Zwierz strasznie późno jak na standardy bloga zabrał się za pisanie o nowym odcinku Doktora. Z wielu powodów. Głównym powodem było całe mnóstwo pracy. A jednocześnie – ponownie problem z poświęceniem całego wpisu jednemu odcinkowi. W tekście spoilery bo jesteśmy już blisko kolejnego i chyba już wszyscy czytelnicy którzy czekają na opinie zwierza widzieli.
Gdzieś w sieci zwierz znalazł uwagę, że najnowszy odcinek Doktora przypominał raczej szkic odcinka w którym ktoś już ma kilka pomysłów i wie jaka będzie puenta ale nie ma wystarczająco dużo materiału by wypełnić całe czterdzieści pięć minut. Taki właśnie jest ten odcinek. Gdyby wyciąć z niego kilka słabszych scen to zostałoby nam jakieś dwadzieścia minut naprawdę wybitnego odcinka. A tak dostaliśmy minut czterdzieści pięć, gdzie zasadniczo wcale tak dużo się nie dzieje. Od razu zwierz zaznacza, że nie uważa odcinka za słaby. To znaczy nie uważa go za słaby w takim znaczeniu w jakim np. „Knock knock” było odcinkiem średnio udanym (poza doskonałą rolą sami wiecie kogo). Problem z Oxygen jest taki, że to odcinek, który jest dobry ale mógłby być lepszy. Jednocześnie, to pod pewnymi względami, najlepszy odcinek jaki mieliśmy w Doktorze od dawna. Zwierz wie, że straszliwie nudzi i się powtarza ale serio – to był taki odcinek z czasów Dziesiątego.
Wśród naprawdę dobrych scen na pewno są te otwierające odcinek. Zwłaszcza wykład Doktora. Tu zwierz musi pochwalić pomysł by sezon miał tak silny motyw przewodni – i że scenarzyści o nim nie zapomnieli. Zresztą sam pomysł wykładającego Doktora wydaje się doskonały – zaś scenarzyści mają wystarczająco dużo wyobraźni by wykład Doktora brzmiał z jednej strony – jak dobrze poprowadzone zajęcia, z drugiej miał w sobie wszystko to co uczyniłoby Dwunastego najciekawszym wykładowcą na uniwersytecie. Jedocześnie zwierzowi podoba się pomysł pokazania tęsknoty Doktora za kosmosem i przygodami, bo to chyba najważniejszy element tej postaci, która biegnie przez czas i przestrzeń nie dlatego, że koniecznie musi ale też dlatego że po prostu lubi. Zwierz musi też przyznać, że po ostatnim ziemskim i historycznym odcinku chętnie przyjął opowieść kosmiczną.
No i teraz zwierz ma problem. Otóż wszystko co dzieje się na stacji kosmicznej do której przybywa Doktor jest jednocześnie bardzo fajne i niestety – strasznie nudne. Jakoś – przynajmniej ze zwierzowej perspektywy nie udało się za bardzo stworzyć atmosfery grozy i napięcia. Choć teoretycznie powinno być łatwo bo historia korzysta ze sprawdzonych tropów – bohaterowie są w niewielkiej przestrzeni, po stacji kosmicznej grasują zombie i na stacji kosmicznej są zombie. Innymi słowy taka przerażająca pułapka. Dorzućmy do tego słabsze oświetlenie i problem z tym by nie za bardzo oddychać i dostajemy opowieść która powinna wywoływać uczucie lęku. Być może u niektórych wywołała ale zwierz ocenia słabo budowanie atmosfery w tym odcinku.
Jednocześnie sam wątek – kombinezonów pobierających opłatę za tlen którym się oddycha, które mają do ludzkiego życia podejście bardzo… ekonomiczne, w ogóle pokazanie że życie człowieka też jest w pewien sposób towarem a człowiek produktem – zwierza zdumiał. Odcinek jest bardzo otwartą krytyką drapieżnego kapitalizmu. Nie ma tu zresztą jakiegoś szczególnego pola do domysłu bo Doktor sam wskazuje swoim towarzyszom, że to co obserwują to kapitalizm w czystej postaci. Więcej – pomysł by pokonanie „wroga” polegało na zastosowaniu jego myślenia – by odwołać się nie do kategorii moralności ale do kategorii zysków i strat, jest jednocześnie genialny i przerażający – zwłaszcza dla bardziej świadomego widza. Zwierz jest pod wrażeniem że twórcy telewizyjni zdecydowali się w programie – bądź co bądź – kierowanym do dzieci, na tak stanowcze wypowiedzi w kwestiach kapitalizmu. Zdaniem zwierza to zresztą bardzo dobra nauka dla dzieci, bo im wcześniej nauczą się że wycenienie wszystkiego zawsze kończy się tym, że komuś brakuje powietrza w płucach tym lepiej. Jednocześnie zwierz zastanawiał się czy nie widzi właśnie najlepszego przykładu jak bardzo publiczną a nie polityczną telewizją jest BBC.
