Dziś będzie branżowo bo zwierz się branżowo nieco zirytował. Po czym postanowił wyrazić swoją frustrację na blogu no bo gdzie. A wszystko za sprawą tekstu na blogu „Krytyka Kulinarna” który myśl ma nawet słuszną ale już sposób wykonania – zdecydowanie groszy. Ale bardziej niż samą blogerką zwierz chciałby się zająć kwestią i pytaniem. Czy blogowanie to ciężka praca.
Zacznijmy od wstępu dla ludzi którzy mają normalne życie i nie zajmują się monitorowaniem blogowych perypetii (mniemam, że to większość z was). Jakiś czas temu autorka bloga poświęconego kulinariom i podróżom napisała u siebie tekst w którym pisała ogólnie o wadach taksówek i negatywnych zachowaniach taksówkarzy. Jakiś czas potem pojawił się tekst reklamujący aplikację mytaxi –który jasno oznaczony jako sponsorowany, podpowiadał że taksówki zamówione z tej aplikacji powinny być lepsze a taksówkarze nie sprawiać takich kłopotów jak ci opisani wcześniej. Typowy wpis sponsorowany z cyklu „Wszyscy są źli poza tą jedną firmą co zła nie jest” – nic specjalnego. Nie mniej rozpętała się mała blogowa afera bo część osób zaczęło podejrzewać, że ów pierwszy wpis wymieniający wady taksówek i taksówkarzy też był sponsorowany i miał stworzyć taki ładny wstęp do późniejszej współpracy reklamowej. Jak było? Możemy założyć, że blogerka która sama piętnowała w niektórych swoich wpisach nieuczciwe zachowania blogosfery raczej nie zdecydowałaby się na taki krok. Nie mniej wiele osób poczuło się zniesmaczonych, chociażby faktem że po tekście krytycznym wobec taksówek dość szybko pojawił się tekst pozytywny, z którego być może za bardzo promieniowała chęć zareklamowania produktu i firmy.
Zamknijmy akt pierwszy rozpocznijmy akt drugi. Tu blogerka napisała wpis. Wpis pisany ostrym dość aroganckim językiem – ale to akurat jest charakterystyczne dla całego bloga, który taki już jest. Można się nie zgadzać czy zgadzać z tym jak odnosi się do czytelników i jak broni swojego prawa do nawiązywania współprac reklamowych na zasadach które jej się podobają ale wielkiej kontrowersji tu nie ma – ot po prostu kolejny bloger który ma problem z dość gwałtowną reakcją czytelników na tekst sponsorowany. Dla mnie zwykle jest to znak że jednak tekst sponsorowany nie był przygotowany dobrze, bo coraz większa grupa czytelników dobrze reaguje na posty sponsorowane jeśli ma poczucie, że rzeczywiście zostały napisane w zgodzie z jakimś wewnętrznym kompasem bogera i pasują do jego bloga. Jeśli jednak tekst za bardzo pachnie reklamą – nawet jeśli intencje autora były inne – wtedy często czytelnicy reagują podejrzliwie albo agresywnie. To bywa frustrujące zwłaszcza w przypadku autorów którzy starają się być zawsze rzetelni niezależnie od tego jaki rodzaj wpisu piszą i czy ktoś im za to płaci czy nie.
Gdzie więc jest problem? Otóż wpis rozpoczyna dość długa opowieść o tym jak trudnym i wymagającym zawodem jest blogowanie o jedzeniu i podróżach. Mamy tam więc opisy jak blogerka nie ma urlopu, musi jeździć wszędzie z zegarkiem i planem dnia by zobaczyć wszystko. Jak idąc do ciastkarni zamawia kilka ciastek a do restauracji kilka dań – tylko po to by napisać jak najlepszą recenzję. Jak często zdarza się jej czymś zatruć albo w ekstremalnych sytuacjach – jak jazda autobusem czy pociągiem – pisać kolejne wpisy. Do tego jest przyklejona do telefonu bo odpowiada na maile non stop. A głupi ludzie tego nie widzą i nie doceniają. Obraz rysuje się więc taki – blogowanie to trudna praca, można nawet powiedzieć ciężka praca, pożerająca pieniądze stąd zarabianie jest psim prawem blogera i nikomu nic do tego ile i jak zarabia. I tu zwierz ma problem. Nie z drugą częścią zdania – bo zwierz też nie jest wielbicielem zaglądania sobie do portfeli (nie wychodzi z tego nic poza zazdrością) ale z tym jak autorka kreuje pracę blogera. Bo moi drodzy praca blogera to nie jest ciężka praca.
