Macie czasem tak, że o czymś rozmawiacie a potem nagle wszechświat zgrywa się z tematem waszej rozmowy? Jakiś czas temu rozmawiałam z Patrycją Muchą (pamiętacie, że ma odnowioną formułę bloga?) o tym, że obie mamy słabość do wszelkich filmowych rankingów i spisów. Obie mamy to samo podejście, nie chodzi by uznać taką listę za ostateczną, ale raczej – intryguje nas co się w takich listach chowa, co z nich wypada, co się dopisuje, jak się utrwalają. Rozmowa utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie tylko ja mam tego bzika. Dosłownie trzy dni później kurier przyniósł mi w darze od wydawnictwa Publicat dwie pozycje – nowe wydanie „1001 filmów które musisz zobaczyć” i „100 seriali które musisz obejrzeć”.
Zacznę od refleksji nie nowej ale koniecznej. Listy i rankingi jakichkolwiek dzieł ludzkich są tak naprawdę opowieścią samą w sobie. O tym co cenimy, co myślimy, że powinniśmy cenić, co jest nagradzane, jakie poglądy są replikowane. Nie ma w tym krzty obiektywizmu jest za to doskonały przewodnik po kształtowaniu kanonu, tematach uważanych za ważne, twórcach uważanych za wielkie. Takie listy są nam potrzebne albo by się w nich zanurzać, albo by się do nich świadomie dystansować. Oczywiście równie ważne co te uwzględnione tytuły, są te pominięte, każda taka lista ma przecież „gabinet cieni”, wielkich pominiętych. Ma też filmy, które są już tylko utrwalone na zawsze w takim schematycznym powtarzaniu kanonu – często zupełnie bez odbicia w ich rzeczywistej wadze. W listach przeglądamy się też my czytelnicy szukając własnych momentów triumfu i wstydu, próbując się dowiedzieć, czy możemy sobie przypisać erudycję, zagubienie czy specjalizację. Jednocześnie – z list wyłaniają się całe grupy zaniedbanych gatunków- zwłaszcza komedii, które nie mają szans z dramatami, historycznymi freskami, i intymnymi portretami romantycznych związków. Innymi słowy – taka lista jest wszystkim tym co na niej jest i czego nie ma. To ważne by zawsze o tym pamiętać i nigdy nie dać się zwieść, że jest to cokolwiek innego. Ale też na tym polega ich urok.
„1001 filmów które musisz zobaczyć” to dla mnie książka bardzo specjalna. Zacznijmy od tego, że jej pierwsze polskie wydanie, które pojawiło się chyba koło 2003 roku było dla mnie takim przedmiotem z marzeń. Nie było mowy by mnie było stać na taką książkę, więc przeglądałam ją w księgarni. Oczywiście ponieważ mam najlepszych rodziców na świecie w końcu dostałam ją na gwiazdkę. Pamiętam, jak siedzieliśmy z tatą odznaczając kolejne pozycje, które widzieliśmy. Kilka fotosów z tego wydania nadal żyje w mojej głowie i myślę co pewien czas, żeby wrócić do tego pierwszego tomu i postawić wszystkie kropki przy wszystkich filmach które obejrzałam przez ostatnie kilkanaście lat. Zresztą nie byłabym sobą gdybym nie przyznała się wam, że cóż… przy każdym nowym wydaniu musiałam ze sobą mocno walczyć by nie próbować go kupić.
Najnowsze wydanie jest trochę inne od tego pierwszego – doprowadzone do współczesności – z większym naciskiem – jak mi się na oko wydaje by filmy nie były jedynie amerykańskie. Z decyzjami można się zgadzać lub nie, ale jednocześnie – ile radości daje patrzenie co trafiło na listę i rozmyślanie co z niej zaraz może wypaść. To jest właśnie ten moment, kiedy człowiek zastanawia się czy to, że „Faworyta” jest na liście w 2020 znaczy, że będzie na tej liście za pięć wydań. Jednocześnie ja sama – ponownie stawiająca kropki, przy filmach które widziałam (spokojnie nie widziałam jeszcze wszystkiego więc mam po co żyć) zdałam sobie sprawę, jak bardzo skupiłam się na nadrabianiu klasycznego kina. Było to dla mnie ciekawe, że jednak po latach filmowego samokształcenia zadbałam głównie o historię filmu. Choć czasem przypominam sobie, że nie jest to przypadek, że ja i Patrycja się dogadujemy (bo ona też zajmuje się kinem klasycznym).
Czy taka filmowa lista jest idealnym przodownikiem po świecie filmu? Nie. Ale wystarczająco często dostawałam pytanie, gdzie zacząć szukać klasyków, czy filmów, które nie są polecane na Netflixie by powiedzieć – taka lista to jest dobry początek. Nawet jeśli jest arbitralna to przynajmniej prowadzi was jakoś przez historię kina. Nie ma obowiązku nigdy obejrzeć wszystkiego, zawsze można zboczyć z drogi (np. Ja obejrzałam odrobinę więcej musicali niż jest na jakiejkolwiek liście) ale jednocześnie – wiem, że sporo osób w ogóle czuje się zagubionych, kiedy ma obejrzeć coś starszego. Taka lista to naprawdę jest niezły punkt odbicia. Mogę was zapewnić, że nie chodzi o budzenie w sobie samym wyrzutów sumienia (owo „musisz” z tytułu traktuję jako najsilniejszy stopień polecenia a nie przymus) ale raczej ciekawości. Jako dziecię przeglądania takich list pasjami mogę wam powiedzieć, że przychodzi dzień, kiedy odkrywacie, że gdzieś tam to się zaczęło nad książką a skończyło na pisaniu książek.
