Hej
Każdy z nas ma jedną książkę czy cykl książek do czytania których nie za bardzo się przyznaje. To dokładnie te pozycje, które każą nam się cieszyć, że ebooki nie wyświetlają okładek tylko pozwalają na radosna anonimowość. I nie chodzi bynajmniej zwierzowi o dzieła typu 50 Shades of Grey. Chodzi o książki budzące w nas samych dużo większe poczucie winy niż podczytywanie marnej erotyki. To romanse, które wcale nie mają żadnych intertekstualnych odniesień, kryminały w których zabójcą okazuje się wirus z telewizora i pozycje z gatunku Chic lit, które wolno nam czytać wyłącznie wtedy kiedy następnego dnia ostro zjedziemy je na blogu. Takie przyjemności budzą w nas samych lekkie uczucie zażenowani, często stoją w jawnej sprzeczności z naszymi wyrafinowanymi gustami, co nie zmienia jednak faktu, że bawią i nie chcą przestać bawić. Być może są na świecie ludzie nie czujący takich pokus, ale zwierz podejrzewa, że jest to grupa mniej więcej równie duża jak tych, którzy z niechęcią spoglądają na pączki.
Dla zwierza takim czytadłem jest serial książek Janet Evanovich o Stephanie Plum. Zwierzowi wpadła w ręce wieku temu kiedy wydawało ją jeszcze wydawnictwo Amber, do szóstego tomu doprowadził serię świat książki i tu polskie wydanie się urywa. I pewnie urwałaby się przygoda zwierza z tą nie ukrywajmy serią kilkunastu identycznych książek, gdyby zwierz nie podjął zaskakującej nawet dla niego próby. Widząc, że książka jest napisana stosunkowo prostym językiem. A do tego łatwiejszym w lekturze angielskim amerykańskim (amerykanie korzystają ze zdecydowanie mniejszej ilości słów), zdecydował się ja przeczytać w oryginale. Pierwszy tom czytał prawie miesiąc, nie czerpiąc z tego żadnej przyjemności. Do dziś zwierz nie pamięta dlaczego nie poprzestał na tej jednej książce. Może się raz w życiu zawziął. Tom osiemnasty przeczytał w dwa dni nie dostrzegając właściwie różnicy w tym, że jest on napisany w języku obcym. Dla zwierza seria jest więc może nie tyle idealną książką na jazdę pociągiem czy wylegiwanie się na plaży (raz się w życiu zwierzowi zdarzył), ale także symbolem jego postępów językowych. Symbolem sercu miłym, bo przypomina jak wielu rzeczy zwierz by nie poznał, gdyby między innymi na takich książkach nie podszkolił języka. Zwierz zastanawia się zresztą czy nie stąd przede wszystkim jego przywiązanie do serii. Książki pisane złym stylem po polsku odrzucają zwierza od razu, ale po angielsku jest w stanie znieść prawie wszystko. Najlepszym przykładem książki z serii True Blood – po polsku nie do czytania, po angielsku, stanowiły idealną lekturę na dwudniowy wypad do Wrocławia.
