Zwierz musi wam powiedzieć, że na pożegnanie Dwunastego Doktora czekał z mieszanymi uczuciami. Z jednej strony – nie mógł się już doczekać nowego scenarzysty i Trzynastej Doktor. Z drugiej – w ostatnim sezonie Dwunasty Doktor nareszcie złapał swój rytm i szkoda było go żegnać właśnie wtedy kiedy Moffat nareszcie znalazł na niego pomysł. Recenzja nie zawiera spoilerów
„Twice Upon a Time” to odcinek który niczego nadmiernie nie komplikuje, za co Zwierz jest mu głęboko wdzięczny. Zasadniczo rzecz biorąc to odcinek w którym od samego początku wiemy, jaki będzie jego koniec, co nie odbiera nam wcale przyjemności oglądania. Wręcz przeciwnie – Zwierz oglądał odcinek bez poczucia, że Moffat zrobi za wiele swoich paradoksów i scenariuszowych fikołków. Zresztą to powiedziawszy – Zwierz jest pod wrażeniem jak dobrze wychodzą Moffatowi te pisane od czasu do czasu odcinki świąteczne – mógłby zostać zatrudniony głównie po to.
W każdym razie odcinek otwiera spotkanie naszych dwóch Doktorów – tego Pierwszego (David Bradley) i Dwunastego. Obaj są na progu regeneracji i obaj odmawiają poddaniu się zmianie. Pierwszy Doktor – ze strachu przed tym co go czeka, a Dwunasty jest po prostu zmęczony ciągłą walką i faktem, że ostatecznie wszyscy mu odchodzą albo umierają. Ich spotkanie powoduje oczywiście pewne problemy bo nie może być tak by ta sama osoba dwa razy umierała w tym samym miejscu. Szybko więc pojawiają się problemy z czasem, zagubiony Kapitan z fontu I wojny światowej, oraz – co wydaje się zupełnie nie możliwe – Bill Potts z którą przecież przyszło się nam pożegnać w poprzedni sezonie, już na zawsze. W tym momencie fabuła może się wydawać skomplikowana i pozbawiona sensu ale – co Zwierza nieco zdziwiło – jest to scenariusz z dużo prostszym pomysłem niż mogło się wydawać. Więcej, największym plot twistem okazuje się fakt, że te wszystkie działania mają zupełnie inne źródło niż można się spodziewać w scenariuszu Moffata. Zresztą dość szybko można się zorientować, że tak naprawdę w tym odcinku walka z kosmitami chcącymi zrobić komuś krzywdę (czy to nie jest fabuła połowy odcinków Doktora?) nie będzie głównym przedmiotem zainteresowania ani widzów ani scenarzysty.
Tym co jest duszą odcinka to przede wszystkim interakcje pomiędzy Pierwszym a Dwunastym Doktorem. To absolutne perełki pokazujące nam jak wiele się jednak w życiu Doktora przez te tysiące lat które dzielą pierwszą regenerację od ostatniej zmieniło. Zresztą zdaniem Zwierza te rozliczne wymiany zdań, z których możemy się dowiedzieć, że Doktor miał kiedyś zupełnie inną postawę wobec kobiet sprawiły, że Trzynastka jest dziewczyną – trochę na złość samemu sobie – tak przynajmniej uważa zwierz. Co nie zmienia faktu, że po obejrzeniu tego odcinka – a zwłaszcza po tym jak cudowny był w nim David Bradley Zwierz zaczął się zastanawiać czy nie można byłoby zrobić małego spin-off Doktora w którym moglibyśmy np. obejrzeć jakieś jeszcze nie znane przygody Pierwszego Doktora. To mogłoby być takie zabawne – zobaczyć te nie znane retro przygody. Tak się Zwierz rozmarzył. W każdym razie – to spotkanie Pierwszego i Dwunastego wypadło lepiej niż niejedno wcześniejsze spotkanie Doktorów z różnych epok. Udało się jednocześnie zachować zupełną odmienność charakterów przy jednoczesnym wyczuwalnym przez widza przekonaniu, że to ta sama postać.
Drugim jasnym punktem opowieści był cały wątek Kapitana – przypadkowo wyciągniętego z okopów pierwszej wojny światowej dokładnie w chwili, w której wydawało się, że nic dobrego go już nie czeka. W roli Kapitana wystąpił Mark Gatiss, który niedługo będzie mógł sobie chyba wpisać do CV „było mnie wszędzie pełno w Doktorze”. Co nie zmienia faktu, że akurat ten wątek – od początku do swojego rozwiązania wzruszył Zwierza. Być może dlatego, że niewiele miał wspólnego z działaniami samego Doktora ale raczej w ogóle z działaniami ludzi, z tym jak bardzo czasem – bez pomocy żadnych kosmitów dzieją się cuda najzupełniej ludzkie i nie mające wiele wspólnego z TARDIS. Poza tym, zdaniem Zwierza, Gatiss sobie bardzo ładnie z tą rolą poradził i był odpowiednio zagubiony (kiedy trzeba), odpowiednio niedzisiejszy (och ta jedna scena w której razem z Pierwszym Doktorem śmieją się z tego jak delikatne są kobiety – rodzaj rubasznego śmiechu – w punkt!), a przede wszystkim odpowiednio ludzki. Czuć było jego strach i ten smutek, kiedy okazało się, że nic nie jest smutniejsze niż odrobina nadziei wtedy kiedy człowiek już pogodził się ze swoim losem.
