Dzisiejszy tekst na blogu będzie nietypowy. Nie jest bowiem notką w sposób klasyczny. Tezy które dziś zaprezentuję wynikają z mojej długiej refleksji nad pewnymi zjawiskami. Ale jednocześnie – są niczym naukowe eseje z XIX wieku, bardziej pewnym przeczuciem niż ugruntowanym w badaniach naukowym wywodem. Pewną propozycją czy może wstępem do dyskusji niż twardymi tezami, co do których mam absolutną pewność. Oto więc chcę wam zaproponować pewne nowe spojrzenie na Instagram.
Jeśli błąkamy się wystarczająco długo po Internecie to wcześniej czy później natrafimy na zdanie, że „Prawdziwe życie nie wygląda jak zdjęcia na Instagramie”. Niekiedy to teksty o podłożu społecznym, niekiedy bardziej psychologiczne, czasem czysto techniczne. Ich celem jest ujawnienie „kłamstwa” Instagrama, który przesiewa rzeczywistość, ostatecznie konfrontując odbiorcę z treściami przesianymi, wystylizowanymi, i wyrwanymi z szarej rzeczywistości. Odkrywanie prawdy o Instagramie ma być w pewien sposób terapeutycznym potwierdzeniem, że życie nie wygląda tak jak na zdjęciach. Odsłonieniem prawdy, którą twórcy zdjęć zakrywają przed odbiorcą.
Tylko, że w tym sposobie rozumowania na centralny miejscu znajduje się myślenie o Instagramie jako o serwisie społecznościowym. Takim w którym twórcy robiąc zdjęcia dokumentują swoje życie, ubrania, wyjazdy, ciekawostki na które natknęli się w ciągu dnia. Moja propozycja brzmi następująco. Nie traktujmy Instagrama jako portalu społecznościowego. A właściwie – zawężając, nie traktujmy zdjęć na Instagramie w ten sposób, bo trochę inaczej należy traktować relacje. Te pozostawiam poza nawiasem moich dzisiejszych refleksji.
Ilustrując ten tekst starałam się nie szukać zdjęć za bardzo tzn. Nie szukać zdjęć tak bardzo żeby jak najlepiej potwierdzały moją tezę i miały jak najwięcej lajków. Wybrałam raczej zbiór który trochę ilustruje tekst. Gdybym bardzo bardzo szukała byłabym w stanie wszystko udowodnić taka uroda internetu
Skoro Instragram nie miałby być portalem społecznościowym, to czym w takim razie? Odpowiedź brzmi – przestrzenią realizacji pewnej estetyki. Instagram byłby nie tyle portalem w którym ludzie pokazują swoje życie, to co jedzą, robią, jak się ubierają, tylko portalem w którym pokazują, jak oni rozumieją i realizują estetykę którą z braku lepszego słowa można by nazwać „instagramową”. Społeczny wymiar Instagrama byłby więc czymś drugorzędnym wobec tego co moglibyśmy nazwać platformą realizowania estetyki. Skąd taka refleksja? Przede wszystkim z tego, że niewątpliwie kwestie estetyczne są na Instagramie kluczowe, co więcej – są ważniejsze od tematyki zdjęcia – o czym wie każdy, kto przeczytał narzekania na banalność tematów poruszanych przez Instagramowych twórców.
Jednak nie tylko o to chodzi – otóż tak naprawdę mamy tu do czynienia z trzema kluczowymi elementami. Pierwszy to świadomość istnienia pewnej estetyki i sposób jej realizowania. I rzeczywiście – mniej lub bardziej obeznani z Instagramem internauci zdają sobie sprawę z tego co jest Instagramowe – czy chodzi o miejsca, tematy czy co ważniejsze – elementy rzeczywistości. Dość naturalnie przychodzi nam oddzielenie tego co w otaczającej nas rzeczywistości wpisuje się w estetykę instagrama – określenie że coś jest „instagramowe” weszło do języka i niekoniecznie oznacza że coś jest modne, bardziej – że będzie dobrze wyglądać na zdjęciach. Osoby, które robią zdjęcia na Instagrama czy nawet te które często je oglądają nie mają problemu z podzieleniem na to co jest instagramowe a co nie. Czasem oczywiście niektóre rzeczy są zaliczone do tej kategorii tylko chwilowo ale niektóre trzymają się dobrze. Jak np. nielakierowane drewniane powierzchnie. Czy rzeczy delikatnie postarzone, czy retro.
