Opierałam się, opierałam, aż w końcu nie wytrzymałam. „Prosta Sprawa” od Canal+ miała o jedną dobrą recenzję za dużo by serial zupełnie zignorować. Usiadłam więc z zamiarem zobaczenia – co to tak się podoba. No i muszę przyznać, że trochę ku mojemu własnemu zaskoczeniu, przyjdzie mi dołączyć do chóru tych, którzy zapewniają, że to kawał porządnej rozrywki.
Mam mieszane uczucia, jeśli chodzi o ekranizacje tekstów Chmielarza. „Żmijowisko” podobało mi się do połowy, „Wyrwa” moim zdaniem zupełnie nie dowiozła. Stąd, kiedy usłyszałam o ekranizacji „Prostej Sprawy” jakoś nie miałam wielki oczekiwań. Jasne, historie Chmielarza zwykle brzmią jak idealne do zekranizowania, ale widziałam już nie jedne „idealny” kryminał czy thriller, który na ekranie nagle okazał się nudny, kanciasty czy po prostu słaby.
Tym razem jednak wszystko zadziałało. Do Jeleniej Góry przyjeżdża tajemniczy mężczyzna. Nie wiadomo kim jest, czego chce i jak się nazywa. Szuka swojego przyjaciela Prostego. Ma sprawę do załatwienia. Jaką? Tego nie wie nikt. Szybko stają się jasne dwie rzeczy. Pierwsza, że kimkolwiek jest tajemniczy Bezimienny, to nie jest człowiekiem pozbawionym bardzo przydatnych umiejętności. Zwłaszcza gdy chodzi o posługiwanie się bronią czy stosowanie przemocy. Druga, Prosty zniknął, nikt nie wie gdzie jest a najbardziej poszukuje go lokalna mafia pod przewodnictwem Kazika – byłego policjanta, który ma na wszystkich haki, prowadzi lokalną wrotkarnie i tartak a przy okazji handluje narkotykami. Akcja zaczyna się coraz bardziej zagęszczać, bo nieuchronnie Kazik i jego pomagierzy wpadną w końcu na Bezimiennego, a ten starając się znaleźć przyjaciela szybko narobi sobie wrogów. Innymi słowy – akcja, przemoc, strzelanie i przemyt a wszystko w miejscu, gdzie nachodzą na siebie najróżniejsze wpływy i interesy. Bo też narkotykami handlują Polacy i Czesi, ale wiezie się to do Niemiec, a Kazik z rozczuleniem wspomina dawną ukochaną, która z kolei jest zza wschodniej granicy.
Przyznam wam szczerze, zwykle polskie porachunki mafijne zupełnie mnie nie bawią. Wielu twórców ma jakieś marzenie by nakręcić coś między „Psami” a filmami Vegi i wychodzi z tego jakiś nudnawy misz masz. W przypadku „Prostej Sprawy” inspiracje widziałabym jednak bardziej w kinie westernowym, które wręcz lubuje się w bezimiennych sprawiedliwych, przyjeżdżających do miasteczek i ukrywających swoją przeszłość. Inna sprawa – to jeden z tych seriali, w których na tyle dobrze rozbudowane są postaci i wątki, że wcale nie byłabym taka pewna czy grany przez Mateusza Damięckiego heros, jest głównym bohaterem historii. Rozbudowany wątek Kazika, mafijnego szefa, czy jego pomagierów, sprawia, że historia jest dużo ciekawsza niż tylko – wpadł dobry chłopak do miasta, rozwalił wszystkich, odjechał w siną dal. Lokalni mafiosi stają się bez porównania ciekawsi niż można się spodziewać, a nawet niekiedy chciałoby się dowiedzieć o nich jeszcze więcej.