Zwierz przyzna szczerze, że nie wie do końca co myśleć o powrocie Bill Potts. Z jednej strony – Zwierz kocha Pearl Mackie w tej roli i naprawdę bardzo żałuje, że więcej jej nie zobaczy. Z drugiej strony – pojawienie się tej postaci w jakiś sposób przekreśliło to poczucie pewnego domknięcia jakie pozostawiał koniec sezonu. Poza tym – Zwierz nigdy nie był szczególnym fanem takiego przywracania postaci tylko po to by mogły się pożegnać. Choć z drugiej strony – to jest jedna z tych rzeczy która się Moffatowi już zdarzała – pamiętacie, to samo mniej więcej zrobił kiedy regenerował się Jedenasty. Zresztą tak zupełnie przy okazji – Zwierz jest całkiem zadowolony z tego, że Moffat ograniczył się tylko do kilku wspomnień a nie wykorzystał odcinka by nagle przypomnieć sobie o wszystkich swoich pomysłach jakie miał od pierwszego odcinka z Jedenastym. Bardzo to cenię, bo jednak jeden świąteczny odcinek specjalny mógłby nie wytrzymać gdyby nagle zrobiło się nieco za bardzo wspominkowo. Albo gdyby okazało się, że tak naprawdę Moffat miał pomysł jak to wszystko połączyć i tak naprawdę nareszcie rozwiązane zostaną wszystkie tajemnice jakie kiedykolwiek pojawiły się w serialu.
Ostatecznie sama regeneracja była zdaniem Zwierza bardzo dobrze napisana. Moffat, z czym chyba wszyscy się zgodzą, może nie umie dobrze prowadzić całej serii ale ma rękę do scen i odcinków. Doktor przypominający sam sobie, czy właściwie swojej przyszłej regeneracji podstawowe zasady rządzące jego działaniami we wszechświecie to moment wzruszający bo wszyscy przypominamy sobie dlaczego ten serial oglądamy – i dlaczego postać Doktora jest dla nas wszystkich taka ważna. Jednocześnie nie trudno czytać tego jako swoistego memento dla nowego scenarzysty – by nie zapomniał, że Doktor jest przede wszystkim dobry, życzliwy, kochający i wyciągający rękę do tych którzy go potrzebują. I dobrze sobie o tym przypominać, bo zwłaszcza we współczesnej telewizji istnieje pokusa by jednak dobro zawsze nie zwyciężało, a Doktor zamieniał się w coraz mroczniejszą postać. Miejmy nadzieję, że to nas nie czeka. Bo to jednak nie byłby już nasz Doktor. Jednocześnie co warto zauważyć – Moffat sam chyba się trochę w tym ostatnim odcinku wycofał ze swojego War Doctora a właściwie nieco go zreinterpretował tak by pasował do ostatnich słów Dwunastego.
Zwierz uśmiechnął się na cudowną reakcję Doktora na nową twarz Trzynastki i radośnie zaklaskał kiedy zgodnie z dobrą tradycją regeneracji kolejny Doktor postanowił rozbić się TARDIS. Toż to niemalże obowiązek. Jednocześnie nie trudno dostrzec w tym – po całym odcinku pewne potwierdzenie ciągłej zmiany Doktora – jeśli porównamy tego Pierwszego, jednak seksistowskiego Doktora, z Dwunastym to nie trudno nam dostrzec, że tyle już zmian zaszło, że zmiana płci Doktora to naprawdę pikuś. Zresztą naprawdę kiedy Zwierz zobaczył Trzynastkę w TARDIS to pomyślał – komu to naprawdę może przeszkadzać, przecież to wciąż Doktor. I tak może część z nas trochę, jak Pierwszy Doktor, boi się zmiany – ale przecież już wiemy, że zmiana jest dobra i może przynieść jeszcze więcej fenomenalnych przygód i radości. Tym jest ten serial, ciągłą fantastyczną, nieprzewidywalną zmianą. Przy zachowaniu tego co naprawdę ważne – serca.