Kolejna sprawa to fakt, że ludzie tworzący zdjęcia na Instagrama doskonale zdają sobie sprawę z tego co robią. Oczywiście sporo jest kont które nie działają zgodnie z estetyką Instagrama (o nich za chwilkę) ale większość twórców doskonale wie co robi – jak powinna dobierać elementy do zdjęcia, jak je ułożyć w kadrze, jak wpisać się w estetykę. Większość z nich nie tyle tworzy samodzielnie co tworzy wariację na temat pewnego tematu, którego kanon został już ustalony. Niekoniecznie tworzymy coś od zera, raczej wpisujemy się w założenia, jak takie zdjęcie powinno wyglądać. Z drugiej strony jest odbiorca. Lubimy go sobie wyobrażać jako nieświadomego (stąd potrzeba wskazania mu że świat nie wygląda tak jak mu się wydaje z Instagrama), ale prawda jest taka, że on jest świadomy istnienia tej estetyki. Co więcej – właśnie ją nagradza. Co więcej nagradza nie tylko pojedyncze zdjęcia wykonane w ten sposób ale także – wewnętrzną spójność estetyczną twórcy – innymi słowy – fakt, że osoba wrzucająca zdjęcia nie tylko rozumie zadany temat ale realizuje go w pewien sposób indywidualnie i konsekwentnie. Pod tym względem widać że użytkownicy – w pewien mniej lub bardziej uświadomiony sposób także stawiają na wymiar estetyczny. Pod tym względem skuteczny jest ten twórca który realizuje swój temat w wyznaczonych odgórnie kategoriach.
O istnieniu świadomości takiej dominującej i schematycznej estetyki świadczyć może też fakt, że wiele osób ją odrzuca. Na Instagramie można spotkać konta świadomie nie wpisujące się w przyjętą estetykę, brzydkie nie dlatego, że wrzucająca zdjęcia osoba nie miała odpowiednich możliwości w postaci dobrego telefonu czy zdolności do skomponowania ładnego zdjęcia. Chodzi o cały trend wrzucania zdjęć specjalnie „brzydkich” (w kontekście estetyki instagrama), odrzucających pewne zasady jakie rządzą instagramowym kanonem. Trudno o coś bardziej potwierdzającego istnienie jakiegokolwiek estetycznego kanonu niż pojawienie się osób które świadomie go odrzucają albo tworzą coś przeciw. Jednocześnie – Instagram jest miejscem w którym roi się od naśladowców – ludzi, którzy chcą robić zdjęcia dokładnie tak samo jak zrobili je inni. To też element który utwierdza nas w przekonaniu, że przynajmniej część instagramowych twórców doskonale zdaje sobie sprawę, które schematy należy powtarzać – co ponownie, potwierdza świadomość ich istnienia.
