Zwierz sporo wam pisał o przygotowaniach do ślubu więc uważa za dość uczciwe wobec was by teraz kiedy jest już po wszystkim a zwierz jest szczęśliwie zaślubiony opowiedzieć dokładnie o tym jak wszystko wyglądało i jak zwierz swoje zaślubiny planował. Ponieważ ludzie ogólnie bawią się w organizacje ślubów dość często, a większość z nich podchodzi do sprawy po raz pierwszy (i ma zwykle nadzieję, że jedyny) to może jakieś rady i doświadczenia się przydadzą choć jak zwierz podejrzewa, są zdecydowanie lepsi od niego organizatorzy. Wszystko ułożone jest tematycznie, bo tak łatwej napisać.
Data – wyobraźcie sobie, że data zaślubin zwierza została wybrana niekoniecznie ze względu na jej zbieżność z dniem ogłoszenia manifestu PKWN. Otóż zwierz wraz z przyszłym małżonkiem szukali jakiejś soboty w lipcu (matka zwierza zabroniła mu brać ślubu w sierpniu bo wtedy są urlopy na uczelniach i chciała gdzieś wyjechać). Jakoś nie przyszło nam do głowy brać ślubu w pierwszy tydzień lipca kiedy hajtnęła się chyba połowa ludzi, których zwierz zna na Facebooku (w każdym razie cała tablica wyglądała jak wielki album ślubny) tylko wybraliśmy jeden z ostatnich tygodni. Plus jest taki, że jest ciepło. Minus jest taki, że jest ciepło i w sukni ślubnej można się strasznie zgrzać. Nie mniej nic nie pobije momentu kiedy w czasie wyznaczania daty narzeczony zwierza zakrzyknął „Ja natychmiast muszę zajrzeć do żydowskiego kalendarza”. Podpowiedzmy – zwierz ma jeszcze jakieś żydowskie pochodzenie ale narzeczony ani, ani. Data okazała się jednak dobra zarówno w kalendarzu zwykłym jak i żydowskim i padło na koniec lipca. Jak się potem okazało – niemal równo rok po zaręczynach.
Zaproszenia – projekt naszych zaproszeń ślubnych wyszedł spod ręki doskonałej Mai Lulek, która zaprojektowała też grafikę na wydarzenie na FB. Musicie bowiem wiedzieć, że choć Maja zaprojektowała nam najbardziej urocze zaproszenia jakie można wymyślić (tu należy dodać, że nie zawsze znajdzie się grafik który tak dobrze zrozumie propozycję by narysować pannę młodą jako szczura a pana młodego jako surykatkę) to my nie byliśmy aż tak dobrzy w ich wysyłaniu. Tak więc, żeby wiadomość dotarła do gości stworzyliśmy wydarzenie na Facebooku (zainspirowani pomysłem znajomych) co było doskonałym posunięciem bo do niektórych nasze zaproszenia nigdy nie dotarły. Za radą innych znajomych zdecydowaliśmy się na stworzenie małej ślubnej strony (tzn. zdecydowaliśmy się poprosić drogą Ponurą) gdzie była mapka i nasze telefony jakby po drodze goście zgubili drogę i znaleźli się w Jazdowie pod Warszawą
Ten śmieszny moment kiedy orientujesz się, że co jak co ale z tył twoja sukienka wyglądała doskonale.
