Hej
Zwierz nigdy nie przepadał za Alicją w Krainie Czarów — nigdy nie umiał się on odnaleźć w świecie fantazji Carolla i w sumie nie wie dlaczego. Zwierz jest przecież obdarzony wyobraźnią choć może mniej freudowską niż bohaterka powieści. Nie mniej na film Burtona zwierz czekał z niecierpliwością tak jak czeka na każdą współpracę Tima Burtona i Johnnego Deepa. Niestety Alicja jest dowodem na to, że Disney jest owym szatanem z którym trzeba podpisać kontrakt by stać się sławnym ale w zamian za to oddać duszę. Disney doskonale wie że aby zarobić dzieło końcowe musi być na tyle przystępne by pasować pod kino rodzinne i na tyle ciekawe by nie nudzili się na nich starsi. Piraci z Karaibów nauczyli też producentów Disneya — jeśli chcesz mieć na sali szalejące nastolatki — zatrudnijcie Johnnego Deepa. Niestety ten przepis nie sprawdził się w przypadku filmu Burtona przede wszystkim dlatego że w przeciwieństwie do twórcy Piratów nie można go było do końca nagiąć swej woli. W ten sposób powstał film zupełnie dla nikogo. Dzieci będą się w świecie fantazji Burtona i Carolla czuły źle bo za dużo tu rzeczy potencjalnie strasznych poza tym co chwile mówi się o ścinaniu głów lub też fizycznie się je ścina. Dorośli zaś którzy być może chętnie przyjrzeli się jeszcze raz fantastycznym wizjom anglika będą ziewać na poczuwającej historyjce o odnajdywaniu pewności siebie. Film staje się ciekawy tylko wtedy gdy czasem spod wymagań producentów i masy efektów specjalnych wygląda sam Burton i jego szalona wyobraźnia. Niestety dość szybko gnie w kolorowych obrazkach 3D. Nawet biedne dziewczęta pragnące przyjrzeć się pięknemu Johnnemu będą musiały pogodzić się z tym że charakteryzacja Kapelusznika odbiera mu wszelką urodę choć na całe szczęście nie aktorski talent. Z resztą trzeba przyznać że on i Helena Boham Carter to jedyne postacie w tym filmie które spełniają pokładane w nich nadzieje. Kapelusznik jest bohaterem ciekawym bo jest świadomy swego szaleństwa — ponoć szaleniec świadomy swojego szaleństwa to najbardziej nieszczęśliwa istota jaką można sobie wyobrazić. Z kolei okrucieństwo Czerwonej Królowej jest cudownie czyste. Cała reszta gadających zwierząt jest cudownie bez wyrazu ( no może poza Kotem ale on zdaje się być wzięty z zupełnie innej bajki) podobnie jak cała fabuła. Największy chyba zarzut mam jednak do scenarzystki że w fragmentach dziejących się w realnym świecie pozwoliła sobie na jeszcze większą fikcję niż w świecie fantazji — to co Alicja robi i mówi w wiktoriańskiej Anglii to szczyt naiwnej fantazji współczesnej feministki. Mam też zarzut do Burtona że wprowadził lekki i irytujący miłosny podtekst do relacji Alicji z Kapelusznikiem — jeśli miał to w zamiarze oznacza to że nie uważnie czytał książkę Carolla jeśli zaś ten element pojawił się przypadkowo to należało inaczej film zmontować. Szkoda że coś co na papierze wyglądało genialnie — czyli Burton w Krainie Czarów stało się nie udanym filmem dla nikogo w którym marnuje się tyle aktorskiego i reżyserskiego potencjału. Cóż czekam na kolejny film animowany Burtona — te które robi ignorując nowoczesne technologie w starej wymagającej wysiłku technice podklatkowej– te filmy też dla nikogo ale za to jakie one są piękne — jeśli nie wierzycie zobaczcie Gnijącą Pannę Młodą — film z fantazją, urodą, świetną muzyką i ani odrobiną efektów specjalnych. Taka powinna być Burtonowska Alicja .
Ps: Zwierz na całe szczęście widział film niezdubbingowany w innym przypadku wypadł by z krzykiem — z resztą dubbingowanie tego filmu winno być zabronione bo jeden z bohaterów mówi głosem Alana Rickmana:) Nie mniej zwierz musi powiedzieć że to chyba pierwszy od dawna film w którym zwierzowi zdarzało się nie zrozumieć niczego co znalazło się w napisach:)