Porozmawiajmy o pieniądzach. To drugi ulubiony temat wszystkich zaraz po plotkach, pogodzie, stanie dróg i ostatnim odcinku Gry o Tron. Zwierz jak wiadomo ma do pieniędzy podejścia specyficzne. Znajomi mają na to hashtag #nigdyniebędzieszbogata. Co jest doskonałym podsumowaniem podejścia zwierza do zarobków. I właśnie o tym wiszącym nad zwierzem brakiem milionów dziś pogadamy.
Ilekroć zwierz się w coś angażuje – warsztaty, spotkania, teksty dla innych stron czy czasopism pojawia się pytanie „Ale czy ci za to płacą” albo „Ile za to płacą” czasem dzwoni biblioteka albo pojawia się propozycja ze szkoły czy z domu kultury od razu z informacją, że choć udział zwierza byłby miły to niestety „nie mają w tym momencie pieniędzy na wynagrodzenie”. Zdarzają się też propozycje gdzie trzeba coś wycenić i zwierz naprawdę wolałby niczego nie wyceniać i w ogóle wykasować pieniądze z równania. Są takie sytuacje gdzie właściwie można byłoby prosić o pieniądze ale zwierz nie chce. I to wcale nie jest takie bez sensu.
Musimy zacząć o początku. A początek wygląda tak, że przez wiele lat mówienie o pieniądzach było skomplikowane. Ogólnie w Polsce ludzie nie lubią o tym mówić, nie przepadają za pytaniami o zarobki i gdybyśmy mogli to nawet nasz szef nie wiedziałby ile dokładnie zarabiam. O rodzinie czy znajomych nie wspominając. Jednak w ostatnich latach ten trend się zmienił. Trochę pod wpływem powstających małych firm, trochę pod wpływem kultury płynącej z zachodu zaczęliśmy o pieniądzach mówić. Być może trochę nawet przedostało się do nas protestanckiego sposobu myślenia wedle którego kto ma więcej tego Bóg bardziej lubi. Oczywiście nie myślimy dokładnie w ten sposób ale sukces finansowy podskoczył na liście rzeczy, które chce się osiągnąć i być z nich dumnym. Jednocześnie wielu przedstawicieli wolnych zawodów – dla których Internet jest głównym miejscem pracy podniosło głowy i publicznie oświadczyło, że koniec tego dobrego i że pisanie, zajmowanie się grafiką czy zdjęciami jest pracą jak każda inna. Zwłaszcza nieszczęśni graficy walczą by jedyną zapłatą przestał być wpis do portfolio.
To nie są złe zmiany. Umiejętność mówienia o pieniądzach dobrze robi nam wszystkim – ludzie lepiej wiedzą ile zarabiają na tle a i fakt, że jakaś działalność przynosi nam zyski przestaje budzić wyrzuty sumienia. Dodatkowo – jak już wspomniałam – rzeczy które kiedyś stosowane były zupełnie normalnie – jak np. nie płacenie grafikom stały się dziś w Internecie symbolem lekceważenia czyjejś pracy czy próbą wyłgania się od opłat za wykonanie zadania. Nie trudno znaleźć ogłoszenia które co prawda wymagają od przyszłych pracowników wysokich kompetencji ale w zamian oferują wpis do CV czy ewentualnie jakąś płatną pracę w przyszłości. Napiętnowanie takich zjawisk jest słuszne bo część pracodawców trochę zapomniała, że płacenie za pracę to nie fanaberia tylko obowiązek zaś pańszczyzna była fajna ale się skończyła. Takie mechanizmy społecznej kontroli – zwłaszcza ze strony zatrudnianych pozwalają nieco ograniczyć pracodawców, którzy – co właściwie nie powinno dziwić – lubią kiedy mogą nie płacić. Kto by nie chciał zaoszczędzić. Nawet jeśli to dosłownie grzech wołający o pomstę do nieba.
