Dziś będzie obyczajowo. Zwierz napisał post na Facebooku i podsunięto mu pomysł, że to dobry temat na bloga (dzięki Riennahera) więc będzie post. Oto bowiem mija miesiąc od ślubu zwierza i z tej okazji mam dla was garść niesłychanie głębokich refleksji.
90% osób używających słowa mąż to młode mężatki które nadal to bawi.
W ciągu ostatniego miesiąca informowałam o fakcie posiadanie męża wszystkich czy tego chcieli czy nie. Np. dzwoni pan kurier pytać czy będę w domu i ja mu mówię, „Mąż powinien być w domu” i mówię to takim neutralnym tonem więc pan kurier się nie orientuje, że to nie jakiś taki powszedni mąż tylko mój własny nowiutki parotygodniowy. Albo w konwersacjach zamieniam Mateusz na „mój mąż” co jest przekomiczne bo znaczy że jestem na tyle stara że mam męża. Jedyny problem – zwykliśmy się do siebie w domu zwracać co pewien czas zwrotem „My dear fiancé” (tak jesteśmy pretensjonalnymi ludźmi którzy czasem wrzucają angielskie zwroty w konwersację) – po ślubie niestety to już nie działało tak dobrze a „My dear spouse” nie brzmi już tak dobrze.
Podpisywanie się nowym nazwiskiem zawsze jest dziwne. Zwłaszcza przy składaniu podpisu
Nie zmieniłam całkowicie nazwiska, mam – jak większość kobiet w mojej rodzinie – nazwisko podwójne. Problem w tym, że zarówno moja matka jak i moja babcia nigdy nie podpisywały się nazwiskiem podwójnym – chyba, że była to jakaś konieczność urzędowa. Co sprawiło, że wyrosłam w przekonaniu, że posiadanie podwójnego nazwiska to sprawa urzędowa a w normlanym życiu należy się posługiwać starym. Tylko, że w przeciwieństwie do mojej mamy i babci specjalnie zmieniałam nazwisko na podwójne żeby się wyróżnić spośród pochodu kobiet które nazywają się dokładnie tak samo jak ja. Nie zmienia to faktu, że ilekroć korzystam z nowego nazwiska czuję się jakbym się popisywała. Co nie zmienia faktu, że bardzo dokładnie podpisuje wszystkie maile w nowy sposób. Ręcznie zaś jeszcze nie opanowałam jak zapisać oba nazwiska nie gubiąc po drodze żadnej litery.
Do panicznego lęku że się zgubi pierścionek zaręczynowy dochodzi lęk że się zgubi obrączkę.
Kiedy wybierałam pierścionek zaręczony moją motywacją (oprócz miłości do wszystkiego co lata w kosmosie) do wyboru pierścionka ze srebra i z meteorytem była świadomość, że jeśli go zgubię to będę za nim płakać głównie sentymentalnie a nie finansowo. W przypadku obrączki odezwała się moja specyficzna postawa (uważam że obrączka to nie biżuteria czy pierścionek tylko symbol – złote kółko) doprowadziła do posiadania obrączki nieco droższej niż pierścionek zaręczynowy. Tak więc mój wybitny plan że nie będę się przejmować zgubą spalił na panewce. Teraz boję się zgubić i pierścionka i obrączki, co niechybnie kiedyś się stanie bo jestem osobą która jest w stanie zgubić wszystko.
Młodzi mężowie mają trochę obsesję na punkcie noszenia obrączki. Głównie dlatego, że to często ich pierwszy pierścionek.
Podczas kiedy ja drżę o zgubienie obrączki, mój mąż (A.D punkt pierwszy) ciągle się swojej przygląda. Informuje mnie za każdym razem kiedy jej nie zabierze z domu i bardzo drży o to, żeby się nie pobrudziła czy nie porysowała (co w przypadku złotej obrączki jest wręcz pewne). To sprawiło, że zdałam sobie sprawę, że dla większości mężczyzn obrączka jest pierwszym pierścionkiem jaki noszą w życiu. W sumie to trochę smutne bo pierścionek to taka fajna ozdoba (zapytajcie metalowców)
Kupienie sobie nowego wygodnego łóżka zmienia życie bardziej niż ślub.
Po ślubie miałam kilka dni kryzysu że niby nowy stan cywilny a w moim życiu nic się tak naprawdę nie zmieniło. Na szczęście kupienie nowego, wygodnego i szerokiego łóżka sprawiło, że czuję iż zaczynam nowy rozdział w życiu – taki w którym jest mi naprawdę wygodnie i kocham swój narożnik (tą część notki powinna sponsorować IKEA która uczyniła me życie lepszym)
Moment w którym pierwszy raz zaznacza się mężatka w jakimś formularzu jest podobne do tego śmiesznego uczucia które towarzyszy wypełnieniu formularza po uzyskaniu dyplomu.
