Charles Addams – autor rodziny Addamsów wychował się w bardzo kochającej rodzinie. Mieszkał z rodzicami i babcią i miał bardzo szczęśliwe dzieciństwo. Tą miłość, którą wyniósł z rodzinnego domu przełożył na swoje komiksy, z których wyrósł potem serial, filmy aktorskie, animacje i cały kulturowy fenomen. Mieszkająca w ponurym domostwie, rodzina Addamsów skradła serca widzów na całym świecie. Każdy chciał być trochę Addamsem, albo przynajmniej doświadczyć takiej rodzinnej miłości jak ta dziwaczna grupa wielbicieli tortur. To wzajemne przywiązanie i dobre relacje zawsze stanowiły zarówno źródło komizmu jak i zazdrości. Były też, sercem tej opowieści, nawet bardziej niż namiętna miłość Mortcii i Gomeza. Przywołuje ten fakt na początku bo odnoszę wrażenie, że właśnie ten kluczowy element wymknął się twórcom serialu „ Wednesday”
„Wednesday” powinna być stawiana za przykład jak można zarżnąć satyrę społeczną nadmierną dosłownością. Oto w komiksach i filmach o Addamsach mieliśmy dotychczas granie bardzo prostym schematem – świat otaczający naszą rodzinę mógł być „normalny” i kolorowy, ale nosicielami prawdziwych i pożądanych cech byli odziani w czerń mroczni Addamsowie. Historia w dowcipny i często nieco satyryczny sposób grała z założeniami na temat tego kto może być we współczesnym świecie nośnikiem pożądanych wartości. Addamsowie byli jednocześnie ekscentryczni i najlepiej wpisani w to co uznalibyśmy za dobrą rodzinę. W serialu Netflixa, to co dowcipne zostaje zamienione na dosłowne. Addamsowie należą do żyjących w Stanach magicznych ludzi, Wednesday jako nieposłuszna córka, zostaje wysłana do szkoły, gdzie oprócz niej uczęszczają młodociane syreny, wilkołaki, magowie. Grupa ta musi się trzymać razem, gdyż pobliskie miasteczko, co prawda czerpie zyski z wizyt uczniów tej szkoły, ale jednocześnie to miejsce, gdzie wciąż żywa jest historia nie wspólnego życia obu społeczności ale czasów kiedy odmieńców zabijano. Chłopcy z normalnego miasteczka prześladują uczniów szkoły, którzy są inni więc dziwni. Z metafory, czy nawet z przewrotnej siły ekscentryków nic nie zostało, zamiast tego mamy bardzo uproszczoną historię o lęku przed innością.
Choć potępienie uprzedzeń i hipokryzji jest słuszne to serial robi to z zerowym poszanowaniem dla inteligencji widza. Kiedy rodzice radosnej młodej wilkołaczki (wilkołaczyni? Jaka jest żeńska forma?) dają jej ulotki o „obozie reformującym” dla wilkołaków które jeszcze nigdy nie zamieniły się w wilka o północy, niemal słychać, jak scenarzyści klepią się po plecach gratulując sobie subtelnej metafory terapii konwersyjnej. Takich wątków jest w serialu więcej, co prowadzi do kolejnego problemu – historia osadzona jest w ramach opowieści szkolnej. Ponownie mamy najróżniejsze kliki, romanse, spory, kluby i rywalizację o rolę przywódczyni. Trochę tak jakby ludzie w Netflixie nie umieli sobie wyobrazić opowieści, która nie dzieje się w amerykańskiej szkole. Co prowadzi do smutnej konstatacji, że właściwie wszystko musi zostać wciśnięte w dość zgrany schemat – nawet opowieść tak inna i ekscentryczna jak Addamsowie. Jak ktoś złośliwie zauważył – jesteśmy tu gdzieś między „Sabriną”, „Winx” czy „Monster High” – i nie ma w tym przesady. Ja widzę w tym serialu jeszcze odrobinę „Riverdale” i „Plotkary” – co ponownie – pokazuje, że udało się wcisnąć niepokorną bohaterkę w bardzo określone ramy gatunkowe. Przy czym mam wrażenie, że może gdybym była młodsza niekoniecznie postrzegałabym to jako wadę. Choć jest we mnie jakiś sprzeciw by wszystko sprowadzać do kilku powtarzalnych narracji.
Jednak tym co moim zdaniem jest największym problemem jest nie zrozumienie więzi jaka jest pomiędzy Addamsami. To jest rodzina, która kocha się bezgranicznie i bezwarunkowo. Tymczasem relacje Wednesday z rodzicami, zwłaszcza z Moriticą ustawiono oczywiści po linii konfliktu matki i córki. Wednesday wydaje się odsunięta przez swoją rodzinę, między innymi dlatego, że zachowała się niewłaściwie broniąc swojego brata. Do tego młodzi Addamsowie wydają się w jakimś stopniu ignorowani przez zajętych sobą rodziców. I to jest moim zdaniem kluczowy problem. Świat jest pełen filmowych historii o dzieciakach nie dogadujących się z rodzicami. Adamsowie stanowili odtrutkę. Wizja, nastoletniej Wednesday mogącej zaufać swoim rodzicom, zapytać matki o radę, czuć się przez nich zrozumiana, dawałaby pewnie młodym ludziom więcej wsparcia niż podejrzana i ewidentnie knująca terapeutka, do której odesłano bohaterkę. Historia o Addamsach bez pozytywnych relacji w rodzinie, to nie jest opowieść o Addamsach. To opowieść o jakiejś rodzinie w mrocznych strojach. Bardzo mnie to denerwuje, bo jakby gubi się tu cała esencja Addamsów – kochającej do szaleństwa rodziny.