Jednak to nie krytyczne podejście do kapitalizmu sprawiło, że o tym odcinku rozmawiało się wśród fanów więcej niż zwykle. Nie wszyscy przyjęli dobrze rozwiązanie odcinka w którym okazuje się, że co prawda wszystko na oko dobrze się skończyło ale Doktor stracił wzrok. To ciekawy zabieg – dotychczas chyba jeszcze w New Who nie rozgrywany – Doktora który nie jest w pełni sprawny, który ponosi fizyczne konsekwencje swoich przygód. Choć wielu widzów kłóci się, że zasadniczo rzecz biorąc Doktor mógłby wykorzystać swoją energię regeneracyjną by poprawić swój wzrok, to zwierz rozumie dlaczego po ten zabieg nie sięgnięto. To jest dużo ciekawsze kiedy zdarzenia z serialu mają konsekwencje nie tylko dla towarzyszy Doktora ale też dla samego Władcy Czasu.
Aktorsko zwierz nie ma żadnych zastrzeżeń. Chyba nigdy nie znudzi się mu mówienie że Peter Capaldi w tym sezonie odnalazł swojego Doktora i że teraz dopiero będzie żal żegnać Dwunastego. Ponoć są plotki, że Bill jest towarzyszką tylko na ten sezon. Zwierz bardzo ją polubił i chciałby ją widzieć jak najdłużej ale jednocześnie – to wcale nie byłby taki zły pomysł. Przykład Capaldiego pokazał nam że dziedziczenie towarzyszek niekoniecznie dobrze robi Doktorom. Rose jest o tyle wyjątkiem że rzeczywiście między nią a Dziesiątym od razu zaiskrzyło. Nie mniej zwierz widzi że jednak lepiej jak Doktor ma szansę wprowadzić towarzyszkę w świat swoich przygód. Zwierz przeczytał gdzieś że jednym z największych plusów tego sezonu jest fakt, że możemy się razem z Bill po raz pierwszy zadziwić TARDIS, jego nazwą, możliwościami i wyglądem. To doskonała obserwacja – w końcu miło raz na jakiś czas przypominać sobie jaki świetny serial oglądamy.
Jak zapewne wiecie Michelle Gomez zapowiedziała, że ten sezon będzie ostatnim dla jej postaci Missy. To tym bardziej utwierdza zwierza w przekonaniu, że za drzwiami których tak pilnuje Dwunasty jest albo Missy albo Master. W każdym razie niewątpliwie zarówno odejście Michelle Gomez jako Missy i odejście Capaldiego jako Dwunastego rozegra się w jakichś niesłychanie dramatycznych okolicznościach. Zwierz przyzna, że trochę się tego finału boi. Głównie dlatego, że tak strasznie miło było wrócić – jak na razie – do Doktora nie zamieszanego w wielkie straszne dramy. Ale nie będzie zwierz narzekać. Na razie sezon naprawdę daje mu mnóstwo radochy. Takiej jakiej nie czuł od czasów Dziesiątego. A to znaczy, że coś się dzieje.
Ps; Zwierz ostatnio widział doskonały dokument na Netflix – Casting Jonbenet. To naprawdę niesamowity film – twórcy z jednej strony chcą przedstawić widzom historię zamordowania sześcioletniej dziewczynki (jej morderców nigdy nie znaleziono) z drugiej – proces doboru aktorów do scen które postanowili nakręcić. Z czasem dokument bardziej opowiada o tym jak nasze osobiste przeżycia wpływają na postrzeganie wiadomości i świata niż o konkretnym morderstwie. Doskonałe, poruszające i naprawdę niebanalne. A jednocześnie – pokazujące, że można zrobić film o medialnej tragedii bez odwoływania się do prostych chwytów.