?
Hej
Zwierz powróci niebawem do swojej normalnej aktywności polegającej na recenzowaniu filmów i wyszukiwaniu prawidłowości w popkulturze ( zwierz ma w głowie wielki wpis o pewnym rodzaju filmów) ale zanim to uczyni postanowił jeszcze na chwilkę zatrzymać się przy wydarzeniach bardzo bieżących. W końcu raz na jakiś czas zwierz musi wam udowodnić, że interesuje się także tym co dzieje się w Polskim Internecie. Wielu bogerów ( w tym zaprzyjaźniony autor Jestkultura.pl) już o tym pisało, ale zwierz nie może się powstrzymać, by nie dorzucić własnych dwóch groszy. Oto przez polskie media przetoczyła się fala konfrontacji twórców z recenzentami – reżyserka filmu „Big Love” wyzwała na pojedynek słowny recenzenta filmwebu, zaś scenarzysta Kac Wawa postanowił wdać się w dyskusję z Tomaszem Raczkiem. Zwierz nie będzie oceniał samego poziomu rozmów ( choć o konfrontacji na stronie filmwebu zwierz ma bardzo jednoznaczne zdanie) ale trzeba się na chwilę zatrzymać nad samym pomysłem rozmowy twórcy z krytykiem. Wydaje się bowiem, że to temat nieco ciekawszy i szerszy niż tylko wynikający z pojawienia się tych dwóch rozmów.
Konieczna do zrozumienia wpisu dyskusja, którą zwierz oglądał z rosnącym zażenowaniem
W obu przypadkach argumenty obojga twórców były co prawda nieco inne. Reżyserka Big Love zarzuciła recenzentowi, że filmu nie zrozumiał, napisał nierzetelną recenzję, osobiście ją obraził. Z kolei scenarzysta Kac Wawa łączył cichą skargę na interwencje producenta i reżysera w jego scenariusz, z argumentem, że krytyk kręci nosem na poziom humoru, mimo że odzwierciedla on pewna istniejącą rzeczywistość. Argumenty różne, sposób ich wyrażenia też ( zwierz widzi jednak pewną różnicę jakościową w poziomie wypowiedzi) ale nie są to wywiady zestawione przypadkowo. Oba dość różne wywiady, łączy zdaniem zwierza jednak dość ciekawa myśl – to nie polskie filmy rozrywkowe są złe, tylko ludzie o nich piszący są źle nastawieni. Piszą złe recenzje raczej z przyzwyczajenia i niechęci do polskiego filmu niż z realnej potrzeby. Piętnują je bardziej niż kino zachodnie, wymagając poziomu, którego nie wymaga nawet odbiorca. Poza tym zamiast nieco się wysilić i rozpoznać konwencję i odbiorcę filmu do wszystkich produkcji przykładają tą samą miarę. Innymi słowy recenzenci z założenia piszą złe recenzje zupełnie zapominając, że widownia na filmy polskie chce chodzić niezależnie od ich poziomu.
Zwierz wyraża podziw dla pana krytyka, który nie zszedł ze śmiechu, zwierza bowiem za bardzo dopadło poczucie absurdu
Zwierz, który sam ma spore zastrzeżenia do polskiej krytyki filmowej ( nie tylko w odniesieniu do polskich filmów ale do filmów jako takich) zastanowił się nad tym przez chwilę. Zwierz sam musi niekiedy powiedzieć, że zastanawia się czy jako krytyk amator nie jest widzem zepsutym. Co prawda zdanie, że można zobaczyć w życiu zbyt wiele filmów wydaje się być oksymoronem, to jednak pewien poziom świadomości historii kina i istnienia tysięcy innych produkcji, zawsze nieco psuje przyjemność oglądania. Dobrym przykładem jest tu ostatnia reakcja zwierza na film „Artysta”, wobec którego zwierz był bardziej krytyczny niż większość widzów czy nawet krytyków, bo trochę za dużo wie o filmie niemym ( a zwłaszcza o okresie przełomu filmu niemego i dźwiękowego). Zwierz musi też stwierdzić, że chyba dużo go trudniej wzruszyć czy rozbawić – wszystko przecież już gdzieś było. Z drugiej jednak strony, czy owa postawa wiedza naiwnego rzeczywiście powinna towarzyszyć recenzentowi? W końcu przecież po to zwracamy się ku recenzji by dowiedzieć się co myśli na danym temat człowiek, który się zna. Z drugiej strony Barbara Białowąs ( reżyserka Big Love) zarzuca krytykowi, że nie odkrył wszystkich zamieszczonych w filmie nawiązań do klasyków gatunku ( zwierz się zastanawia co widzowi z tego, że recenzent je wypisze skoro widz sam ich nie dostrzeże). Wyłania się z tego dość niepokojąca i nieco paranoiczna wizja krytyka filmowego, który z jednej strony powinien podchodzić do każdego filmu z ufnością i naiwnością widza nieobytego. Zwierz musi powiedzieć, że jakoś sobie nie wyobraża jak napisać taką recenzję. Czy miałaby się zaczynać od zdania ” W tym filmie są nawiązania do Nowej Fali, które zmieniają sposób percepcji obrazu, ale widzu wiemy, że nie widziałeś filmów Nowej Fali więc nie musisz się nimi przejmować, nie mniej informuję cię o tym?”. Czy ktokolwiek byłby w stanie czytać taką recenzję? Poza tym jak słusznie pyta dość zdziwiony recenzent – jak to właściwie miałoby wpłynąć na ostateczną ocenę filmu?
