydają też za kolejnymi piratami listy gończe a czasem – gdy wymagają tego okoliczności, wchodzą z nimi w układy (wszak na każdym morzu zdarzą się korsarze). Oczywiście jest to świat pełne magii, morskich potworów, tajemnic i tajemniczych owoców, które mogą dać ci niesamowite moce, ale zabierają niezbędną w tym świecie umiejętność pływania. Sam świat wydaje się zaś nieskończenie wielki, co nie powinno dziwić biorąc pod uwagę, że mówimy o historii, która ma w oryginale ponad tysiąc odcinków.
W samym środku tego zamieszania mamy naszych bohaterów. Głównym, jest Monkey D. Luffy – niezwykle sympatyczny i optymistyczny chłopak, którego marzeniem jest odnaleźć zaginiony skarb i zostać królem piratów. Początkowo może się wydawać, że nie ma szans skompletować załogi, zdobyć statku czy odcisnąć się na historii mórz i oceanów. Ale Luffy, ze swoim optymizmem, przekonaniem, że bycie piratem to jego przeznaczenie jest zaskakująco skuteczny. Jasne, ma więcej szczęścia niż rozumu, ale to bohater, który przyciąga do siebie ludzi. Choć ma super umiejętności, to jego największą przewagą jest po prostu zmysł obserwacji i wiara w ludzi. Szybko więc u jego boku zaczynają się pojawiać kolejne osoby – Roronoa Zoro (bohater którego imienia nigdy nie wymówię, a szkoda bo kocham go wielce) – mistrz szermierki, człowiek niezwykle lojalny ale też, trudniący się polowaniem na piratów, Nami – świetna złodziejka, nawigatorka i rysowniczka map, Usopp – kłamczuch i samochwała, który jednak w krytycznych momentach wykazuje się odwagą, Sanji – wybitny kucharz, który przy okazji ma sporo uroku osobistego i niezły arsenał kopnięć. A to przecież tylko początek historii.
I właściwie – tu kryje się serce historii. Fantastycznie napisane postaci – różniące się charakterem, z rozbudowaną historią i niejednoznacznymi motywacjami. Każda z tych postaci napisana jest tak, że spokojnie poniosłaby własny serial. Co więcej – widać tu rozmach mangi, która nie boi się tworzyć świata tak dużego i rozbudowanego, że cały czas czujemy ekscytację – kogo jeszcze spotkamy, co jeszcze zobaczymy, co kryje się za horyzontem. Twórcy wykorzystują schematy opowieści o piratach – gdzie pełno tajemnic, niebezpieczeństw i skarbów by przypomnieć nam ducha przygody. Przyglądając się bohaterom, którzy wyruszają przed siebie sami czujemy tą morską bryzę na policzku, wpatrujemy się w ten odległy horyzont. Jednocześnie – serial w pewien sposób wpisuje się w nowy trend – po latach śledzenia antybohaterów, chcemy podążać za kimś kto jest miły, wspierający czy lojalny. Chcemy patrzeć na tego dzieciaka, który wierzy w ludzi wokół siebie i marzyć by właśnie takim jednostkom przypadła korona władcy mórz.
Jednocześnie serial naprawdę zyskuje na tym, jak przedstawia antagonistów naszych bohaterów. Piraci w tym serialu to postaci niejednoznaczne. Bywają okrutni, szaleni, ale też – maja swój honor, niekiedy są gotowi do daleko idącego altruizmu. W każdym odcinku poznajemy nowe postaci i każda z nich aż prosi się o własną fabułę. Szalony pirat klaun, jest chyba najlepszym Jokerem jakiego widziałam kiedykolwiek w kinie, wybitny pirat szermierz, ma oczywiście najlepszy płaszcz (i zarost na świecie) ale ma też szermierski honor, pirat kucharz – odpowiada za jeden z najbardziej poruszających emocjonalnie fragmentów serialu. Nie są jednoznaczni też sami Marines. Z jednej strony, stanowią zagrożenie dla naszych bohaterów – z drugiej, serial pozwala nam ich poznać, niektórych polubić i zrozumieć. Wychodzimy tu od najprostszego podziału „dobrzy i źli”, bo każdy ma swój charakter. Ta różnorodność sprawia, że każdy odcinek przynosi coś niespodziewanego. Choć pierwszy sezon ma ich ledwie osiem, to mieści tam więcej niż niejedna produkcja przez całe sezony. Jesteśmy na morzu, na lądzie, w niewoli, w zamkniętej posiadłości, w popularnej knajpie. Niekiedy czeka się latami na jeden tak satysfakcjonujący odcinek, jak ten który kończy pierwszy sezon.