Tym co wydaje mi się szczególnie ciekawe jest fakt, że kiedy przyjrzymy się najbardziej typowym i popularnym tematom zdjęć na Instagramie dostrzeżemy podobieństwo do klasycznej sztuki a właściwie, do jej najbardziej klasycznych tematów. Mamy więc selfie, które jest odpowiednikiem autoportretu (łącznie z elementem o którym się czasem zapomina – że autoportret nie oddaje prawdziwego wizerunku malarza ale jakąś jego wizję – selfie robią to samo). Mamy martwą naturę – z jednej strony mamy np. zdjęcia jedzenia (jedzenie było naturalnym i dość powszechnym elementem martwych natur) ale przede wszystkim tzw. Flatlaye czyli zdjęcia robione od góry z przedmiotami ułożonymi w z góry ustalonej kompozycji (muszą do siebie wzajemnie pasować, tworzyć wspólną całość, mieścić się w przyjętych przez twórcę ramach) – prawdę powiedziawszy biorąc pod uwagę, że nawet istnieją kursy robienia takich zdjęć trudno o coś bardziej skonwencjonalizowanego – podobnie jak martwa natura. Kolejna rzecz to piękne zdjęcia z podróży – najlepiej pokazujące miejsca albo znane albo sielskie, albo uznawane za urokliwe – co piękne oddaje nam potrzebę która stała za klasycznymi pejzażami. Zdjęcia domostw czy ich właścicieli na tle posiadanych przedmiotów przypominają nieco zamawiane przez zwykle zamożnych mieszczan portrety we wnętrzach, których zadanie było podobne – pochwalić się bogactwem i upamiętnić posiadane dobra i swoją pozycję społeczną. Nawet obecna na Instagramie golizna nie jest niczym nowym – jeśli pójdziecie do jakiejkolwiek galerii sztuki znajdziecie całe mnóstwo golizny. I tak jasne – twórcy nie malowali zazwyczaj samych siebie, co nie zmienia faktu, że nagie ciało – zwłaszcza wyidealizowane – młode, umięśnione, z gładką skórą – zawsze stanowiło istotny temat klasycznej sztuki.
Możecie tu zapałać jakimś świętym oburzeniem – że próbuję was przekonać, że Instagram to właściwie sztuka klasyczna. Nie jest to moim zamiarem. Chodzi raczej o coś innego. Otóż po tym jak odeszliśmy od klasycznych tematów w sztuce – właściwie od czasu końca akademicyzmu w sztuce, twórcy – w tym przypadku malarze (choć nie tylko), powoli odchodzili od klasycznego pokazywania klasycznych tematów – na rzecz zupełnie nowych, bardziej indywidualnych, mniej przyjemnych dla widza treści. W efekcie tych przemian (a także miliona innych czynników wpłynęły na artystów w ciągu ostatnich dwustu lat) sztuka współczesna tworzona po II wojnie światowej jest już dziś zupełnie inna dla przeciętnego odbiorcy. Idąc po linii maksymalnego uproszczenia (maksymalnego!) – poszła w stronę nie tylko nowych tematów ale też nowych form ekspresji. Przestała być tak figuratywna, nie podejmuje tych miłych i sympatycznych tematów, dużo bardziej jest emanacją nie tyle przyjętych kanonów co indywidualnych działań twórcy. W sztuce można dużo więcej niż można było kiedyś, a jednocześnie – trochę jak w przypadku muzyki – izoluje się ona (czy to specjalnie czy też trochę przypadkowo) od zwykłego widza. Innymi słowy – tak jak kiedyś ludzie szli do galerii sztuki popatrzeć na nowy ładny obraz, tak dziś mogą iść po emocje, refleksję czy coś nieznanego, ale nie koniecznie – w prosty, klasyczny sposób ładnego.
Sztuka się zmieniła ale czy zmienili się ludzie? Otóż teza o tym, że ludzki gust i poczucie estetyki zmienia się zdecydowanie wolniej niż trendy w sztuce współczesnej, nie jest jakoś szczególnie odkrywcza. Nie chodzi o te anegdotyczne „jelenie na rykowisku” ale raczej o to, że ludzie mają skłonność do wysokiego oceniania rzeczy symetrycznych, klasycznie „ładnych”, kolorowych – takich które dla wielu znawców sztuki, balansują na granicy kiczu. Jeśli przyjrzycie się obrazom sprzedawanym na ulicach (a nie ukrywajmy, te zdecydowanie lepiej oddają gust ludzi niż te które za ciężkie pieniądze można kupić w Galeriach) to dostrzeżemy że obok reprodukcji klasycznych mistrzów, całe mnóstwo tam obrazów które właśnie realizują te najbardziej typowe tematy – tu obraz konia, tam obraz kwiatów na stole, gdzie indziej jakiś pejzażyk (koniecznie z zachodem słońca) czy jakaś inna sielanka. Nie są to zazwyczaj dzieła szczególnie piękne ale co ciekawe – niemal wszędzie na świecie (gdzie je widziałam) pokazują ten sam przekrój klasycznych tematów. Nikt z ulicznych malarzy (ponownie, tych których widziałam) nie naśladował Kandisky’ego czy Pollocka, natomiast całkiem często próbowali udawać akademików. Bo ludziom się to podoba, to chcą sobie powiesić w sypialni.