To wszystko sprawia, że „Wednesday” jest serialem, który ogląda się trochę podwójnie. Jako kilkuodcinkowa historia o nastolatkach, tajemnicach i potworach – ogląda się to całkiem nieźle. Jenna Ortega jako Wednesday jest bardzo dobra. To nie jest proste grać rolę, w której nie można za bardzo grać mimiką, ale nieźle się sprawdza. Choć pojawiająca się w serialu na drugim planie Christina Ricci wciąż przypomina, że ona była jednak najlepsza w tej roli. Catherine Zeta-Jones gra Morticię w taki sposób, który mnie nie przekonuje. Mam wrażenie, że brak jej takiego spokoju, który zawsze towarzyszył tej bohaterce, Luis Guzman jako Gomez jest całkiem w porządku, choć nie jest to bardzo duża rola, fantastyczna jest za to Gwendoline Christie jako dyrektorka szkoły dla młodych wykluczonych odmieńców. Jednak, kiedy próbujemy oglądać ten serial jako część świata Addamsów – można dojść do wniosku, że twórcy zupełnie nie zrozumieli siły tej opowieści, więcej nawet się nie starali. Dostajemy więc opowieść, która nie jest nudna czy pozbawiona suspensu, tylko po prostu nie ma wiele wspólnego, z materiałem wyjściowym. Co prowadzi do wniosku, że po raz kolejny Netflix bierze znany tytuł po to by przyciągnąć widza, ale ostatecznie stara się stworzyć produkt, który nie będzie nikogo alienował. Wręcz przeciwnie – będzie bardzo uśredniony – zwłaszcza narracyjnie.
Przy czym, gdyby historia zupełnie nie dotyczyła Addamsów, pewnie oceniałabym ją tak w skali dziesięciostopniowej na sześć. Jest trochę suspensu, są całkiem w porządku dekoracje, niekiedy udaje się całkiem dobry dowcip no i rzeczywiście – serial ma fantastyczną ścieżkę dźwiękową – głównie za sprawą tego, że składa się ona w dużym stopniu z instrumentalnych wersji najróżniejszych przebojów, a to zawsze miło brzmi. Także, pomimo wielu zastrzeżeń odnośnie do tego, o czym serial rzeczywiście chce opowiadać, mam wrażenie, że może przynieść wielu widzom całkiem miłe parę godzin przed ekranem. Chociażby dlatego, że teen dramy wciąż są wśród najpopularniejszych produkcji serialowych. Tylko, że to kurczę nie są Addamsowie. A przynajmniej – to nie jest przewodnia idea stojąca za Addamsami.
Tu oczywiście przychodzi do głowy fakt, że za serial odpowiada Tim Burton, który właściwie odgrywa tą samą historię co zwykle. Bo przecież opowieść o sielskim miasteczku, które odrzuca wszystko co jest inne to jego opowieść. O „Edwarda Nożycorękiego” przez właściwie każdy kolejny film. W twórczość Burtona bardzo mocno wpisana jest hipokryzja małych, słodkich, kolorowych społeczności, które skrywają brzydkie rzeczy i odrzucają wszystko co inne. Tylko, że nie tą opowieścią są Addamsowie. Choć może się wydawać, że to jest ta sama historia, to w istocie różnią się one drastycznie. W jednej inność jest odrzucana, hipokryzja potępiana czy ujawniana, w drugiej – inność w ogóle nie przejmuje się normalnością, nie potrzebuje jej akceptacji, znajduje własne szczęście i ostatecznie – wygrywa z normą nigdy się jej nie poddając. W opowieściach o Addamsach, sami Addamsowie nigdy nie są ofiarami. To jest nie możliwe, nie można zranić żyjących w zgodzie ze sobą, nie przejmujących się konwenansami, wspierających się i kochających ludzi. W opowieści o Addamsach walka z przesądem, wykluczeniem czy zabobonem rozgrywa się poprzez zanegowanie idei normalności. Dając całą siłę tym, których nic bigoteria otoczenia nie obchodzi.
Rodzina Addamsów przemielona przez pomysł i estetykę Burtona bardzo pasuje do jego świata, ale nie ma już tej wyjątkowej siły. Nie budzi też lekkiej zazdrości – jaką wywołuje zawsze patrzenie na ludzi, którzy się po prostu się bardzo kochają i doskonale rozumieją. I tak serial, który staje po stronie odmienności, tej jednej odmienności – radosnej, zrozumieć nie umie. Szkoda, bo mam wrażenie, że wszystkim wykluczonym Addamsowie szczęśliwi są równie potrzebni co planująca kolejną zemstę Wednesday