Zacznijmy po kolei – co to znaczy ciężka praca. Dla niektórych ciężką pracą jest praca fizyczna – tu symbolem jest oczywiście ten słynny górnik który jak wszyscy wiemy utożsamiany jest z tą najtrudniejszą i najbardziej wymagającą pracą. Prawda jest taka, że ciężar pracy to trochę bardziej skomplikowane zagadnienie. Po pierwsze – tak praca fizyczna jest zazwyczaj pracą ciężą pod tym względem że nie ma zmiłuj – trzeba wymęczyć organizm (czasem ponad siły) otrzymując za to zwykle niskie wynagrodzenie i niski status społeczny. Ponieważ coraz mniej z nas ma wśród znajomych osoby pracujące fizycznie (bardzo wiele elementów pracy czysto siłowej zostało jednak zautomatyzowanych) to praca ta zwykle jest dla nas czymś odległym i dość symbolicznym. Nie mniej – niech cieszy się ten kto nie pracuje fizycznie bo to naprawdę jest ciężkie życie. Zwłaszcza, że nawet jeśli nie przynosisz pracy do domu to przynosisz ze sobą zmęczenie, które utrudnia cieszeniem się tym co stanowi dla nas często podstawę spędzania czasu wolnego. Jak się popracuje osiem godzin w fabryce to potem człowiek mniej ochoczo idzie na spacer czy jeździ na rowerze. Mniej ochoczo robi cokolwiek bo po porostu jest fizycznie zmęczony. Jednak wysiłek nie jest jednym elementem który powinniśmy rozpatrywać – drugim jest kwestia stresu i konsekwencji źle wykonanej pracy. Tu na pierwszy front wysuną się nam wszyscy pracownicy służby medycznej – od pielęgniarek i ratowników po wyspecjalizowanych chirurgów którzy codziennie podejmują trudne decyzje, też pracują w dużym stopniu fizycznie i często są tam gdzie nikt nie chce być. Niemniej w tej grupie mogą się znaleźć też osoby które zarządzają dużymi sumami pieniędzy – bo jeśli popełnią błąd to konsekwencje dla nich i dla innych mogą być bardzo duże. Stąd nie należy uznawać, że CEO wielkiej firmy zajeżdżający pod pracę mercedesem ma na pewno cudne życie. Od niego dużo zależy i nie może wziąć po prostu chorobowego. Jest zbyt ważny by móc sobie pozwolić na taki luksus. Na ciężar pracy wpływa też jej środowisko – weźmy takich nauczycieli – nawet jeśli wychodzą z miejsca pracy wcześniej niż większość osób to jednak spędzają całe dnie w hałasie i muszą wykazywać się dużą czujnością by dobrze zaopiekować się – zwłaszcza młodszymi dziećmi.