Blogosfera stała się dobrym przykładem tych zmian. Najpierw pojawiło się mówienie o pieniądzach. Ponieważ było to coś nowego, coś do odkrycia temat trochę zdominował rozmowę. Po pewnym czasie jednak dyskusja przeszła od emocjonalnego przerzucania się kwotami doszliśmy do porozumienia. Kasa dla blogera nie powinna nikogo dziwić, nie ma w tym nic złego, ani wstydliwego po prostu wykonujemy pracę za którą ktoś nam płaci. Doszliśmy więc do momentu kiedy teoretycznie wszystko jest w porządku i możemy się rozejść do spraw ważnych to znaczy do omawiania czy blogosfera upadnie jutro – zjedzona przez youtuba czy dopiero za dwa lata. Wbrew temu co niektórzy sądzą blogerzy nie są bardziej zafiksowani (obecnie) na pieniądzach niż jakakolwiek inna rozwijająca się grupa zawodowa. Po prostu z racji tego, że sporo dyskusji toczyło się publicznie – sporo z takich rozmów utkwiło w pamięci i do dziś pokutuje obraz blogera, który najpierw liczy pieniądze a potem podaje rękę. Inna sprawa – że trochę się wszyscy dajemy wkręcić w przekonanie że za pieniądze albo w ogóle.
Zacznijmy jednak od stwierdzenia które jest bardzo ważne. Robienie rzeczy za darmo jest przywilejem. Być może jednym z najpiękniejszych przywilejów dostatniego życia. Nie uważam by postawa taka była szlachetniejsza niż robienie rzeczy za pieniądze, nie uważam by ktokolwiek stawał się do tego automatycznie lepszy czy bardziej godzien podziwu. Jednocześnie jednak niepokoi mnie przekonanie, że pytanie o zapłatę powinno pojawić się zawsze i zawsze wysuwać się na pierwszy plan. Głównie dlatego, że jest całkiem sporo sytuacji w których albo – kogoś nie stać by nam zapłacić albo może nam zapłacić ale my nie zrobimy się od tego jakoś wybitnie bogatsi a dla drugiej strony oznaczać to może spory wydatek. Mówię o tym z perspektywy osoby, która oczywiście doskonale zdaje sobie sprawę, że są autorzy dla których występowanie w bibliotekach na promocji własnej książki jest źródłem utrzymania ale ja nie widzę powodu by brać pieniądze od mojej lokalnej biblioteki. Od lat tam zaglądam więc czemu nagle mieliby mi zapłacić. Podobnie nie widzę powodu dla którego nauczyciele ze szkoły w której przychodzę na jedną lekcję w bibliotece, czy nauczyciele prowadzący zajęcia dla uchodźców mieliby mi płacić. Albo inaczej – zdaję sobie sprawę, że wykonuję tu pracę która powinna był płatna ale – serio nie wyobrażam sobie realnego i uczciwego wycenienia jednej lekcji. Albo musiałabym zażądać stawki nauczyciela albo stawki karykaturalnie wysokiej. Co ciekawe – jeśli przy pewnych czynnościach z góry przyjmiemy, że nie chcemy za nie pieniędzy – nagle robi się dużo prościej – skoro nigdy nie mieliśmy za to dostać pieniędzy to tego nie tracimy. Zwierz np. nigdy nie poczuł, że stracił pieniądze występując przed uczniami bo nigdy nie wziąłby za to pieniędzy.
Nie chodzi jedynie o pracę którą można byłoby nazwać wolontariatem. Czasem np. Wyborcza.pl bierze jakiś mój status z Fb i korzysta w swoim dziale listów. Zawsze grzecznie pytają i potem zamieniają mój status w taki ładny list do redakcji – ze zdjęciem. Wiele osób pyta mnie czy dostaje za to pieniądze. Nie dostaję. Ale z drugiej strony – czy naprawdę muszę. W końcu już opublikowałam raz te przemyślenia za darmo, wykonałam całą pracę tylko i wyłącznie z własnej potrzeby podzielenia się światem swoimi przemyśleniami, nie była to praca, czy nawet jakaś specjalnie kreatywna działalność twórcza. Czy więc naprawdę powinnam domagać się wynagrodzenia? Oczywiście zdaję sobie sprawę, że