A tu nieco inna dyskusja, choć problem w sumie ten sam. Choć pewnie nie tego spodziewał się producent
Druga kwestia, która wydaje się zwierzowi niesłychanie ciekawa to kwestia tego do jakiego stopnia recenzent powinien brać pod uwagę pracę włożoną przez twórców i rozbieżność między ich konceptem a filmowym efektem. Reżyserka Big Love stwierdziła, że robiła film dwa lata, a recenzent napisał swój tekst pewnie w pięć minut ( zwierz wątpi by był w stanie pisać recenzję równie długo co trwa robienie filmu), do tego jeszcze stwierdziła, że krytyk powinien zobaczyć film kilka razy żeby na pewno przekonać się, że wszystko zrozumiał ( zwierza, który sam płaci za swoje bilety nieco ta wypowiedź zmroziła). Z kolei scenarzysta Kac Wawy cały czas tłumaczył, że to co recenzentowi się w filmie nie podoba, wynika raczej z interwencji reżysera czy producenta, a nie z jego koncepcji. Oboje byli jednak przekonani, że niezależnie od poziomu produktu końcowego należy im się uznanie za włożoną w jego powstanie pracę. Zwierz musi powiedzieć, że jego zdaniem każdy krytyk musi zapomnieć o ludziach, którzy robią film. Kiedy zwierz pisze swoje recenzje, jest lepszym reżyserem niż Spielberg, pisze bardziej błyskotliwe scenariusze niż Woody Allen i gra lepiej niż Meryl Streep. To właściwie podstawa postawy krytyka – wyjście z założenia, że zawsze można to było zrobić lepiej, ciekawej, czy po prostu inaczej. Dla krytyka nie liczy się budżet, nie ma rzeczy nie możliwych, nie interesują go presje reżysera na scenarzystę, producenta na reżysera, dystrybutora na całą grupę. Chwila, w której zaczyna się brać to wszystko pod uwagę fakt, że reżyser naprawdę się starał, że filmu idealnego nie da się nakręcić, i że scenarzysta naprawdę napisał co innego niż pojawiło się na ekranie – wtedy właśnie recenzja przestaje mieć sens. Co więcej chwila, w której przyznamy, że wszyscy ci ludzie podejmują się pracy, której my sami byśmy się nie podjęli, kończy nasz recenzencki żywot. Zwierz z resztą pragnie zauważyć, że uważa, iż ta zasada obowiązuje wobec wszystkich dziedzin recenzowanej sztuki – np. zwierz uważa, że poeci nigdy nie powinni recenzować poezji – bo poeta już wie, że nie da się wszystkiego wyrazić w słowach, a krytyk wciąż powinien się łudzić że to możliwe. Z resztą powiedzmy sobie szczerze – krytyk nie ma obowiązku brać pod uwagę uczuć twórców filmu ani ich ambicji – każdy kto wypuszcza cokolwiek w obieg publiczny ( od wpisu na blogu poczynając) w pewien sposób musi zgodzić się z tym, że traci nad swoim tworem władze. Nie ważne co chciał przekazać, i jak chciał to przekazać oddaje się w ręce widzów i krytyków – niekiedy uda mu się wzbudzić te uczucia, o których myślał tworząc film, niekiedy jednak kompletnie chybi.
