Na tablicy innego popkulturalnego blogera – Ichaboda (zwierz z całego serca poleca i blog i kanał na youtube) zwierz przeczytał, że oto minęło plus minus (zwierz czytał dwa dni temu) piętnaście lat od premiery pierwszych X-menów. Zwierz nie nawiązywałby do tego gdyby nie poczuł po ostatnim Comic Conie jak wiele się przez te piętnaście lat wydarzyło.
Na pytanie czy X-meni przetrwali próbę czasu zwierz odpowie – jego zdaniem średnio. Film jest dziś juz zdecydowanie gorszy niż był choć nadal dobry wedle kryteriów „Leci w telewizji więc zawsze się obejrzy”
Zacznijmy od samych X-menów. Film swego czasu był zdaniem zwierza wzorem jak należy robić filmy o super bohaterach. Choć nie był na tej liście długo bo bardzo szybko zdjęli go zeń X-meni 2 (czy raczej X2). Nie mniej kiedy film wchodził do kin atmosfera wokół filmu super bohaterskiego czy właściwie – by być dokładniejszym – opartego o komiksową narrację była zupełnie inna. Jeśli poczytacie o tym jak film realizowano pewnie zaskoczy was jak bardzo studio nie wierzyło w sukces projektu. Od lat osiemdziesiątych trwały prace nad ekranizacją – zmieniali się reżyserzy, scenarzyści (wśród nich min. Joss Whedon) i pomysły na produkcję. Mimo różnych pomysłów na obsadę wielu aktorów odmawiało bo jednak mimo wszystko to nie był ani prestiżowy ani bardzo dochodowy projekt. Zwłaszcza że budżet nie sięgał nawet 100 mln. Dolarów co już wtedy stanowiło pewną normę dla letnich produkcji. Do tego jeszcze aktor wytypowany do roli Wolverina jednak nie mógł zagrać i trzeba było wybrać jakiegoś nikomu nie znanego Australijczyka. W obsadzie nie było aż tak wielu nazwisk przyciągających młodą widownię bo kto w 1999 roku przed premierą Władcy Pierścieni w ogóle wiedział poza wyspami kto to jest Ian McKellen. Albo inaczej kto był młody i go to interesowało. Fani komiksów byli wtedy środowiskiem stosunkowo zamkniętym (popularność komiksów spadała więc nie było tak, że każdy dzieciak miał swój ukochany komiks) i jeszcze nikt nie wiedział dokładnie jak mają wyglądać ekranizacje komiksów nowej generacji. Krytyki obsady było mnóstwo (zwłaszcza tego nieznanego nikomu Australijczyka który do roli Wolverina był zdecydowanie za wysoki), nie podobały się stroje (gdzie się podział żółty spandeks) ale plakaty promujące film dość powszechnie kradziono. Zwierz żadnego nie ukradł ale nadal ma u siebie w mieszkaniu plakat z Wolverinem z pierwszych X-menów. Sam Fox przesuwał premierę (wypadł im z rozpiski Raport Mniejszości) co dobrze świadczy o tym jak film potraktowano.