Do tego zwierz nie ukrywa, że czytanie książek o Stephanie Plum jest dla niego zawsze powrotem do postaci, sytuacji i zdań, które dobrze zna. Tak ta obecnie dziewiętnasto tomowa seria składa się z dziewiętnastu prawie identycznych książek (serio nawet zdania się powtarzają), których bohaterką jest Stephanie Plum, która po rozwodzie zajmuje się łapaniem przestępców, którzy nie stawili się w sądzie po wpłaceniu kaucji. Idzie jej to raz lepiej raz gorzej, częściej niż ściganiem złoczyńców zajmuje się rozważaniem tego co zje na lunch, lub powstrzymywaniem swojej lekko szalonej babci przed zastrzeleniem kogoś. Współpracuje z Lulą, byłą prostytutką która także zdecydowała się zajmować łapaniem przestępców. Kiedy wszystkie metody zawodzą (prawie zawsze, choć nie zawsze) zawsze można wykręcić telefon do jednego z szalejących za Stephanie mężczyzn – policjanta i zawodowego łowcy nagród, którzy przyjdą z pomocą (choć nie zawsze). Stephanie różni się przy tym od wielu bohaterek tym, że z tomu na tom co raz bliższa jest decyzji, że skoro dwóch mężczyzn za nią szaleje to wcale nie musi się decydować na jednego tylko może sobie spokojnie żyć w takim układzie. Zwierz spotkał się gdzieś ze stwierdzeniem, że bohaterka jest nieporadną dziumdzią ale sam nigdy nie odniósł takiego wrażenia. Jej niekompetencja zdaje się wynikać z pecha połączonego z tym, że właściwie nie ma żadnego doświadczenia nie zaś z płci. Poza tym kiedy czyta się całą serię widać, ze z tomu na tom bohaterka się wyrabia, podejmuje się co raz trudniejszych zadań i w sumie mimo ciągłego zagrożenia życia i wybuchających kolejnych samochodów (ogólnie w każdym tomie coś dzieje się z jej samochodem) lubi wykonywać swoja prace. Co więcej jeśli policzy się ludzi których doprowadziła przed oblicze sądu okazuje się, że idzie jej z tomu na tom co raz lepiej. Nie jest z resztą Stephanie taką zupełną słodką idiotką, bo właściwie prowadzi życie dość niezależne, nie marzy by założyć rodzinę, osiąść w domu i skończyć ze smutnym życiem w małym apartamencie wraz ze swoim chomikiem. Poza tym zwierz lubi wszystkie bohaterki, które mają puste lodówki i non stop ochotę na coś niezdrowego do jedzenia. Zwierz czuje wspólnotę doświadczeń.
Zwierz oczywiście nie gloryfikuje zwykłego czytadła. Jest to książka która zwierza bawi – zarówno najprostszym humorem jak i tym odnoszącym się do sytuacji rodzinnej Stephanie (ojciec, który postanowił już nic nie mówić tylko przewraca oczyma, matka która właściwie wolała by chyba nie mieć córki i szalona babcia używająca życia i znajdująca radość w oglądaniu zwłok w domu pogrzebowym). Do tego to jedna z nielicznych amerykańskich książek rozrywkowych jakie zwierz czytał, które nie dzieją się ani na południu, ani w Nowym Jorku ani w Los Angeles tylko w przemysłowym Trenton w New Jersey. Co więcej społeczność, którą opisuje Evanovich gdzie bohaterka ciągle wpada na znajomych z dzieciństwa, szkoły średniej czy podstawówki – wydaje się odzwierciedlać tą stronę społeczeństwa amerykańskiego, którą rzadziej widuje się w powieściach rozrywkowych. Ta mniej polakierowana i błyszcząca Ameryka, przypomina zwierzowi co pewien czas nieco lepiej znane mu obszary świata. Pod tym względem, zwierz zawsze może się tłumaczyć, że wcale nie czyta śmiesznej komedyjki kryminalnej tylko prowadzi popkulturalne badania społeczności przemysłowych dzielnic w New Jersey. widzicie zawsze można udać, że ma się jakieś ambitniejsze cele.
Już czytając pierwszy tom zwierz przeczytał na okładce że prawa do filmu zostały wykupione przez dużą filmową wytwórnię. Zwierz ucieszył się wtedy, bo uznał, że powieść doskonale nadaje się na lekki komediowy film, a przy dobrej obsadzie na ekranie mogłaby się pojawić bohaterka, którą zwierz polubi. No i biorąc pod uwagę szybki rozwój serii, nie trzeba byłoby się z nią tak szybko żegnać. Lata mijały a film się nie pojawiał. Dopiero kiedy zwierz zupełnie o całej sprawie zapomniał trafił na stronie Apple na trailer ekranizacji pierwszego tomu. Jakie było jego zaskoczenie kiedy okazało się, że główną rolę powierzono Katherine Heigl. Zwierz nieco się zdziwił i zasmucił. Zdziwił bo w książce jest dość jasno powiedziane, że Stephanie to dziewczyna o włosko-węgierskich korzeniach, nie za wysoka o kręconych brązowych włosach i niebieskich oczach. Zwierz jak zapewne wielu czytelników wyobraził sobie taki całkiem sympatyczny południowy typ urody do którego Katherine Heigl nie pasuje w najmniejszym stopniu nawet z farbowanymi na brązowo włosami (a właściwie z peruką bo włosy aktorki nie nadawały się do takiej przemiany). Do tego zwierz, który zupełnie subiektywnie nie cierpi aktorki, poczuł jakby ktoś ukradł mu postać. Jak bowiem polubić bohaterkę, którą gra aktorka, posługująca się trzema minami, specjalizująca się w ostatnich latach w średnich komediach romantycznych.