Zaraz po tym jak skończyłam studia i miałam w końcu wykształcenie wyższe, przez dwa dni wypełniałam wszystkie formularze tylko po to by móc zaznaczyć tą ramkę. Teraz kiedy mam męża (A.D punkt pierwszy) wypełniam wszystkie kwestionariusze w których pada pytanie o stan cywilny. Choć trzeba przyznać, jestem już powoli na końcu tego okresu. Nie mniej nadal mam problem kiedy czytam o „jak wygląda życie młodej singielki w dużym mieście” i orientuje się, że niestety to już nie o mnie. A zawsze było o mnie. Damn.
Raz w życiu ma się coś ciekawego do powiedzenia jak ludzie których nie widzieliśmy jakiś czas pytają „co u Ciebie ciekawego”
Od lat nie zmieniał zwierz pracy, miejsca zamieszkania (tzn. zmienił ale mieszka dwa kroki od miejsca gdzie zawsze mieszkał), nie wyjechał w daleką podróż do dzikich krajów. W zeszłym roku wydał książkę ale powiedzieć komuś kogo się dawno nie widziało, że wydało się książkę brzmi jak straszne przechwałki. Poza tym trzeba opowiadać o czym jest książka i jak się sprzedaje i tu trochę wszyscy się nudzą. Tak więc w takich przypadkowych rozmowach trochę zwierz nie miał o czym informować rozmówców. Tymczasem ślub jest cudownie neutralny, wiadomo jak należy zareagować i przynajmniej zdaniem zwierza jest to wydarzenie dość ciekawe. Jego przydatność zwierz datuje na całe pół roku. Potem trzeba coś nowego wymyślić.
Wszyscy ludzie którym mówiło się „Zdzwonimy się po ślubie” zaczynają dzwonić
Przez trzy miesiące przygotowań do ślubu zwierz głównie mówił ludziom, że bardzo mu przykro i nie ma czasu i żeby się koniecznie zadzwonili w sierpniu to się umówimy. No i ludzie – trudno ich winić, zaczynają dzwonić w sierpniu i domagać się spotkań, wywiązania się z zobowiązań i w ogóle działania. Powoli zaczynam rozumieć wszystkie młode małżeństwa które decydują się natychmiast na dziecko. To ma sens – przekładasz wszystko na po ślubie a potem masz dziecko i nie masz czasu. W ten sposób przez kilkanaście lat możesz mówić ludziom żeby zadzwonili później bo jest się zajętym.
Najbardziej przerażającą wizją związaną ze zmianą stanu cywilnego jest obliczanie w ilu miejscach trzeba zmienić dane.
No tak dowód trzeba zmienić. I paszport. I zadzwonić do banku. I poinformować pracę. I pamiętać że w umowach ma być nowe nazwisko i zmienić je na Fb. Tyle roboty. Serio to jest koszmar. Brakuje jakiegoś jednego przycisku który pozwoliłby na raz zmienić wszędzie nazwisko. Ogólnie dla takiego leniwca jak ja, który dostaje wysypki na widok urzędu konieczność licznych zmian dokumentów to jest koszmar. A i jeszcze muszę zmienić kartę miejską. KOSZMAR.
Niezależnie ile komplementów dostało się na ślubie, obcięcie włosów dostarcza drugie tyle.
Istnieje możliwość, że zawsze wyglądam ładnie, ale to mało prawdopodobne. Co nie zmiana faktu, że po milionie komplementów jaki dostałam w dniu ślubu, druga – brzmiąca podejrzanie bardziej entuzjastycznie przyszła kiedy ścięłam w końcu włosy zapuszczane od chwili zaręczyn. W związku z tym porada jest taka – jak nie chcecie brać ślubu a chce mnóstwo fajnych komplementów zmieńcie fryzurę. Taniej wychodzi.
No i tyle zmian. Mąż (A.D.1) chyba kocha mnie tak samo jak kochał. Nie nabrałam głębokiej mądrości życiowej, choć przyznam szczerze że mieliśmy pierwszy kryzys. Obiecano mi na obiad pieczone kartofle a kiedy wróciłam z pracy to okazało się, że na obiad będzie kasza. Nie mniej skoro to przetrwaliśmy to chyba nie trzeba się lękać o miesiąc następny.
Ps: Zwierz z góry zapowiada że wyjeżdża w przyszłym tygodniu i istnieje spore prawdopodobieństwo, że w ramach szukania inspiracji twórczej w życiu poza komputerowym nie napisze aż dwóch wpisów. Drżyjcie
PS2: Zgadnijcie kto dziś siada nagrać podcast <3