Miejsce – zacznijmy od tego, że istnieje jakaś możliwość że zwierz kiedyś weźmie ślub kościelny, ale od początku jasne było, że planujemy ślub cywilny. Zwierz nigdy nie uważał by śluby cywilne były gorsze albo mniej znaczące, i dopiero w czasie przygotowań wyszedł ze swojej bańki do świata gdzie ludzie rozróżniają przygotowania do ślubów cywilnych i kościelnych. Jednocześnie, zwierz nie chciał korzystać z nowego proponowanego parom rozwiązania czyli zapłacenia urzędnikowi za udzielenie ślubu poza urzędem stanu cywilnego. Nie zdecydował się na to z dwóch powodów. Po pierwsze koszt – to niby tylko tysiąc złotych ale dodatkowy tysiąc złotych to przy wydatkach ślubnych już sporo. Po drugie – Warszawski pałac ślubów jest całkiem fajnym miejscem. Podchodząc czy podjeżdżając pod budynek mija się turystów, jest się w samym centrum miasta. To super pomysł by jeszcze odrobinę cieszyć się dniem ślubu. Zwierz np. spotkał pod Pałacem Ślubów wycieczkę z Libanu. Kobiety robiły sobie ze zwierzem zdjęcie i życzyły mu wszystkiego najlepszego po arabsku, i jeszcze zwierz dowiedział się, że w libańskiej tradycji się w taki specyficzny sposób „piszczy” na pannę młodą. No same atrakcje. Inna sprawa, zwierz miał przemyślny plan polegający na tym aby sprowadzić po imprezie gości do podziemi pałacu gdzie za opłatą można ich napoić szampanem i przyjąć życzenia. Co jest dobrym planem o ile nie jest gorąco. Wtedy można się tam rozpuścić co zwierz poczynił. Pałac ślubów zwierz jednak poleca (i warto dopłacić 150 zł za muzykę bo rzeczywiście to robi różnicę). Jedyne co trzeba jeszcze dobrze oszacować to ilość gości. Zwierz nie do szacował naszej popularności i zamówił mniejszą salę, gdzie było jednak trochę tłoczono. A w większej by się wszyscy spokojnie zmieścili.
Wieczór panieński – zwierz musi wam zdradzić, że miał prawdziwy wieczór panieński tzn. rzeczywiście spotkał się z przyjaciółkami wieczorem przed swoim ślubem. Nie było tańców i hulanek za to, w dziewczęcym gronie wypiłyśmy wino i przygotowałyśmy na ślub wnętrze domku w Jazdowie gdzie miał się odbyć piknik. Dekoracje zwierz kupował sam przez ostatnie miesiące w różnych sklepach i w Tigerze. Do tego udało się nam nadmuchać sporo baloników, wypić dużo wina i jeszcze przerazić pana który przywiózł nam zamówione na kolację hamburgery. Nie był to może najbardziej typowy wieczór panieński ale uwaga, uwaga jego istotnym momentem było próbowanie na głowie zwierza w jakim splocie włosów będzie mu najładniej na ślubie. Bardzo tradycyjnie można rzec.
Sukienka – o poszukiwaniach sukienki już pisałam. Ci którzy śledzą prywatne konto zwierz zapewne wiedzą że tuż przed ślubem doszło do tragicznego nie zmieszczenia się sukienkę, na skutek utycia w biuście. W każdym razie suknia była gotowa w czwartek (ślub w sobotę). Zwierz chciał przede wszystkim by była na pierwszy rzut oka ślubna ale też niezbyt strojna. Obyło się więc bez kryształków a za większość ozdoby służyła koronka. Zwierz nie jest wielkim fanem swoich ramion więc chciał mieć rękawy trzy czwarte by nie myśleć cały czas jak wyglądają ramiona – to było dobre wyjście. Suknia była szyta w Salonie Sukien Ślubnych Rigore w Warszawie przy Jana Pawła. Każdemu polecam ten salon. Jestem już chyba trzecią znaną mi panną młodą która szyje tam suknie i wszystkie jak na razie wyglądają dobrze i są zadowolone. Plusem był też fakt, że krawcowa doskonale rozumiała czego chciałabym od sukienki i nie próbowała mi narzucić własnej wizji. Co zawsze jest miłe. Sukienka była wygoda ale ponieważ teoretycznie jeszcze będzie do wykorzystania to po uroczystości z radością zwierz ją zdjął i przebrał się w zwykłą wygodną sukienkę koktajlową która ma tą zaletę, że będzie służyć jeszcze na wielu imprezach.
