Od kilku miesięcy co raz częściej toczy zwierz ze znajomymi podobne dyskusje. Pojawia się temat polityczny czy społeczny, zwierz jak zwykle komentuje, bo lubi komentować, znajomi odpowiadają. Wcześniej czy później pada dobrze znane zwierzowi zdanie, o tym, że trzeba wyjechać. Emigrować. Zwijać się czy jak to niektórzy ładnie ujmują spierdalać. Problem pojawia się wtedy kiedy się wyjechać nie chce. Za żadne skarby.
No właśnie, zwierzowi już kilka czy kilkanaście nawet razy zdarzyło się w rozmowach bronić stanowiska, które zawsze wydawało mu się, nie trudne do obronienia. Niechęci do wyjazdu z kraju. Takiego kategorycznego odrzucenia emigracji jako życiowej opcji. Przy czym zaznaczmy na samym początku, że ta osobista niechęć zwierza do wyjazdu nie przekłada się na jego ocenę osób wyjeżdżających. Zwierz zna sporo osób, którym za granicą wiedzie się bardzo dobrze, mają śliczne mieszkania z ogródkiem, znajomych, pracę, są szczęśliwi i spełnieni. Na dodatek przysyłają zwierzowi czekoladę i to w ogóle budzi już uczucia głębokiego przywiązania (zwierza rzecz jasna). Ma znajomych którzy dopiero za granicą odetchnęli pełną piersią i poczuli się u siebie. Zwierz zna też osoby, które należą do grup w przypadku których szukanie szczęścia poza granicami kraju jest dość oczywiste – mniejszości, osób które czują się przez państwo poniżone, niezaopiekowane, zmarginalizowane. Oczywiście jest też grupa szukająca przygody, zawodowej realizacji, szansy i innego życia. Innymi słowy – spora zróżnicowana grupa. Nikogo nie oceniam, niezależnie od tego jaki kierunek i powód wyjazdu wybrał. Myślę, że jest to co raz bardziej powszechny sposób na życie, nie tylko dlatego, że kraj przestaje nam odpowiadać. Ludzie w ogóle zrobili się bardziej mobilni, bo podróżować jest łatwiej, załatwić coś daleko jest łatwiej no i komunikacja z rodziną to już nie to samo co kiedyś. Do tego – nie ukrywajmy – często się nas zachęca do szukania szansy za granicą, wskazując na lepsze warunki socjalne, pensje czy relacje państwa i obywatela.
To, że rozumiem osoby wyjeżdżające nie znaczy, że podzielam ich ochotę do wyjazdu. Wręcz przeciwnie, myślę, że dla zwierza konieczność wyjechania z Polski byłaby ni mniej ni więcej życiową tragedią. Kiedy jednak próbuję wyjaśnić co mnie tu trzyma orientuję się, że moje argumenty zostały ukradzione. Ilekroć otwiera usta by wyjaśnić swoją postawę czuje jakby mu ktoś właśnie zmieniał fryzurę na taką bliżej czaski. Tak moi drodzy powiedzieć dziś, że jest się przywiązanym do kraju rodzinnego, że nie wyobrażamy sobie formułowania myśli w innym języku niż Polski, czy nawet przyznanie że nigdzie na świecie nie czuliśmy się lepiej, brzmi jak głos przypisujący nas do określonej opcji politycznej czy światopoglądowej. Zwierza strasznie to frustruje. Zwłaszcza, że rzeczywiście, najlepszym określeniem na to co zwierz czuje jest owo co raz brzydziej pachnące słowo „patriotyzm” (nawet tu kiedy doskonale pasuje zwierz musi je napisać w cudzysłowie, żeby jakoś poskromić jego nacjonalistyczne zapędy), które gdzieś po drodze zaczęło oznaczać, że staje się na baczność ilekroć widzi się Polską flagę, żywi się ksenofobiczną niechęć do wszystkiego co obce i jeszcze na dodatek poprawia historię tam gdzie nie jest wystarczająco czarno biała (czytaj wszędzie bo historia nie jest czarno biała. Nigdy). Nawet zwierzowi z trudem przychodzi mówić o miłości do ojczyzny, bo niestety nikt nie widzi wtedy zwierza który czuje się szczęśliwy w Tatrach tak jak nigdzie indziej, czy irracjonalnej sympatii do polskiej zimy mimo, że jest zimna i depresyjna. Miłość ojczyzny musi od razu śpiewać powstańcze pieśni i jeszcze najlepiej kopać okopy gdzieś na granicy między nami a Europą. A jednocześnie – to współczesne określnie patriotyzmu – które ma oznaczać płacenie podatków (nawet gdyby zwierz myślałby o kraju chłodno to by je płacił, bo jest raczej praworządny) czy udział w organizacjach pożytku publicznego (to zwierzowi wychodzi gorzej) jakoś nie pasuje do tego emocjonalnego przywiązania do swojego kraju. Psuje patriotyzm, ale jakoś przez gardło przechodzi co raz trudniej zwłaszcza, że ostatnio deklarują go najczęściej osoby z którym zwierz niewiele chciałby mieć wspólnego.