Dziś znany aktor z dorobkiem w ekanizacji komiksu nikogo nie dziwi ani nie boli. Obecność brytyjczyków jest wręcz obowiązkowa ale te piętnaście lat temu taki zestaw (Patrick Stewart mniej bo miał na koncie Star Trek) był zaskoczeniem
Jak może wiecie ta historia nie ma smutnego końca. X-meni okazali się sukcesem. Na tyle dużym że zagwarantowali sobie sequel (zdaniem zwierza zdecydowanie lepszy), rozpoczęli serię filmów (niedługo będzie już wszystkich około X-menowych filmów osiem) i zdecydowanie przyśpieszyli karierę Hugh Jackmana, a także sprawili, że Ian McKellen stał się bohaterem dwóch a nie jednego lubianego przez geeków na całym świecie cykli filmowych (jednocześnie nie musząc się już nigdy martwić o rozpoznawalność). Ale zasługi X-menów wydają się zdecydowanie wykraczające poza granice zwykłego powodzenia filmu rozrywkowego. Jeśli spojrzeć na ekranizacje komiksów to nie ma wątpliwości, że X-meni wyznaczają początek tego co można nazwać współczesną ekranizacją komiksowego materiału. Nie znaczy to, że film się nie zestarzał. Wręcz przeciwnie zestarzał się koszmarnie i zwierz z przykrością odkrył po latach, że zdecydowanie nie jest już tak dobry jak był po raz pierwszy. Ale nie zmienia to faktu, że ma wszystkie obowiązkowe elementy współczesnej produkcji komiksowej – dobre efekty specjalne (mogłyby być lepsze ale jak na 2000 to były bardzo w porządku), obsadę w której grają dobrzy aktorzy (w tym oczywiście tacy którzy zazwyczaj z kinem sensacyjnym nie mają wiele wspólnego) i fabułę która oprócz rozrywki powinna zawierać jeszcze jakieś -może nawet najprostsze – przesłanie. Jednocześnie – mimo że X-meni mieli bardzo mało komiksowy scenariusz (tzn. nie udawali, że biorąc z jakiegokolwiek konkretnego komiksu) to była to jedna z tych produkcji, w której przedstawia się wielu bohaterów, szybko zapoznaje widza z koncepcją super bohaterskiej drużyny i nie tłumaczy za wiele. Co więcej – w samym filmie sporo jest wątków czy postaci z których najbardziej cieszyć się mogą ci którzy komiks czytali. Oczywiście nie znaczy to, że X-meni są samodzielnie odpowiedzialni za powstanie Marvel Cinematic Uiverse (zwłaszcza że w nim nie są) ale sukces X-menów a zaraz potem jeszcze większy sukces Spider-Mana na zawsze zmienił sposób myślenia o tym co dla studia filmowego może znaczyć film oparty o komiks. Przy czym warto zaznaczyć, ze X-meni nie są pierwszą udaną adaptacją – wcześniej trumfy święcił np. Batman ale filmy Burtona nie były jakoś szczególnie bliskie wizji Batmana z komiksu (co ciekawe zwierz właśnie uświadomił sobie, że od Batman Bigins minęło już dziesięć lat – jak ten czas leci).
Zwierz zastanawiał się nad tym wszystkim nie bez przyczyny. Ostatni Comic Con niemal całkowicie przejęły zapowiedzi kolejnych ekranizacji komiksów. Łącznie z nowymi X-menami którzy powoli zaczynają mieć obsadę tak dużą że nie mieści się ona przy jednym stole. A do tego jeszcze zapowiadany kolejny Wolverine, Fantastyczna Czwórka, Deadpool, Batman v Superman, Suicide Squad. A to wszystko bez Marvel Cinematic Universe (Marvel jako część Disneya podobno przygotowuje cudne rzeczy na inne wydarzenia) reprezentowanego na Comic Conie głównie przez seriale. Bo przecież do filmów dochodzą jeszcze seriale. Zwierz naliczył ok. 30 (Dan of Geek doliczył się 50 paru) zapowiadanych ekranizacji komiksów. Dla nikogo nie jest tajemnicą że Marvel i DC mają plany sięgające do 2020. Przy czym wchodzimy w ciekawą fazę gdzie mimo nakładów na reklamę w samym MCU mamy mniejsze i większe filmy – obok Avagersów mamy np. wchodzącego jutro do kin Ant Mana – na którego wcale aż tak wiele osób nie czeka w napięciu. Jeśli to wszystko podliczyć, dodać seriale i jeszcze pomnożyć przez ilość studio filmowych które mają prawa do jakichś bohaterów to wyjdzie nam że film super bohaterski czy raczej ekranizacja komiksu (nie każda ekranizacja komiksu oznacza obecność super bohatera) staje się jednym z najbardziej popularnych rodzajów produkcji. Pytanie jak długo jeszcze. Bo przecież to jest życiodajne źródło, ale niekoniecznie niekończące się.
