Prawdopodobnie nie jestem najlepszą czytelniczką książki Michała Ochnika „Remake. Apokalipsa popkultury”. Być może jestem najlepszą czytelniczką tej książki. Obie te rzeczy są w jakiś sposób prawdziwe i równie przewrotne co sama książka, którą napisał autor popularnego fanpage „Mistycyzm Popkulturowy”. Jest to bowiem książka, której sama pewnie nigdy bym nie napisała, choć o wielu rzeczach, o których pisze autor już pisałam.
Post sponsorowany przez wydawnictwo Znak
W internetowym bąbelku piszącym o popkulturze mijamy się z Michałem nie raz. On pisze swoje ironiczne, często gorzkie teksty o stanie współczesnej popkultury, ja mam często edukacyjne zacięcie i skłonność do pokładania nadziei w tych mechanizmach, które działają. Jeśli Misty krzyczy na chmury, to ja staram się być niekiedy Pollyanną i wypatrywać w jakie ładne kształty się układają. Przy czym ja jestem dużo łagodniejsza, a Misty prowadzi regularną kalibrację czytelników, strasząc ich słowami takimi jak „Marks”, „równość” czy nie daj Boże „socjalizm” (tu już Internet płonie). Przez te wszystkie lata rozmawialiśmy i komentowaliśmy nie raz te same zjawiska, staraliśmy się wyciągać wnioski dotyczące obserwowanych przez nas elementów kultury i często dochodziliśmy do podobnych a często zupełnie innych wniosków. Nie jak jing i jang raczej jak dwie osoby, które patrząc na to samo dzieło sztuki wyciągają dla siebie inne wnioski.
„Remake. Apokalipsa popkultury” to książka zbierająca w jednym miejscu wszelkie zjawiska we współczesnej popkulturze, które powinny budzić nasze zaniepokojenie. Znajdziemy tu odpowiedź na wiele nurtujących nas pytań – dlaczego przepisy dotyczące prawa autorskiego służą częściej korporacjom niż twórcom, dlaczego wszystkie filmy, które oglądamy wydają się do siebie podobne, ile jest wart penis Batmana i co o tym wszystkim sądzi Derrida. Brzmi to jak przedziwny koktajl, ale jest to próba ujęcia pewnego momentu we współczesnej kulturze popularnej, który każe zadawać sobie przede wszystkim pytania o przyszłość. Autor pochodzi do tych spraw z najróżniejszych punktów wyjścia – mamy kwestie społeczne, prawne, relacje wielbicieli i ich ukochanych franczyz, rozwój technologii. Wychodząc niekiedy od niewielkich przykładów, czy jednostkowych kwestii – przechodzimy do szerokich zjawisk, które dotykają w mniejszym czy większym stopniu właściwie każdego kto przygląda się kulturze popularnej.
Kiedy wspomniałam, że nie jestem najlepszą czytelniczką tej książki, to odnoszę się przede wszystkim do faktu, że Misty nie jest przede mną w stanie odkryć mechanizmów, których bym nie znała. Wręcz przeciwnie – nie raz czytając kolejne rozdziały, miałam ochotę zaproponować własne przykłady, inaczej ułożone narracje. Głos w mojej głowie, krzyczał „Nie, ja bym to opowiedziała inaczej, zaczęła od innego tematu”. Kiedy opowieść rozpoczyna się o narracji o komiksach, mi przychodziła do głowy alternatywna opowieść o kinie, kiedy czytałam rozdział o binge-wtachingu natychmiast myślałam o rozdziale, który temu samemu tematowi poświęciłam w mojej książce o serialach. Czytając przestawiałam w głowie wątki i akapity – myśląc o tym jak inaczej rozłożyłabym akcenty. To przecież koszmar – czytelnik, który idąc przez książkę, zamiast się czegoś dowiadywać, wyciąga rękę jak kujon i chce mówić za wykładowcę. Więcej! Chce z nim niekiedy wchodzić w polemikę, dopowiedzenia, stawiać własne teorie i wyciągać własne dowody.
Oczywiście gdzieś w czasie lektury, trzeba głos uciszyć i usiąść spokojnie i posłuchać, jak inni mówią. Ostatecznie – mówią nie tylko do mnie, ale do wszystkich. I pod tym względem książka jest swoistym ewenementem. Sporo jest na rynku pozycji poświęconej miłości do popkultury, sporo jest pozycji bezkrytycznych i zauroczonych. Tych, które mówią o trudnych relacjach z popkulturą, które starają się pokazać pewne zakulisowe mechanizmy – jest dużo mniej. To jest książka dla kogoś kto kocha filmy, seriale i komiksy, ale jednocześnie – nie chce w tej miłości pozostać obojętnym na problemy. Dla kogoś kto zdaje sobie sprawę, że czas skonfrontować się z faktem, że Disney to być może nie miła firma ze słodką myszką, ale wielka korporacja. Taka pozycja może czasem boleć, bo niekiedy chce się być widzem naiwnym, ale pozwala dużo lepiej zrozumieć co się wokół nas dzieje od książek, które wymienią milion anegdot z plany naszego ukochanego serialu.