możemy założyć iż na mojej pracy buduje swój wizerunek cudza strona. Ale czy na pewno? Prawdę powiedziawszy dla mnie to sposób na dotarcie ze swoimi przemyśleniami do innych ludzi i środowisk które dotychczas mnie nie czytały. Gdyby to był wpis na blogu nie byłaby taka życzliwa – bo to moja praca, często wysiłek i godziny spędzone przed kompem. Moje statusy na fb powstają w max pół godziny. Nawet nie wiem jak to wycenić. Zresztą – dużo lepiej się czuję jak tego nie robię. Grosik za twoje myśli brzmi ładnie ale naprawdę nie potrzebuję przelicznika na złotówki dla wszystkiego co pomyślę. Podobnie jest z książką – choć nie powinien tego zwierz pisać – jasne że fajnie będzie na niej zarobić. Gdyby wydawnictwo mi nie zapłaciło pewnie bym zerwała umowę czy zrobiła aferę. Ale jednocześnie kiedy pierwsze pytania o książkę dotyczą pieniędzy i jakości umowy zawsze mnie to nieco dziwi. Fakt, że się zarabia na literaturze nikogo nie dziwi i nie jest dla mnie problematyczny. Ale kogoś kto właśnie wydał powieściowy debiut chyba najpierw zapytała o coś innego. Bo zwierz przyzna z całą naiwnością że naprawdę nie napisał tej książki dla pieniędzy i są one miłym bonusem do bardzo cennego – zupełnie innych powodów – wydarzenia. Czy to mi się opłaca? Pewnie finansowo nie. Ale jakoś nigdy mi to nie przeszkadzało. Nie budziło w środku nocy. Nawet kiedy stan konta zbliżał się do „sucha bułka ubogiego krewnego” nigdy nie myślałam „ach trzeba było spytać o kasę za tą wyprawę do radia”
Fakt, że nie wycenia się każdej wykonanej pracy, albo czasem – robi się coś za darmo paradoksalnie jest bardzo wyzwalające. Jasne – przechodzi mi obok nosa pewnie całkiem sporo możliwości zarobku, z drugiej – nie można stracić tego co nigdy nie było nasze. Wiedząc, ze Wyborcza mi nie płaci nie muszę się zastanawiać czy spodoba im się następny tekst czy myśleć jak go ułożyć. Nie przyjmując opłaty za wystąpienia w szkołach, bibliotekach czy domach kultury nie zżera mnie koszmarna trema która pojawia się ilekroć występuję na płatnych wykładach na uniwersytetach trzeciego wieku. Być może to ta cienka granic która oddziela przyjemność hobby od stresu związanego z pracą. Podobnie nie mam problemu z tym, że nie płacą mi za przychodzenie do radia czy pojawianie się w telewizji (z tym ostatnim to o tyle nieprawda, że zapomniałam im wysłać dokumentów ale to tylko jeden program tak dobrze traktuje zwierza). Dlaczego? Być może odpowiedź jest bardzo prosta – mam niesamowitą frajdę z telewizyjnych i radiowych występów. Jasne dla kogoś to jest praca i powinien za nią dostawać wynagrodzenie i to słuszne wynagrodzenie. Dla mnie to przyjemność, frajda i przerywnik w szarym życiu. Jakkolwiek egzaltowanie to brzmi – czuję, ze wychodzę na swoje. Zresztą czasem można odnieść wrażenie że wycenianie wszystkiego bywa dość kuriozalne. Jakiś czas temu pewien serial reklamował się w fajny sposób zachęcając ludzi by zostali dawcami organów. Pani z agencji reklamowej zapytała zwierza ile kosztowałoby selfie zwierza z podpisaną deklaracją, że chce się po śmierci oddać swoje organy innym. Zwierz sprawę przemyślał i doszedł do wniosku, że nie ma sensu tego wyceniać. Tak jasne to jest reklama ale jednocześnie – jest to coś za czym zwierz opowiada się całym sercem i wszystkimi innymi organami. Po co więc brać pieniądze za robienie czegoś co i tak by się zrobiło. I jasne – tam jest element reklamowy, ale w tym jednym momencie był on bardzo na drugim planie (BTW podpiszcie oświadczenia woli – to naprawdę ważne!)