Wedle internetu na tyle filmów powinniśmy jeszcze czekać. Zwierznie wie jak wy ale czuje się zmęczony samym patrzeniem na ten spis
Nie ma wątpliwości, że studia filmowe nie porzucą filmów o super bohaterach. Jak na razie zasada jest prosta. Robimy film, ludzie walą drzwiami i oknami, może kłócą się trochę w internecie o szczegóły ale ostatecznie do kas producentów trafiają kosmiczne zyski. Do tego nie trzeba się już przejmować budżetem (zwróci się), aktorami (każdy kto chce przyśpieszyć, odnowić, zacząć czy wzbogacić karierę zgodzi się na produkcję tego typu) czy reżyserami (zwierz podejrzewa, że może Terrence Malick czy Herzog by odmówili – cała reszta pewnie chętnie by się zgodziła). Jeśli studio filmowe marzy o łatwo sprzedawanym hicie to dobrze zrobiona współczesna ekranizacja komiksu właściwie nigdy nie zawodzi (przez chwilę udajemy że nie pamiętamy o takich wpadkach jak Zielona Latarnia). Jednocześnie jednak nie sposób nie dostrzec, że ten złoty środek na niesamowite zyski powoli (na razie bardzo powoli) zaczyna się wyczerpywać. Po pierwsze wydaje się, że co raz trudniej utrzymywać ekscytację widzów. Zwierz nie wie jak dobrze trzymacie w pamięci ekscytację jaka towarzyszyła przedstawieniu składu Avengersów – sam zwierz nie wierzył wtedy (i nawet o tym pisał na tym blogu) że to się może udać. Tymczasem się udało i przynajmniej MCU stało się serialem o największym budżecie na świecie. Tylko że gdzieś w tym procesie szlag trafił ekscytację. Tak nadal czeka się na kolejne filmy i nadal znajdą się fani którzy będą dreptać w miejscu, ale to uczucie przekraczania pewnych komiksowych granic się wyczerpało. Ludzie już nie czują że coś się na ich oczach tworzy a co za tym idzie, zaczynają krytyczniej spoglądać na filmy. Zwierz nie jest zdania że nowe filmy z MCU są o tyle gorsze od starszych (może z wyjątkiem drugich Avengersów) ale jest zdania że widownia stała się bardziej krytyczna. Między innymi dlatego, że stała się nieco lepiej wyedukowana. Studia filmowe nieco wbrew swoim interesom sprawiły że widzowie co raz więcej wiedzą o świecie komiksu i wcale nie są już tak pobłażliwi wobec scenarzystów (zwłaszcza jeśli ci przekonują ich że podstawą scenariusza był istniejący scenariusz komiksu jak np. w przypadku trzeciego Iron Mana). Po drugie – widzowie zaczynają się powoli wykruszać. Jeszcze kilka lat temu bycie wielbicielem filmów super bohaterskich oznaczało, że do kina na taką produkcję szło się dwa trzy razy do roku. Przy obecnej częstotliwości produkowania i zapowiadania filmów przez kolejne wytwórnie możemy dojść nawet do sześciu i więcej tytułów rocznie. W pewnym momencie nawet najbardziej zatwardziali fani komiksów czy ich ekranizacji zaczną sobie odpuszczać. Ile razy można w końcu oglądać film o podobnym schemacie. Co zresztą prowadzi nas do problemu trzeciego – rzeczywiście świat filmu co raz lepiej oddaje świat komiksu ale wymaga też co raz większego zaangażowania. Tłumaczenie że część scenariusza drugich Avengers jest zrozumiała po obejrzeniu serialu o Agentach Tarczy sprawia, że sporo widzów czuje jakby ciągle oglądała w kinie produkt nie pełny.
