Jak już ustaliliśmy ostatnio – mam słabość do książkowych thrillerów. Co jest w sumie zabawne bo nie ciągnie mnie tak bardzo do tego gatunku w filmie. Długo się zastanawiałam dlaczego tak jest i ostatecznie – uświadomiłam sobie, że jestem w stanie poczuć niepokój kiedy wyobrażam sobie jakąś zagmatwaną i opisaną przez autorkę sytuację, ale już niekoniecznie kiedy oglądam taką historię w kinie. Właśnie do takiego wniosku doszłam czytając „Drugą Szansę” Katarzyny Bereniki Miszczuk.
Jeśli tytuł obił się wam o uszy to nie bez powodu. Nie dawno miał na Netflix premierę serial „Otwórz oczy” dla którego książka była inspiracją. Nie wiem czy to tylko moje wrażenie, ale mini serial przeszedł trochę bez echa. A szkoda bo to całkiem niezła – bardziej młodzieżowa (w serialowym wydaniu) produkcja, która pokazuje, że spokojnie polska współczesna literatura nadaje się do ekranizacji, które potem dostają międzynarodową dystrybucję. Trochę żałuję, że wokół serialu nie było więcej szumu (za to był ładny mural w Warszawie).
Wróćmy jednak do książki – bo choć serial oglądałam nawet z zaciekawieniem to nie wzbudził we mnie tych emocji co powieść Miszczuk. Dlaczego? Cóż, historia Julii, która budzi się w tajemniczym ośrodku zajmującym się osobami cierpiącymi na utratę pamięci, bazuje przede wszystkim na naszych prostych ale doskonale znanych lękach. Puste, ciemne korytarze, pokoje w których nie da się dobrze zamknąć drzwi, łazienka z której dochodzi jakiś głos, stukanie za oknem. Kto choć raz w życiu spędził noc w pustym pokoju hotelowym ten wie, że czasem nie ma nic straszniejszego niż jakieś dziwne skrzypienie za ścianą. A dodajmy do tego szpitalną estetykę i już właściwie do pełni naszych strachów brakuje już tylko morderczego klauna.
Miszczuk w swojej powieści bardzo stopniuje napięcie. Ma do tego doskonałe narzędzia bo Julia nie tylko cierpi na zanik pamięci ale też podawane są jej silne leki. Czy to co widzi i czuje jest prawdą? Ile z tego to działanie leków, czy przypominanie sobie fragmentów z przeszłości? Dlaczego pewne rzeczy do siebie zupełnie nie pasują? Czy to Julia coś przeoczyła czy rzeczywistość wokół niej jest w jakiś sposób skażona. To wszystko sprawia, że czyta się książkę z rosnącym poczuciem zagrożenia. A kiedy Julia zaczyna widzieć postać rudej dziewczyny wzywającej ją innym imieniem… cóż czytałam książkę późno wieczorem i uznałam, że to doskonały moment żeby ją odłożyć bo inaczej będę musiała spać przy zapalonym świetle.
Jak w każdym thrillerze bywa – od początku wiemy, że powinniśmy być nieufni ale niekoniecznie wiemy wobec kogo. Nasze podejrzenia od razu budzi terapeutka Julii, Zofia Moczulska, która wciąż powtarza, że chce dziewczynie pomóc, że zacznie z nią terapię, która ma sprawić, że Julia w końcu sobie wszystko przypomni. Tym co mnie w książce najbardziej intrygowało, to pytanie – czy rzeczywiście Moczulska, która korzysta z mnóstwa irytujących zdrobnień, ma coś na sumieniu czy patrzymy po prostu na rzeczywistość przez pryzmat dziewczyny, która popada w coraz większą paranoję, wywołaną utratą pamięci.
Tu od razu chciałam zaznaczyć, że miałam pewne wątpliwości zanim sięgnęłam po książkę – bo zwykle nie przepadam za powieściami wykorzystującymi motywy chorób psychicznych czy neurologicznych. Nie dlatego, że uważam, że nie należy o tym pisać, ale raczej dlatego, że pisarze często piszą niesamowite bzdury, nie zwracając uwagę na to co na dany temat mówi medycyna. Moje wątpliwości opadły kiedy zdałam sobie sprawę, że autorka jest przede wszystkim lekarką, w trakcie specjalizacji. Poczułam ulgę, że za tematy około medyczne bierze się osoba, która swoją wiedzę o psychologii i neurologii brała z nieco bardziej pogłębionych źródeł niż szybki research w Google czy własne widzi mi się.
Z thrillerami jest tak, że człowiek najwięcej chciałby powiedzieć o zakończeniu, ale nie może bo wtedy zepsuje wszystkim innym czytelnikom radochę. Powiem tak – jest określona pula zakończeń i książka się w niej mieści, choć autorka do samego końca prowadzi czytelników w taki sposób, że kiedy poczują się już bezpiecznie, że wiedzą co się dzieje, pojawia się coś nowego. Pod tym względem mam wrażenie, że czytanie tej powieści jest jak oglądanie filmów Christophera Nolana, kiedy już wydaje ci się, że wszystko rozumiesz, pojawia się nagły zwrot akcji. Ale o to chyba w thrillerach chodzi by uśpić czujność czytelnika a potem zafundować mu coś nowego. Warto też dodać że jeśli oglądaliście serial to musicie się przygotować, że książka się od niego różni – ale to bardzo dobrze, bo zawsze powtarzam, że w takim przypadku dostajemy dwa dzieła kultury w cenie jednego.
Nie ważne czy widzieliście serial czy się dopiero zabieracie za seans – polecam sięgnąć po książkę. Czyta się ją bardzo szybko, lekturze towarzyszy miły dreszczyk emocji, a zgadywanie jakie może być zakończenie dokłada do przyjemności. Rzekłabym – idealna lektura na tą porę roku kiedy szukamy wymówki żeby nie wychodzić z domu. „Nie mogę, czytam książkę” brzmi tu naprawdę słodko.
Post powstał we współpracy z wydawnictwem Uroboros