Co to ma wspólnego z Instagramem? Otóż właściwie na Instagramie ziarno od plew oddzielają użytkownicy. Nikt im nie kazał cenić zdjęć symetrycznych, wpisanych w złoty podział czy oddających klasyczne kategorie sztuki bardziej niż innych. A jednak ludzie to robią, i to co więcej robią bardzo konsekwentnie. I niekoniecznie wszystkie popularne konta są absolutnie identyczne, choć jak już wspomniałam – ceni się nie tylko spełnianie kanonu, ale też jakąś wewnętrzną spójność Instagramowego twórcy. Ciekawe jest to, że to zamiłowanie do klasycznych kategorii wychodzi tu oddolnie. Jakby każdy lajk pozostawiony pod zdjęciem które wpisuje się w ten niezapisany osobno kanon, utwierdza jego istnienie – i potwierdza chęć odbiorców do oglądania jeszcze większej ilości takich samych zdjęć. Pytanie które jest tu z pewnością nieco nurtujące – to czy nasza słabość do takich kategorii jest wynikiem pewnej edukacji i wzrastania w świecie zdominowanym jednak przez klasyczne wzorce sztuki, czy też – nie ma z tym nic wspólnego i wynika raczej z pewnych – niekoniecznie zależnych od historii sztuki, słabości człowieka, który np. wszędzie szuka symetrii i dobrze się z nią czuje.
Tu oczywiście pozostaje pytanie – czy można twórców na Instagramie uznać za artystów? To pytanie skomplikowane. Z jednej strony – chciałoby się wybrać prostą odpowiedź i powiedzieć – nie i tym samym nie rozmieniać na drobne słowa artysta. Z drugiej – przyjrzymy się trochę temu co robią. Tym co by przemawiało przeciwko nazwaniu ich artystami byłby fakt, że niekoniecznie muszą być bardzo kreatywni – bo poruszają się we wspomnianym ustalonym kanonie. Ale z drugiej strony – to trochę przypomina to co robili akademicy. Wiedzieli co i jak malować i starali się to robić jak najlepiej w ramach jasno wyznaczonych ram. Jednocześnie – niewątpliwie wrzucenie zdjęcia na Instagram to działanie zdecydowanie bardziej przemyślane niż po prostu strzelnie fotki telefonem. Pierwsza rzecz to wybór zdjęć, które pokaże się na profilu. Tu następuje decyzja co wpisze się w estetykę a co nie. Właściwie jest to decyzja wtórna po tej dotyczącej tego jaki fragment życia się sfotografuje. Druga sprawa to dostosowanie zdjęcia do pokazania w dość ograniczonych (choć coraz mniej!) ramach Instagrama. To nie jest miejsce gdzie można zrobić wszystko – bo jednak mamy „ramę” zdjęcia która nas ogranicza. Coś jak płótno. Do tego jeszcze narzucenie filtra, retuszu – to już element koniecznego przekształcenia czy jak kto woli poprawienia (choć niekoniecznie chodzi tylko o poprawianie) rzeczywistości – tak by jak najlepiej wpisać się w przyjęte elementy kanonu.