Tymczasem przywiązanie do miejsca z którego się pochodzi nie powinno być niczym czego człowiek powinien musieć jakoś szczególnie bronić. Kiedy statki z osadnikami wypływały do Nowego Świata było w Europie trochę osób które dziękowały i mówiły że im bardzo dobrze tam gdzie są. Zresztą dziś widać to doskonale kiedy patrzymy na to jak różne społeczeństwa podchodzą do wyjeżdżania. W Stanach jasne jest że wyjeżdża się na studia a potem dalej gdzie zaprowadzi poszukiwanie pracy. Polaków trudno przerzucić z województwa do województwa – choć byłoby to rynkowo dla wielu bardzo opłacalne. I mniej więcej tak jest ze zwierzem. Może patrzeć na wypływające statki (oczywiście by ta metafora działała musimy zapomnieć o tym, co odkrywcy zrobili ludom zastanym bo wtedy trudno o jakikolwiek romantyzm tej sceny), może im nawet pomachać chusteczką ale potem chce wrócić do siebie. Zwłaszcza, że zwierz jest naprawdę zwierzęciem niesłychanie lokalnym, i ma problem z wyobrażeniem sobie, że wyprowadza się ze swojej dzielnicy a co dopiero z kraju. Przy czym oczywiście zwierz jest tu w niesłychanie uprzywilejowanej sytuacji bo nigdy nie musiał jechać do większego miasta na studia, nie musiał nawet za daleko wyprowadzać się od rodziców. Nie mniej ma wrażenie, że niezależnie od tego czy znalazłby się w Warszawie z urodzenia czy wybrałby to miasto, raczej nie chciałby opuszczać Polski. Bo nie tylko o geografię chodzi.
Dla wielu taka deklaracja oznacza lęk przed innością czy przed wyzwaniami jakie stawia świat. Ale przecież nie tylko to może nas trzymać w miejscu urodzenia. Jak zwierz wspomniał – ma olbrzymi sentyment do Polski jako takiej – do tego, że poznał jej wszystkie większe miasta, i zjeździł ją całą wzdłuż i wszerz. No ale to trochę mało. Tym co dla zwierza jest najważniejsze to język. Choć zdarzają się dni kiedy zwierz ogląda od rana do wieczora programy po angielsku, czyta angielską prasę i książki, to jednak w ostatecznym rozrachunku, nie byłby w stanie żyć w kraju w którym nie mówi się po polsku. I nie dlatego, że uważa nasz język za najpiękniejszy ze wszystkich. Nic z tych rzeczy – gramatyka nie ma sensu, ortografia ma sens zwierzowi nie znany, a interpunkcja ma mnóstwo zasad z których wszystkie brzmią jak początek opowieści o milionie wyjątków. Zwierz nie byłby w stanie żyć i funkcjonować w języku w którym nie rozumie aluzji, odniesień, tych elementów z których korzystamy w sposób nieuświadomiony. Każdy język ma swoje „kobieto puchu marny” i zwierz nie wyobraża sobie funkcjonowania w świecie gdzie takich rzeczy nie łapie (przy czym dla wszystkich uwaga – zwierz jest ze względu na dysfunkcje bardzo opornym uczniem jeśli chodzi o języki). Ten cały kulturowy kontekst naszego funkcjonowania – który wyraża się głównie w języku jakim mówimy – jest dla zwierza ważniejszy niż potencjalne zarobki. Bez niego chyba nigdy nie czuby się zwierz u siebie. Więcej jest pewny, że nie byłby u siebie. Bo choć granice świata zwierza znaczenie się poszerzyły od czasu kiedy poznał inne języki, to jednak kiedy przychodzi do opisu świata, żaden język nie jest dla niego równie dobry co polski.
