Przyznam szczerze – wcale nie miałam zamiaru oglądać nowego serialu od Ryana Murphy’ego „Wybory Paytona Hobarta” które po angielsku mają nieco prostszy tytuł „The Politician”. Jednak po tym jak włączyłam pierwszy odcinek, oglądanie kolejnych było dość proste i w sumie przyjemne. Problem w tym, że trudno jednoznacznie stwierdzić po co ten serial powstał i co tak naprawdę scenarzyści chcieli nam powiedzieć.
Główny bohater serialu Payton Hobart jest uczniem ostatniej klasy prestiżowego liceum. Ma jedno marzenie – zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych. Ponieważ większość swojego młodego życia spędził na lekturze biografii sławnych amerykanów wie dokładnie co powinien zrobić. Przede wszystkim – wygrać szkolne wybory na przewodniczącego samorządu. Nie jest to proste ponieważ akurat w tym liceum wszyscy traktują te wybory śmiertelnie poważnie – prowadzone są badania opinii publicznej, na szkolnych debatach wysuwane są argumenty nie tylko o życiu szkolnym ale w ogóle o zmianie prawa miejskiego czy stanowego. Do tego wszystkiego wszyscy zachowują się jakbyśmy mieli do czynienia z najprawdziwszą polityką w jej krajowym wydaniu – łącznie z pomysłami na to jakich kandydatów na wiceprzewodniczących wybrać by zdobyć jak najwięcej głosów. Kampania wygląda jakby chodziło o coś więcej niż stanowisko w samorządzie szkolnym. Co trochę nie dziwi gdy zdamy sobie sprawę, że informacja o tym, że było się przewodniczącym samorządu może bardzo pomóc w dostaniu się na Harvard czy inną niesłychanie prestiżową uczelnię.
Historia byłaby pewnie typowym serialem o nastolatkach gdyby nie fakt, że tu wszystko dzieje się z dużo większą intensywnością. Elementem który naprawdę zawiązuje tu akcję jest… samobójstwo rywala Paytona – chłopaka imieniem Rivier, który jest na pierwszy rzut oka idealny. Piękny, popularny i jak wszystko wskazuje – mądry i empatyczny. Przy czym serial nie zatrzymuje się bardzo długo nad tym tragicznym wydarzeniem bo gna do przodu. Nim wybory się skończą zobaczymy porwania, otrucia, próby morderstwa, romanse, oszustwa, dzieci wyrzucone z domu, zmienione testamenty. A to tylko początek listy. Wybory Paytona Howarda to serial który leci przed siebie bez trzymanki, wrzucając w kilka odcinków pierwszego sezonu wydarzenia, które normalnie spokojnie wypełniłyby dwadzieścia cztery odcinki tradycyjnej telewizyjnej produkcji. Zanim zdążymy się pochylić nad jednym nieszczęściem, czy zwrotem akcji już czekają nas następne. Scenarzyści nie boją się ani groteski ani absurdu, choć są w serialu sceny pełne emocjonalnej prawdy. Całość zaś od początku trzeba czytać jako rozgrywającą się w pewnej nieco alternatywnej rzeczywistości gdzie wszyscy bohaterowie są mniej lub bardziej przerysowani i służą bardziej jako symbole pewnych postaw czy charakterów niż jako stuprocentowo realni bohaterowie.
