W „Dewocjach” Anny Ciarkowskiej nie ma świata bez Boga. Brak Boga byłby czymś niewyobrażalnym. Nawet dziadek komunista, który do kościoła nie chodzi szuka boskiej obecności na polach, gdzie błąka się wtedy, gdy cała wieś idzie do Kościoła. Bóg jest bowiem wszędzie – choć niekoniecznie dla każdego jest to Bóg ten sam.
Narratorka książki musi się wyspowiadać. Ze swojego życia. Spokojnego życia gdzieś na wsi, gdzie jest sklep, szkoła i kościół. W sklepie ludzie dowiadują się wszystkiego o sąsiadach, w szkole surowa Katechetka uczy o każdym grzechu który boli Jezusa w samo serce, zaś w Kościele mówi się dużo o pokusach świata, i o tym jak źle człowiekowi bez Boga.
Mieszkańcy wsi w Boga wierzą z najróżniejszych powodów. Niektórym – jak ojcu bohaterki – wiara porządkuje życie, bo wraz z nią przychodzi prosta wizja, tego jak wszystko ma być w domu i rodzinie. Matce bohaterki wiara pozwala się odnaleźć w życiu, które potoczyło się niekoniecznie tak jak się spodziewała. Bóg pozwala społeczności trzymać wszystko w porządku – przypominać dziewczynom by nie uganiały się za chłopakami, a rodzinom by żyły razem w ustalonym porządku.
W tej religijności niewielkiej wsi, wszystko zawsze balansuje na delikatniej nici pomiędzy dewocją a herezją. Najsympatyczniejsza postać – Gospodyni księdza, choć w Boga wierzy, to co pewien czas poprawia biblijny obraz świata. Jej poglądy są jak kawałki chleba zostawiane duchom – pozostałościami czegoś starszego niż katolicyzm, jakichś życiowych przeczuć, które nie składają się z nauczaniem kościoła katolickiego. Ale jak słusznie zauważa bohaterka uważnie przyglądając się księżowskiej gospodyni – nie ma takich świętych w kościele jak ona – grubszych i rumianych. Kościelne święte są średniowiecznie szczupłe, z wysokimi czołami i zapadniętymi policzkami. Więc i ta radosna wizja świata Gospodyni, gdzie Bogu świat pomaga urządzać kobieta nigdy nie będzie dogmatem tylko herezją.
Gospodyni ma jednak to szczęście, że w świecie widzi dla siebie miejsce i dobrze się w nim czuje opiekując się księdzem jak matka. Spowiadająca się bohaterka, która wsłuchuje się w jej historie, takiego miejsca w społeczności sobie nie znajdzie. Wręcz przeciwnie – wygląda na to, że przekroczy tą cienką granicę pomiędzy tym co jeszcze można wpleść w tą tradycyjną wiarę a tym co zaburza porządek. A wiadomo, że porządek, zwłaszcza ten boski jest najważniejszy. Stąd ta sama wiara która daje ludziom zakorzenienie staje się w opowieści zarzewiem największego konfliktu.
Ciarkowska prowadzi narrację powoli, ale bardzo precyzyjnie. Niektóre z jej opisów, pozostają w pamięci, niektóre refleksje wychodzą poza opowieść o niewielkiej wsi, stawiając kluczowe pytanie o wiarę i Boga w życiu człowieka, o korzenie każdego wyznania i o to jak religie zmieniają nasze podejście do świata, naszej w nim roli i tego jak patrzymy nawet własne ciała.
Jednocześnie nietrudno w tej refleksji – która przecież wychodzi poza ramy jednej wsi, czy jednej biografii, znaleźć odbicie nie jednej historii o cudach i objawieniach. Czytając o narastających emocjach, sporach, słowach wypowiedzianych nie w porę przypomniał mi się reportaż „Cudowna” Piotra Nesterowicza, który przedstawiał prawdziwą historię objawienia w niewielkiej wsi. Tu autorce doskonale udało się złapać ten moment kiedy wiara zmienia się ze zwyczaju w coś bardziej namacalnego, co stawia wszystkich przed koniecznością konfrontacji. Czy ten Bóg, w którego wierzą i który jest wszędzie może być także realnie w małej wsi. Czy może przemawiać przez miejscową prostą dziewczynę. A jeśli przemawia to czy komukolwiek jest to na rękę?
Gdybym miała coś książce Ciarkowskiej zarzucić, to moim zdaniem jest ona odrobinę za bardzo wystudiowana. Ta osadzona wszędzie i nigdzie narracja, poetyckie opisy, to zawieszenie pomiędzy konkretem a ogólnością, to wplatanie jakże popularnych obecnie opisów kobiecej cielesności i seksualności. Bohaterowie, którzy są prości, ale żyją w nich wielkie, niemal kosmiczne prawdy. A wszystko opowiedziane krótkimi, mocnymi akapitami.
Żadna z tych rzeczy nie jest sama w sobie wadą, ale wszystkie na raz, sprawiają wrażenie, doskonałego wypełnienia przepisu na ważną polską literaturę współczesną. Czy to wada – chyba zależy od czytelnika, i jego emocji. Ja chyba wolę narrację mniej perfekcyjne, pęknięte, być może gubiące się nieco w konkrecie, który tak często wykoleja poetyckość opowieści. Przy czym, żeby było jasne – to nie jest zarzut dyskwalifikujący, czy nawet świadczący o tym, że książka jest zła. Raczej to szersza refleksja, że taki rodzaj pisania jest obecnie w modzie i niekoniecznie każdemu się spodoba.
Nie mam wątpliwości, że „Dewocje” do wielu osób przemówią. Wiele osób znajdzie tam chociaż częściowo odbicie własnych rodzin, czy wspomnień o bliskich, którzy w podobny sposób co bohaterowie wszywali Boga w swoją codzienność. Na pewno niejednej osobie ścierpienie skóra czytając opisy lekcji katechezy bo to ta sama katecheza, którą przechodził niejeden uczeń w szkole. Jednocześnie autorka różnicuje, tego Boga, w którego chciało by się wierzyć (takiego który ma czas zatrzymać się nad drogą mrówki) od tego, który jest zamknięty w ramach wiary katolickiej. Co rzeczywiście oddaje to ciągłe zmaganie wielu osób, które chciałyby wierzyć poza religią, ale tu w Polsce się nie da, przynajmniej nie tak długo jak długo krzyż wskazuje którędy do nieba.
We współpracy z wydawnictwem WAB