Nie pomógł także casting innych ról, który nawet w najmniejszym stopniu nie przypadł zwierzowi do gustu. Zwierz zupełnie nie rozumie dlaczego bohater nazwiskiem Morelli, którego włoskie pochodzenie jest podkreślane w każdej książce jest grany przez Irlandczyka, zaś Rangera opisywanego jako Latynosa gra rzeczywiście niezwykle przystojny aktor tylko, że nie będący Latynosem (przynajmniej tak na oko). Dla zwierza pochodzenie bohaterów ma znaczenie bo jest elementem społecznego krajobrazu rozgrywanej historii. Trenton to miejsce gdzie mieszka mnóstwo potomków włoskich emigrantów – zwierz nie czepiałby się gdyby nie fakt, że co jak co ale wygląd postaci jest w książkach Evanovich niesłychanie dokładnie opisany. Jedyną dobrze obsadzoną postacią jest Lula, którą gra znana z koszmarnego programu The View Sherri Shepard. Jest ona dokładnie taka jaką zwierz sobie wyobraził czytają książkę. co ciekawe w filmie gra także Debbie Reynolds jako babcia Mazur. Niestety zupełnie nie pasuje do tej roli, w której znakomita byłaby Bettie White ale nie może ona grać szalonych babć we wszystkich filmach.
No dobra możecie powiedzieć, zwierzowi, że nie wszyscy czytali kilkanaście tomów i pewnie nikomu nie przeszkadza Irlandzki Morelli a to kto gra Rangera nie jest ważne tak długo jak długo jest to najprzystojniejszy mężczyzną w filmie. Może to i prawda. W końcu skoro zwierz dopuszcza odstępstwa w ekranizacjach Tolkiena, to trudno, żeby był nieprzejednany w kwestii ekranizowania zwykłego czytadła. Gorzej jednak, że słaba obsada to nie jedyna wada filmu. Film jest bowiem koszmarnie nudny i nie zabawny. Dlaczego? Z nieznanych przyczyn autorzy scenariusza postanowili odtworzyć poszarpaną narrację książki (zgodnie z zasadami prowadzenia amatorskiego śledztwa, bohaterka dość długo się błąka zdobywając zaledwie szczątki informacji) ale kompletnie olali jej humor. Powieści o Stephanie Plum nie są ciekawymi historiami detektywistycznymi, w pierwszych kilku tomach kwestie romantyczne pojawiają się jeszcze na drugim planie więc powieść wygrywa raczej nie tym co opisuje tylko jak to opisuje. Tu zaś z humoru zostawiono wyłącznie ten najbardziej oczywisty i miejscami żenujący. I tak właściwie zwierz oglądał film zastanawiając się po kiego grzyba kręcić książkę komediową skoro ma się zamiar wyrzucić z niej wszelki humor zastępując go czymś co strasznie stara się być śmieszne a nie jest.
Do tego polski dystrybutor chyba postanowił dobić zwierza i całkiem sympatyczny tytuł „Po pierwsze dla pieniędzy” (tak książka wyszła po polsku uwzględniając zasadę serii że każdy tom ma w tytule kolejny numer) zamienił na „Jak upolować faceta” oczywiście korzystając z nieśmiertelnego ostatnio wśród kreatywnych tłumaczeń słowa „Jak” i nie zostawiając produkcji nawet najmniejszej przestrzeni w której może być rozważany jako cokolwiek innego niż kolejny film o dziewczynie szukającej odpowiedniego faceta (co nie jest tematem książek Evanovich). Nic więc dziwnego, że film wylądował na przecenie i zwierz nabył go za 14 zł. co jest cena niższą niż cena biletu do kina więc w sumie zaoszczędził.
