Podobno szaleństwem jest powtarzanie tych samych czynności spodziewając się innych wyników. Ja jednak mam inną definicję szaleństwa np. jest nimi budzenie córki koło siódmej, jeśli ma się bilet na kolejkę na Kasprowy dopiero na wpół do dziesiątej. I byłoby to jeszcze do zniesienia gdybym przynajmniej mogła dopić poranną kawę a nie była poganiana, że mam się spieszyć. Jedyny plus jest taki, że kelnerka pracująca z rana w jadalni stwierdziła, że zna mój ból bo jej matka góralka w czasie wakacji nad morzem każe jej wstawać o piątej i oglądać wschód słońca. Być może wszystkie matki są równymi sadystkami.
Nim przejdę do wypraw górskich pragnę donieść, że pokój nasz nie przestaje dostarczać nam niezapomnianych rozrywek. W ciągu ostatnich trzech dni okazało się, że mamy w pokoju próg. Ów próg nazwałyśmy „progiem śmierci”. Jest tuż przy wejściu do pokoju i… cóż ma kilka centymetrów wysokości ponad korytarz. Jak na razie mamy remis to znaczy trzy razy potknęłam się o niego ja i trzy razy moja matka. Zęby na razie wszystkie, ale napięcie rośnie, bo człowiek zmęczony wracający z wycieczki jakoś chciałby się znaleźć w pokoju jak najszybciej i jesteśmy coraz bliżej by znaleźć się w nim zębami do przodu. Co ciekawe – nasza łazienka też ma próg (a co!). i o nim dość dobrze pamiętamy. Być może dlatego, że każda wyprawa do łazienki pod skosami jest przygodą.
Wróćmy jednak do gór. Otóż wjechałyśmy na Kasprowy. Widzicie zwykle w czasie sezonu, gdy słońce świecie przed kolejką ustawia się niesamowita kolejka ludzi, którzy chcą pojechać w górę. Ale nie w piątek, w dniu końca roku szkolnego. Dziś nie było nikogo. Do tego stopnia, że nasze bilety na 9:30 wykorzystałyśmy koło 9 (bo oczywiście byłyśmy pod kolejką za wcześnie, przecież zdaniem mojej matki kolejkę sprzątną, jeśli nie będziemy stały pod nią pół godziny). Zjawiłyśmy się na szycie by stwierdzić, że w tym roku o dziwo nie pada. Tu ponownie będzie przerywnik toaletowy, ponieważ toaleta na Kasprowym Wierchu posiada dwie ciekawe cechy. Pierwsza – jeśli jest długa kolejka i trzeba poczekać to można ten czas spędzić w utytułowanej tuż obok salce wspominającej wizyty papieża w górach. Druga – kosztuje 2,50. Jest to cena zaskakująco niska jak na fakt, że wodę z Kasprowego trzeba specjalnie zwozić i ogólnie warunki są bardzo specjalne. Matka zwierza podzieliła się tą uwagą z panią pracującą w kasie (zwracając uwagę, że na Gubałówce toaleta kosztuje złotych 3!) na co pani stwierdziła, że gdyby matka szukała zawodu to może usiąść obok niej i szeptać jej hasła o konieczności podwyżki do ucha.
Nasza wyprawa dzisiejsza była właściwie po płaskim poza tymi terenami, kiedy nie była. Przeszłyśmy od górnej stacji kolejki pod Kopę Kondracką. Lubimy tą trasę, bo idzie się właściwie granią czasem nawet po Słowackiej stronie widać kozice czy sarenki. Obie zawsze jesteśmy jednak lekko zdenerwowane, bo po drodze jest takie jedno miejsce gdzie nie da rady trzeba się zsunąć na siedzeniu – zwykle wcześniej podając komuś swój plecak. To znaczy tak było. Ktoś najwyraźniej zrozumiał, że to miejsce budzi w nas niechęć i jakieś dwa tygodnie temu zamontowano tam poręcze czyniąc zejście banalnie prostym. Uważam, że takie informacje powinno się nam przekazywać bezpośrednio bośmy się tyle namartwiły a tu nic.