Ponownie jednak to nie wszystkie aspekty świadczące o ciężarze pracy. W przypadku zawodów wolnych i intelektualnych tym co jest najtrudniejsze to wyjście z pracy. Naukowcy nie kończą zajęć i nie wracają do domu tylko noszą swoją pracę wszędzie tam gdzie wezmą ze sobą swój mózg. Jednocześnie – ponieważ to taki zawód – bardzo często są oceniani i właściwie nie ma momentu w ich karierze kiedy mogą sobie darować czy zamknąć drzwi w piątek i ponownie zacząć myśleć dopiero w poniedziałek. To zresztą tyczy się wszystkich zawodów twórczych – z blogowaniem włącznie. Właśnie ta trudność w zachowaniu odpowiednich proporcji pomiędzy czasem wypoczynku a czasem pracy jest najczęściej przywoływanym dowodem na to, że człowiek pracujący głową wcale się nie leni bo wbrew temu co się wydaje – nie ma życia mniej wypełnionego pracą ale bardziej. Do tego dochodzą kwestie techniczne o których się często zapomina – prac fizyczna jest mało zdrowa (zwłaszcza kiedy wykonuje się ją bez poszanowania zasad BHP) ale siedzenie dzień w dzień przy komputerze czy nad książką – też do najzdrowszych nie należy. Zwłaszcza wtedy kiedy pisanie z obowiązku i dla rozrywki niebezpiecznie się ze sobą zlewa. Pracowanie głową też męczy fizycznie – bo jednak nie da się ukryć myślenie potrafi zmęczyć. Zwłaszcza jeśli myślimy na skomplikowanymi zagadnieniami.
Tu warto zaznaczyć, że potencjalnie – każda praca może być ciężka. Tu decydują warunki w jakich pracujemy – zwłaszcza stosunki z naszym pracodawcą. Czasem nawet proste zadanie wykonywane w stresie potrafi być bardzo trudne i kosztujące nasz dużo nerwów, energii i zdrowia. Czasem niema żadnego szefa – sami jesteśmy sobie pracodawcą i zwykle – jesteśmy pracodawcą najgorszym – mającym niesamowicie wysokie wymagania i nie stosującym się do żadnych zasad prawa pracy. Nie zmienia to faktu, że każda – nawet pozornie idealna i prościutka praca może unieszczęśliwiać, być olbrzymim ciężarem w życiu i zatruwać nam codzienność. Wystarczy tylko że będziemy pracować w niesprzyjających warunkach, będziemy się nudzić, bać albo po prostu będziemy czuli, że to jest coś czego bardzo nie chcemy robić. Jednocześnie wierzę że każda praca może być źródłem olbrzymiej satysfakcji – jeśli spełnia te potrzeby jakie w danym momencie mamy. Jeśli komuś praca nawet nudna przynosi dobre zarobki – i to daną osobę interesuje – wtedy jest dobrze. Jeśli ktoś lubi pracę fizyczną – wtedy też jest to dobra praca – może nawet nie taka ciężka. To jest jednak rzecz dość subiektywna. Na pewno dużo bardziej skomplikowana od prostego „ciężko to ma górnik”.
To powiedziawszy chce stwierdzić wprost. Praca blogera nie jest ciężką pracą. Przynajmniej moim zdaniem (ogólnie cały post jest moim zdaniem, ale co mi tam – podkreślę to tu trochę mocniej). Istotnie – jest pracą wymagającą. Bardzo często czasochłonną. Potrafi być niekiedy niesłychanie stresująca. Ale nie jest sama w sobie ciężka. Dlaczego tak uważam ? Z kilku powodów.
Po pierwsze – kwestia tego jakie wymagania narzucimy sobie jako autorom. Nawet bardzo wysokie standardy przygotowania do tekstu wychodzą od nas samych. Co znaczy, że to my stawiamy sobie cele. To sytuacja zupełnie inna, niż taka w której coś się nam narzuca. Byłam w obu sytuacjach i zapewniam was, że pisanie tekstu na własnych warunkach jest sytuacją bardzo luksusową. I tak jasne – żeby napisać niedawny tekst o Vivien Leight obejrzałam wszystkie jej filmy (które jednak trwają swoje), kupiłam i przeczytałam dwie książki, spędziłam sporo czasu na oglądaniu i czytaniu artykułów i wywiadów. Tylko, że sama postanowiłam że to zrobię. W związku z tym nie mogę mieć do nikogo pretensji ani też kazać się za to podziwiać. Po prostu spełniłam własne wymagania. Jeśli autorka uważa że musi w ciastkarni zamówić pięć ciastek aby napisać dobrą recenzję to bardzo dobrze. Ale spełnianie własnych wymagań względem siebie nie jest dla mnie synonimem ciężkiej pracy. Czy było to czasochłonne? Tak. Czy być może spędziłam więcej czasu pracując niż pani która wychodzi z pracy do domu i idzie posiedzieć u siebie? Prawdopodobnie. Ale nadal – sama sobie wyznaczyłam ten cel i sama go spełniałam. Jakoś dla mnie to jest coś zupełnie innego niż spełnianie wymagań pracodawcy. Zwłaszcza, że jednocześnie – miałam świadomość, że tekst mogłabym napisać przy połowie tej pracy. Dodawanie sobie samemu pracy kiedy się ma na to siłę i ochotę – uznaje za coś co nie czyni pracy ciężką.
