Obudził mnie głos prezydenta Ukrainy. Nie, Zełeński nie pofatygował się z Kijowa do Zakopanego sprawdzić, czy zmieści się pod naszym prysznicem, po prostu matka postawiła rozpocząć dzień od wysłuchania orędzia prezydenta Ukrainy. Z jednej strony – rozumiem ludzie w czasie wojny mają nowe nawyki, z drugiej – mogłaby tego nie robić w okolicach siódmej rano. W każdym razie wstałam, dowiedziałam się do kogo prezydent wczoraj zadzwonił i z przerażeniem stwierdziłam, że do śniadania zostało jeszcze tyle czasu, że zmieściłyby się dwie drzemki.
Gdzieś w połowie kawy, którą postanowiłam wypić do śniadania matka zaczęła mnie popędzać. Najwyraźniej wypicie spokojnie porannej kawy to luksus, na który nie stać ludzi, którzy są na wakacjach. Plan był prosty – chciałyśmy iść jak zwykle na pierwszy spacer do Doliny Małej Łąki. Kiedy jednak matka mijała wejście do Doliny Strążyskiej stwierdziła, że w sumie to nie, ona chce iść na Sarnią Skałę. Ponownie przypominam zasadę niedźwiedzia – nie dyskutować, nie opierać się, pogodzić się z faktem, że wszystko stracone.
Tu muszę stwierdzić, że w Dolinie Strążyskiej zaszły zmiany. Otóż tuż przy wejściu do doliny zamieniono tradycyjne przenośne toalety nowymi, stałymi (znalazła się nawet jedna dla osób na wózkach!). Tym co jest w nich ciekawe, to fakt, że są to toalety w stylu górskim a może nawet alpejskim. Znaczy znajdują się w pięknych drewnianych domkach i są bardzo miłe dla oka. Kto jednak tęskni za ulotnym zapachem Toi Toia ten zawsze może skorzystać z toalet znajdujących się pod sam koniec doliny. Dwa przenośne toi toje umieszczono bowiem tuż obok znanej wszystkim herbaciarni. By nie psuły widoku postawiono je w małej drewnianej przybudówce. Brzmi jak dobry pomysł do momentu, kiedy nie okazuje się, że… panują w nich egipskie ciemności. Nie dochodzi tam bowiem światło słoneczne a innego oświetlenia nie ma. Słyszałam o restauracjach, gdzie jest się w ciemności by przeżyć niesamowite wrażenia ale nic nie równa się próbie skorzystania z toi toja kiedy NIC nie widzisz. Choć w sumie – może to jest sposób by te toalety zawsze prezentowały się dobrze.
By nie zostać oskarżoną o sprowadzanie naszego dzisiejszego spaceru wyłącznie do przeżyć toaletowych pragnę stwierdzić, że dzielnie weszłyśmy na Sarnią Skałę (ja po drodze jak zwykle utraciłam ciśnienie co zostało przyjęte przez moją matkę z zerowym współczuciem i umiarkowanym zrozumieniem), skąd widoki są piękne. Jak może wiecie (lub nie) na Sarniej Skale rośnie kosodrzewina. Z tego co rozumiem (oraz podsłuchałam od przewodniczki próbującej ogarnąć grupę kilkunastu chłopców w wieku lat nastu) ta kosodrzewina rosnąć tam nie powinna, ale rośnie i fajnie, proszę nie zadawać więcej pytań. Natomiast jeśli nie patrzymy na kosodrzewinę to rozciąga się przed nami wspaniały widok na góry, na Zakopane i na ludzi, którzy jeszcze na skałę nie weszli co zawsze jest bardzo satysfakcjonujące, bo oni się jeszcze męczą a ty już nie.
Do Zakopanego zeszłyśmy już przez Dolinę Białego, której to doliny wyjątkowo nie lubi moja matka i ja. Widzicie nie wiem, dlaczego, ale niektóre miejsca i szlaki budzą w człowieku bardzo konkretne uczucia, mimo że nic złego człowiekowi nie zrobiły. Taka Strążyska jest np. Niesłychanie sympatyczną doliną, mimo że bywam w niej głównie, kiedy pada. Taka Sarnia Skała jest jednym z tych miejsc, gdzie zawsze miło pójść choć zwykle jest mokro i ślisko. Ale Dolina Białego jest po prostu nudna i niewdzięczna i gdzieś w połowie człowiek ma się ochotę położyć i zarządzać, żeby ktoś go dalej poniósł (choć matka sugeruje, że to nie wina miejsca tylko mam za mało cierpliwości by iść w dół po tym jak weszłam pod górę).
Ponieważ jakoś się nam nie spieszyło, plus postanowiłyśmy jeszcze wypić kawę to obiad jadłyśmy koło siedemnastej (w porze „dramatycznie obiadowej” jak zwykł mawiać mój ojciec). Tu muszę wam sprzedać patent na to jak pokonać inflację i korzystać z knajp. Musicie tylko wybrać się do restauracji z matką zwierza. Jest to bowiem osoba, która po przestudiowaniu całego czterostronicowego menu, zamawia sobie ziemniaka z kategorii „dodatki”. Co prawda musicie wiedzieć, że wyżre wam całą zasmażaną kapustę, którą dostaliście do schabowego ale przynajmniej rachunek będzie niemal o połowę niższy. Genialny system.
Wróćmy na chwilę do naszej łazienki, ponieważ jej wczorajszy opis był zdecydowanie nie pełny. Musicie bowiem wiedzieć, że wczoraj stała się rzecz niesłychana – z łazienki dobiegał mnie histeryczny śmiech matki. Co się okazało. Po pierwsze – że walnęła się w głowę z niej korzystając. Zaznaczę – matka zwierza ma metr pięćdziesiąt wzrostu. Po drugie, że w łazience jest okno. Bez firanki. Jedna sposób by człowieka w tym oknie nie było widać jest przemieszczać się po niej kucając lub czołgając się po kafelkach. Jeśli natomiast chce stać to cóż – pokazuje się światu takim jakim jesteście. Drugi napad śmiechu towarzyszył niżej podpisanej, kiedy zorientowała się, że prysznic jest, ale ciśnienia w prysznicu prawie nie ma. Ot woda kapie a sama słuchawka prysznicowa wydaje dziwne przeciągłe buczenie, które nieco odstrasza. W każdym razie włosy trzeba myć pod kranem nad umywalką, bo prysznicem może to potrwać dwa do trzech dni. Rzekłabym ahoj przygodo, ale jesteśmy w górach.
Tu nadchodzi część wpisu w której informuję was, że dzisiejszy spacer to było 29 tys. kroków. To zdaniem mojej matki dzień aklimatyzacyjny, taki spacerek na jutro zaplanowała Kasprowy. Ponownie, ja wiem, że ja się niby zgodziłam na ten wyjazd, ale dochodzę do wniosku, że istnieje możliwość, że dostaje jakiejś specyficznej amnezji przez ten rok od poprzedniego wyjazdu i zapominam, większości cierpień na jakie wystawia mnie moja matka. Może dolewa mi czegoś do herbaty. Biorąc pod uwagę jak bardzo upiera się bym codziennie jakąś wypiła to jest bardzo sensowna teoria.