Konstrukcja serialu jest prosta i dynamiczna, co akurat bardzo mi się podoba, bo często mam wrażenie, że polskie seriale cierpią na nudne dłużyzny. Tym co naprawdę jednak mnie przekonuje, to poszatkowana niekoniecznie chronologiczna narracja. Co więcej twórcy nie ułatwiają, pisząc gdzieś z boku, że dana scena miała miejsce tydzień wcześniej. Wiem, że dla wielu osób może to być w jakiś sposób dezorientujące, ale ja uwielbiam, kiedy narracja tak skacze. Po pierwsze – wymaga to pewnej uważności przy oglądaniu, po drugie, dzięki temu odkrywanie całej historii jest moim zdaniem ciekawsze i nie sprowadza się do licznych monologów, gdzie ludzie tłumaczą sobie wzajemnie co robili. Poza tym dzięki temu sceny z „teraźniejszości” nabierają nowego wymiaru a cała historia bardziej przypomina puzzle, które dopiero po pewnym czasie układają się w spójny obraz.
Jednak nie da się ukryć, że tym co sprawia, że „Prosta sprawa” jest serialem tak wciągającym i po prostu przyjemnym do oglądania jest obsada. Dawno nie widziałam w polskiej telewizji, tak dobrze obsadzonej produkcji. Zwykle zdarza się jedna czy dwie dobre role, ale tu mam wrażenie, że twórcy trafili jakieś bingo. Nie jest chyba dla nikogo zaskoczeniem (przynajmniej, jeśli czytaliście recenzje), że Piotr Adamczyk jako Kazik zjada wszystkich na śniadanie. To jest fantastyczna rola. Jego bohater – alkoholik, żarłok, furiat, oblech, jest w jakiś sposób fascynujący. Może dlatego, że obserwujemy go w scenach, gdzie wszystko zaczyna mu się powoli rozpadać, może dlatego, że to taki gangus, który wcale nie jest taki dobry w tym co robi. Nie wiem, dawno nie widziałam tak fantastycznie poprowadzonej postaci złola, który nie jest po prostu „fascynującym złym” – wybitnie przystojnym czy inteligentnym, tylko właśnie takim szefem lokalnych bandziorów, który jest jak kierownik fabryki, gdzie połowa osób jest na zwolnieniu lekarskim. Fantastyczny jest Mateusz Kmiecik jako Czacha, pomagier Kazika. Zwykle takie postaci pisze się jednowymiarowo. Albo jako bezwolne narzędzia, albo jako element komediowy. Tymczasem Czacha wyrasta trochę na postać tragiczną, człowieka rozdartego i stawianego przed moralnymi wyborami. Serio nie przypuszczałam, że taki Czacha może być intrygującą postacią. Plus brawa, za wszystkie sceny między Czachą a Słonikiem (w tej roli Maciej Musiał), nie tylko wprowadzają sporo komizmu, ale też jest w tym jakaś taka energia, że tylko czekałam, aż panowie wezmą się za ręce i zwieją od świata pełnego przemocy.
W roli Bezimiennego mamy Mateusza Damięckiego. Jakby mi ktoś kiedyś powiedział, że młody Damięcki wyrośnie na polskiego aktora kina akcji to bym się mu roześmiała w twarz. Ale okazuje się, że zdecydowanie ma predyspozycje do grania facetów, którzy strzelają w kolana, łamią kości i są w stanie powalić trzech przeciwników, mając za całą broń tylko ręcznik. Nie jestem do końca pewna jak się tu znaleźliśmy, ale biorąc pod uwagę, że od dawna mieliśmy problem ze znalezieniem aktorów, którzy byliby w tych scenach akcji wiarygodni i fizycznie i aktorsko – nie będę narzekać. Choć skażona edukacją szkolną i wycieczkami do kina, i tak przez pół filmu miałam myśl „Cezary Baryka, robi porządek z mafią w Jeleniej Górze”.