Zwierz nie ocenia filmu Big Love bo przyzna się szczerze i bez bicia, ze odstraszył go Tytuł, Trailer i Plakat ( coś jest strasznie nie tak z głową tej dziewczyny!)
Na koniec pozostaje kwestia, która budzi chyba największy problem – czy twórca w ogóle powinien dyskutować z krytykiem – spotykać się z nim in konfrontować na żywo? Przecież dopuszczamy polemikę naukową, lubimy czytać przepychanki dziennikarzy czy nawet pisarzy, ale kiedy filmowiec postanawia usiąść na jednej kanapie z krytykiem, czujemy lekkie zażenowanie ( miejscami nawet nie lekkie tylko olbrzymie – jak w przypadku zwierza). Wydaje się, że o naszej niechęci do takich konfrontacji decyduje głębokie przekonanie, że autor powinien być ponad to co piszą o nim recenzenci. Podobnie, jak nie przepadamy za tym kiedy osoba nie nagrodzona źle wypowiada się o naturze nagrody, której jej nie przyznano czy o kompetencjach jury. Być może wynika to z naszego wewnętrznego przekonania, że każde dzieło powinno się bronić samo, i że autor musi się pogodzić z tym, że nie wszystkich zadowoli. Z drugiej strony wydaje się, że nasza niechęć wynika też co paradoksalne sympatii do autorów. Nikt kto publicznie próbuje nasz przekonać, że jest genialny, jego dzieło bez skazy, i że powinien być nagrodzony laurem nie wzbudzi naszej sympatii. Kto wie może to kwestia naszej kultury, w której wolimy narzekających od chwalących się ale nie ma wątpliwości, że z takiej konfrontacji twórca zawsze musi wyjść pokonany i lekko skompromitowany. No chyba, że rzeczywiście ma argumenty nie do pobicia czy jest w stanie udowodnić, że krytyk filmu nie widział. Ale zwierz dostrzegł, że ludzie, którzy najczęściej mogli by spokojnie takie argumenty wysunąć wcale nie pchają się do tego by je publicznie przedstawiać.
Zwierz nie wypowiada się na temat filmu Kac Wawa ponieważ odstraszył go tytuł, plakat i trailer. Zwierz ufa tej świętej trójcy.
W całym tym zjawisku jedna rzecz naprawdę niepokoi zwierza. Odnosi on bowiem bardzo niemiłe wrażenie, że wcale nie jest zbiegiem okoliczności, że oba te filmiki pojawiły się w Internecie tak szybko jeden po drugim. Być może ktoś na szczytach producenckiej hierarchii odkrył, że w Polsce o dobrą recenzję nie jest łatwo – zwłaszcza wtedy kiedy film rzeczywiście odstaje od poziomu do, którego przyzwyczajeni sią widzowie. Czyż nie ma prostszego rozwiązania niż zasugerować opinii publicznej, ze filmy są OK tylko coś nie tak jest z krytykami? Bądź co bądź wydaje się toż decydowanie prostsze i tańsze od kręcenia dobrych filmów. Na sam koniec zwierz musi powiedzieć, że nieco zmroziło go zdanie reżyserki ” Big Love”, która butnie oświadczyła recenzentowi ” Bez nas nie istniejecie”. Bo zwierz czuje jakiś wewnętrzny sprzeciw wobec tego zdania. Czy to nie krytycy na równi z widzami zapewniają nieśmiertelność twórcom? Czy to nie ich ciągłe zapewnienia sprawiają, że wznawiamy Ulissesa którego nikt nie czyta? Czy to nie zła opinia o dziele sprawia, że czytamy je im na przekór? Czy to nie ich zachwycony chór potrafi zagnać ludzi do kina nawet na film, którego nigdy wcześniej by nie obejrzeli? Bo krytyk to widz jak każdy inny, choć wie więcej i ma dostęp do najstraszliwszej broni w tym biznesie czyli do słowa. Nie mniej bez tych słów, strasznie trudno egzystować dłużej niż przez dwa tygodnie pobytu na ekranie. I warto o tym pamiętać. Lub nie czytać recenzji. Co zawsze jest jakimś ( kto wie czy nie najrozsądniejszym) wyjściem.