Choć zwykle przy okazji rozmowy o tym kiedy czeka nas kryzys ekranizacji komiksowych wspomina się przede wszystkim MCU to jednak nie ma się co oszukiwać – zaraz do akcji szybko przyłączy się DC (które swoim nowym filmem pragnie nadrobić fakt, że nie ma jeszcze rozbudowanego filmowego świata), a FOX zamiast sprzedać prawa do X-menów rozszerza swój świat o kolejne pozycje – od Fantastycznej Czwórki po bardzo wyczekiwanego Deadpoola. A to oznacza nie tylko wojny pomiędzy fanami (widzieliście petycję na przemianowanie Washington, DC na Washington Marvel? :) ale też więcej filmów i konkurencji między produkcjami. Nie trudno się domyślić że niedługo będzie musiało dojść do wyczerpania materiału. I nie chodzi o brak komiksowych herosów (sukces Guardians of the Galaxy pokazuje że można wykorzystać trzeci garnitur i i tak się sprzeda) ale samej koncepcji filmu na podstawie komiksu super bohaterskiego. Co może gatunek uratować? Wydaje się, że Marvel powoli dochodzi do wniosku, że nadszedł czas na różnicowanie filmów wewnątrz gatunku. Doktor Strange ma podobno być utrzymany w konwencji horroru. Gdyby udało się jeszcze bardziej różnicować między sobą filmy – nie korzystając z jednej stylistyki to zapewne odniosłoby to sukces. Dobrym przykładem jest zainteresowanie jakim cieszyli się X-men: First Class gdy do znanej konwencji filmu dodano stylistykę vintage i nagle wszystko co stare znów zaczęło bawić. Niestety przynajmniej w ostatnich produkcjach tego zróżnicowania aż tak nie było widać. Co prawda Guardians of the Galaxy nosili znamiona kosmicznej przygody ale wewnętrzny schemat filmu wciąż był jak spod jednej sztancy do kręcenia ekranizacji komiksu. W dobrym kierunku poszedł natomiast Daredevil – wybierając zupełnie inną stylistykę ale pozostając w świecie MCU. Zresztą zdaniem zwierza Daredevil to najlepsza związana z komiksami Marvela produkcja od lat.
Niektórzy twierdzą że DC zaspało jakby nie zdawali sobie sprawy ile seriali na podstawie komiksów mamy obecnie na antenie – nawet po zdjęciu Constantine jest wciąż miejsce dla nowych jak Super Girl.
Patrząc na lata które upłynęły od czasu ekranizacji pierwszych X-menów widać ile się zmieniło. Nie chodzi jedynie o popularność produkcji. Chodzi też o samo podejście do ekranizacji komiksów. Dziś jest to rodzaj filmów które nie muszą za nic przepraszać. Wręcz przeciwnie – fanów takich produkcji jest wielu, aktorzy grający super bohaterów (albo ich przeciwników) zyskują niesamowitą popularność (niekoniecznie odpowiadającą ich roli w filmie) i właściwie mogą do końca życia nie zagrać już w niczym innym (choć oczywiście chętnie grają). Jednocześnie w kinach co raz mniej jest filmów rozrywkowych opartych na zupełnie oryginalnych pomysłach bo wciąż działa magia przenoszenia na ekran postaci choć trochę znanych wcześniej. Co zwierza smuci bo mimo swojej miłości do świata filmowych adaptacji komiksów wciąż zwierz ma wrażenie, że bardzo brakuje nam jakiegoś współczesnego Hana Solo który by z żadnym komiksem nie miał nic wspólnego. Ale to uwaga na marginesie niekoniecznie związana bezpośrednio z tym tematem (zwierz równie dobrze za brak nowych ciekawych postaci mógłby winić fakt, że patrząc na premiery można pomylić się w której dekadzie jesteśmy – tyle się robi na nowo). Jednak jak w przypadku bardzo wielu popularnych trendów mamy trochę do czynienia z kolosem na glinianych nogach. Zwierz jest przekonany, że kiedyś ta bańka z opowieściami o super bohaterach musi pęknąć. Chociażby dlatego, że twórcy nadal zachowują się trochę tak jakbyśmy wszyscy byli razem od początku. Tymczasem dzieciaki które urodziły się w roku kiedy X-meni wchodzili na ekrany już mają 15 lat i cholera wie,czy dla nich ekranizacje komiksu nie będą czymś co należy do starszego pokolenia (zaś X-menów mogą nie oglądać bo to tak stare że prawie klasyka). Paradoksalnie dziś próg wejścia do świata MCU czy X-men jest bardzo wysoki. Spróbujcie komuś kto nigdy nie widział X-menów wyjaśnić Days of Future Past (i nadal utrzymać go przy telewizorze).