Wianek – historia wianka jest dość urocza. Kiedy blogerka Riennahera brała ślub jej mama zrobiła dla niej wianek. W tym wianek próbny – taki do sprawdzenia jak to wszystko będzie wyglądało. Zwierz był wtedy w szczycie miłości do wianków. I ponieważ dzieli z Martą wielkość głowy (i to chyba nasz jedyny wspólny rozmiar) dostał ów próbny wianek pocztą. Od tamtego czasu było jasne że na ślub zwierza wianek może robić tylko jedna osoba – mama Marty. I tak się stało – dwa wianki przyszły do zwierza pocztą i oba były prześliczne. Ostatecznie zwierz wybrał wianek większy, który miał nieco więcej zieleni. Oba były ze sztucznych kwiatów, dzięki czemu nie trzeba było się zastanawiać czy dotrwają do dnia ślubu. Co więcej, nadal są w szafie i cieszą, a może pojadą nawet na konwent. Zaś mama Marty zażądała najsłodszej dla pisarza zapłaty. Trzeba jej będzie przesłać powieść zwierza z dedykacją.
Okulary – dla wielu może być dziwne, że zwierz zdecydował się brać ślub w okularach. Ale był to wynik prostej kalkulacji – szkieł nie noszę, i byłoby złym pomysłem testować je w dniu ślubu. Ogólnie pomysł by chodzić w czymś nowym i mniej naturalnym w dniu ślubu nie jest najlepszy. Jednocześnie zwierz jako stały okularnik powinien mieć dwie pary okularów na wszelki wypadek. Tak wiec po prostu zwierz sprawił sobie okulary w takim różowo-fuksjowym kolorze, jednocześnie trochę determinując kolor ślubnych dodatków i kwiatów. Co wyszło na dobre bo sam z siebie zwierz nigdy by się nie zdecydował na żadną gamę kolorystyczną. Pomysł był o tyle super że teraz mam po prostu dwie pary okularów i mogę je nosić na zmianę.
Fryzura i makijaż – Jeśli chodzi o włosy to chyba pomysł zwierza by mieć na ślubie fryzurę z warkoczem wymagał największego ze wszystkich poświęceń. Przez rok od zaręczyn zwierz nie ścinał włosów i miał chyba najdłuższe w życiu. Wszystko po to by niezawodna Nibi – przyjaciółka zwierza, mogła zapleść z nich jakieś cudo. Ostatecznie po różnych próbach i pomysłach zdecydowałyśmy się na bardzo ładną i prostą fryzurę. Warkocz który szedł z boku głowy i spływał na rozpuszczone włosy na plecach. Na zdjęciach nie zawsze to widać ale była to nie tylko śliczna ale przede wszystkim niesamowicie trwała fryzura. Zwierz mógłby ją spokojnie nosić też następnego dnia. Z kolei w przypadku makijażu sytuacja była niesłychanie skomplikowana. Otóż jak może wiecie zwierz na co dzień się nie maluje. W ogóle nie ma takiej potrzeby. Narzeczony zwierza zaś nie jest wielkim fanem nadmiernie (czytajcie – zwykle telewizyjnie) pomalowanego zwierza. Na długo przed ślubem stało się jasne że potrzebny będzie makijaż prosty, łatwy i nie za mocny. Tu przyszła w sukurs przyjaciółka zwierza Ponura, która po prostu zaoferowała pomalowanie powiek, krótki tutorial malowania rzęs i jakąkolwiek wiedzę o pudrze i różu. Ostatecznie udało się nam uzyskać pożądany efekt a zwierz rozmazał się dopiero w czasie odbierania życzeń.