I tu zwierz się zasępił. Bo o ile rozumie, że masakruje się literaturę wyższa – nie sposób jej nie zmasakrować, choć można to robić kreatywnie, o tyle masakra kina popularnego przeprowadzona na literaturze popularnej to rzecz dość zagadkowa. Aby zekranizować dobrze powieść Eavnovich nie trzeba się jakoś strasznie starać. W sumie książka spełnia dokładnie tą samą rolę co głupiutka komedia, z tą jednak różnicą, że można się przy niej od czasu do czasu zaśmiać. Przeniesienie powieści na ekran wydaje się więc czynnością niesłychanie prostą. Wszelkie cięcia fabuły – dopuszczalne a nawet konieczne. Nie jest to przecież arcydzieło, książka zmuszająca do dyskusji – jest to czysta popkulturalna rozrywka, która powinna zadziałać w każdym medium. Wygląda jednak, że raz w życiu kiedy należało właśnie przyciąć a kto wie czy nie skompilować kilku tomów, scenarzyści zdecydowali się na ekranizację, która wydaje się być kręcona pod ludzi znających tom na pamięć ( a i ci będą zdenerwowani tymi zmianami na które się zdecydowano). To nieco zasmuciło zwierza, bo spodziewał się, że o ile kino nie jest w stanie dobrze zekranizować arcydzieła (zwierza to nie boli ani nie irytuje – to po prostu fakt), to czytadło zekranizuje bez bólu. A tu proszę, okazuje się, że książka bez względu na swoją treść może okazać się dla twórców zbyt dużym wyzwaniem. Trochę szkoda, bo po tych wszystkich dzielnych dziennikarkach, zonach wampirów i specjalistkach od public relations miło byłoby zobaczyć w kinie dziewczynę pracującą w nieco innym zawodzie. Co więcej wydaje się, ze taki niezbyt dobry start oznacza koniec dalszego kręcenia, a mogło być nawet miło. Może jednak trzeba się cieszyć i modlić o to by filmowcy trzymali się z dala od naszych ulubionych książek, nawet jeśli to tylko czytadła na których uczyliśmy się angielskiego.
Ps: Zwierz obleciał, że wspomni w kilku zdaniach o spektaklu na którego próbie generalnej był wczoraj wieczorem. Spektakl wystawiany na Novej scenie Romy nosi tytuł „Progressive: Eliminacje” i jest krótką impresją na temat zalewającej nas kultury talent show. Młoda dziewczyna (zwierz widział wersję ze znakomicie śpiewającą Aleksandrą Długosz, która jak zwierz rozumie trafiła do teatru z castingu) staje przed jury (dobry Królikowski, znakomita Groniec, nijaki Zamachowski) i odgrywa różne wersje wydarzeń. Słuchając kolejnych piosenek (ponownie znakomicie zaśpiewanych) i kolejnych komentarzy widzimy kolejne etapy przerabiania człowieka przez telewizyjne show. Niestety zwierz ma wrażenie, że autor nieco przeszarżował starając się skrytykować zarówno talent show, jak i show biznes jako taki, i nieco na siłę dorzucił też wątek z prywatnego życia dziewczyny, skłaniający do prostej nieco z resztą egzaltowanej puenty. Reżyseria Zamachowskiego ani nie przeszkadza ani nie porywa, choć trochę za bardzo zaufał on wprowadzeniu na scenę rejestrującej aktorów kamery (ekran na którym widać nagrania jest za mały by osiągnąć odpowiedni efekt). Ale zwierz o tyle poleca, że dziewczyna śpiewa znakomicie a miło posłuchać dobrych piosenek w dobrym wykonaniu. Zwłaszcza jak się idzie nawet na Novą scenę ale mimo wszystko Romy.
Zwierz musi powiedzieć, że był autentycznie zachwycony głosem śpiewającej główną rolę Aleksandry Długosz (fot. Michał Kulisiewicz)
Ps2: Po finale Ripper Street zwierz może powiedzieć tylko tyle, że jest absolutnie zakochany w tym serialu, który mógłby oglądać w kółko. Zaś w ostatnim odcinku jest scena tak dobrze zagrana i tak poruszająca, że zwierz zrobił przed telewizorem głośne „och” (kiedy Inspektor nie wie jeszcze co a właściwie kogo zobaczył. Takie tajemnicze zdanie co by uniknąć spoilerów). Plus zwierz jest chyba odrobinę zakochany w Inspektorze Edmundzie Reidzie ;)
ps3: Zwierz odbierać dziś będzie zaszczyty, że ho ho. Jeśli chcecie to możecie obejrzeć galę na stronę blog roku – tak przynajmniej obiło się zwierzowi o uszy, jeszcze postara się to potwierdzić.??