No właśnie, to kolejna rzecz. Kiedy mówimy o czuciu się jak u siebie, to nie chodzi tylko o to, że rozpoznajemy rodzaje drzew i wiemy, że w maju będzie pachnieć bzem. To też ma znaczenie ale chodzi przede wszystkim o pewien zbiór informacji który posiadamy a nad którym się nie zastanawiamy. Ja wiem, że nie dla wszystkich to jest istotne, ale wiemy gdzie w naszym kraju wydobywa się węgiel, jakie są najlepsze uniwersytety, co to jest Malbork, gdzie jest Wieliczka i ile jezior jest w obrębie miasta Olsztyn. Więcej wiemy, ze festiwal filmowy jest w Gdyni, muzyki popularnej w Opolu a spęd hipsterów na Openerze. Wiemy, że na gwiazdkę są prezenty w Wigilię a na Wielkanoc tylko w niektórych częściach Polski. Wiemy, że jest weekend majowy i że 15 sierpnia niespodziewanie wszystko jest nieczynne bo to święto państwowe. Wiemy, że albo Mickiewicz albo Słowacki a jak ktoś chce być fajniejszy od wszystkich to Norwid. Wiemy, że hasło Uppsala odzew Korona. Wiemy że albo Widzew albo ŁKS i że jak jesteś z Muranowa to Polonia a jak z Żoliborza to Legia. Wiemy, że Małysz jest mistrzem ale Stoch ma dwa medale. Któreśmy prawie całym narodem wyskakali. I że nie da się ograć anglików w piłkę nożną chyba że Wembley. Wiemy, że Dirty Dancing to tak naprawdę Wirujący Seks, i że „Oczko się temu Misiu urwało”. Wiemy mnóstwo rzeczy, które nie przedstawiają sobą żadnej wartości ale są dla nas absolutnie oczywiste. Tworzą tą symboliczną przestrzeń w której się poruszamy. Co więcej poruszają się w niej też otaczający nas ludzie. Dzięki niej zwierz czuje się u siebie bo porusza się w niej sprawnie. Tak sprawnie jak nigdy nie będzie się poruszał gdziekolwiek indziej. Zwłaszcza, że część tej wiedzy jest przynależna do pewnych grup społecznych czy osób z pewnym wykształceniem. Problem w tym, że zmieniając kraj nie koniecznie trafimy do tej samej grupy społecznej (najczęściej jednak nie uda nam się takie gładkie przejście) a to samo wykształcenie nie gwarantuje tych samych punktów odniesienia ( bycie historykiem wykształconym w Polsce i np. w Wielkiej Brytanii znaczy troszkę co innego).
Wszystko co zwierz pisze jest raczej oczywiste. Ale nie chodzi jedynie o własne samopoczucie i taką chęć przynależenia (choć niekoniecznie do narodu jako takiego, o ile jeszcze w XXI wieku można używać słowa naród bez miliona przypisów). Chodzi też o coś co zwierz uważa za pewną odpowiedzialność. Zwłaszcza w sytuacji kiedy decyzje polityczne niekoniecznie układają się po naszej myśli. Otóż jeśli – podobnie jak zwierz – zdecydujecie że nie ma przebacz i zostajecie w tym kraju na dobre i na złe ( z wyłączeniem sytuacji ekstremalnych jak wojna) to jesteście zań odpowiedzialni. Przepadło – nie wydostaniecie się z niego tak łatwo, więc trzeba chodzić na wybory, krytykować złe decyzje, wybierać demonstracje. Bo inaczej się nie da. Kiedy odetniemy sobie drogę ucieczki (tu wielki cudzysłów bo zwierz nie uważa emigracji z powodów politycznych za ucieczkę, bo to sugerowałoby negatywną konotację) to nie pozostaje nic innego jak walczyć. Zwłaszcza, że jak zwierz mniema – nie ma takiej odległości od kraju rodzinnego która sprawiłaby że osoba która wyjechała miałaby zupełnie gdzieś co się w kraju dzieje. Bo przecież zwykle kogoś za sobą zostawiamy, znajomych przyjaciół krewnych.
Wielu znajomych zwierza z pewną dumą czy pewności siebie deklaruje że wyjazd nie jest dla nich problemem bo nie czują związku z krajem. Zwierz trochę im zazdrości. To otwiera sporo możliwość – zarówno pracy, jak i samorozwoju. Daje możliwość patrzenia na swoją karierę w perspektywie światowej. Jednak chyba nie powinniśmy zakładać że będzie to uczucie powszechne. Być może nasza niechęć za emigracyjną tęsknotą za domem bierze się z nadmiernej lektury łkających za ojczyzną poetów (którzy jednak łkali w bezpiecznej odległości od powstań). Ale przecież nie każdy kto wyjedzie poczuje się dobrze. I nie ma w tym nic złego. Zwierz podziwia tych którzy wyjechali i wrócili – bo przyznanie przed sobą, że wyjazd nie jest dla nas też wymaga pewnej odwagi. Zwłaszcza, że w wielu środowiskach powrót z emigracji uważa się za klęskę. Tymczasem – choć dla większości z nas wyjazd oznaczałby lepsze możliwości zarobku to nie samym pieniądzem człowiek żyje. Jasne kiedy nie ma się żadnej pracy i kasy to nie ma się nad czym zastanawiać, ale nawet w takiej sytuacji można nie chcieć wyjechać. Nie każdemu jest to pisane, i jest to jedna z tych decyzji do której nikt nie powinien zostać zmuszony.
