Trzynaste urodziny mojego bloga obeszłam w sposób nieco symboliczny. Wsiadłam w tramwaj i pojechałam do Empiku w Arkadii zobaczyć jak moja książka stoi na 39 miejscu na liście TOP pozycji w księgarni. Zrobiłam zdjęcie, kupiłam Politykę z tekstami o Ukrainie i poszłam wypić kawę. Tak świętowałam rocznicę najważniejszej zawodowej decyzji w moim życiu. Decyzji, która jak wiele najważniejszych decyzji miała w sobie więcej przypadkowości niż refleksji.
Jeśli zastanawiacie się co mi chodzi po głowie po tych trzynastu latach pisania o popkulturze to mam dwie refleksje. Jedną, która jest moją odpowiedzią na pytanie o długowieczność mojego bloga. Jak to się stało, że ja – osoba, która ma pewne problemy z regularnością (przypominam, że wciąż nie opublikowałam wszystkich dziesięciu wpisów na dziesięciolecie bloga, a było to trzy lata temu), która nie jest jakoś szczególnie sumienna ani dokładna, która czasem zapomina o sprawach kluczowych od 13 lat pisze regularnego bloga. Być może jednego z najbardziej regularnych tworzonych przez jedną osobę blogów w Polskiej blogosferze.
Kiedy się nad tym zastanawiałam doszłam do wniosku, że odpowiedzią jest moja uparta konsekwencja. Temat bloga wybrałam dawno i od niego nie odeszłam. Jasne – wiele się zmieniło (chociażby zdecydowałam się jakiś czas temu pisać własnym głosem), czasem na blogu było więcej rzeczy, które nie są jednoznacznie popkulturą, ale wciąż – jeśli któregoś dnia postanowicie zagłębić się w historię bloga zauważycie, że od lat piszę głównie o tym samym – filmach, serialach, rzeczach niekoniecznie najważniejszych na świecie ale wokół których kręci się kawał mojego życia. Nie udało mi się tu rozproszyć, zapomnieć, stracić zapału. Nie jestem lepsza od tych którzy porzucili pisanie po drodze. Tylko bardziej uparta. Ów życiowy upór sprawił, że niewiele się zmieniło przez te lata. Myślę, oglądam, siadam przed komputerem piszę. I tak tydzień po tygodniu.
Nie mam żadnego przepisu na to jak to osiągnąć. Żadnego zestawu złotych rad. Kiedy mnie pytają co trzeba zrobić, co mogę poradzić – mam jakąś gotową odpowiedź, ale prawda jest taka, że nie wiem. Serio nie mam zielonego pojęcia, jak się buduje swoje miejsce w social mediach. Czasem mam wrażenie, że po prostu uderzałam w te literki tyle dni, tak głośno i zawzięcie, że w końcu ktoś mnie usłyszał. Więc, być może jedyne co mogę wam poradzić to stukanie w literki. Im głośniej tym lepiej. Maszyna do pisania też się nada.
Moja druga myśl dotyczy tego czego absolutnie nie można się spodziewać zakładając bloga o popkulturze. Nie chodzi o książki, podcasty czy występy w telewizji – jakąś drobną rozpoznawalność, która jest naprawdę Dziwna. Chodzi o te obowiązki które jakoś na człowieka spadają. Nagle ludzi obchodzi co myślisz nie tylko o najnowszym „Batmanie” ale też o tym jak potoczy się wojna. Szukają porady nie tylko co wybrać do oglądania na Netflix, ale co powiedzieć uczniom, by ich nie przestraszyć. W czasie pandemii często ludzie przychodzi się wygadać w social mediach, opowiedzieć o czymś, spytać. Czy ja się mogłam tego kiedykolwiek spodziewać? Z resztą nie chodzi o to, że ludzie chcą czegoś ode mnie. Też nagle uświadamiasz sobie, że masz obowiązek w drugą stronę. Ważyć słowa, myśleć co powiedzieć, stawiać sobie wymagania, uczyć się, zmieniać język. To wszystko było nie do przewidzenia – publiczna odpowiedzialność, na którą nieświadomie zapisałam się trzynaście lat temu zakładając blog w niewielkim pokoju w mieszkaniu moich rodziców.
I tak uważam, że to jest dziwne. Uważam, że powinien być jakiś kurs, który można wziąć, który by mówił – co się robi kiedy człowiek może być dla kogoś ważny. Powinny być szkolenia, z mówienia tak by nie wstydzić się tego co powiedziało i pisania tak by nie mieć potem poczucia niesmaku. Kurs radzenia sobie z tym, że nie umiesz pomóc wszystkim, którzy proszą o pomoc, i czasem nie wiesz co odpisać, gdy ktoś chciałby od ciebie wsparcia. Jakiś kurs żeby być porządnym wtedy kiedy człowiek powinien być, spokojnym kiedy wymaga tego sytuacja i wściekły kiedy należy. Bardzo chętnie bym przeszła taki kurs – może jakieś dziesięć lat temu.
Nie narzekam. Serio, jeśli chodzi o moją blogową karierę mam wszystko. Dała mi możliwość spotkania absolutnie fantastycznych ludzi, publikowania książek, rozwijania najróżniejszych sposobów komunikacji. Gdy ktoś mnie pyta czego bym jeszcze chciała w tej blogowej karierze nie mam odpowiedzi. Wydaje mi się, że wszystko co mam jest fantastyczne i trudno wyciągać rękę po jeszcze więcej. A jednocześnie czasem przystaje i próbuję – bardzo intensywnie wyobrazić sobie życie bez tego bloga i mój mózg odmawia. Najwyraźniej była to jedna z tych decyzji, które są tak kluczowe, że człowiek nie ma pojęcia kim by był bez nich. Więc może na koniec tego wpisu mogę wam tylko powiedzieć coś co powtarzam do znudzenia – nigdy nie wiesz jaka decyzja zaprowadzi cię tam, gdzie się powinno być. Najwyraźniej ja jestem dokładnie tam, gdzie powinnam. Nawet jeśli co pewien czas się rozglądam z zaskoczeniem i myślę „Gdzie cię poniosło Czajka, gdzie cię poniosło”