Po drugie – jednak to co blogerka opisała jako trudy pracy blogerskiej naprawdę nie prezentuje się tak straszliwie na tle tego co ludzie robią na co dzień. Jasne – zwierz sam wie – bycie blogerem bywa zajęciem zaskakująco czasochłonnym i niekiedy – czytelnikowi trudno sobie wyobrazić że kiedy on śpi bloger produkuje kolejny tekst. Jako osoba która od dziewięciu lat niemal codziennie pisze blogowy tekst i robi to często po nocy też się dziwię że mi się chce. Ale jednocześnie – doskonale zdaję sobie sprawę że całe mnóstwo piszących osób robi dokładnie to samo. Jaka jest różnica? Jak bardzo mi się nie chcę to mogę tą pracę sobie rozbić. Część napisać wieczorem, część rano. Mogę zrobić kwadrans przerwy na gapienie się na zdjęcia McAvoya. Mogę odejść od komputera, mogę go zabrać do kawiarni. Mogę – nawet jak się stresuję czy znajdę wi-fi wrzucić post o godzinę później. A jak nie wrzucę to bardzo rzadko coś naprawdę złego się stanie. I to jest taki luksus o którym łatwo zapomnieć. Tak więc nawet jak czasem blogowanie jest pracochłonne to jednak atmosfera takiej pracy – przynajmniej w założeniu jest inna. I piszę to jako osoba która pracuje też zawodowo w normalnym miejscu pracy do którego chodzi i które bardzo lubi. Mam niesłychanie luksusowe miejsce pracy. Sympatyczne, ciepłe, często bardzo interesujące. Pracę która jest elastyczna i pozwala mi na wiele. I nadal siedzenie osiem godzin w pracy – w określonym miejscu, wykonując powierzone mi zadania, pod nadzorem (acz ciepłym i lekkim) jest bez porównania bardziej męczące niż to co robię w pozostałe dni kiedy biegam po mieście jak dziki królik w sprawach blogowych albo wtedy kiedy piszę pół dnia. Dla mnie ta różnica w nastawieniu psychicznym jest tak duża że blogowanie zawsze wygrywa.
Po trzecie – blogowanie jest w większość przypadków zawodem wybranym. Zawodem w którym pracuje się nad tym co się lubi. Co więcej, jest się samemu sobie sterem, żeglarzem okrętem. Pisać o tym co się lubi to luksus. Pisać tym co się lubi i samemu decydować jak się to zrobi, to luksus niedostępny dla bardzo wielu ludzi pracujących w mediach czy w nauce. Jasne – z takiej samodzielnej pracy wynikają dodatkowe zobowiązania ale ponownie – nadal to jest zdecydowanie lepsza sytuacja zawodowa niż większości osób. Nie znaczy to, ze nie ma wyzwań – jasne, że są. Trzeba poradzić sobie z ciągłą oceną, hejtem czy chociażby wpisami polemicznymi. Człowiek jest cały czas oceniany. Prestiż społeczny jest taki rzekłabym średni. Ale wciąż pod koniec dnia wykonuje się wybrany zawód (jak niewiele osób robi to co naprawdę chce), pisze się o tym o czym się chce i robi się to na własnych zasadach. Jakby nie patrzeć – to są bardzo komfortowe warunki. Na pewno dużo bardziej komfortowe niż większości piszących dziennikarzy którzy głównie zajmują się wykonywaniem czyichś poleceń. Albo naukowców którzy muszą się tłumaczyć dlaczego piszą to co piszą. Albo pisarzy którzy piszą co chcą ale jednocześnie – ciągle mają na plecach oddech wydawcy. I tak jasne – pisanie bloga bywa uciążliwe, ale naprawdę bez porównania mniej niż wiele innych zawodów w których się pisze dla kogoś czy pod czyimś nadzorem. Jednocześnie zgodzę się – to nie jest tak czytelniku, że gdybyś założył dziś bloga to jutro pławiłbyś się w lajkach. Bez wiedzy, kompetencji i czasu nic nie osiągniesz. Ale jednocześnie – wykorzystujesz te umiejętności do budowania czegoś własnego, co przyczyni się do twojej satysfakcji i dobrobytu. Jakby nie patrzeć – to bardzo dobra sytuacja.
