Dzisiejszy, krótki wpis jest wywołany pewną frustracją związaną z faktem, że po czterech sezonach Amazon zdecydował się na skasowanie „Mozart in The Jungle”. I to jest jeden z tych postów osobistych a nie przemyślana analiza zjawisk rynkowych.
To nie tak miało być. Kiedy platformy streamingowe zaczęły produkować własne seriale wszyscy spodziewaliśmy się, że to będzie jednak trochę inaczej. Na początek – seriale miałby wyzwolić się spod presji pilotów i utrzymywania popularności z odcinka na odcinek. Nikt nigdy nie miał nam już skasować serialu po kilku odcinkach czy w połowie sezonu. Mieliśmy być bezpieczni. To co stało się z Firefly, czy z Forever nigdy więcej nie miało być już naszym udziałem. Świat rysował się jako nowa rzeczywistość w której produkcje będą się po prostu kończyć a nie będą znikać w połowie opowieści.
Do tego wszystko miało być inaczej w kontekście oglądalności. To już nie miały być te czasy kiedy produkcje miały obowiązek przyciągać przed ekrany miliony. Platformy streamingowe miały wierzyć w widzów którzy jednak mają bardzo określone, ktoś by powiedział, nawet wysmakowane preferencje. Projekty które nigdy nie ujrzałyby światła dziennego w zwykłej stacji telewizyjnej tu miały rozkwitnąć – serial o muzykach filharmonii? Proszę. Produkcja w której mamy kilkoro osób połączonych umysłami, emocjami i relacjami? Na talerzu. Drogi serial o czarnoskórych muzykach? Wjeżdża na talerzu. Wszystko miało być takie piękne. Pozbawione konieczności łapania widzów. Wystarczyło tylko – jak nas zapewniali specjaliści – że seriale będą łapały nagrody a wtedy – wtedy produkujące je nie tylko dla widzów ale też dla prestiżu platformy streamingowe na pewno ale to na pewno utrzymają je na antenie.
Zresztą – skoro produkcje nie miały być kasowane tak brutalnie jak w zwykłej telewizji – skoro platformy streamingowe inaczej patrzą na oglądalność, inaczej planują emisje – wszystko miało się kończyć łagodniej. Twórcy mieli z góry wiedzieć, że serial zostanie skasowany. A nawet jeśli – platforma streamingowa ma nieco inne możliwości niż telewizja. Może dać swoim twórcom jeszcze ten jeden odcinek – jeszcze tą jedną szansę. Poza tym – skoro takie platformy przejmowały seriale skasowane gdzie indziej – to może jest nadzieja, że tam gdzie jedni porzucą pojawią się drudzy by podjąć kaganek? Może już nie będziemy musieli żyć w świecie zawieszonych wątków, niedopowiedzianych historii, nieskończonych romansów. Może już nie będzie tak, że seriale zaczną niepokojąco przypominać życie w swoim braku puenty i celu.
Niestety jak wszyscy wiemy stało się inaczej. Seriale zaczął kasować i Netflix i Amazon. Bo miały za małą widownię, bo nie przynosiły spodziewanych zysków. Sense8 okazało się za bardzo niszowe, Get Down za drogie. Fantastyczne serialowe sny znanych twórców to jednak nie jest przepis na wielki hit dla wszystkich. Poza tym – ile można płacić za prestiż, kiedy tuż obok najlepiej sprawdzają się wypróbowane mechanizmy – głównie kontynuacje seriali, które już raz zdobyły popularność. Amazon zmienił pomysł na swoją ofertę programową – już ma być mniej prestiżowo – za to ma w końcu pojawić się spodziewana kasa. Miliony wydane na możliwość zrobienia serialu na podstawie Władcy Pierścieni mają się zwrócić. Wszystkie ręce na pokład – wystarczy już tych Złotych Globów, teraz trzeba powalczyć o schedę po Grze o Tron.
