Dawno nie pisałam o żadnej planszówce, ale wydawnictwo Fox Games dba o to, żebym się nie rozleniwiła i znów podesłało mi nowy tytuł do recenzji. Nowy, to w sumie określenie trochę na wyrost, bo mowa o „Kingdomino. Prehistoria” – nowej grze z bardzo popularnej serii „Kingdomino” (o której już kiedyś pisałam). Post sponsorowany przez Fox Games.
Jeśli nie znacie gier z tego cyklu to śpieszę wyjaśnić, że opierają się one częściowo, jak sama nazwa wskazuje, na mechanizmach domina. Tworząc swoje królestwo, czy jak w przypadku tego wydania prehistoryczną wioskę, dokładamy kolejne elementy zgodnie z zasadami domina – czyli jeśli mamy na dobieranej przez nas płytce dwa lub jeden rodzaj przestrzeni – las, pustynię, czy łąkę, to musimy dołożyć ją tak by pasowała do reszty naszego budowanego (w formacie pięć na pięć) królestwa czy osady.
W „Kingdomino. Prehistoria” ten podstawowy mechanizm działa w trzech różnych trybach – Odkrycia, Totem i Plemię. Odkrycia są wariantem podstawowym – dokładamy tu kolejne elementy, zgodnie z zasadami. Zależy nam by stworzyć jak największą powierzchnię podobnych przestrzeni. Tym co przynosi nam punkty jest, jak to u prawdziwych jaskiniowców bywa, ogień. Ogień jest bowiem potrzebny do rozpalania ognisk, ale w grze przede wszystkim sprawia, że dostajemy więcej punktów za położone płytki. Skąd go bierzemy? Z wulkanów, które pojawiają się na płytkach – w zależności od tego, ile mają kraterów mogą nam dać jeden, dwa a nawet trzy płomienie, które możemy rozłożyć w wyznaczonej odległości na planszy. A ponieważ pod koniec gry ilość płomieni jest kluczowa do podliczenia punktów – sporo się napracujemy by zdobyć wszystkie wulkany.
To jest ten tryb najbardziej podstawowy od którego warto zacząć. W trybie „Totem” zaczynamy walczyć o zasoby – są to ryby, grzyby krzemienie i mamuty. Tu ogień wcale nie jest naszym przyjacielem, bo może zniszczyć posiadane przez nas zasoby. Wymaga to więc zmiany strategii, bo kombinujemy jak tu mieć najwięcej konkretnego zasobu spośród graczy i nie stracić go po drodze. Punkty dostajemy nie tylko za sam fakt posiadania zasobów, ale też za to, że mamy ich więcej niż inni. Dostajemy wtedy specjalną płytkę z obrazkiem Totemu, która może nam dorzucić kilka punktów do puli. W zależności od tego co zbieraliśmy przez całą rozgrywkę – tych punktów może być mniej albo więcej.
Najbardziej zaawansowany jest tryb trzeci – plemię. Ponownie – kombinujemy tu już inaczej – bo „rekrutujemy” jaskiniowców. Każda z postaci – jest ich klika – ma inne możliwości, które wpływają na ostateczną punktację. Oznacza to, że np. jeśli w naszej wiosce znajdzie się Łowca to dostajemy punkty za każdego mamuta, z którym sąsiaduje, a gdy pojawi się połykaczka ognia to dostajemy punkty za ogień. Jednocześnie by pozyskać kolejnych jaskiniowców do naszej wioski potrzebujemy zasobów, którymi zapłacimy im za to by do nas przyszli. Możemy zapłacić po dwa zasoby by wybrać któregoś z czterech odkrytych, lub cztery by wybrać jednego ze stosu jeszcze nieodkrytych jaskiniowców. Jak sami widzicie – to już zupełnie inna strategia – nie tylko wymaga zbierania różnych zasobów, ale też kombinowania – którzy jaskiniowcy najbardziej się nam przydadzą i będą najcenniejszym dodatkiem do naszej wioski.
Te trzy tryby na tyle się różnią mechaniką i wymaganą do zwycięstwa strategią, że właściwie dostajemy trzy gry w jednej – nawet jeśli wypracujemy jakąś strategię, jak pokonać wszystkich w rozgrywce podstawowej, to może się ona okazać zupełnie nieprzydatna w rozgrywce „Totem” czy „Plemię”. A to znaczy, że dostajemy grę, która ma dużą grywalność i po prostu nie wyląduje szybko na półce po kilku podobnych rozgrywkach. Co zawsze jest olbrzymim plusem, zwłaszcza kiedy dopiero zaczynamy kolekcjonować planszówki i nie chcemy kupować ich zbyt wielu. Tu z resztą uwaga – moim zdaniem to gra idealna na początek kolekcji, bo ma bardzo proste, przejrzyste zasady, jest rodzinna (wiem, że wiele osób ma na oku gry z którymi można grać z dziećmi) ale działa też na dwie osoby. To kolejny olbrzymi plus, bo gier dwuosobowych wcale nie ma aż tak wiele na rynku.
Na koniec uwaga, która przynajmniej u mnie jest zawsze istotna – gra nie tylko jest ładnie wydana (płytki są z grubej tektury, zaś elementy dodatkowe z drewna) ale też ma fantastyczną wypraskę – wszystko się idealnie mieści, nie ma luźnych elementów, których nie wiemy, gdzie włożyć – nawet miejsce na zeszycik do zapisywania wyników zostało zaplanowane. Bardzo lubię tak wydane gry bo nie ma potem problemu z szukaniem pojedynczych elementów w milionie strunówek, a i rozkładanie gry trwa zdecydowanie szybciej kiedy każdy element jest na swoim miejscu. Serio, czasem mam wrażenie, że można byłoby stworzyć osobny ranking najlepszych wyprasek do gier. Więcej, myślę, że sporo osób byłoby nim zainteresowanych.
Wracając jednak do gry – jeśli lubicie tradycyjne „Kingdomino” to moim zdaniem ta wersja was nie zawiedzie, jeśli nigdy nie mieliście z grą styczności – to dla mnie to wydanie jest naprawdę dobrym punktem, żeby zacząć i wciągnąć się w całą rodzinę gier. A jeśli należycie do grupy osób szukających inspiracji na prezent to zdecydowanie – jest to gra która się do tego doskonale nadaje – niewiele wymaga przygotowań, no i można od ósmego roku życia już podrzucać młodemu człowiekowi. Oczywiście na młodym człowieku można nie poprzestać, bo po kilku rozegranych partiach mogę powiedzieć – nie jest przypadkiem, że nie ma górnej granicy wieku. Bo jak gra jest dobra, to bawi niezależnie od wieku graczy. A to jest taka przyjemnie dobra gra. No i można w niej realizować swoją miłość do wulkanów i sympatię do mamutów. Co jest zdecydowanie dodatkowym plusem.