O tym, że poręcze zamontowano niedawno dowiedziałyśmy się zresztą na przełęczy pod Kopą Kondracką na której dokonałyśmy skrytej kradzieży własności intelektualnej. Otóż – usiadłyśmy obok wycieczki i wysłuchałyśmy bardzo ciekawego wykładu o geologii tego fragmentu gór a potem jeszcze kilku anegdotek przewodnika, które były zabawne. Kiedy jednak wycieczka wstała i ruszyła dalej w górę uznałyśmy, że czas się ujawnić i poszłyśmy swoją drogą. Na drodze tej dokonałam też drobnego wyłudzenia (zdaniem mojej matki żebractwa) krówki. Było to wyłudzenie zupełnie przypadkowe (Tak na moją obronę) po prostu idąc ścieżką usłyszałam zdanie „Chcesz krówkę?” I uznałam, że zupełnie obca mi osoba proponuję tą krówkę mnie a nie swojej towarzysze podróży. Gdy głośno wyraziłam lekkie rozczarowanie. Pani poczęstowała krówką i mnie i matkę. Była to doskonała krówka co sugeruje, że wyłudzone (lub jak woli matka wyżebrane) zawsze smakuje najlepiej.
W schronisku w Kondratowej było zaskakująco pusto choć nie zapobiegło to utworzenia się kolejki do okienka, gdzie wydają posiłki. Stało się tak dlatego, że przed okienkiem stanęła pani reprezentująca najgorszy rodzaj klienta. Chciała pierogi z jagodami, a może jednak nie z truskawkami, a może bigos. Dobrze weźmie bigos, a musi się dowiedzieć czego chce mąż, o mąż chce pierogi z jagodami, nie ma są z truskawkami, może mąż chce bigos, a kolega? Niech się dowie czego chce kolega, kolega chce żurek. A to trzeba się dowiedzieć, czy jest żurek, a w ogóle czy ten bigos co pani przed nią postawiła to jest ten jej bigos czy jakiś inny bigos. Trwało to wszystko dobrych dziesięć minut i doprowadziło do głębokiej integracji kolejki, w której większość kupujących chciała herbatę oraz zabić panią przy okienku.
Z hali do Kuźnic schodzi się już szybko, zwłaszcza gdy człowiek rozmyśla głównie o tym co by zjadł. Wybrałyśmy restaurację Szwajcarską, która daje tak dobre jedzenie że powinno to być zabronione bo czego by człowiek nie zamówił myśli, że mógłby zamówić co innego i też byłoby dobre a nawet lepsze. O naszej miłości do knajpy niech świadczy fakt, że obsługa na nasz widok z uśmiechem nas przywitała, ucieszyła się, że znów przyjechałyśmy i zapytała na jak długo. Co sugeruje, że udało się nam zdobyć status stałych klientek w knajpie, do której chodzimy raz do roku. Jest to pewne osiągnięcie okupione kilogramami wtrążolonych smażonych kartofli. Niczego nie żałuję.
Wieczorem udałyśmy się jeszcze raz na Krupówki żegnać cudowny czas, kiedy nie ma na nich aż takich tłumów. Trzeba przyznać, że coraz bardziej przekonujemy się do wyjeżdżania w czerwcu. Jest już ciepło, a miasto jest tak cudownie pozbawione lipcowych i sierpniowych tłumów. Jasne jest sporo ludzi (O dziwo, góry nie są tylko dla nas!) ale jeszcze da się przeżyć i nie ma się ochotę nosić przy sobie kozika i wsadzać ludziom pod żebro. No może poza tymi, którzy budzą cię o siódmej rano, przed dziewiątą zaganiają do pisania wpisu i na zdanie „łydki mnie bolą” odpowiadają „jak sobie pochodzisz pod górę będą cię bolały mniej”
Na koniec informacja do celów statystycznych przeszłyśmy dziś 28,5 tys. kroków i cieszę się że matka nie każe mi biegać dookoła hotelu żeby było równe 29. Ale sama przyznaje, że jest tego bliska.