Warto też zwrócić uwagę, że jakkolwiek zdjęcia na Instagramie nie przesuwają żadnych granic estetyki – niekiedy dość banalnej, to w większość z nich – zwłaszcza tych robionych świadomie, widać dążenie do złapania jakiegoś piękna. Oczywiście jest to piękno rozumiane w sposób bardzo konwencjonalny – ale jednak jest w ludziach dążenie do pewnego odsiewania ze świata elementów które uznają za brzydkie. Jeśli myślimy o Instagramie jako o przestrzeni społecznościowej – może nam się to rzeczywiście wydawać niebezpieczne. Choć z drugiej strony – jeśli spojrzymy na nasze rodzinne albumy to też zwykle nie mamy w nich zdjęć odkrywających brzydotę świata, wręcz przeciwnie – zawsze pokazują tą wyidealizowaną wizję przeszłości składającą się z wakacji, przyjęć urodzinowych i komunijnych. Nie mniej – weźmiemy tą inną ramę interpretacji – wtedy Instagram nie tyle ukrywa brzydotę świata, co raczej – jest miejscem gdzie ludzie przychodzą się nasycić estetyką. To nie jest samo w sobie złe, ani nowe. Prawdę powiedziawszy – biorąc pod uwagę jak malowano klasycznie – spełnia to dokładnie tą samą rolę co raczej konwencjonalne (i nie zawsze wybitne obrazy) które można było oglądać w galeriach. Jasne tematy religijne podsuwały często wizję cierpienia ale jeśli pójdziecie do galerii sztuki we Włoszech to zobaczycie tam mniej więcej tyle samo karmiących matek co na Instagramie. Różnica jest taka, że we włoskiej galerii to w sumie non stop ta sama matka. Wracając do rzeczy – nie wydaje mi się by ludzkie uciekanie od niejednoznaczności życia w uładzoną, konwencjonalną estetykę było czymś nowym. Jasne – kultura popularna bardzo narzuca nam kolorową wizję świata, choć odnoszę wrażenie, że często przecenia się niewrażliwość ludzi na problemy i brzydotę świata. Mam wrażenie, że eskapizm nie cieszył by się aż taką popularnością gdyby wszyscy czuli się w porządku i nie mieli problemów. Ale to temat na inne rozważania. Warto też dodać że chyba tym co najbardziej współcześnie odseparowało sztukę od widza, jest właśnie fakt, że nie zapewnia ona ucieczki. Nie jest to wada – można powiedzieć, że nawet zaleta (zwłaszcza jeśli jesteśmy przekonani, że konfrontowania się z problemami świata jest naszym intelektualnym obowiązkiem) ale nie da się ukryć – uroda świata przyciąga i przyciągała ludzi bardziej niż cierpienie. I nie ma w tym nic bardzo dziwnego.
Do tego warto się jeszcze zastanowić nad elementem związanym z pieniędzmi. Otóż jak wiecie najbardziej popularni twórcy na Instagramie – zarabiają całkiem niezłe pieniądze. Oczywiście mechanizmy towarzyszące temu zarabianiu się nieco inne niż w świecie sztuki, ale jednocześnie – przecież historia zna całe mrowie artystów – w tym artystów wybitnych, tworzących masowo i na zamówienie, korzystających ze swojej popularności do stworzenia całej machiny produkującej obrazy na zamówienie. Do tego stopnia że w pewnym momencie nie mamy pewności czy malowali sami czy robił to któryś z uczniów zatrudniony po to by przyśpieszyć produkcję. Wizja twórcy robiącego coś dla samego siebie, bez konieczności zdobywania patrona, mecenasa czy uznania rynku – to w sumie dość nowa koncepcja. Wcześniej sztuka i pieniądze były ze sobą mocno powiązane i zdecydowanie było w tym sporo biznesu. I choć może nie istniał typowy product placement to już wszelkie obrazy gdzie patron miał pewność że zostanie pokazany w dobrym świetle i w taki sposób który sprawi, że inni będą go podziwiali – ma w sobie coś z lokowania treści. Oczywiście byłoby prostackim zrównywać jeden element z drugim ale – chodzi raczej o to, że fakt iż na Instagramie są pieniądze niekoniecznie przeczy naszym – rozwijanym tu od jakiegoś czasu porównaniom ze światem sztuki.
