Raz na jakiś czas człowiek rozumie, że musi sobie znaleźć nowego detektywa. Wymagania od dekad są takie same. Powinien być diablo inteligentny, trochę romantyczny, odrobinę wrażliwy, zaskakująco skuteczny i oczywiście co najważniejsze – wewnętrzne skonfliktowany. Jeśli szukacie kogoś kto mógłby dołączyć do waszej galerii pochmurnych Skandynawów, rozgadanych amerykanów i ironicznych Brytyjczyków, to nie szukajcie dalej. Gereon Rath będzie waszym nowym detektywem. A „Śliska sprawa”, pierwsza powieść z cyklu autorstwa Volkera Kutschera będzie waszym pierwszym spotkaniem.
Gereon Rath to detektyw wydziału obyczajowego berlińskie policji. Spokojnie mógłby pracować w wydziale kryminalnym – ma ku temu odpowiednie predyspozycje i charakter. Jednak kiedy przeniósł się z Kolonii, gdzie pracował wcześniej, trafił właśnie do obyczajówki? Dlaczego? Jak na każdego porządnego detektywa przystało ciągnie się za nim cień traum i pomyłek, które autor ujawnia nam stopniowo i nieśpiesznie. W końcu to dopiero nasze pierwsze spotkanie i Rath nie musi nam o sobie mówić wszystkiego na wstępie. Na razie możemy obserwować jak sprawnie rozbija gang twórców pornografii, i nie traci zimnej krwi nawet wtedy gdy patrzy w wycelowany w niego rewolwer. A że nie jest policjantem z wydziału kryminalnego to po godzinach prowadzi własne małe śledztwo, które prowadzi do klubów i barów roztańczonego miasta, gdzie szuka mężczyzny, który pozornie nie popełnił wielkiej zbrodni, tylko zalega z czynszem za kilka miesięcy. A Gereon Rath znalazł się niedawno w całkiem dobrej komitywie ze swoją gospodynią. Szybko się okazuje, że to niewielkie śledztwo prowadzi do prosto do jednej z nowych, tajemniczych spraw którym zajmują się kryminalni. A dalej wszystko komplikuje się jeszcze bardziej.
Właściwie tyle można zdradzić z fabuły, która zaczyna – jak w każdym dobrym kryminalne, od serii zdarzeń niewielkich i pozornie zupełnie nie powiązanych, by ujawnić co tak właściwie dzieje się w brzuchu miasta. Miasta tego nasz bohater nie lubi, bo jako człowiek z Kolonii wciąż czuje się nietutejszy i nawet mówi niekoniecznie tak jak miejscowi. Berlin zaś jawi się jako miasto w którym zaraz stanie się coś koszmarnego. Trudno się dziwić, jest rok 1929, zakaz demonstracji sprawia, że policja co chwilę tłumi wystąpienia ludności. Święto pierwszego maja kończy się krwawym stłumieniem zamieszek ulicznych i objęciem części dzielnic stanem wyjątkowym. Policjanci starają się zaprowadzić porządek, a bojowe nastroje w społeczeństwie są nie do opanowania. Nikt raczej nie wierzy w sprawność rządzących, i wyczuwa się pytanie kto zaprowadzi porządek w niemieckim społeczeństwie. Czy komuniści z biednych mieszkań w czynszowych kamienicach, czy może zyskujący popularność naziści, którzy mają swoich zwolenników wśród ludzi, którzy mają dość zamieszek i nieporadności władzy. Wszędzie wyczuwa się zaś napięcie zwiastujące koniec epoki – coś musi się wydarzyć, bo tak dalej być nie może. A my czytelnicy, jesteśmy na to bardziej wyczuleni niż bohaterowie, bo przecież znamy historię. Ale nie tylko – czytając opis rosnącej nieufności wobec władzy i to jak stare metody radzenia sobie z problemami stają się coraz mniej skuteczne czujemy niepokojące wrażenie, że znamy to już nie tylko z kart podręczników. A warto zauważyć, że powieść została napisana kilkanaście lat temu.