Zwierz ma śmieszną rodzinną tradycję polegającą na tym, że nie wyjeżdżamy. Co chwilę pojawia się jakiś przełomowy moment – taki w którym liczne rodziny pakują walizki a my – jak na złość trzymamy się kraju, który nie raz chciał nas grzecznie i bardzo niegrzecznie pożegnać. Być może zwierz jest genetycznie obciążony, przez pokolenia ludzi którzy musieli wciąż na nowo Polskę wybierać. Może geny nic tu nie mają i zwierz należy do tego wcale nie tak małego odsetka ludzi, którzy chcą żyć tam gdzie się urodzili. Zresztą stąd bierze się chyba moje największe współczucie dla uchodźców. Bycie zmuszonym do wyjechania z rodzinnego kraju – wbrew swojej woli, to jest wielka tragedia. Zwłaszcza wtedy kiedy nie można wrócić, a znalezienie nowego bezpiecznego domu nie jest proste. W obozach dla uchodźców przepytywani ludzi mówią najczęściej że chcieliby wrócić do Syrii. A przecież tam są gruzy, i wcale nie jest to obiektywnie najpiękniejszy kraj na świecie. Ani najbogatszy. Ale ludzie tak mają, chcą wracać do domu, choć nie ma żadnego racjonalnego powodu.
Zwierz nie robi z siebie żadnego męczennika. Nie jest mu źle z niechęcią do wyjazdu. Ale kiedy w kolejnej dyskusji ktoś mówi „Trzeba wyjechać”, to zwierz ma wrażenie, że zbyt pochopnie rzucamy tym stwierdzeniem. Co więcej, zbyt często nie chcemy zrozumieć tych którzy – nawet wtedy kiedy dzieje się źle, nie mają zamiaru pakować walizek. Nikt nie powinien się czuć winny że chce zostać w domu, podobnie jak nikt nie powinien się czuć winny, że chce wyjechać. Co więcej, wyjazd – w sytuacji kiedy wyjeżdżamy ze względu na politykę, niepokojąco pachnie wygnaniem. Albo pogodzeniem się z rzucanym często przez prawdziwych patriotów zdaniem, że jak się nie podoba to spadać. To nie jest tak, że kraj należy do ludzi, którzy najgłośniej deklarują miłość, najbardziej machają flagą i mają godło narodowe nawet na mydle w łazience. Kraj należy do ludzi którzy chcą w nim mieszkać. Jeszcze się nigdy nie zdarzyło, by byli to ludzie o identycznych pooglądać i wartościach. Wyjechać bo jedna ze stron bardziej krzyczy, to jak zgodzić się, że powinny nas dzielić nie tylko poglądy i wizje świata ale też geografia. Aż strach pomyśleć kto by został. Przy czym zwierz pisze z uprzywilejowanego stanowiska – nawet będąc kobietą (uwaga ostatnio rzecz niebezpieczna) zwierz ma bez porównania większy komfort niż należąc do mniejszości, czy do innej ignorowanej grupy. Dlatego, też zwierz nikogo nie przywiązuje. I wie, że całkiem sporo osób czuje się z kraju nieco wygnanych.
Kilka lat temu zwierz był właśnie nad morzem kiedy zdał sobie sprawę że przepadło. Widział już piękniejsze morza, w których woda była – jak na obrazkach – błękitna i moczył stopy w Oceanie, który był zimny (a dzień później na tej samej plaży kogoś pogryzł rekin) a jednak nigdzie ale to nigdzie nie było mu tak dobrze swojsko i u siebie jak nad naszym burym Bałtykiem, w którym kąpać się można przez piętnaście minut w sierpniu i tylko wtedy kiedy nie ma glonów. Przepadło, pomyślał zwierz, zdając sobie sprawę, że jest beznadziejnym patriotą i że chyba przyjdzie mu spędzić resztę życia w tym beznadziejnym kraju. Czego bardzo by chciał. I czego trochę się boi.
Ps: Zwierz jest bardzo ciekawy komentarzy bo ma wrażenie, że choć w jego sercu jest mnóstwo zrozumienia niejedna osoba, może w tym wpisie znaleźć atak. Więc zwierz z góry uprzedza. Nie atakuje nikogo. No może poza tymi którzy chcą kogokolwiek z tego kraju wypraszać.
Ps2: Zwierz chyba będzie was regularnie zabierał do świata poza popkulturą bo jednak co pewien czas musi coś takiego napisać, a pouczono go, że zakładanie osobnego bloga przy jego pamięci nie ma sensu.