Plan na weekend był w sumie prosty. Najpierw zwierz miał pojechać do Poznania, wygłosić poruszającą mowę, po której wszyscy wstaliby z krzeseł i bili gromkie brawo a potem chciał wysłuchać wszystkich wystąpień. Planu jednak nie udało się zrealizować w pełni. Za to zwierz poznał zupełnie nieznane sobie wcześniej przestrzenie Poznania. Jak okolice szpitala wojewódzkiego.
A zaczęło się całkiem dobrze. Zwierz gdzieś przeoczył w tegorocznej rozpisce konferencji że przybyło uczestników i nie będzie przemawiał przed małą salką na ledwie 500 osób tylko w wielgaśnej Sali na 1000 uczestników. Co więcej na skutek niezależnych od zwierza przetasowań będzie miał jedno z pierwszych wystąpień dnia. To jest taki śmieszny aspekt bycia zwierzem, że masz mówić jako ostatni kiedy już wszyscy pójdą na zasłużony obiad a lądujesz przed pełną salą. Ale po kolei.
Zwierz był trochę zdumiony, że na konferencji dla blogerów przynajmniej przez pierwsze dwa wystąpienia większość jego znajomych siedziała na schodach. Wszystkie lepsze miejsca zajęli blogerzy nowi których zwierz nie znał. To ciekawe zjawisko – wszędzie się słyszy że blogosfera pada a potem na każdej imprezie blogerów jest coraz więcej. Konferencję zaczynało wystąpienie Pani Swojego Czasu. Ponownie było to ciekawe wystąpienie bo wychodzące od bardzo biznesowej strony blogowania ale realizowanej całkowicie samodzielnie. To znaczy – opierające się na sprzedawaniu własnego produktu (w tym przypadku szkoleń) a niekoniecznie współpracy biznesowej np. z agencją reklamową. To o tyle interesująca perspektywa, że jeśli istotnie ma się dobry produkt to można do kosza wyrzucić wszystkie wskaźniki które przez lata uważaliśmy za ważne i kluczowe. Zwierz tylko cały czas zastanawiał się ilu blogerów ma w sobie tą nutkę przedsiębiorcy by znaleźć taki projekt do realizowania. To znaczy – jasne część z nas to po prostu mali przedsiębiorcy którzy zaczynali od bloga. Ale część to ludzie którzy lubią stukać w klawiaturę. Nie mniej – ciekawe to było.
Potem na scenę wyszedł zwierz. Przyzna wam szczerze, że po tych wszystkich wystąpieniach na konferencjach naukowych i konwentach nie ma już żadnego stresu przed występami publicznymi. Jednocześnie jednak woli mniejszą widownię gdzie można łatwiej wybrać sobie do kogo się mówi. Zwierz nie wie czy to jest jakiś osobisty patent czy powszechnie znana technika mówców ale zwierz nigdy nie mówi do całej Sali. Nie da się mówić do tysiąca osób na raz. Więc jak mówi? Wybiera sobie kilka osób z tłumu i testuje ich reakcje. Czy uśmiechną się słysząc dowcip, czy działa na nich zmiana tonu głosu. To jest łatwiejsze kiedy wszystkich ma się w zasięgu wzroku. Nieco trudniejsze kiedy nawet pierwszy rząd jest daleko. Ostatecznie zwierz jest zadowolony z przesłania tego co powiedział ale jednocześnie ma poczucie, że mogło wyjść lepiej. Może po prostu napisze kiedyś to co chodzi mu po głowie i będzie miał pewność że napisał co miał napisać. Jednocześnie – chyba się podobało – kilka osób zaczepiło zwierza by mu to powiedzieć. Co było bardzo miłe. Ech… kogo ja oszukuję – to było super dla ego zwierza. Ego zwierza zawsze pożąda pochwał.
Potem przyszła pora na panele. Zwierz ma problem z panelami. To jest czysta loteria – czasem zdarza się panel fenomenalny gdzie uczestnicy robią dokładnie to czego pragną wszyscy – uzupełniają się wzajemnie, dyskutują, dopowiadają – no po prostu stają się jednym ciekawym organizmem, gdzie każda kolejna osoba coś dodaje. Niestety nigdy nie wiadomo co się dostanie. Co więcej nawet doskonale przygotowany prowadzący niekonieczni jest w stanie cokolwiek tu zmienić. I tak pierwszy panel z Youtuberami o tym jak budować markę był najdziwniejszym panelem jakiego zwierz miał okazję wysłuchać na konferencji blogerskiej. Był on bowiem prowadzony na takim stopniu ogólności, że właściwie miałby sens tylko wtedy kiedy słuchacze nie do końca wiedzą czym jest blog, Internet czy Youtube. Jeśli zaś ktokolwiek jest już w danym środowisku, to nie ma sensu tłumaczyć mu kim jest Influencer. Co więcej nadal odpowiedzią na pytanie „Jak budować markę” jest mało konkretne „No mnie się udało”.