W sumie mogliśmy się od początku spodziewać, że tak będzie. Trzeba było być trochę głupim by wierzyć, że ktokolwiek potraktuje nas inaczej. Telewizja nie telewizja – w ostatecznym rozrachunku, nikt tego nie robi bo nas kocha. To inny model biznesowy ale wciąż – model biznesowy. Trzeba się z tym pogodzić, jak z wydawnictwami które nie tłumaczą na polski ostatniego tomu trylogii, i dystrybutorami, którzy nie wprowadzają do kin tych filmów które chce się zobaczyć. Nie jesteśmy w stanie przeskoczyć faktu, że jak się kasa nie zgadza, to nikt ci nie będzie kręcił serialu dla idei. Z drugiej strony – może gdyby Amazon wystartował na całym świecie (w Polsce nie ma polskich napisów czy w ogóle strony po polsku) z równą ofertą wtedy okazałoby się, że widzów jest więcej. A może – prawda jest taka że nigdy nie będzie tylu widzów, zwłaszcza w przypadku serialu który chyba nie miał innej kampanii promocyjnej poza skierowaną do amerykańskich widzów.
A jednak – jest pewna nutka rozczarowania – wydawałoby się, że można – nawet jeśli jest się łasym na zysk pójść po rozum do głowy i zrobić to co zrobił Netflix z Sense8. Skoro już musi kasować – dać jeszcze jeden odcinek – luksus na który niekoniecznie może sobie pozwolić stacja telewizyjna. Dać twórcom jeszcze tą jedną szansę by przynajmniej – podpowiedzieć widzowi jakie zakończenie zaplanowali dla swoich bohaterów. Dlaczego to ważne? Bo w sumie nic chyba nie okazuje mniejszego szacunku dla ludzi opowiadających historię niż przerywanie im w połowie. Jasne – nie każdy może dopowiedzieć koniec tak jak sobie wymarzył, ale przynajmniej może powiedzieć jakie miał zaplanowane ostatnie zdanie. Podpowiedzieć – jaka jest puenta. Niestety – platformy streamingowe raczej nie zrobiły z tego ostatniego – dodatkowego odcinka zasady. Nic się nie zmieniło, wciąż żyjemy w świecie niedokończonych opowieści. I jest w tym coś niesamowicie frustrującego. Coś co stawia – co pewien czas – pod znakiem zapytania sens oglądania seriali, które zamiast się kończyć, trwają póki ktoś ich nie utnie.
Widzicie – jestem zdania że sens opowieści poznajemy dochodząc do jej końca. Czasem jedno słowo wypowiedziane w ostatnich sekundach filmu czy serialu może zmienić wszystko. Naszą percepcję tego co widzieliśmy. Dlatego, Zwierz nigdy nie ocenił Mad Men jednoznacznie póki nie zobaczył ostatniej sceny, dlatego, jest coś przewrotnie satysfakcjonującego w oglądaniu ostatniej sceny Ostrego Dyżuru – wiedząc, że po kilkunastu sezonach w ogóle była ostatnia scena. Dlatego finały potrafią nas tak zdenerwować (Jak poznałem waszą matkę), rozczarować (House) albo zachwycić (Sześć stóp pod ziemią). Ich brak sprawia, że nigdy tak naprawdę nie wiemy dokładnie co oglądaliśmy. I w sumie – gdybym miała powiedzieć czym platformy streamingowe mogłyby naprawdę na zawsze wgrać tą wojnę z telewizją to bym powiedziała – obietnicą zakończenia, które pojawi się zawsze – niezależnie od tego ile osób zjawi się oglądać ostatni odcinek (podpowiedź – niemal zawsze – jest to cały tłum).
Będę tęsknić za Mozart in the Jungle. To był cudowny serial. Niekoniecznie o muzykach. Raczej o tym jak ludziom o pewnej wrażliwości trudno żyć w świecie, który tej wrażliwości nigdy do końca nie uszanuje. I jak trudno wyrazić siebie w świecie w którym wyrażanie siebie to jeden z najbardziej szanowanych i najtrudniejszych zawodów jaki można znaleźć. Być może fakt, że serial nigdy nie doczekał się puenty bo spadł zanim twórcy zdążyli nam jednoznacznie powiedzieć o co im chodziło, jest najlepszym komentarzem do całego serialu. Cztery sezony dążysz do puenty a ostatecznie kiedy już masz powiedzieć o co ci chodziło, ktoś zabiera ci finansowanie. Ot taki odcinek finałowy.
PS: To nie jest post pod którym dopuszczam krytykowanie tego doskonałego serialu za którym nadal jestem w żałobie.