Home Góry Proszę mnie zaliczyć do grona emerytów czyli wpis tarzańsko pandemiczny trzeci

Proszę mnie zaliczyć do grona emerytów czyli wpis tarzańsko pandemiczny trzeci

autor Zwierz
Proszę mnie zaliczyć do grona emerytów czyli wpis tarzańsko pandemiczny trzeci

Pan, który w hotelowej stołówce spokojnie żuł bułkę z serem nie mógł wiedzieć, że właśnie popełnia zbrodnię. Ten nieświadomy gość hotelowy pojawił się na stołówce jeszcze przed nami co zdaniem mojej matki stanowi absolutne uchybienie zarówno z jego strony (powinien wiedzieć, że nie wchodzi się ludziom na ambicję z samego rana) jak i z naszej. A właściwie mojej, bo dziś po rozkazie wstawania jęknęłam, że jeszcze dwie minuty, czym drastycznie opóźniłam wymarsz na śniadanie. A przecież trzeba się spieszyć, bo prognoza pogody zapowiadała, że będzie padać koło szesnastej.

 

 

Jak wszyscy wiedzą coroczne tortury zwierza, przetykane są gdzieniegdzie momentami nadziei (moim zdaniem to jest jakiś skomplikowany mechanizm psychologiczny, który ma zwiększyć zakres mojego cierpienia – badania opublikujemy wkrótce). Dziś był dzień nadziei, bo matka Zwierza oświadczyła, że ponieważ zupełnie nie ma wiary we mnie i w moją formę, to pójdziemy na Wiktorówki („Dziś lepiej niż w niedzielę, bo wtedy będą cię wyprzedzać starsze panie idące na mszę i będzie ci głupio”) a potem na Rusinową Polanę. Trzeba przyznać, że jest to wycieczka naprawdę prosta, bo pod górę niemal tam nie ma, a Rusinowa Polana to w ogóle rozpusta – bo można sobie usiąść patrzeć na owce albo na góry (w godzinach od 6 do 22 można patrzeć na owce wśród gór, ale tylko na własną odpowiedzialność, bo wtedy są też puszczone wolno psy pasterskie).

 

Czy wy wiecie, że ja nigdy w życiu nie byłam na Wiktorówkach?

 

Rzeczywiście nie była to droga wymagająca wielkiego wysiłku – ale o tyle ciekawa, że jakoś nigdy nie byłam na Wiktorówkach i teraz mogłam zobaczyć i Kościół, i ścianę, na której pozostawione są płyty upamiętniające głównie osoby, które zginęły w górach i ogólnie całe niewielkie sanktuarium, przed którym o tej porze nie było jeszcze tłumów. Potem wystarczyło podejść parę kroków schodami i oto znalazłyśmy się na polanie Rusinowej Polanie, gdzie oczywiście było sporo osób, piękne widoki, i całe mnóstwo rodziców próbujący ustawić swoje dzieci w malowniczej pozie na tle gór. Oznaczało to głównie sporo dzieci wyglądających na bardzo znudzone próbami uwiecznienia ich i gór w tym samym kadrze. Obserwując dzieciarnię – a zwłaszcza młodszą siostrę próbującą wyraźnie zjeść starszą siostrę (Ponoć zdarza się to często i brat Zwierza wyraził kiedyś niepokój, kiedy pozostawiono go sam na sam z roczną siostrą, który zawierał się w zdaniu „A co jeśli zaatakuje pyskiem) – doszłam do wniosku, że jednak nieco psuje satysfakcję z wycieczki fakt, że ktoś doszedł tam z wózkiem spacerowym.

