Rano padało, stwierdziła z niepokojem moja matka. Spojrzałam na zegarek. Fakt, że moja matka użyła czasu przeszłego nieco mnie zaniepokoił, bo zegarek zdecydowanie wskazywał godzinę niezwykle wczesną. Najwyraźniej zdaniem mojej matki rano to ten czas, kiedy wszyscy normalni ludzie śpią a ona czuwa spoglądając za okno i planując moje tortury.
Prawda jest jednak taka, że dziś matka postanowiła wygrać z deszczem wojnę psychologiczną. Otóż moi drodzy – ilekroć wybieramy się do Chochołowskiej z zamiarem pójścia na Grzesia to pada. Stąd moja matka postanowiła odwrócić sytuację – pójść do Chochołowskiej, kiedy zbiera się na deszcz i wyprzedzić klątwę doliny. Wyznam szczerze, że fakt, iż tak skomplikowana logika do mnie przemówiła świadczy o tym, że jestem już głęboko w króliczej norze.
W Dolinie przekonałyśmy się po raz kolejny, że w górach są absolutnie wszyscy. Ja wiem, że narzekanie na tłok w Tatrach jest modne od czasu, kiedy Tatry postawiono, ale tym razem nawet ja muszę stwierdzić – narodzie za dużo tu nas. Tu od razu muszę się zdystansować do szalonych oskarżeń, że ja też jestem w górach podobnie jak wszyscy inni. Przecież wiadomo, że ja muszę być w górach, podejrzewam, że większość z tych turystów nie ma lekko szalonych matek, które ich zmuszają. W Tatrach powinni być tylko profesjonaliści i ludzie terroryzowani przez moją matkę.
Przez Chochołowską przeszłyśmy tempem dość szybkim, ponieważ mam wrażenie, że gdzieś po drodze moja matka doszła do wniosku, że skoro tu jest tak dużo ludzi to musimy ich wyprzedzić. Tu od razu mówię, że moim zdaniem spokojnie moglibyśmy ją wystawić w zawodach w chodzie. Przy czym nie byłby to chód klasyczny tylko raczej takie zawody, gdzie ktoś zaczyna chodzić powoli a potem przyśpiesza a potem to już tymi nogami przebiera tak, że trudno się zorientować.
W schronisku zamówiłam szarlotkę (są pewne rzeczy, które robić trzeba i jest to mycie nóg i jedzenie szarlotki w schronisku w Chochołowskiej) a potem zapytałam matki czy chciałaby kawałek. Mogę teraz powiedzieć, na przykładzie przeprowadzanych badań, że matka nie jada sezamków, ale kawałek mojej szarlotki zjadła – podejrzewam kawałek ów miał mniej niż 33 kalorie sezamka. Jestem bliska tezy, że moja mama po prostu nie lubi sezamków. Ale poczekajmy z wnioskami do artykułu aż mój eksperyment się skończy. Ewentualnie aż matka zabije mnie znudzona moim ciągłym proponowaniem jej sezamków.
Potem ruszyłyśmy na Grzesia. Na Grzesia idzie się w sumie prosto po bardzo pięknym błocie i czasem wymija człowieka traktor. Gdzieś tak w połowie drogi, przysiadłam na chwilkę i zapytałam matkę czy też ma mroczki przed oczami. Matka spojrzała na mnie i zapytała czy ja aby na pewno jestem przytomna bo na twarzy to raczej kolorów nie widać. I tak oto moi drodzy okazało się, że nie udało mi się w tym roku jednak ominąć górskiej klątwy i po raz kolejny zaczynam powoli tracić przytomność. W sumie mogłabym kiedyś wydać górski przewodnik znaczony jedynie linią kamieni, na których zaczynałam odpływać od rzeczywistości.
Kiedy dzielnie stwierdziłam, że ja to może bym jednak szła dalej usłyszałam z ust matki mej zdanie, które pragnie usłyszeć każde dziecko „Ja po ciebie TOPR wyzwać nie będę”. Wiecie człowiek ma nadzieję, że jak się udaje z kimś w góry to przynajmniej ta osoba zadzwoni po TOPR jakby doszło co do czego a tu matka z takim wyznaniem. Ale tak serio to niestety miała rację, mimo, że strasznie na tego Grzesia chciałam wejść (Na BOGA trzy lata pod rząd nie móc wejść na najprostszą górę w Tatrach?! To jest jakiś specyficzny rekord) to jednak w górach jest taka zasada, że jak człowiek czuje, że zaraz straci przytomność to nie powinien iść dalej. Zaskakujące, ale prawdziwe.
Tu wszystkich zaniepokojonych tymi moimi stanami pragnę poinformować, że przez lata zdołałam się absolutnie przebadać i ostatecznie na pytanie co robić, kiedy spada mi ciśnienie w górach lekarze mieli tylko jedną odpowiedź „może pani nie jeździć w góry”. Zdanie to ewidentnie znaczy, że większość lekarzy nie zna mojej matki. Ale tak serio to pomagają na to zwykłe rzeczy na podniesienie ciśnienia, ponoć najlepszy jest koniak, ale jakoś tak głupio pociągać z piersiówki na szlaku.
Matka, jak to matka miała rację, dużo lepiej poczułam się tak naprawdę dopiero w połowie drogi na dół. Być może dlatego, że zaczęło padać i z niejaką ulgą pomyślałam o tym, że przynajmniej nie pada na mnie na jakimś szycie, z którego trzeba częściowo wracać po błocie. Są takie rzeczy, które zawsze nieco cieszą. Jednocześnie matka ma zaprezentowała umiejętność, która moim zdaniem zapewniłaby jej złoto na olimpiadzie. Otóż, kiedy na parking zajechała taka mała ciuchcia, którą można przejechać taki mało górski kawałek doliny, to mimo oczekującego na nią tłumu matce udało się zająć miejsce pierwszej. Nie wiem, jak to zrobiła, to było połączenie zwinności mangusty z szybkością geparda. Co ciekawe nikt po drodze nie zginął ani nawet nie dostał łokciem pod żebra.
Kiedy już dotarłyśmy do Zakopanego stało się absolutnie jasne, że tu jest jeszcze więcej ludzi niż było, klucząc, chodząc opłotkami i trzy razy zmieniając tożsamość dotarłyśmy jednak do knajpy Szwajcarskiej, gdzie jedzenie jest tak dobre, że nawet matka zwierza nie to co miało w karcie najniższą gramaturę, tylko drugą rzecz od końca (150 gramów posiłku to przecież tak dużo). To jest proszę państwa taka rekomendacja, że natychmiast ktoś powinien restauracji dać gwiazdkę Michelin.
Wieczorem w końcu nad miastem pojawił się ten deszcz, który groził mu przez cały dzień i zaczął padać rzęsiście, przynosząc też znaczne ochłodzenie. Kiedy tęsknie spojrzałam na matkę w nadziei, że poinformuje mnie, że jutro wstajemy o 9, jemy godzinne śniadanie a potem czytamy książkę na balkonie, ta odparła, że zupełnie zapomniała mi powiedzieć, ale na jutro już zaplanowała Kasprowy. Czyli jeśli jutro będę moknąć to na Kasprowym
PS: Dziś przeszłyśmy 32 tys. kroków, policzyłam, że jeśli codziennie liczba kroków będzie się tak powiększać to ostatniego dnia mama każe mi na piechotę iść do Krakowa, żeby oszczędzić na biletach na autobus
PS2: Ktoś pytał, ile punktów kardio ma mama – a więc z zalecanych 150 tygodniowo ma już 398 i z tego co rozumiem wymieni je na nową córkę, która nie traci ciśnienia w górach.