Część osób kiedy myśli o kupowaniu prezentów świątecznych, zwłaszcza tych na ostatnią chwilę myśli często „Wystarczy kupić książkę”. Tak, moi drodzy część osób zupełnie nie zdaje sobie sprawy, jak niebezpiecznym prezentem potrafi być książka. Na całe szczęście możecie się uczyć z moich doświadczeń i nie popełnić tego błędu. Bo choć sama książka jako prezent może dać mnóstwo przyjemności, to niekiedy decyzję o tym jaka to będzie książka najlepiej pozostawić obdarowanemu. Na całe szczęście mam dla was lek na te wszystkie bolączki. Mam też dla was miłą konkursową niespodziankę od Woblink.pl.
Wśród moich rodzinnych historii najbardziej dramatyczna opowieść książkowa wiąże się z przekonaniem – być może słusznym, że każdy chce sięgnąć po najnowszą powieść Umberto Eco. Kiedy więc nowa książka Eco trafiła do księgarni tuż przed świętami, członkowie mojej rodziny rzucili się na nią w zakupowym szaleństwie. W Wigilię pod choinką okazało się, że mama kupiła książkę tacie, a tata mamie. Postanowiliśmy jednak dokonać szybkiego recyklingu nadliczbowego tomu i ładnie zapakowany zawieźliśmy do dziadków. Po to by sprezentować go mojej ciotce. Pewnie by się udało, gdyby nie fakt, że ciotka wpadła na doskonały pomysł podarowania mojemu tacie… najnowszej książki Umberto Eco, co więcej na ten sam pomysł wpadła babcia. Ostateczny bilans świąt to cztery książki Umberto Eco w tym trzy w posiadaniu mojego ojca. Moja mama zwijała się ze śmiechu a ja zastanawiałam się jaki procent przedświątecznych dochodów wydawnictwa stanowi nasza rodzina obdarowująca się tą samą książką. Co więcej potem dowiedziałam się, że dokładnie to samo przydarzyło się Mateuszowi. Kto wie może we dwoje wykupiliśmy cały nakład.
Nie ukrywam, że ta przygoda niczego nas nie nauczyła, bo kilka lat później dostrzegłam w księgarni nowy reportaż, który mój tata koniecznie powinien kupić mojej mamie. Zadzwoniłam do niego by czym prędzej dokonał zakupy. Problem pojawił się kiedy dosłownie pół godziny później zadzwoniła do mnie moja mama informując mnie, że właśnie widziała w księgarni fantastyczny reportaż, który od razu kupiła i chciała mnie zapytać czy ja też chcę egzemplarz. Musiałam się nieźle wić przez telefon by zasugerować, że jakikolwiek więcej egzemplarz tej samej książki w naszym domu będzie zdecydowanym naddatkiem.
Jedno z większych książkowych foux pas popełniłam, kiedy postanowiłam podarować przyjaciółce książkę, która niesamowicie mi się z nią kojarzyła. No po prostu wchodząc do księgarni i widząc ją na półce nie mogłam myśleć o niczym innym tylko o niej. Wiecie, taki prezent idealny. Idealność prezentu nieco rozbiła się o rzeczywistość, kiedy koleżanka z uśmiechem przyjęła prezent, ale głównie po to by pokazać mi, że jest redaktorką wydania. To pewnie dlatego, tak mocno mi się z tą pozycją kojarzyła. No nie da się ukryć, że przynajmniej coś skojarzyłam. Niestety koleżanka wydawała się mniej entuzjastycznie nastawiona, być może dlatego, że po redakcji treść książki znała prawie na pamięć
Do największych – tym razem nielogistycznych wpadek książkowych doszło w czasie pewnych świąt, kiedy to dostałam książkę kucharską. Musicie sobie zdawać sprawę, że mniej więcej wiem, gdzie w moim domu jest kuchnia i wchodzę do niej zrobić herbatę. Już książka do nauki matematyki byłaby bliższa moim zainteresowaniom. Ponieważ jednak książka była prezentem to przeprowadzała się ze mną wszędzie, gdzie byłam i nawet – ani razu nie została jakoś szczególnie otwarta. Nadal ją mam i kto wie, może kiedyś się zbiorę by wykorzystać jakiś przepis z kuchni greckiej choć nie jestem do końca pewna.