Książka zaczyna się od zdania „Popkultura jest ważna” i właściwie w tym zdaniu zawiera się cały jej duch. Poważna rozmowa o popkulturze, wychodząca poza fanowskie fascynacje, dotykająca jej wewnętrznych mechanizmów, które determinują kierunki rozwoju narracji – to coś co jesteśmy sobie winni. Co więcej często wydaje się, że to rozmowa za trudna, ale jak pokazuje lekko napisany „Remake” – to tylko pozór. Jasne – na pewnym poziomie trzeba sięgać po specjalistyczny język i po teorie, ale ostatecznie – rozmawiamy o rzeczach, które znamy i kochamy. To nie jest rozmowa, której należy się bać – wręcz przeciwnie – należy do niej dążyć i w niej drążyć. Bo jak wskazuje chociażby rozdział poświęcony polityce – nic nie jest obojętne, nic nie jest idealnie puste i nie napełnione treścią.
Przy czym trzeba powiedzieć, że to książka pod wieloma względami przewrotna. By po nią sięgnąć i się w nią zanurzyć – trzeba popkulturę lubić i kojarzyć. Nie trzeba wiedzieć wszystkiego o czym pisze Misty (bo sporo i cierpliwie tłumaczy poszczególne zagadnienia) ale to raczej pozycja dla zainteresowanych. I właśnie tych zainteresowanych, autor rozjeżdża całą masą faktów, która sprawia, że traci się niewinność raz na zawsze. I choć jest to, jak już wspomniałam – ważne byśmy byli świadomi wszystkiego co się wkoło dzieje, to trudno po lekturze włączyć Netflixa w równie niewinny sposób. To jest książka, która zaraża wiedzą (nie aż tak tajemną) i trochę nią też obciąża. Ale powtarzam – żeby wiedzieć co się wokół nas dzieje, nie możemy po prostu zasłonić uszu i krzyczeć „la la la wszystko jest w porządku”. Nie jest i dobrze wiedzieć, dlaczego.
Teraz powiem coś paradoksalnego – niekiedy marzyło mi się w czasie lektury książki, by autor się puścił bezpiecznych przykładów. By poszedł w ten pełen emocji, erudycji, i trudnych pojęć ni to rant ni to esej. By nie musiał po nas wracać, ilekroć się zagubimy w gąszczu. Idąc przez kolejne rozdziały zamarzyła mi się taka dziewiętnastowieczna ni to publicystyczna ni to naukowa proza, której autor na nikogo nie zaważa. Moje marzenie wynika po trosze z tego, że takie teksty mają najwięcej werwy, a po trosze z tego, że to dopiero byłaby kwintesencja uciekania przed rynkowymi ograniczeniami. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nikt by tego nie wydał i jakaś garstka osób w kraju by to zrozumiała – ale jakie to byłoby piękne. Choć mam wrażenie, że to jest moje marzenie wynikające z siedzenia zbyt długo w dziewiętnastowiecznej socjologii. A może wynika z tego, że czuję, że pod tą książką kryje się tak naprawdę druga, jeszcze bardziej mroczna i złośliwa, przed którą autor nas uchronił, a którą chętnie bym, poznała.
Przyznałam się, że jestem najgorszą czytelniczką tej książki, to czas stwierdzić, że jestem najlepszą. Mogę wam bowiem z ręką na sercu powiedzieć – autor nie kłamie. Nie zmyśla, nie przekręca, nie dodaje faktów, żeby mu się zgadzało. Idzie własną drogą, która jest ciekawa, ale idzie nią z olbrzymią dyscypliną. Więcej, patrząc na jego przykłady rzeczywiście można przyznać, że dobrze ilustrują zjawiska. Także patrząc na to jakie zjawiska wybrał, żeby opowiedzieć o tym jak widzi popkulturę – choć sama pewnie napisałabym to inaczej, to kiedy myślałam nad koniecznymi tematami do poruszenia – nie mogłabym wymyślić dużo więcej. Pod tym względem – zwłaszcza jeśli chodzi o polecenie pozycji, mogę powiedzieć – dobra robota – profesjonalne krzyczenie na chmury to nie jest łatwa rzecz.
Na koniec czytają tą książkę, miałam w głowie biblijnych czy mitologicznych proroków, którzy dostają posłannictwo i chcąc nie chcąc muszą iść i powiedzieć co też tam siły wyższe przygotowały dla nas maluczkich. Muszą nam też mówić prawdę, nawet jeśli nie chcemy jej do siebie dopuszczać. Niekoniecznie są z tego powodu zadowoleni, wiele osób się na nich gniewa, ale niezależnie od negocjacji swojego losu, muszą mówić, jak jest. Zwykle w tych historiach nikt ich nie słucha. Tym razem wyjdźmy poza wąskie mitologiczne ramy. Posłuchajmy, bo apokalipsa już puka i warto się przygotować.