Nie będę ukrywać, że czytając „Śliską sprawę” śledziłam intrygę kryminalną z dużo mniejszym zainteresowaniem niż, jeśli można to tak ująć, intrygę historyczną. Czytając powieść zdałam sobie bowiem sprawę, że tak naprawdę te ostatnie lata republiki weimarskiej są w mojej głowie zapisane głównie typowymi historycznymi hasłami, nie zaś poczuciem, że wiem co działo się w społeczeństwie. Kutscher w swojej książce – pomiędzy kolejnymi elementami śledztwa dorzuca opis tego jak żyło społeczeństwo Berlina (co ważne – należy podkreślić, miasta jednak specyficznego na tle całych Niemiec) pod koniec lat dwudziestych. Jest to obraz fascynujący i dużo bardziej skomplikowany niż może się wydawać. Tak jasne wiemy z licznych dzieł kultury, że był to czas kabaretów, zabawy, artystycznej ekspresji i wolności obyczajowej. Ale to jednak obraz tylko części berlińskiego życia. Kutscher zabiera nas też do dzielnic ubogich, pokazuje świat przestępczy i środowisko rosyjskich imigrantów. Wielu pisarzy decydując się na osadzenie swoich powieści na tle jakiej epoki historycznej ma koszmarny zwyczaj wrzucania do książek wszystko co wiedzą na dany temat. Tu jednak Kutscher nigdy nie zapomina, że jego powieści dzieją się w Republice Weimarskiej ale nie mają zastąpić książek historycznych. A jednocześnie, jest coś odświeżającego w powieściach detektywistycznych które dzieją się w nieco innych realiach politycznych i społecznych niż tylko anglosaskie. To znaczy – nie wiem jak wy ale ja łapię się często na tym, że zdecydowanie za rzadko sięgam po literaturę niemiecką.
Do tego wszystkiego Kutscher ma doskonałą rękę do pisania postaci tak, że po zaledwie kilku scenach z ich udziałem chcemy poznać bohaterów zdecydowanie lepiej. Gereon to właśnie taka postać. Dość szybko można go polubić, a przynajmniej uznać za bohatera któremu chcemy towarzyszyć. Nawet jeśli informacje na temat jego przeszłości poznajemy powoli, bez pośpiechu, trochę tak jak wtedy kiedy poznajemy kogoś ciekawego, kto nie chce nam od razu opowiedzieć wszystkiego o sobie. Gaereon to bohater który co prawda niemal jak wszyscy współcześni detektywi czerpie ze wzorców bohatera kryminału noir, ale ma też trochę cech które czynią go trochę przyjemniejszym. Poza tym, że jest romantykiem, który zakochuje się zaskakująco łatwo (można powiedzieć – wystarczy mu jedno spojrzenie) to na dodatek niewątpliwie mu zależy. I to nie tylko na rozwikłaniu zagadki czy zakończeniu śledztwa, ale także na ludziach których jego praca dotyczy. Widzimy go w sytuacjach gdzie zaangażowanie się nie przynosi żadnych korzyści, może mu nawet przysporzyć kłopotów a jednak decyduje się na działanie. Poza tym jest to postać z gatunku tych które bardzo lubię – na tyle inteligentna by wiedzieć, że nie ma racji ale jednocześnie na tyle świadoma by zdawać sobie sprawę, że prędzej wywołuje to w nim gniew niż pokorę.
Przy czym świat powieści nie jest – choć przecież mógłby być – zasiedlony tylko przez ponurych policjantów, którzy snują się od baru do baru. Ilekroć ktoś mówi, że w danej epoce nie można wprowadzić ciekawej postaci kobiecej, tylekroć okazuje się, że oczywiście, że można tylko autorowi się nie chce. W „Śliskiej sprawie” poznajemy Charlotte Ritter – stenotypistkę, która jednak często zostaje w środku nocy wezwana na miejsce zbrodni. Dlaczego? Bo jak mało kto umie zabezpieczać ślady. Co prawda postać Charlotte (w której oczywiście nasz bohater się podkochuje) mogłaby zostać nieco rozbudowana (choć jesteśmy dopiero w pierwszym tomie) ale miło na kartach powieści historycznej spotkać bohaterkę, która nie jest ani ofiarą, ani gospodynią ani postacią całkowicie wyjętą spod prawa. A do tego bardzo często sprowadzają się postacie kobiet w książkach historycznych.