Biżuteria – ogólnie bardzo późno zwierz zdał sobie sprawę z tego, że przydałaby się jakaś biżuteria, a dokładniej kolczyki. Po długich poszukiwaniach (trzy sklepy) okazało się, że idealne kolczyki były w sklepie Red Rubin. Otóż, jak w Red Rubin nie sprzedaje czerwonych rubinów a przynajmniej nie tylko ale można u nich kupić też ładną biżuterię na którą składają się srebro i kolorowe kryształki. Zwierz takie właśnie kolczyki kupił. Na pierwszy rzut oka wyglądają jakby obrabował zwierz skarbiec Romanowów ale mają tą zaletę, że cena była odrobinkę niższa. Ogólnie zwierz bardzo poleca. Co ciekawe zwierz miał także torebkę. Nabiegał się za nią bardzo, bo nie chciał mieć torebki brzydkiej czy komunijnej. W końcu znalazł przepiękną, białą torebkę Kazara, która miejmy nadzieję, będzie mu służyła przez wiele lat. Po co mu była torebka? A gdzie się zmieści telefon? Absolutnie niezbędny pannie młodej, która przy okazji jest blogerką?
Bukiet – zwierz strasznie długo się zastanawiał nad tym jak zamówić bukiet bo nigdy nic w tym stylu nie robił. Ostatecznie na kilka dni przed ślubem poszedł do niewielkiej lokalnej kwiaciarni i powiedział, że bierze ślub i chciałby jakiś ładny wiecheć. Dostał śliczny bukiet z hortensji, eustemy (tak to się chyba nazywa – zwierz nie umie w nazwy kwiatów) i prosa. Jednak najciekawsze w tym jest to, że o ile bukiet zwierza był ładny ale bez fajerwerków to już butonierka narzeczonego zwierza okazała się przecudownym dodatkiem, który sporo osób bardzo pozytywnie komentowało. Ogólnie bukiet to były chyba jedyne kwiaty na tym ślubie bo zwierz jest bardzo mało kwiatowy i woli jak rosną a nie więdną w bukietach.
Pan młody – Zwierz musi powiedzieć, że na tle wszystkich zabiegów z przygotowaniem do ślubu jakie czekają pannę młodą, przygotowania młodego są śmiesznie proste. Garnitur kupiliśmy w Marksie i Spencerze zaraz po Mnifie. Koszulę w Zarze. W sumie największym osiągnięciem całego ślubu był fakt, że krawat kupowaliśmy trochę na ślepo tzn. nie do końca pamiętając w jakim odcieniu są moje okulary i reszta dodatków. Ostatecznie wyszło idealnie bo krawat Mateusza pasował tak idealnie jakbyśmy spędzili długie godziny dobierając go kolorystycznie do mojego stroju. W sumie jedyny kryzys przyszedł przy wybieraniu butów bo okazało się, że Mateusz założył, że można mieć jednocześnie buty ładne i wygodne (zwierz miał np. bardzo ładne i koszmarnie niewygodne buty) i marudził kiedy okazało się, że taki zestaw zdarza się bardzo rzadko. Natomiast na imprezie po ślubie zadawał szyku krawatem w buldożki, który kupiłam mu kiedyś impulsowo na bazarze z niezależną modą. Co ciekawe – ponownie krawat idealnie zgrywał się kolorystycznie z moją sukienką.
