Hej
Zwierz postanowił, że pozostanie przy tematyce choć po części związane z horrorami. Nie żeby zwierz chciał jakoś szczególnie obchodzić zapożyczone z zachodu Halloween ale dlatego, że zwierza inspirują przede wszystkim rzeczy, które go otaczają co oznacza, że kiedy w koło wszyscy piszą o horrorach, potworach itp. zwierz natychmiast zaczyna się zastanawiać nad tego typu sprawami. Zwierz jednak oszukałby was gdyby stwierdził, że za rozważaniami na dziś stoi tylko bombardująca zwierza zewsząd propaganda Halloween. Bowiem tym co tak naprawdę zainspirowało zwierza do napisania notki było oczywiście wielogodzinne wysłuchiwanie komentarzy do jego ekskluzywnego wydania Doktora Who ( zwierz musi tu zaznaczyć, że są to komentarze fascynujące bo komentujący rozmawiają prawie o wszystkim tylko nie o oglądanym odcinku).
O czym więc będzie? Jak tytuł wskazuje będzie o krwi. A właściwie o ciekawym przypadku jej braku i zdecydowanego nadmiaru. Zacznijmy od tego, że krew na ekranie pojawia się stosunkowo późno z co najmniej dwóch powodów. Pierwszy to kodeks Haynesa — co prawda nie wspomina on bezpośrednio o krwi ale kiedy się go czyta nie trudno dojść do wniosku, że zabrania prawie wszystkiego co mogło by doprowadzić do jej rozlewu na ekranie, skoro bardzo zniechęcał do wszystkich przejawów okrucieństwa i przemocy. Po drugie zaś krew nie wygląda tak dobrze w czarnobiałych filmach jak w kolorowych ( krew na czarno-białych filmach jest czarna co nie wygląda tak efektownie). Co prawda, ci którzy poświęcili więcej na badanie przelewu krwi na ekranie niż zwierz twierdzą że jak zwykle pierwszym, który we współczesnym kinie pokazał jak z kogoś ciecze krew był Griffith w Nietolerancji ( czyli w 1916), gdzie z otwartej rany żołnierza powoli wycieka krew. Zwierz napisał “jak zwykle” nie dlatego żeby Griffith był reżyserem szczególnie okrutnym ale powiedzmy sobie szczerze jak się trochę pogrzebie to prawie zawsze okazuje się że Griffith zrobił coś pierwszy.
Nie mniej nawet to odstępstwo od zasady nie powinno zbić nas z tropu — mniej więcej do lat 50 ludzie krwawili zdecydowanie rzadziej niż dziś — przypomnijcie sobie wszystkie te filmy w których postrzeleni czy trafieni strzałą, toporkiem czy czymkolwiek innym padali malowniczo ( nawet ze znanym nam krzykiem na ustach) nie wylewając z siebie ani kropli krwi. Kiedy znaczenie kodeksu Haynsa zaczęło słabnąć w kinie krew zaczęła pojawiać się co raz częściej. Można przyjąć że z całą pewnością pewien przełom możemy uznać rok 1960 kiedy Alfred Hitchcock przekonał nas wszystkich że prysznic jest najniebezpieczniejszą ze wszystkich czynności higienicznych. Co prawda w filmie zamiast sztucznej krwi wykorzystano syrop czekoladowy ( miał lepszą fakturę, a film był czarno biały) ale jeśli ktokolwiek z was zamknie oczy to z całą pewnością zobaczy tą scenę w wyraźnych kolorach. Zwierz musi powiedzieć ze do dziś budzi ona w zwierzu może nie przerażenie ale uczucia dalekie od miłych.
W latach 70 i 80 krew filmowa przeżywała prawdziwy renesans — jasne strugi czerwonego syropu kukurydzianego ( z tego co zwierz wie z tego właśnie robi się sztuczną filmową krew — syrop jest lepki i ponoć bardzo słodki) zaczęły lać się strumieniami w filmach zarówno klasy A jak i B. Od początku lat 60 i 70 datuje się początek takich wypełnionych po brzegi posoką gatunków jak film Gore czy splatter film ( gdzie raczej robi się ludziom kuku w wymyślny sposób ale rzecz jasna nie da się przy tym uniknąć rozlewu krwi). Z resztą można spokojnie powiedzieć, ze z jedną z “zasług” Quentina Tarantino dla kinematografii było umiejętne i dowcipne przeszczepienie stylistyki gore do filmów oglądanych przez szeroką widownię — od zalanego krwią samochodu w Pulp Fiction przez potoki posoki w Kill Billu Tarantino rozlewa krew niczym prawdziwy twórca kina Gore.
Tym co zdaniem zwierza pojawiło się w naszej dekadzie to niesłychanie naturalistyczne podejście do ran. Podczas gdy przez dekady filmowa krew ciekła w sposób anatomicznie mało możliwy w kolorze zawsze jasnym i wyraźnym ( są osobne opracowania o tym że czerwień krwi jest tu przede wszystkim sygnałem języka filmu oznaczającym zagrożenie) o tyle co raz częściej krew toczy się dokładnie tak jak podpowiadają podręczniki biologii, rany stają się co raz bardziej podobne do tych które było by nam dane zobaczyć gdybyśmy rzeczywiście musieli przyciskać dłonie do czyjejś rany postrzałowej. Wydaje się że oprócz zapotrzebowania ze strony widowni która pragnie by umowny język filmu co raz bardziej odpowiadał rzeczywistości przełom przynoszą też niezwykle popularne seriale medyczne. Kilka sezonów Ostrego Dyżuru, Chirurgów czy Housa nauczyły widownię że człowiek nie wykrwawi się na śmierć ze zranionego ramienia, że postrzeleni prosto w serce nie mają czas na ostatni dialogi itp. Im więcej wie widownia ( która niczym lekarze oswaja się z widokiem krwi oglądając sale operacyjne w serialach) tym rany mogą być mniej umowne.