No i na końcu kwestia czwarta. Myślę, że nie jest dobrze tworzyć wizję w której praca musi być nie wiadomo jak ciężka i nieprzyjemna by zasługiwała na zapłatę. Pisanie tego bloga jest bardzo przyjemne. To moja ulubiona forma spędzania czasu. Ogólnie jak nie piszę bloga to głównie myślę, żebym sobie coś napisała. A jednocześnie – uważam że fakt iż pisanie mnie bawi i przychodzi mi z relatywną łatwością nie znaczy że nie zasługuje na wynagrodzenie. Zasługuje nie dlatego, że się męczę ale dlatego, że robię coś co się ludziom podoba (właściwie to jakiejś grupie ludzi), potrafię więcej niż raz wykonać powierzone mi zadanie i stworzyłam i tworzę wokół pisania społeczność. Nie muszę się niesamowicie męczyć by blog był popularny, czytelnicy zadowoleni a ja usatysfakcjonowana. Ale jednocześnie – jeśli ktoś chce skorzystać z moich umiejętności – powinien za to zapłacić. Stolarz nie musi zbijać stołu w mękach by wypadało zapłacić za efekt końcowy. Z pisaniem jest tak samo. Jednocześnie – tak to prawda – pisanie bloga tak by odniósł sukces wymaga pewnych umiejętności. Pracowitości. Systematyczności. Czasem poświęceń. Nie zawsze jest łatwa. Ale nadal – to jest praca tak satysfakcjonująca że jednak trudno ją uznać za ciężką. Wymagająca to dużo lepsze słowo. Mogę rozmawiać z kimś kto jasno mówi „Pisanie bloga jako zawód zasługuje na większy szacunek bo jest pracą wymagającą odpowiedniego zastosowania odpowiednich umiejętności” ale mam olbrzymi problem jak ktoś pisze „Szanujcie mnie bo ja się tu męczę pisząc bloga”.
Część osób broni pokazywania trudów blogowania argumentując, że dla części osób praca intelektualna i twórcza niekoniecznie zasługuje na szacunek. Przyznam szczerze, że wychowana w mojej intelektualnej bańce ludzi pracujących umysłowo i twórczo nigdy nie przyszło mi do głowy by kreować taką pracę na niesamowicie ciężką. Jasne – pewnie dla wielu osób wyobrażenia o niej są zaskakująco odbiegające od rzeczywistości (np. podejrzewam że mało osób myśląc o tych którzy ciężko pracują w weekendy i nie widzą jak dorastają ich dzieci kieruje swą myśl ku wykładowcom studiów zaocznych. A oni pracują w weekendy tak samo jak ta pani na kasie której jakoś bardziej nam żal) , ale wciąż – to w wielu przypadkach praca w której ludzie robią to co lubią. Pod tym względem blogowanie jest jeszcze lepsze – bo nie tylko robi się to co się lubi ale jeszcze nie odpowiada się przed nikim tylko przed samym sobą. Co jest naprawdę przyjemniejsze niż składanie sprawozdań z pracy naukowej na uczelni. Ogólnie im dalej w las tym bardziej uważam że wszystko (dla określonej definicji wszystko) jest lepsze od pracy na uczelni. Ale to może temat na inny tekst.