Jak pisałam na początku – to jest jedynie pewna propozycja zmiany optyki. Czemu miałaby służyć? Po pierwsze – pozbyciu się tego argumentu o fałszowaniu wizji świata. Prawdę powiedziawszy – każda kolekcja zdjęć fałszuję obraz świata. Nie mniej – być może najlepszym sposobem na wyleczenie się z „kłamstwa” Instagrama jest zmiana ram interpretacji zamieszczonych tam zdjęć. Druga sprawa – to raczej kwestia pewnej nieco innej refleksji nad zjawiskami w świecie nowych mediów. Bardzo dużo mówimy o relacjach pomiędzy nowymi mediami i platformami społecznościowymi a społeczeństwem. Jednocześnie – mam wrażenie, że brakuje nam takiej próby patrzenia na rzeczy nieco inaczej. Być może bardziej z perspektywy kontynuacji niż nowości. Tymczasem mam wrażenie, że ludzie paradoksalnie często dążą do form już wcześniej znanych, a te które dopiero powstają często się dość szybko konwencjonalizują. Wciąż rozmyślam np. jak długie statusy na Facebooku mają się np. do krótkich form publicystycznych które w XIX wieku kiedy prasa była naprawdę popularna wymagały dużo mniej wiedzy, przypisów i researchu niż dziś spodziewamy się po tekstach prasowych (Co nie znaczy że je dostajemy). Tak więc moja propozycja jest też próbą – przynajmniej poza światem uczelni (akademicy myślą o wszystkim jak się człowiek nad tym dłużej zastanowi tylko niekoniecznie ktokolwiek ich czyta ) zastanowienia się w trochę inny sposób nad tym co nas otacza.
Na samym końcu – to po prostu jest ciekawe, kiedy zamiast uznawać że rzeczywistość da się intepretować w tylko jeden sposób spróbujemy – chociażby dla czystej intelektualnej rozrywki – przyjąć inną perspektywę, czy coś zaproponować. Oczywiście, gdybyśmy mieli się tym zająć na poważnie – zapewne potrzebne byłby szczegółowe badania, przykłady czy rozprawienie się z tym co nam do teorii nie styka. Ale całym plusem nie zajmowania się czymś na poważnie jest możliwość rozważania rzeczy bez konieczności wykonywania wielkiej pracy. Paradoksalnie – w ten sposób pojawiło się w świecie bardzo wiele sensownych teorii – w tym teorii które chociażby przez to że potem zostały zweryfikowane przyczyniły się do rozwoju nauki. Nie mniej zwłaszcza w naukach społecznych – pewne refleksje wyprzedzały badania. To taki zupełny off topic – więc nie musicie traktować tego poważnie, choć osobiście mam wrażenie, że czasem za mało myślimy a robimy za dużo przypisów do tego co pomyśleli inni (przypisy same w sobie nie są złe!).
Co teraz? Nic możecie zastanowić się nad tekstem i propozycją, w sumie po to takie teksty powstają. Nie żądam żadnej rewolucji, ani też nie proponuję byśmy wszyscy zaczęli traktować ludzi wrzucających selfie na Instagrama jak nowego Rembrandta. Nie mniej byłby miło czasem pomyśleć nieco inaczej o rzeczywistości która nas otacza. Chociażby dlatego, że samo myślenie o znanych nam rzeczach w nieco innych kategoriach to doskonała zabawa.
Ps: Jeśli mogę was o coś prosić – to nie jest tekst który napisałam w przeciągu jednego wieczora po pięciu minutach refleksji. Dlatego nie chciałabym rozmawiać o „dziuniach z insta” albo „laseczkach co pokazują tyłeczki” zawsze mnie to jakoś odrzuca – nie chodzi o negowanie zjawisk potencjalnie patologicznych. Chodzi mi raczej o język rozmowy o nich. Żadna rozmowa nie robi się ciekawsza od pogardliwego języka rozmówców.