Tym co jednak zwierza najbardziej przekonuje to jego własna postawa. Zwierz jest takim przeciętnym wielbicielem komiksowych adaptacji. Czytał na tyle dużo komiksów by wiedzieć,że filmy nie mają z nimi wiele wspólnego ale jednocześnie jest na tyle ciekawy jak pewne wątki wypadną na ekranie że chętnie pójdzie na wszystko. Przez ostatnie lata zwierz obserwował u siebie spadający entuzjazm. Pomijając fakt że zwierz nie lubi filmów od DC – to rzeczywiście jedyną rzeczą która zdawała się być w jakiś sposób ciekawa – z tych czyhających na horyzoncie zdarzeń – jest Batman v Superman. Cała reszta powoli zaczyna męczyć – a entuzjazm spada. Nawet milion zapowiedzi sprawia bardziej wrażenie planu zajęć niż rozrywki. Jednocześnie zwierz co raz bardziej czuje się zmęczony serialowością kolejnych produkcji,które tylko mają przygotować grunt pod następne. Plus jeśli zwierz jeszcze raz zobaczy historię tworzenia się bohatera to serio pójdzie i da się ugryźć jakiejś zmutowanej myszy byleby tylko nie musieć tego oglądać. Oczywiście zwierz wie,że jego reakcje nie są reakcjami wszystkich na świecie. Ale myśli,że wielu fanów może być podobnie bardziej kolejnymi filmami zmęczony niż zadowolony. Zwłaszcza, że nie da się zawsze utrzymać wysokiego poziomu. I tak po tegorocznym Comic Conie zwierz zdał sobie sprawę, że nie ma najmniejszej ochoty obejrzeć zwiastuna nowej Fantastycznej Czwórki. Takie coś zdarzyło mu się pierwszy raz. Pierwszy raz od 15 lat.
Ps: Zwierz nie musi zapieprzać tam gdzie wskazuje więc jasne że jutro idzie na Ant Mana.
Ps2: Słuchajcie a skoro o super bohaterach mowa to czy graliście kiedyś w grę karcianą Sentinels of the Multiverse? Jeśli nie to koniecznie spróbujcie zagrać. To chyba najfajniejsza gra w jaką zwierz grał od bardzo bardzo dawna. Nie jest oparta o żadne istniejące Universum komiksowe ale zapewniam was że w bohaterach natychmiast rozpoznacie swoich ulubionych bohaterów tylko że jeszcze fajniejszych. Do tego doskonałe cytaty z nie istniejących komiksów i wyczucie zabawy. Serio jedna z najprzyjemniejszych gier od dawna. Ogólnie zwierz ma wrażenie, że powinno być więcej takich gier – zarówno dla dorosłych jak i dla dzieci – właśnie nie nastawionych na wygranie jednej osoby ale grupy. I to właśnie tego powinniśmy korzystać jako pomocy naukowej by rozwijać w dzieciakach nie chęć zwycięstwa ale współpracy. Bardzo polecam.