Cały czas oglądając serial zastanawiałam się co tak właściwie Murphy próbuje mi powiedzieć, pokazując tą karykaturalną rzeczywistość. Oczywiście jest tu trochę refleksji nad naturą polityki, ale nie są one ani tak nowe ani tak odkrywcze, żebyśmy mogli stwierdzić iż musieliśmy to odkryć jeszcze raz i to na dodatek w świecie szkolnych wyborów. Zresztą najlepszy odcinek sezonu traktuje głównych bohaterów trochę na drugim planie koncentrując się na dzieciaku którego całe to zamieszanie w ogóle nie obchodzi – podobnie jak cała szkoła. Być może to jedyny moment kiedy serial wyrywa nas tej kolorowej przerysowanej bańki i zabiera w nieco bardziej realny świat gdzie młodych ludzi nie interesują za bardzo szkolne wybory, a ich percepcja rzeczywistości jest mocno ograniczona przez hormony. Nie jest to też serial o współczesnej Ameryce, bo rozgrywa się on w tak specyficznej i przerysowanej rzeczywistości – gdzie wszyscy niemal bohaterowie są bajecznie bogaci, że nie za bardzo styka się to z tym co możemy uznać za istotne dla całego kraju. Trudno też patrzeć na serial jako na karykaturalny obraz establishmentu, bo choć te elementy karykatury tu występują to jednocześnie – jest tu też sporo serca do niektórych postaci.
Ostatecznie chyba najlepiej spojrzeć na serial przez pryzmat postaci – zwłaszcza Payton wydaje się ciekawie napisanym bohaterem. To chłopak, zdolny, całkiem sympatyczny i niesłychanie pewny swoich życiowych celów. Choć jednocześnie – nie pasuje do schematu klasycznego dupka z klasy wyższej. Jego najciekawszą cechą jest brak dobrego zrozumienia swoich emocji i tego jak je odczuwać. Wydaje się, że kiedy naprawdę zaczyna coś czuć jest bardziej zagubiony niż wtedy kiedy przychodzi mu kluczyć czy kłamać. Ale ponownie – serial pokazuje to w sposób na tyle ciekawy, że to nierozeznanie we własnej psychice wydaje się łatwym do zrozumienia zaś do samego bohatera można się szybko przywiązać. Jednocześnie do końca serialu nie byłam pewna czy powinnam kibicować Paytonowi czy wręcz przeciwnie. Na pewno jego oblicze jako polityka nie było czymś co bardzo mnie przyciągało. Z drugiej strony – na pierwszy rzut oka wydaje się to chłopak dużo milszy i motywowany dobrymi ambicjami (bo jednak gdzieś tam jest pragnienie nie tylko stanowiska ale i służby innym).
Paytona otaczają postacie nieco bardziej przerysowane niż on sam. Na szczycie tej listy znajdziemy Alice – jego dziewczynę, która w sposobie zachowania i mówienia przypomina pierwsze damy z pierwszej połowy dwudziestego wieku. Nigdy nie podnosi głosu, nigdy nie przestaje wątpić w swojego chłopaka, jest gotowa na wiele poświęceń, wszystko w imię wspierania swojego mężczyzny. Ponownie – byłaby to postać nieznośna gdyby nie fakt, że w jej związku z Paytonem widzimy mnóstwo – niekoniecznie zdrowego – zrozumienia i uczucia (choć co ciekawe – serial ten nie pokazuje żadnych fizycznych zbliżeń, poza jednym czy drugim pocałunkiem – jakby scenarzysta chciał uciec od tych sypiających ze sobą po kątach nastolatków). Ciekawymi postaciami są też doradcy ze „sztabu” Paytona – McAfee i James – nastolatki które zachowują się niemal jak dorośli i wspierają swojego kandydata by ten za paręnaście lat dał im pracę w Białym Domu. Ich postacie zostały napisane jako obłędnie lojalne co jest źródłem sporej dawki komizmu – zwłaszcza kiedy zachowują się nielojalnie. Nie mniej nie trudno zapałać do nich sympatią. Ciekawie na przestrzeni serialu rozwija się postać Astrid, dziewczyny Riviera, która po śmierci swojego chłopaka podejmuje jego kampanię stają cię rywalką Paytona. Astrid ewoluuje od niezbyt sympatycznej, bogatej dziedziczki, do dziewczyny, która nade wszystko ceni wolność i możliwość decydowanie o sobie. A jednocześnie – podobnie jak Paytonowi – trudno jej jednoznacznie powiedzieć czego chce w życiu, ale jest pewna że nie tego co ma teraz.