Jak zwierz pisał – to postawa osoby uprzywilejowanej na tyle, że może sobie na to pozwolić. Jednocześnie jednak zwierzowi jest przykro kiedy słyszy że taka postawa „psuje rynek”. Wizja jest bowiem taka, że skoro można znaleźć kogoś kto zrobić coś za darmo odbija się to na wszystkich którzy chcieliby coś wykonać ale za pieniądze. To rzeczywiście jest pewien problem ale nie wydaje mi się by postawa zwierza tak naprawdę była tu kluczowa. Kluczowa jest postawa tych wszystkich którzy oferują pracę nie oferując za nią zarobku – wszystkim, a nie tylko tym którzy chcieliby ewentualnie z tego luksusu skorzystać. Zresztą zwierz nie jest święty (bo nic to wspólnego ze świętości nie ma) i oczywiście że oczekuje zapłaty za całkiem sporo wykonywanych prac i współprac – zwłaszcza tych bardzo angażujących czy tych które wykonuje z bardzo jasnym przekazem co i dla kogo ma zrobić. Pod tym względem zwierz jest jak wszyscy inni blogerzy. Zresztą nawet gdyby zwierz bardzo chciał być niczym finansowy Conan Barbarzyńca to i tak psułby rynek bo niezależnie od tego czy płacą czy nie recenzja nowego filmu czy serialu się pojawi. Na tym opiera się ten blog. To jest zresztą paradoks bo zwierz rzeczywiście często wykonuje zupełnie za darmo pracę którą inni robią za pieniądze – tak na co dzień – wszak recenzentom się płaci. Zwierz jednak o tym nie myśli bo przecież w skali kosmosu zawsze jest dzięki blogowi na plusie a nie na minusie.
Zwierz pisze ten wpis nie po to by postawić sobie pomnik z tanich materiałów motywacyjnych ale żeby przypomnieć że nie branie za coś pieniędzy też ma swoje plusy. Dla zwierza największym plusem jest to, że może realizować swoją pasję w miejscach do których pewnie by nie poszedł gdyby zażądał zapłaty – jak np. biblioteki szkolne których budżet bywa niekiedy niemalże ujemny. Zwierzowi jest też po prostu miło kiedy może powiedzieć komuś, że jeśli chce go zaprosić to nie ma problemu przyjdzie i porozmawia. Dzięki temu wszyscy fajnie się czują – i zapraszająca osoba która często nie ma budżetu i zwierz który uwielbia mówić i rozmawiać z ludźmi i byłby bardzo smutny gdyby taka głupia rzecz jak pieniądze stanęły temu na przeszkodzie. Poza tym robienie rzeczy za darmo tak naprawdę rzadko jest za darmo. Nie chodzi o jakieś metafizyczne nagrody. Po prostu jeśli przyjmiesz że za coś nigdy nie bierzesz kasy – np. jak za wyprowadzanie psa rodziców, to wyprowadzając psa nie tracisz pieniędzy bo nigdy byś ich nie zarobił. Może to skomplikowane ale na zwierza działa.
Wiem, że nie jesteście blogerami i pewnie nie macie takich codziennych propozycji i wyzwań. Co nie zmienia faktu, że walcząc o to by rozpoznano naszą pracę jako wartościową i wartą zapłaty warto zadać sobie uczciwe pytanie co jesteśmy skłonni robić bez kasy. Być może to co lubimy, może to co uznajemy za słuszne, może to co pozwala nam działać na rzecz innych. Odpowiedź na pytanie – w których rejonach naszego życia zapłata nie jest konieczna, jest równie ważne co odpowiedź na pytanie za co powinno się nam płacić. Inaczej zawsze będziemy się czuć albo przepłacani albo nieopłaceni. A to daje pieniądzom zdecydowanie zbyt dużą władzę nad naszym życiem. A przecież nie o to chodzi. Możliwość uwolnienia się od myślenia o kasie to jeden z najcudowniejszych stanów. Niestety niedostępny dla wszystkich. Tym bardziej trzeba dbać o te momenty kiedy możemy się od niej uniezależnić albo o niej nie myśleć. I nie chodzi o jakaś wielką ideę wolontariatu. Raczej o gotowość nieprzeliczania wszystkiego na pieniądze. To daje sporo wolności. Chyba że to tylko zwierz tak działa i jego filozofia #nigdyniebędzieszbogaty ma pewne fundamentalne (zawarte w nazwie) wady. Wtedy co złego to nie ja. Nie można ufać ludziom udzielającym porad finansowych za darmo.
Ps: Dla zainteresowanych – post nie powstał pod wpływem jakiegoś konkretnego wpisu czy komentarza – raczej z obserwacji pewnych zjawisk wokół mnie.
Ps2: Byłoby dobrze gdyby wszyscy pracownicy agencji reklamowych właśnie zapomnieli, że przeczytali ten post ;)