Z kolei dwa następne panele – o tradycji i nowoczesności w świecie influencerów i o jakości cierpiały na ten sam problem. Rozmówcy dużo mówili – nawet ciekawie, ale w sumie wszystko rozbijało się o brak definicji. Jeśli na potrzeby takich rozmów nie przyjmie się jakichś definicji zjawisk to potem większość czasu słuchacz ale też panelista musi domyślać się o jakiej nowoczesności, tradycji czy jakości mówią rozmówcy. Oni sami zaś nie mogą powiedzieć nic bardziej pogłębionego bo większość czasu zajmują się definiowaniem zjawisk. Zresztą w obu przypadkach zwierz miał wrażenie, że rzeczywiście problemem jest nie tylko sprawa definicji ale też punkt odniesienia. Na panelu o nowoczesności i tradycji padło zdanie, że właściwie pojawienie się w telewizji nie wpływa na statystyki. I w ogóle telewizja nie wpływa pozytywnie na zasięg. Tylko że to nie jest prawda. Może w przypadku bardzo dużych blogów czy kanałów na YT. Ale mogę powiedzieć z mojego podwórka że pojawienie się w telewizji wiele zmienia. Np. nigdy nie byłam rozpoznawana w miejscach publicznych zanim dwa razy nie pojawiłam się w telewizji. Pojawienie się w telewizji bardzo otwiera na nowych czytelników, dla niektórych moich znajomych z pracy – dopiero fakt że byłam w „Drugim Śniadaniu Mistrzów” uświadomił im że mam bloga. Tylko że być może żeby odczuć działanie telewizji trzeba inaczej odczuwać popularność.
Tu zwierz musi nepotycznie (choć w sumie nie jesteśmy spokrewnieni) przyznać rację Pawłowi Opydo który na swoim panelu zaznaczył, że zdecydowanie lepiej byłoby rozmawiać w czasie toczących się równolegle dyskusji dostosowanych do różnych odbiorców. Wtedy uwolniłoby to nas z konieczności rozmawiania na wysokim poziomie ogólności. Co więcej można byłoby wtedy posłuchać wykładów, paneli czy wystąpień dostosowanych do bardzo konkretnych grup – które mają konkretne problemy. Inaczej na pewne sprawy patrzą blogerzy początkujący, blogerzy zaawansowani, blogerzy którzy wiedzą że mają ograniczoną grupę czytelników, blogerzy piszący na niepopularne tematy. Szkoda że obie duże imprezy blogerskie (BCP i BGF) odrzucają ten pomysł. Tak funkcjonuje większość konwentów i konferencji naukowych. Zwierz nadal nie rozumie dlaczego nie ma tego na konferencjach blogerskich (nie oznacza to odrzucenia idei wystąpień dla wszystkich – te mogą otwierać i zamykać imprezę). I jasne ludzie może by na początku trochę marudzili że coś stracili ale potem doceniliby możliwość wyboru i fakt że wystąpienia są kierowane do mniejszych i bardziej wyspecjalizowanych grup. Już i tak dzielimy się na takich konferencjach na warsztaty. Zresztą po przejrzeniu większości tematów warsztatów można spokojnie dojść do wniosku, że w tym momencie to już prawie wyłącznie kwestia nazewnictwa. Zmienić warsztaty na prelekcje i właściwie dostajemy klasyczną wielowątkową konferencję (tu zwierz zaznacza że ta uwaga dotyczy BCP gdzie jest kilka warsztatów na raz niż BFG gdzie jest ich mniej).
Ostatnim wystąpieniem którego zwierz wysłuchał było wystąpienie Michała Sadowskiego z Brand24 dotyczące angażowania odbiorców. Zwierzowi bardzo się spodobało, głównie dlatego, że było jednocześnie konkretne ale też dowcipne. Tym co jednak zwierzowi spodobało się w nim najbardziej to propozycja budowania swojego autorytetu w sieci poprzez po prostu branie udziału w dyskusjach na tematy które są z punktu naszego bloga interesujące. Nie chodzi o to by koniecznie dorzucić tam link do swojej platformy tylko, żeby w bardzo różnych miejscach budować swoją markę jako człowieka który się zna na pewnych rzeczach. Co ciekawe – wygląda na to, że jest to sposób by przyciągać czytelników czy w ogóle ludzi zainteresowanych przez lata bo jeśli gdzieś się rozsądnie wypowiemy to ta odpowiedź zostanie i będzie służyć ludziom. Zwierzowi bardzo się to podejście podobało. Cała prelekcja była zaś bardzo dowcipna.