Obrączki – z obrączkami jest związana najbardziej zwierzowa ślubna historia Otóż musicie wiedzieć, że zwierz w przeciwieństwie do większości swoich około ślubnych decyzji w przypadku obrączek jest niesłychanie konserwatywny. Dla zwierza obrączka to złote kółko. I nic innego. To wynika nie z gustu ale z myślenia o obrączce nie jako o pierścionku czy biżuterii ale o określonym symbolu. W każdym razie w toku przygotowywania i zakupu obrączek (jakbyście byli bardzo ciekawi to zwierz swoje zakupił w YES – z wyraźną pomocą finansową rodziny ;) wyszło, że zwierz i jego narzeczony mają taki sam rozmiar obrączki (zwierz ma grubiutkie paluszki). W sumie jedyne czym się różnią obrączki to grawerunkiem. Tym zaś jest PESEL – zwierz ma męża, mąż ma zwierza. Bardzo się przydaje jak panikujesz zadając sobie pytanie kiedy ta druga osoba ma urodziny. W każdym razie w czasie ceremonii ślubnej zwierz najpierw źle rozpoznał obrączkę (zobaczył swój PESEL więc uznał, że to jego obrączka) a potem –co już jest kwintesencją zwierza w zwierzu – zorientował się, że nie ma pojęcia nie tylko na który palec ale i na którą rękę ma założyć obrączkę mężowi. Po chwili konsternacji (konieczne było ocenienie na własnym palcu i własnej ręce co należy zrobić) zwierz z sukcesem założył obrączkę świeżemu małżonkowi ale musi przyznać, nawet bardzo stoicka pani z urzędu wyglądała na rozbawioną.
Wesele zwane piknikiem– zwierz wymarzył sobie, że zamiast zwykłego wesela – którego idea wydawała mu się daleka od tego co go bawi (decyzja nie była wyłącznie zwierzowa!) urządzi piknik. Problem w tym, gdzie znaleźć miejsce – okazało się, że można w Warszawie wynająć dom w osiedlu Jazdów. To takie, znajdujące się w samym centrum miasta, osiedle fińskich domków jednorodzinnych. Taki fiński domek trochę przypomina większy domek działkowy, a zwykle otoczony jest naprawdę ładnym ogrodem. Znaleźliśmy właśnie takie miejsce – gdzie można było rozłożyć leżaki i koce. Przy dobrej pogodzie (wymodliliśmy jeden dzień słońca) mieliśmy całą imprezę na świeżym powietrzu. Bez muzyki – żeby można było pogadać, bez spiny, przemów, a także bez eleganckich ciuchów. Poprosiliśmy znajomych by korzystając z przerwy między ślubem a piknikiem przebrali się w coś wygodnego. Do tego była to trochę impreza składkowa. Nam udało się zapewnić grill i podstawowe jedzenie ale np. hit imprezy jakim był bób po sycylijsku przywiozła nam przyjaciółka aż z Gdańska. Co ciekawe ludzie, którzy wynajęli nam domek cały czas mówili, że nie powinniśmy być za głośno bo tu jednak jest cisza nocna i ludzie mieszkają. Przez cały wieczór w ogrodzie obok trwał koncert orkiestry dętej. Ogólnie jednak zwierz może powiedzieć, że jest dumny z tego pomysłu. Znajomi po prostu siedzieli, rozmawiali, jedli bakłażany z grilla i dobrze się bawili. Tak jak zwierz sobie wymarzył.
Tort – kiedy ogarnialiśmy nasze wesele/ nie wesele stało się jasne, że z niektórych elementów musimy zrezygnować. Tort był jednym z nich bo nie za bardzo mieliśmy fundusze na zapewnienie kawałka tortu wszystkim naszym piknikowym gościom. Na całe szczęście opatrzność czuwała. Jedna z zaproszonych przyjaciółek Zwierza w ramach prezentu zrobiła dwa doskonałe torty – na jednym z nich bili się nawet super bohaterowie! Co więcej – potem okazało się, że ludzie chodzili po imprezie i opowiadali o tym cudownym cieście które jedli a ci którzy pragnęli dostać dokładkę spotykali się ze smutkiem i próżnią – tak szybko spałaszowano te mistrzowskie kulinarne dzieła. Najpiękniejsze zdanie wieczoru brzmiało „Bo widzisz ja się najadłem. Po pierwszym kęsie mojego kawałka wiedziałem że trzeba wziąć dwa”.