Oczywiście tu wielu z was zada pytanie – jak się ma książka do serialu „Babylon Berlin” który nie tak dawno był wielkim przebojem, i produkcją którą wszyscy absolutnie musieli obejrzeć. Powiem szczerze – jeśli znacie serial, to książka może was zaskoczyć, bo miejscami bardzo różni się od tego co wymyślili scenarzyści. W przypadku niektórych postaci są one opisane zupełnie inaczej czy odgrywają zdecydowanie mniejszą rolę. W ogóle odnoszę wrażenie że twórcy serialu pożyczyli z powieści głównie taki zarys fabuły i pomysły na bohaterów ale stworzyli coś zupełnie innego. Także pod względem nastroju. Czy to dobrze? Moim zdaniem tak bo dzięki temu mamy dobrą książkę i bardzo dobry serial. Dlatego jeśli znacie serial, to moim zdaniem na pewno nie znudzicie się książką, a jeśli przeczytacie książkę to możecie bez zastanowienia sięgnąć po serial i spokojnie – będzie na was czekało sporo niespodzianek.
Moja znajoma tłumaczka poprosiła mnie niedawno, żebym oceniając powieści zwracała uwagę na tłumaczenie. Od razu zaznaczę, że nie znam niemieckiego, więc ocena tłumaczenia będzie nieco skomplikowana, ale trzeba powiedzieć, że czytając powieść miałam wrażenie że tłumaczka Anna Kierejewska, poradziła sobie doskonale. Zwłaszcza, że są tam momenty trudne dla tłumacza, gdzie autor podkreśla, że pochodzenie bohaterów da się rozpoznać po tym jak mówią. A mówią bardzo różnym niemieckim (nawet nie wiedziałam, że w Kolonii są inne słowa na sobotę niż w Berlinie). W książce co pewien czas (nie za często) pojawiają się przypisy i choć nie wiem czy pochodzą od tłumaczki (EDIT: dowiedziałam się że pochodzą od redakcji) to muszę je bardzo pochwalić. Bo to nie jest prosta sprawa jednak zdecydować się na przypisy ale jednocześnie potraktować czytelnika poważnie i nie wyjaśniać mu spraw absolutnie oczywistych. Tu pojawiają się dokładnie tam gdzie powinny to znaczy przy zagadnieniach które są na tyle niszowe i specyficzne, że bez przypisu lektura książki byłaby utrudniona.
No dobrze tyle zachwytów. Czy są jakieś wady? Nie ukrywam że moim zdaniem autor niekiedy nieco za bardzo opóźnia przebieg akcji, zajmując się ciekawymi, choć drugoplanowymi wątkami. Powieść ma prawie sześćset stron – a moim zdaniem można byłoby tą intrygę rozegrać lepiej na powiedzmy – czterystu stronach. Jednocześnie – co będzie pewnie przejawem pewnej recenzenckiej schizofrenii – niektóre najlepsze sceny, w powieści, to te które można byłoby pewnie wyciąć gdyby komuś zależało na tym by zostawić tylko akcję. Mam też wrażenie, że jest w tej powieści kilka wad wynikających z tego, że jest ona pierwszą z cyklu. Czytając „Śliską sprawę” cały czas miałam wrażenie, że autor tak naprawdę przygotowuje grunt pod dalsze tomy gdzie będzie mógł snuć swoją opowieść już bez konieczności przedstawiania nam wszystkich bohaterów. Ale to akurat mnie nie martwi, bo jak mówi notka na skrzydełku – kolejny tom historii komisarza Ratha wydawnictwo ma już w przygotowaniu .
Ps: Zwierz jest patronem medialnym powieści a wpis powstał we współpracy z wydawnictwem WAB właśnie w ramach patronatu medialnego nad książką.