Nie mniej zwierz nie chce wam tylko przedstawić historii filmowego rozlewu krwi. Pragnie wam raczej zwrócić uwagę na ciekawe zjawisko. Otóż choć kodeks Haynsa przeszedł do historii to w sumie wciąż jeszcze żyje. Żyje w klasyfikacji filmów według wieku. Choć brzmi jak coś drugorzędnego ( ręka do góry kto kiedykolwiek spojrzał na klasyfikację oglądanego filmu) to jednak jest to w rzeczywistości dobrze trzymająca się córka cenzury. W dzisiejszych czasach gdy każda wyższa od PG-13 klasyfikacja wiekowa oznaczana zdecydowanie niższe wpływy, producenci i reżyserzy są gotowi sami cenzurować swoje filmy by na pewno dostały tą klasyfikację. Jedną z najprostszych rzeczy jest wycięcie z filmu krwi — np. w Gwiezdnych Wojnach — cięcie mieczem świetlnym zostawia czystą nie krwawiącą ranę — między innymi po to by można było film pokazać młodszej widowni. Na ekranie nie liczy się też krew w innym kolorze niż czerwonym — zdaniem ojca zwierza to dlatego w Stardust z księcia leci krew niebieska — by nie wprowadzać do filmu mimo wszystko familijnego elementu wanny pełnej czerwonej krwi. Z resztą jeśli przyjrzycie się właśnie takim produkcjom zauważycie że rany mieczem czy postrzelony rzadko krwawi ( albo tak jak w pierwszej części Piratów z Karaibów widzimy czerwoną plamę na koszuli nie widząc przy tym rany) lub też nie krwawi w ogóle ( kiedy w trzeciej części Piratów przekłuty szablą zostanie Will na ekranie nie pojawi się ani kropla krwi). Z resztą ów brak krwi — który co nie zaskakujące — dość łatwo przeoczyć wskazali zwierzowi komentujący Doktora Who twórcy, którzy przyznali się że ta decyzja podyktowana jest przede wszystkim troską o zachowanie odpowiedniego poziomu okrucieństwa ze względu na młodocianą widownię.
Co ciekawe z tych wychowanych na bezkrwawych filmach dzieci wyrastają nastolatki które stanowią lwią część widowni takich produkcji jak Piła, Hostel czy kolejną odsłonę filmu o krwiożerczych Piraniach gdzie ludzie tracą więcej krwi niż kiedykolwiek mogli posiadać w swych żyłach. Do tego dochodzi jeszcze popularność filmów Japońskich które są tak krwawe, że zwierz jako porządny Europejczyk nie ma najmniejszego zamiaru ich oglądać. Zwierz nie ma nic przeciwko drobnemu rozlewowi krwi ale japońskie filmy powodują u zwierza autentyczny odruch wymiotny. Nie mniej zwierz wie że to podejście do filmowego okrucieństwa jest po prostu nie dającą się prosto wytłumaczyć różnica kulturową. A że zwierz o kulturze japońskiej wie mniej więcej tyle że jest to nie będzie się nawet starał tego analizować. Nie da się jednak nie zwrócić uwagi, że współcześnie filmy które kiedyś należały do kategorii B właśnie ze względu na swoje niesamowite krwawe sceny dziś stają się dziś filmami powszechnie oglądanymi. Jeśli do tego dodamy jeszcze, że dziś krew leje się strumieniami w serialach o wampirach ( niewątpliwa palma pierwszeństwa należy się True Blood gdzie odcinek bez strumieni krwi się nie liczy), czy w serialach które są poświęcone samej krwi ( czymże zajmuje się specyficznie moralny bohater serialu Dexter) to okaże się że dziś popkultura bardzo przypomina człowieka. Bez krwi sobie nie poradzi.
Na sam koniec wypadało by zadać pytanie czy ten renesans krwawych scen czy samej krwi w filmach i serialach oznacza, że stajemy się co raz bardziej okrutni. Cóż zdaniem zwierza ( zapewne odosobnionym) same krwawe filmy nikogo bardziej okrutnym nie uczynią, ani też tak naprawdę nie uodpornią nas na widok krwi prawdziwej. Ci sami faceci którzy spoglądają na tryskającą krew z podrzynanych gardeł mdleją w punktach krwiodawstwa? , lub sugerują nagły zgon od rany na palcu. Oczywiście zwierz nie sugeruje byście pokazywali swoim dzieciom filmy Tarantino lub najnowsze produkcje z gatunku Gore. Raczej zwierz jak zwykle sugeruje, że jeśli coś ma im skrzywić charakter to prędzej zupełnie bezkrwawa codzienność, której nikt dla nich nie ocenzuruje.