O ile z pozycją „1001 filmów” byłam zaznajomiona i było to raczej spotkanie po latach ze znajomym, który kupił bardzo piękny tupecik (wiecie na mojej poprzedniej okładce był Terminator na tej jest Brad Pitt) o tyle „1001 seriali” to było spotkanie zupełnie nowe, wręcz powiedziałabym – takie chodzenie wokół siebie. Tu publikacja mnie pozytywnie zaskoczyła. Wiecie czym? Otóż ma taki piękny brytyjski odchyl. Te 1001 serial zdecydowanie uwzględnia więcej brytyjskich produkcji niż wypadałoby – patrząc na historię telewizji. Ale czy mi to przeszkadza? Rzekłabym wręcz przeciwnie należę do osób, które z każdą stroną uśmiechały się coraz szerzej. Jednocześnie w przeciwieństwie do kina – przeglądanie stron z najstarszymi produkcjami było takim przypomnieniem, że w Polsce z własnego doświadczenia bardzo trudno znać historię amerykańskiego serialu (a właściwie programu w odcinkach, bo łapią się tu niektóre talk show, czy reality show). Oczywiście, że kojarzyłam 90% tytułów, ale większość z nich pozostanie dla mnie tytułami, klipami, tekstami – czymś zamkniętym. Z kolei przyglądając się nowszym produkcjom nagle odkryłam, że zdecydowanie oglądam za dużo seriali – nikt nie powinien tak często stawiać kropek w tym zestawieniu. Choć muszę przyznać – że też widzę dokładnie na które lata przypadały moje studia (seriale ułożone są chronologicznie od daty rozpoczęcia pierwszego sezonu) bo wtedy oglądałam jak to ładnie mówią „wszystko”.
To brytyjskie skrzywienie może komuś przeszkadzać – dla mnie jednak gdybym szukała czegoś do oglądania byłaby to świetna książka, gdzie można znaleźć odpowiedź – jaki nowy serial chce obejrzeć. Taką myśl mieli chyba też twórcy zestawienia, bo przy każdym tytule piszą komu może się spodobać, a właściwie widzom jakiego innego serialu produkcja się spodoba. Czytając te tytuły miałam niestety poczucie, że być może obejrzałam wszystkie warte zobaczenia brytyjskie seriale … aż sama siebie zdziwiłam, ile tego jest. Choć prawda jest taka, że to chyba jedna z bardzo niewielu telewizyjnych przestrzeni, gdzie cofam się bardzo daleko i nadrabiam klasykę. Zresztą o brytyjskim charakterze całego wydania niech świadczy fakt, że przedmowę skreślił nikt inny jak znany państwu Steven Moffat. Moim zdaniem to idealna książka dla tych którzy chcieliby czasem obejrzeć coś starszego albo prześledzić wszystkie seriale jednego gatunku. Choć o samych serialach chyba nie dowiecie się niczego nowego (mogę być jednak nieodpowiednim targetem bo za miesiąc wychodzi moja książka o serialach i przez ostatnie dwa lata czytałam o nich non stop). Jedyne co mnie denerwuje to, że nie zajrzałam do tej książki w czasie pisania mojej książki – bo są w niej przetłumaczone na polski wszystkie tytuły starszych i nowszych produkcji. Nie musiałabym szukać na własną rękę.
Obie książki to taki „zakup nieobowiązkowy”. Nikt nie musi ich mieć w swoich biblioteczkach, ale przyznam, że jak tylko nie pojawiły się w moim domu, to zrobiłam małe przetasowanie na półce by zmieściły się obok starszych „1001 filmów” i obok „501 reżyserów” i „501 gwiazd” i „100 filmów polskich” i „100 zakazanych filmów” i w ogóle całej mojej książkowej/listowej ferajny. Teraz na nie patrzę i jakaś dziwna nieco kompulsywna część mojego bycia kinomanem się cieszy. Bo jasne, listy nie są nikomu tak naprawdę potrzebne. Ale jednocześnie – listy są po prostu fantastycznym oknem na to jak kino czy telewizję porządkujemy, układamy, wartościujemy, i reprodukujemy pewne osądy. Rzadko się zdarza by coś co daje po postu dobrą zabawę było też takim wdzięcznym obiektem porównań i refleksji. No i rzadko człowiek odkłada książkę i myśli „Oj jest po co żyć” i myśli „Czy da się do żyć tej dwusetki? Czy Elon Musk już coś wymyślił?”, bo jeśli mam najpierw zobaczyć a potem umrzeć potrzebuję każdej pomocy.