Pamiętam też rok w którym byłam absolutnie pewna, że pod choinką znajdę duży tom poświęcony historii kina, który trafił do księgarni tuż przed świętami. Wiecie, taki prezent idealny. I co? Przychodzi Wigilia i nic…. Nikt się nie odważył kupić mi tej idealnej książki, bo wszyscy byli przekonani, że kupiłam ją sobie sama. Tymczasem ja cały grudzień dzielnie walczyłam nawet z potrzebą otwarcia tomu, żeby sobie nie zepsuć przyjemności. I tak w boleściach musiałam doczekać aż do dwudziestego siódmego, kiedy to sprintem udałam się do najbliższej księgarni kupić książkę, której nikt mi nie sprezentował.
Jak sami widzicie, kupowanie książek na prezent to niebezpieczny sport. Ale jednocześnie – przynajmniej dla mnie – nie ma (od dzieciństwa) świąt bez nadziei na choć jedną książkę pod choinką. Na całe szczęście już lata temu system rozgryźli moi… dziadkowie. Zaczęli nam dawać bony podarunkowe do księgarni. Słuchajcie bon podarunkowy do księgarni to czysta rozkosz. Pieniądze, które można wydać tylko na książki. Same ciekawe tytuły, same wyczekiwane premiery i żadnej możliwości by kupić sobie za to coś innego albo nie daj boże oszczędzić. Bon na książki przedłużał święta o to jedno wspaniałe popołudnie planowania, ile się w tej zapisanej na bonie sumie zmieści nowych pozycji. Uwielbiałam i uwielbiam taki rodzaj prezentu. Co więcej – mimo, że część osób uważa takie prezenty za bezduszne – dużo bardziej wolałam bon, który pozwolił mi kupić książkę, która naprawdę mnie zaintrygowała (albo takiej której wstydziłabym się sobie zażyczyć – ostatecznie nie zawsze chce się wysyłać dziadków do działu Young Adult) i cieszyć się nią w czasie lektury. Zostawienie mi wyboru było naprawdę super.
Co więcej (czytacie to tuż przed Wigilijną więc ta informacja ma znaczenie) zakup bonu można odłożyć na dosłownie ostatnią chwilę, bo dziś po prostu wystarczy go ładnie włożyć do pudełka czy koperty i nie trzeba wyglądać kuriera niczym pierwszej gwiazdki. Bony podarunkowe przygotowała dla was internetowa księgarnia Woblink, w której możecie kupić ebooki, audiobooki i książki papierowe. Ale to nie wszystko. Jeśli zrobicie zakupy (nie tylko przy zakupie bonów) za co najmniej 10 zł, to możecie wziąć udział w wielkim konkursie z okazji dziesięciolecia istnienia Woblink. Sam udział w konkursie nie wymaga wiele bo poza zakupem trzeba odpowiedzieć na pytanie. Co dwa tygodnie można wygrać mniejsze nagrody jak 9 bonów wysokości 100 zł do wydania w księgarni, zestaw czytelnika, czytniki, słuchawki itp. Ale jest też nagroda główna. Nagroda główna to 10 tys. zł do wydania na książki. Powtarzam 10 tys. zł do wydania na książki. Ja nawet nie wiem jak wygląda świat w którym można sobie kupić książki za taką kwotę. Mam wrażenie, że można sobie za nią kupić wszystkie książki. Nie wiem jak wy ale ja w wyobraźni już zaczęłam wydawać tą kwotę.
Mam nadzieję, że w tym roku pod choinką znajdziecie albo książki dobrane idealnie pod was, albo bony, które trochę przedłużą wam książkowe święta. A jeśli weźmiecie udział w konkursie Woblink to trzymam za was kciuki. I mam nadzieję, że jeśli wygracie to powiecie nie tylko na co wydaliście swoją nagrodę ale też – jak wygląda wasze nowe mieszkanie w którym trzymacie wszystkie zakupione tomy.