Fotobudka i prezenty dla gości – Zwierz nigdy nie przypuszczał, że będzie się zajmował takimi dodatkami do ślubu ale oba jakby pojawiły się naturalnie. Pomysł jak zorganizować tanim kosztem Fotobudkę zwierz ściągnął z bloga Fashionelki. Ponieważ na 30 urodziny dostał Instax to po prostu dokupił kliszę i księgę gości i poprosił by każdy gość sam zrobił sobie zdjęcie i się wpisał. Widać było, że to sprawiało gościom przyjemność a ostatecznie zwierz ma fajną pamiątkę z tego dnia ze zdjęciami znajomych i z zapisanymi przez nich życzeniami. Z kolei kwestię prezentów dla gości zwierz rozwiązał w sposób dość nieoczywisty znaczy – będąc blogerem. Do zwierza odezwała się bowiem ciastkarnia Polish and Cookies z pytaniem czy zwierz nie chciałby od nich ciasteczek na ślub. Takich ślicznych ozdobnych ciasteczek które wręcza się gościom jako prezent. Zwierz oczywiście chciał. I tak każdy gość który chciał wyjść musiał poinformować zwierza który, żegnał się z nim ciasteczkiem. To było naprawdę fajne bo każdej wychodzącej osobie można było coś dać i jednocześnie osobiście się pożegnać.
Zdjęcia – zdjęcia zrobiła nam genialna Gosia Kotkowicz. Zwierz uwielbia jej fotografie bo są ładne, ciepłe i łapią w ludziach to co najlepsze. Patrząc na nie zwierz czuł przede wszystkim, że udało się złapać charakter naszych gości i wcale nie tak poważny charakter organizatorów. Zwierz wie, że Gosia ma zamiar zająć się profesjonalnie robieniem zdjęć ślubnych. I może ją całym sercem polecić jako osobę która powie najpiękniejsze zdanie wieczoru „Robię zdjęcia tak długo jak długo ludzie dobrze wyglądają”.
Ze szczegółów chyba tyle. Zwierz ma nadzieję, że teraz wszyscy, wszystko wiecie. Zwierz nie ma problemu by się z tym dzielić, zwłaszcza że już teraz coraz słabej pamięta przygotowania. Ostatecznie było warto zainwestować w ślub, choć udało się nam wydać chyba sporo mniej niż zwykle idzie na takie imprezy. Ale nie ukrywajmy – wszystko dzięki wspaniałym i utalentowanym znajomym, z których talentów szczodrze czerpaliśmy. Co może jest dobrą podpowiedzią by spróbować sprawdzić co umieją nasi znajomi i skorzystać z ich umiejętności. Jednocześnie zwierz przyzna wam szczerze, że do teraz jest zdziwiony jak wszystko się fantastycznie udało i jak każdy element złożył się na wydarzenie może nieco mniej tradycyjne ale za to bardzo zwierzowe. Nie mam najmniejszych żalów związanych z imprezą ani wizji że coś zrobiłabym inaczej. Stop. Jedną rzecz zrobiłabym zupełnie inaczej – lepiej wykorzystała spray na komary bo następnego dnia miałam na nogach 48 śladów po ugryzieniach. A zwierz jest uczulony na takie kąsania więc jego nogi wyglądały jakby miały zmutować.
Organizowanie ślubów to czasochłonna i często stresująca rzecz (zwłaszcza nocne sny o problemach z transportem grilla należą do ciekawych dodatków do codziennego życia). Do tego niestety, nawet przy unikaniu wielkich kosztów, trochę pieniędzy na to idzie (można nie robić imprezy i wtedy też jest fajnie). Natomiast całość jest w sumie po to by trzy tygodnie po ślubie w połowie zdania „Muszę zadzwonić do Mateusza” zdecydować się na zdanie „ Muszę zadzwonić do męża”. I to jest bardzo miłe zdanie. Bardzo warte wszystkiego.
Ps: Ponieważ to chyba nasz ostatni wpis ślubny to jak macie jakieś pytania to zadawajcie je w komentarzach bo potem nie będzie szansy.