 

Byłoby to pewnie tylko moje uczucie gdybym nie stała się sama ofiarą podstępnego splotu okoliczności. Otóż już miałyśmy iść w dół, kiedy minęła nas grupa emerytów, spośród których jedna pani wyraziła zachwyt „Takim ładnym spacerem”. To zdanie uruchomiło w matce Zwierza doskonale znany mechanizm pod tytułem „Nie będę szła na spacery dla emerytów”. Pierwsza propozycja matki Zwierza była następująca – wejdziemy na Gęsią Szyję. Ponieważ mnie nie przeszkadza zaliczanie mnie do grona emerytów odmówiłam. Byłam kiedyś na Gęsiej Szyi i od tamtego czasu pamiętam, że idzie się tam w górę po stopniach. Jeśli jest coś czego nienawidzę to takie górskie niby schody, na których trzeba robić niewygodne półtora kroki, od których człowiek męczy się jak głupi.  Ogólnie idąc pod górę człowiek męczy się jak głupi.

 

Matka Zwierza twierdzi, że im nie chodzi o ofiarę z ludzi ale ja mam poważne wątpliwości

 

W związku z tym matka Zwierza zaproponowała, żebyśmy zamiast schodzić w dół pójdziemy w bok w kierunku Polany pod Wołosznem. To jest w sumie ciekawa trasa, ponieważ, uwaga, uwaga – nikogo na niej nie ma. Wyobraźcie sobie jaki to jest szok, kiedy wychodzicie z miejsca, gdzie rzeczywiście turystów jest sporo i znajdujecie się w miejscu, gdzie co chwilę się zastanawiacie czy w tych górach są jeszcze jacyś ludzie. To jest w ogóle w Tarach niesłychanie ciekawe, że tak to prawda, że są szlaki, na których należy niemalże ustawić się w kolejce, ale jest też bardzo dużo szlaków prostych i dostępnych, na których ludzi w ogóle nie ma i jest człowiek sam na sam z naturą, a właściwie sam na sam ze swoimi rozmyślaniami, gdzie ostatnio w Tatrach widziano tego niedźwiedzia. Stąd zawsze powtarzam, że osoby skarżące się na tłok na tatrzańskich szlakach powinny raczej odbić trochę w bok by zobaczyć, że wcale nie jest aż tak źle. Zwłaszcza że w połowie mijają nas ludzie, którzy mówią „Cześć dziewczyny” co raduje matkę Zwierza a mnie samą nieco niepokoi, bo ja chyba gorzej wypadam na tym uśrednieniu wieku.

 

Droga prowadzi ładnie bokiem zbocza, więc nie jest ani za bardzo w górę ani za bardzo w dół i trzeba przyznać, że jest bardzo miło do momentu, w którym schodzi się na asfalt prowadzący do Morskiego Oka. Stopy człowieka zaskoczone tak prostą i równą powierzchnią przeżywają szok i mimo stosunkowo niewielkiego przebiegu wycieczki nieco odmawiają. Jest to też ten moment, w którym matka Zwierza zwykle proponuje przyśpieszyć jakby był jakiś medal dla osoby, która najszybciej znajdzie się na dole. Jednocześnie obserwujemy jak zwykle turystów dostrzegając, że na tym chyba najbardziej popularnym szlaku w Tatrach jest ich zdecydowanie mniej. Jednocześnie duża ilość osób w górach sprawia, że w matce Zwierza odzywa się instynkt mordercy. Widzicie matka Zwierza znosi płaczące małe dzieci i ludzi idących wolno, i ogólnie niemal wszystkich poza wesoluszkami. Wesoluszek to taki rodzaj turysty, którego bardzo słychać, który idzie i przystaje co trzy kroki, mówi głośno i ogólnie jest bardzo zadowolony z siebie. Cudza radość najwyraźniej drażni matkę Zwierza przyzwyczajoną do zadawania cierpienia i stąd snuje ona dość barwne wizje pozbywania się takich turystów z gór. Nie będę ich zapisywać, bo za połowę grozi prokuratura.