Uważam że bycie blogerem to super sprawa. Jeśli człowiekowi uda się znaleźć odpowiednią niszę, jeśli ma na siebie pomysł i chęć do pracy to może bardzo szybko zdobyć bardzo wiele. Nie tylko finansowo, choć kasa także się liczy. Nie umiem przejść zupełnie do porządku dziennego nad tym, że pisanie bloga jest pracą intratną. Może to się nie podoba ale kiedy za napisanie tekstu które zajmuje mi kilka godzin (max) dostaje tyle samo pieniędzy co za miesiąc przychodzenia do pracy na osiem godzin dziennie to jednak nie jest mi trudno powiedzieć, która praca jest dla mnie łatwiejsza. To się może nie podobać ale nie ma co ukrywać. Pieniądze ułatwiają sprawę (a do tego nie idzie za nimi najczęściej odpowiedzialność za innych – co zatruwa wysokie zarobki w zawodach gdzie wiążą się one z hierarchią zawodową). A jednocześnie – bycie blogerem – zwłaszcza takim odnoszącym sukcesy, to jest moim zdaniem jednak pewien przywilej. Bo robienie zawodowo tego co się wybrało jest przywilejem. A dostawianie pieniędzy za pisanie o tym co jest naszą pasją – jest czymś co chyba wszyscy przywitalibyśmy z radością. Jednocześnie jestem głęboko przekonana, że nie tylko ciężka, przygniatająca do ziemi i wymagająca poświęceń praca jest ważna. To bardzo niebezpieczny sposób myślenia. Ważna jest taka praca która daje coś innym i która daje satysfakcję pracującemu. Bycie blogerem jest dobrą pracą. Kto wie czy nie jedną z najlepszych. Być może w chwili kiedy staje się ciężarem należy się zastanowić nad tym czy jej nie zmienić. I tak bycie blogerem wymaga kompetencji. Czasem dużo bardziej rozbudowanych niż się ludziom wydaje. Ale nadal – czy to z miejsca czyni pracę ciężką? No niekoniecznie.
Nie mam problemu by napisać: Gdybym pracowała tylko jako blogerka miałabym łatwiej od górnika, lekarza, nauczyciela czy nawet wiecznie chorych pań księgowych. Miałabym też łatwiej niż niejeden dziennikarz. Ale to moim zdaniem nie zmienia faktu, że mogę się domagać szacunku dla mojego zawodu, zapłaty za pracę, docenienia umiejętności. Zresztą mogłabym to ekstrapolować na wszystkie zawody uważane za łatwiejsze. I chyba to jest w sumie moja główna myśl. Nie róbmy z siebie męczenników tylko po to by udowodnić że należy się nam szacunek i wynagrodzenie. Można robić rzeczy które się lubi i brać z tego kasę. Można mieć w rozliczeniu bardzo przyjemny styl życia i nadal brać z tego kasę. Nie mam problemu by powiedzieć – mam łatwiej niż większość ludzi na planecie. Ale to nie jest dla mnie poniżające. Ani uwłaczające mnie albo mojej pracy. Blogowanie nie jest ciężką pracą. Ale jest pracą. Praca nie jest gorsza bo jest lżejsza. Tylko po prostu jest lżejsza. Póki tego nie ustalimy póty – przynajmniej zdaniem zwierza – nie ma mowy byśmy doszli z takimi problemami jakie miała autorka Krytyki Kulinarnej do ładu.
Ps: Tak sobie myślę, że jest jeszcze jedna kwestia którą można by na marginesie poruszyć. Więc tylko marginalnie. Nie jest winą czytelnika że stawiamy sobie wysokie wymagania. Czytelnik nie musi nam cały czas dziękować za czas i poświęcenie. To jakby nie jest ani jego obowiązek ani nawet – nie ukrywajmy – nie musi się tym szczególnie interesować. Jasne co pewien czas wszyscy mówimy 'ej ale wiecie że wpisów nie przynosi w nocy wróżka” co nie zmienia faktu, że czytelnik nie jest nam winien wdzięczności za wpis.