Tu właściwie czas skończyć relację konferencyjną. Bo zwierz zwinął się nieco przed końcem dnia celem przygotowania się na after party. Wiecie na konferencjach dla blogerów after party są naprawdę ważne. To właśnie ten moment kiedy można innych blogerów poznać trochę lepiej, pogadać i ogólnie – dowiedzieć się jacy są na żywo ludzie z Internetów. Tak to brzmi na papierze. Ostatecznie najbardziej samotny człowiek na świecie – czyli DJ na konferencji blogerskiej – postanowił zmusić siedzących i konferujących blogerów do działania i podkręcił dźwięk. Rozmowa stała się niemożliwa (tu zwierz ma zupełnie niewłaściwą refleksję, że właściwie na imprezie dla ludzi którzy chcą pogadać muzyka i tańce są trochę zbędnym dodatkiem). Zwierz elegancko się zawinął i postanowił wrócić do domu i z napięciem czekać na dzień następny. Zwłaszcza że ponoć jakieś genialne zdanie które padło z jego ust miało zostać wykorzystane następnego dnia w prezentacji Janiny z Janina Daily więc zwierz czekał na sławę.
Dwie godziny później stało się jasne że tym na co zwierz naprawdę powinien czekać jest nagła pomoc medyczna. Okazało się bowiem, że w samym środku konferencji zwierz nabawił się ostrego zapalenia ucha środkowego. Co ogólnie charakteryzuje się jakimś trudnym do opisania bólem ucha, piszczeniem, szumieniem i ochotą by zwinąć się w kłębek i zemrzeć. Zwierz ruszył więc w ciemną noc by w mieście którego nie zna szukać jakiegokolwiek laryngologa który spojrzałby w ucho a przede wszystkim zapisał cokolwiek na ból. Po krajoznawczych poszukiwaniach zwierz trafił w końcu do szpitala wojewódzkiego gdzie wybudzona ze snu młoda pani doktor (zwierz postrzegał ją w lśniącej aurze zbawicielki ale może rzeczywiście była taka ładna i miła jak się zwierzowi wydało) nie tylko zdiagnozowała zwierza ale też – co najpiękniejsze w tej historii zapisała mu leki przeciwbólowe na receptę. Co prawda ulotka do tychże leków informowała że albo zwierz wyzdrowieje albo zejdzie nieco szybciej ale już piętnaście minut po ich zażyciu zwierz przeszedł od stanu „Nigdy nie przestanie mnie boleć” do „Jest czwarta rano. Może czas na drzemkę”.
Na koniec wróćmy jednak do samych blogerskich konferencji. Zwierz uwielbia małe spotkania dla blogerów gdzie po wystąpieniu jest czas na rozmowę z mniej lub bardziej zaawansowanymi blogerami – był na takich kilku i zawsze bardzo mu się podobało – właśnie od strony możliwości merytorycznego porozmawiania o kluczowych przy blogowaniu kwestiach. Na duże konferencje zwierz jeździł czysto towarzysko by poznać nowych ludzi albo poznać na żywo ludzi których znał z Internetu. Po ostatnim Blog Forum Gdańsk zwierz napisał że jednak chyba zrezygnuje z imprezy – nie dała mu więcej niż czytanie zwykłej blogowej rozmowy. Czas by zostawić miejsce dla tych którzy jeszcze samych siebie słuchają. Co do Blog Conference zwierz ma poczucie, że to impreza która się rozwija i szuka pomysłu na siebie. Dlatego niczego nie deklaruje bo może się okazać że za rok będzie zupełnie inaczej. Na razie jednak zwierz musi powiedzieć, że chyba on sam jako bloger już wie gdzie jest, co robi i dlaczego. Planów nie snuje bo lubi jak rzeczy same się dzieją. Nie ma też pomysłów bardzo biznesowych. To nie jest wina organizatorów, raczej zwierz coraz częściej czuje, że tematyka wystąpień jest gdzieś obok jego sposobu na pisanie. Dlatego, niestety ponownie czuje że jeździ głównie dla towarzystwa. Co samo w sobie nie jest złe ale wciąż – zwierz czeka aż pojedzie na jakąś konferencje i tam w małej salce gdzie będą tylko blogerzy piszący o kulturze porozmawia sobie o tych specyficznych problemach tej blogowej dziedziny. A na razie sezon konferencji się dla niego chwilowo kończy.
Wobec niemalże utraty słuchu w jednym uchu (chwilowe) i ogólnego samopoczucia na skraju wyczerpania zwierz porzucił konferencję i udał się do domu, gdzie padł i przespał niemalże ciurkiem 24 godziny. Co nie jest złym rozwiązaniem gdy trapi nas trudny do opisania ból i problemy z błędnikiem. Jednak – o czym świadczy ten tekst zwierz jest raczej już po jasnej stronie mocy, żyje i dycha a nawet – co jest nowym osiągnięciem – siedzi. Co nie zmienia jednak faktu, że losy wpisów w najbliższych dniach zależą głównie od stanu zdrowia zwierza i jego możliwości skupienia uwagi na czymś innym niż nasłuchiwanie piszczenia w uchu.
Ps: Zwierz oczywiście musiał stracić swoje pięć minut sławy i teraz wie tylko od postronnych że Janina (której wystąpienie uznano za najlepsze na konferencji) powiedziała o zwierzu coś miłego. No ładnie ledwie się człowiek rozłoży już go obgadują.