 

Odpowiednie kadrowanie sprawia wrażenie jakby poza nami na polanie nikogo nie było. Tymczasem było ludzi sporo. tylko przed nami

 

Kiedy wracamy do Zakopanego w stanowczy sposób żądam, aby mnie nakarmiono a potem napojono kawą. Moje żądania zostają spełnione chyba tylko dlatego, że zaczynam coraz wolniej chodzić, co zapewne skłania mają matkę do smutnej refleksji, że pewnie jej padnę na chodniku pośrodku Zakopanego. Na obiad dostajemy pyszne dania, choć trzeba przyznać, że czekamy dość długo. Kiedy tonem stanowczym (człowiek głodny to zły) pytam, gdzie moje jedzenie (minęło już pół godziny co oznacza, ze jestem bliska śmierci głodowej) dostaję informację, że trzeba czekać bo jest dużo zamówień. Jest to informacja mało przydatna po tym jak się zamówienie złożyło, ale też intrygująca, bo miejsce, w którym jesteśmy jest do połowy puste. Wybaczam jednak, bo jedzenie było naprawdę pyszne.

 

W pokoju mama oddaje się czytaniu a ja zgodnie z dobrym schematem emeryckich zachowań postanawiam podrzemać. Wierzcie mi, że śnią mi się schody w dół, równiny i moja matka mówiąca, że idziemy na basen. Kiedy zostaję obudzona, za oknem intensywnie pada, ale to nie jest wymówka byśmy porzuciły popołudniowy spacer. Dwadzieścia kilometrów nie zrobi się samo. Plus matka oszalała na punkcie punktów kardio i chce zebrać je wszystkie. Zwłaszcza, że idąc Kupówkami w strugach deszczu matka Zwierza radośnie konstatuje, że jest tu teraz akurat tyle osób, ile jej odpowiada. To znaczy prawie nikogo, bo wszyscy schowali się przed deszczem po knajpach. Z Kurpówek skręcamy jednak dość szybko w bok – idąc trochę bez planu pomiędzy niewielkie pensjonaty i domy, w których mieszkają lokalni mieszkańcy. Nikogo tu nie ma, panuje cisza i spokój czasem przejedzie jakiś samochód. Domy są ładne i zadbane. Ponownie – dwa kroki w bok miasto pokazuje swoje zupełnie inne oblicze, każąc się zastanawiać czy ci wszyscy turyści pomstujący na tłok i hałas w Zakopanem nie próbowali nigdy… cóż pójść w bok?

 

A kto tu sobie siedzi między drzewami? I to dwa kroki od drogi z Morskiego Oka.

 

Wieczorem próbuję delikatnie wypytać jakie są plany na dzień jutrzejszy. Przedstawiono mi trzy. Każdy uzależniony od innego stopnia potencjalnych opadów. Nie będzie was pewnie dziwić, że jakoś zaczęłam się zastanawiać jakie były te skuteczne modlitwy o deszcz. Mam bowiem przeczucie, że tylko to mnie uratuje.

 

Ps: W hotelu oprócz nas mieszkają ludzie bardzo przejmujący się pandemią o czym moim zdaniem świadczy okrzyk jaki usłyszałam zza okna „Anka nie całuj mnie jest pandemia”. Głos był lekko nietrzeźwy, ale myślenie trzeźwe a jakże.

0 komentarz
13

Powiązane wpisy

slot
slot online
slot gacor
judi bola judi bola resmi terpercaya Slot Online Indonesia bdslot
Situs sbobet resmi terpercaya. Daftar situs slot online gacor resmi terbaik. Agen situs judi bola resmi terpercaya. Situs idn poker online resmi. Agen situs idn poker online resmi terpercaya. Situs idn poker terpercaya.

Kunjungi Situs bandar bola online terpercaya dan terbesar se-Indonesia.

liga228 agen bola terbesar dan terpercaya yang menyediakan transaksi via deposit pulsa tanpa potongan.

situs idn poker terbesar di Indonesia.

List website idn poker terbaik. Daftar Nama Situs Judi Bola Resmi QQCuan
situs domino99 Indonesia https://probola.club/ Menyajikan live skor liga inggris
agen bola terpercaya bandar bola terbesar Slot online game slot terbaik agen slot online situs BandarQQ Online Agen judi bola terpercaya poker online