Bardzo dobrze gra też Magdalena Wieczorek jako dziennikarka z Wrocławia. Tu mam co prawda pewną uwagę, że naprawdę nie trzeba się strzelać z karkonoską mafią by dostać posadę w ogólnokrajowym tygodniku (serial trochę sugeruje, że to jest jakaś droga), ale poza tym – jak na stereotypową postać twardej babki to jej bohaterka Justyna jest mało irytująca. Choć z tego miejsca chciałabym zaapelować do scenarzystów i pisarzy. Przestańcie pisać twarde kobiety, które słuchają metalu, kochają seks i za dużo palą. Te bohaterki stały się takim kopiuj wklej w literaturze sensacyjnej, do tego stopnia, że można dojść do wniosku, że redakcje tylko takie zatrudniają. Możecie napisać zupełnie spokojną babeczkę, która lubi polskie hity lat 90 i też można ją wpisać w waszą fabułę. Ba nawet seks może też lubić. A skoro przy seksie jesteśmy to chciałabym pochwalić twórców nie tylko za dobrą scenę seksu (wcale nie częste w polskiej kinematografii) co jeszcze za równościowe podejście do kobiecej i męskiej nagości.
Na koniec muszę powiedzieć, że bardzo fajnie wypada w jednej z drugoplanowych ról Krzysztof Zalewski. Piosenkarze, którzy pojawiają się w filmach czy serialach, często zawodzą, ale jego psychopatyczny gangster, który trochę przypomina Jokera, i ciągle coś nuci – całkiem nieźle pasuje do całości. Co prowadzi mnie do jednej z niewielu uwag negatywnych, jeśli chodzi o serial – zupełnie nie podobała mi się muzyka. Mam wrażenie, że była za bardzo, hmm… telewizyjna? Miejscami miałam wrażenie, jakby na bardzo współczesną produkcję, ktoś nałożył muzykę z przełomu lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych. Z resztą podobne refleksje towarzyszyły mi w czasie oglądania czołówki, która pod względem realizacji i samego tonu piosenki, zupełnie nie pasowała mi do reszty serialu. Nie jest to wielki problem, ale kilka scen moim zdaniem byłoby lepszych, gdyby podjęto inne decyzje odnośnie do ścieżki dźwiękowej. Ale może przemawia już przeze mnie program radiowy, gdzie puszczam muzykę z seriali i zaczęłam na to dużo bardziej zwracać uwagę.
Tym co dodatkowo sprawiło, że bawiłam się dobrze, był widoczny wysiłek twórców by osadzić serial rzeczywiście w okolicach Jeleniej Góry i w Karkonoszach. Jasne, to wciąż, okolice widziane przez pryzmat kamery i nie można pewnie potraktować tego serialu jako przewodnik po okolicy, ale bardzo spodobało mi się, że nie starano się ukryć, gdzie to się dzieje. Otocznie bohaterów jest i ładne, i brzydkie, i nowoczesne, i zaniedbane, i codzienne, i niecodzienne. Wiele ekranizacji polskich kryminałów traci na tym, że chcą się dziać wszędzie i nigdzie, nie biorąc pod uwagę, że specyfika regionu, konkretne miejsca i widoki, są dla widzów bez porównania bardziej atrakcyjne niż przestrzenie zupełnie pozbawione osobowości. Ja osobiście mam dość seriali, które dzieją się „gdzieś” – zdecydowanie wolę, gdy poruszamy się, bo bardzo konkretnych przestrzeniach.
„Prosta sprawa” to jeden z tych seriali, w których nie chce się zdradzać ani zakończenia ani tego jak rozwija się sprawa w kolejnych odcinkach. Ja usiadłam na odcinek jeden i obejrzałam wszystkie, co nie zdarza mi się aż tak często przy polskich produkcjach. Co więcej, ten serial za mną potem chodził co zdarza się już bardzo rzadko. I co? Okazuje się, że czasem jak się recenzentom podoba i znajomym się podoba, i wszyscy są zgodni, że wyszło to nie ma co kręcić nosem – trzeba oglądać.