Ekranizacje mangi i anime często potykają się na estetyce. Albo chcą zbyt dokładnie odwzorować oryginał – i wydają się sztuczne i plastikowe, albo chcą za wszelką cenę iść w bardzo realistyczną stylistykę – tracąc umowność przedstawionego świata. Twórcom serialowego „One Piece” udało się coś pośrodku. Stroje bohaterów, miejsca do których zawijają – trudno uznać za realistyczne – podpowiadają nam one, że jesteśmy w świecie nieco przerysowanym, baśniowym, magicznym. Z drugiej strony – nie mamy wrażenie, jakbyśmy oglądali drogi cosplay, co niekiedy się w ekranizacjach zdarza. Stroje są tak zmienione względem oryginału by nie tracąc swojej wyjątkowości wyglądały wiarygodnie. Udało się też dobrze wykorzystać budżet na efekty specjalne (z tego co wiemy, nie był on mały, a ma być jeszcze większy w drugim sezonie) – choć oczywiście serial nie wygląda jak film, to wciąż – ma się poczucie, że jest to wizja spójna, z dobrymi efektami i bardzo przemyślanymi dekoracjami. Nigdzie się ten świat nie rozłazi, wręcz przeciwnie – wciąga i przyciąga.
„One Piece” to niezwykle popularna manga, więc można się było spodziewać, że przynajmniej pierwszy odcinek zobaczą jej wielbiciele. Nie da się jednak ukryć, że serial wyszedł poza mangową bańkę i przekonał do siebie także widzów, którzy o Słomkowym kapeluszu nigdy wcześniej nie słyszeli. Niektórzy podchodzą do tego ze zdziwieniem, choć gdyby się bardziej zastanowić – ma to sens. Ludzie kochają dobre opowieści o piratach. Co pewien czas ktoś nam przypomina jak bardzo wszystkich nas ciągnie do mórz i skarbów i kolektywnie tracimy głowę. Ale czy to powinno dziwić? Ostatecznie te historie mają wszystko czego chcemy od przygody – niejednoznacznych bohaterów, skarby, klątwy, tajemnice i bezkresne morza. Piracie opowieści są dokładnie tym czego zawsze brakuje w naszym życiu i na co zawsze jest miejsce. Zwłaszcza wtedy, gdy możemy naszych piratów polubić. Nawet jeśli jesteśmy szczurami lądowymi, to trudno nie zastrzyc uszami gdy ktoś krzyknie „Ahoj przygodo!”
Netflix już zapowiedział, że „One Piece” dostanie drugi sezon. Materiału wyjściowego nie brakuje i jeśli produkcja utrzyma swój poziom, to znaczy, że czeka nas dobre kilka (jeśli nie kilkanaście) lat z bohaterami, których właśnie poznaliśmy. Robi się aż ciepło na sercu na myśl, że jeszcze tyle przed nami do odkrycia, tylu bohaterów do poznania i przygód do przeżycia. Bo mam wrażenie, że ostatecznie tym „One Piece” przyciąga najbardziej – pewnością wprowadzenia nas w wielki świat i rzucenia nas na głęboką wodę. Tam najlepiej się pływa.
Ps: Dla zainteresowanych – nigdy nie czytałam mangi i nie oglądałam anime. Serialu też początkowo nie chciałam oglądać, ale włączyłam jeden odcinek i potem już się nie dało wrócić na suchy ląd nie wiedząc co jest dalej. Stąd moja recenzja nie zawiera żadnych porównań z materiałem wyjściowym, choć rozmawiałam z kilkoma osobami, które mangę czy anime znają i były zachwycone. Oczywiście, zawsze znajdzie się grupa osób, które nie lubią, gdy zmienia się ich ukochany materiał wyjściowy, ale one pewnie wypowiadają się gdzie indziej. Ja mam po prostu mnóstwo radochy z tej opowieści jaką mi zaprezentowano.