W tle całej wyborczej rozgrywki mamy dodatkowy wątek – bohaterki Infinity – dziewczyny chorej na raka, którą Payton wybiera jako swoją kandydatkę na wiceprezydenta. Ta postać jest niemal jeden do jednego przepisana z rzeczywistej historii która parę lat temu wstrząsnęła Ameryką i na podstawie której serial nakręciło HBO. Najwyraźniej Ryan Murphy był zazdrosny, że taka produkcja mu się nie trafiła i opowiedział ja jeszcze raz tylko we własnym przerysowanym świecie. Ponownie – choć rozszyfrowanie nawiązań nie było trudne, nie mogłam się pozbyć refleksji że tak naprawdę cały ten, mocno nawiązujący do rzeczywistości wątek niekoniecznie tu pasuje. Cóż, może Murphy uważa że w każdym tworzonym przez niego serialu musi się znaleźć rola dla Jessicy Lang – a ta gra babcię Infinity która nie tylko broni wnuczki przed światem ale dość skutecznie wykorzystuje jej chorobę by sporo zyskać od współczujących ludzi.
Aktorsko serial stoi na bardzo wysokim poziomie. Ben Platt – który pnie się do sławy dzięki popularności na Broadwayu, doskonale gra zagubionego nastolatka, choć nie ukrywajmy – trochę trudno uwierzyć że mamy do czynienia z uczniem z liceum. Ale wszystkie te wątpliwości rozmywają się błyskawicznie kiedy Platt zaczyna śpiewać. No nie słucha się tego z przykrością. Zaskakująco błyszczy w serialu Gwyneth Paltrow w roli matki Paytona. Jej postać została napisana trochę karykaturalnie a trochę z zamysłem – co by było gdyby taka egzaltowana kobieta z wyższych sfer właściwie nigdy nie kłamała. I to jest genialne – ta nadmierna czy właściwie wyjściowa szczerość bohaterki, połączona z jej spokojnym głosem, sprawia, że wszystko staje się nagle niesłychanie komiczne. Plus Paltrow ma w tym serialu po prostu najpiękniejszą garderobę na świecie – wszystko w czym chodzi przywodzi trochę na myśl tą słynną białą suknię od Toma Forda w której zadała szyku kilka lat temu na Oscarach. O reszcie obsady nie można złego zdania powiedzieć – wszyscy doskonale wiedzą co grają i jak mają grać. Zresztą jak np. w przypadku Jessicy Lang – można się spodziewać, że co jak co ale w serialu Murphy’ego raczej nie będzie zagubiona. Ostatecznie więc seriale nawet mimo swoich wad daje sporo satysfakcji z oglądania dobrego aktorstwa.
Nie ukrywam, że przez większość odcinków miałam poczucie, że ten serial zmierza zupełnie donikąd. Ostatecznie jednak o jego wartości przekonała mnie puenta pierwszego sezonu. Mam wrażenie, jakby te pierwsze odcinki były tylko taką konieczną rozbiegówką która ma nas zaprowadzić w zupełnie inne miejsce. Kto wie, może się okazać że kolejne sezony będzie się oglądać z wypiekami na twarzy. W każdym razie już w tym momencie drugi sezon zapowiada się ciekawiej niż pierwszy. A że Murphy zapowiadał że będzie to trochę serial antologia to właściwie można założyć, że będzie próbował inaczej podejść do swoich bohaterów i całego tematu kampanii wyborczej, zwłaszcza że stawki są już teraz wyższe. Tak więc mam uczucie które towarzyszy mi zaskakująco często gdy oglądam dzieła tego showrunnera – z jednej strony nie koniecznie wszystko mi się podoba, z drugiej, podejrzewam, że będę chciała więcej. Na pewno od dawna nie pochłonęłam całego sezonu w takim tempie. Mam też poczucie, że to może być idealny tytuł na jesienny weekend kiedy naprawdę człowiek nie ma ochoty na nic bardziej angażującego.
Ps: Zajrzyjcie koniecznie na bloga jutro. Zaczynam bardzo ciekawy projekt i nie mogę się doczekać.