Zwierz jak to zwykle bywa przy pożegnaniu Doktora pomyślał, że to jest jednak niesamowite jak bardzo się chce i się nie chce regeneracji. Zawsze człowiekowi towarzyszy to samo rozdarcie. Z jednej strony chce się już tego co nowe i inne, z drugiej – jak rzadko obecnie ma się poczucie, że coś się nieuchronnie na zawsze kończy. Teraz kiedy w połowie seriali ludzie wstają z grobów a zmarli okazują się zmarli tylko przejściowo, ta ostateczność zawsze człowieka tak bardzo dopada. Jasne chcę Trzynastki ale co to znaczy, że już nigdy nie będzie Dwunastego Doktora. Przecież dopiero co się pojawił, dopiero co pogodziliśmy się z tym, że to nie jest Jedenasty, a tu już kolejny! Naprawdę czy oni nie mają wstydu! Czy oni nie wiedzą, że niektórzy z nas (cześć!) wciąż jeszcze nie pogodzili się do końca z regeneracją Dziesiątego. Naprawdę zero zrozumienia dla naszych delikatnych serduszek. I teraz znów trzeba będzie cały cykl przechodzić od nowa. Od nieufności, przez pogodzenie się, po sympatię, radość, aż po pożegnanie. Na Boga! To serial telewizyjny a nie życie ! Ale tak serio – Zwierz żałuje, że Dwunasty nie miał choć jednego sezonu więcej w towarzystwie Bill. Dopiero w tym ostatnim sezonie wydawał się postacią naprawdę w pełni ukształtowaną. I chciałoby się go w takiej formie jeszcze przez chwilę pooglądać. Co powinno być dobrą nauczką dla wszystkich scenarzystów Doktora. Nowy Doktor powinien mieć nową towarzyszkę. Jasne udało się z Dziesiątym i Rose ale powinniśmy to traktować jako wyjątek a nie regułę. Gdyby Dwunasty od początku miał własną towarzyszkę mógłby dużo szybciej stać się zupełnie inną postacią. Taki wniosek z tego, chyba jednak nie najbardziej udanego wcielenia Doktora (co podkreślmy jeszcze raz – absolutnie nie jest winą Capaldiego który był istotnie fenomenalny przez cały czas).
Na koniec wypadałoby powiedzieć dwa słowa o ostatecznym końcu ery Moffata w świecie Doktora Who. Zwierz przyzna – ma wobec niej mieszane uczucia. Z jednej strony – sam osobiście zakochał się w Doktorze kiedy rządził nim niepodzielnie Russell T Davies i Dziesiąty Doktor. To był moment w którym Zwierz przestał sobie wyobrażać świat bez Doktora i pewnie zawsze już będzie miał do tego okresu olbrzymi sentyment. Z drugiej strony – jedne z najlepszych odcinków i najbardziej wzruszających momentów Zwierz zawdzięcza erze Moffata. Zwłaszcza temu okresowi kiedy Jedenasty Doktor podróżował z Amy i Rorym. Zdaniem Zwierza wtedy Moffat naprawdę miał fajną i jasną wizję serialu i tego kim powinien być Doktor. Zawsze też będę patrzeć z olbrzymim sentymentem na odcinek świąteczny sprzed dwóch lat – ten domykający wątek River Song, zdaniem Zwierza, jeden z najlepszych odcinków jakie Moffat kiedykolwiek napisał. Oczywiście Zwierz się wściekał na scenarzystę – zwłaszcza sezony Trzynastego i Clary irytowały takim brakiem jasno określonego pomysłu na Doktora i jego przygody. Zwierz do dziś uważa, że Capaldi był fenomenalnym Doktorem ale też Doktorem którego potencjału nie udało się do końca wykorzystać. Być może dlatego, że Moffat tak naprawdę był scenarzystą Jedenastego i ten Dwunasty jakoś nigdy nie był jego Doktorem. Ostatecznie Zwierz nie uważa by Moffat zniszczył serial, albo go wypaczył. Na pewno gdyby scenarzysta zmienił się po końcu wątku Jedenastego zupełnie inaczej byśmy go oceniali. Niewątpliwe to dobry scenarzysta ale nie zawsze najlepszy showrunner. Ale wciąż – napisał tyle rzeczy które dotknęły serca Zwierza że pewna sentymentalna łza mu się należy.
Ostatecznie Zwierz skończył oglądać Świąteczny odcinek w miłym poczuciu, że nawet jeśli przez chwilę Doktor dostarczał mu trochę mniej radości to przecież zawsze są regeneracje, nowi towarzysze, scenarzyści i przygody. I nigdy nie jest tak by człowiek mógł stracić wiarę w Doktora i ochotę na następne odcinki. I dlatego nie ma wątpliwości, że to najlepszy serial na świecie.
Ps: Zwierz ma nadzieję, że nowe odcinki Doktora pojawią się jak najszybciej, choć z tego co pamięta to trzeba będzie czekać chyba aż do połowy przyszłego roku. Na całe szczęście zawsze można wrócić do tego boxa ze wszystkimi odcinkami z New Who. Akurat powinno się udać obejrzeć wszystko przed nową Doktor :)