Nie wiem czy wiecie ale po założeniu sobie Netflix jedną z pierwszych produkcji jaką zobaczył zwierz było „Wet Hot American Summer: First Day of the Camp”, krótki serial będący kontynuacją nakręconego wiele lat wcześniej kultowego filmu „Wet Hot American Summer”. Nie dawno na platformie pojawił się drugi sezon serialu „Wet Hot American Summer: ten Years Later”. Doskonały przykład, na to że w niczym nie należy przesadzać.
Krótki wstęp dla zupełnie nie zorientowanych. Oryginalny film pojawił się w 2001 roku. Opowiadał o ostatnim dniu na obozie dla młodzieży w 1981 roku. Przy czym główne źródło komizmu wynikało z faktu, że młodych ludzi grali zupełnie dorośli aktorzy dobrze dziesięć lat starsi od swoich bohaterów. Komedia nie była wysokich lotów ale dwa czynnik zadecydowały o tym, że odniosła sukces. Pierwszy to fakt iż pomiędzy niezbyt lotnymi dowcipami pojawiło się autentyczne (wynikające z doświadczeń reżysera) sentymentalne wspomnienie młodzieżowych obozów na które w tym przypadku przyjeżdżała głównie żydowska młodzież z Nowego Jorku. Druga sprawa, to fakt że w tym film wystąpili aktorzy którzy już niedługo mieli zrobić naprawdę spore kariery – w tym Bradley Cooper, Paul Rudd czy Amy Poehler. Do tego ich pracę na planie udokumentowano w filmie „Hurricane of Fun” który zdaniem niektórych jest lepsza od samej komedii. Zwierz już kiedyś dokładnie pisał o tym filmie i jego popularności- możecie sobie przeczytać
Pierwszy powrót do świata filmu miał w sobie coś uroczego. Widzowie kultowej komedii nie tylko mogli zobaczyć aktorów kilkanaście lat później ale też poznać początek znanych sobie wątków. Co w sumie było całkiem zabawnym pomysłem. Serial nie był wybitny ale odpowiadał na pewne zapotrzebowanie – powrotu do fabuł, które cieszyły się popularnością wraz z upływem czasu ale niekoniecznie w chwili w której powstały. Jednocześnie ten niewielki serial zwiastował coś co ostatnio wychodzi poza granice mody – powrót do starszych fabuł czy telewizyjnych formatów. Dziś oglądając zapowiedzi premier można dojść do wniosku, że niedługo wszystkie seriale powrócą na antenę. Łącznie z tymi które się naprawdę skończyły (jak np. Will and Grace). W każdym razie zwierz pamięta, że o serialu pisał ciepło i całkiem ciepło go wspominał jako ciekawe uzupełnienie filmu.
Jakież było zdziwienie zwierza, kiedy okazało się, że serial ma drugi sezon rozgrywający się równo dziesięć lat później, w czasie umówionego spotkania bohaterów, którzy pragną zobaczyć jak potoczyło się ich życie. Tym razem film nie próbuje parodiować typowego filmu młodzieżowego o cierpieniach na obozie ale taki dobrze znany schemat spotkania przyjaciół po latach. Wszyscy znamy takie produkcje z „Big Chill na przedzie”. Ale to byłoby za mało, więc twórcy próbują do tego dorzucić gagi związane z typowymi rozwiązaniami fabularnymi z filmów i serial rozgrywających się w latach 90. Bo tym razem śmiejemy się z lat 90 które rzeczywiście chyba – patrząc z perspektywy, były jeszcze bardziej obciachowe niż 80. W każdym razie, nie ma już mowy o tym podszytym sentymentem powrocie do świata kiedy się miało lat 16 – jest dość przemyślana zabawa z tropami dotyczącymi niespełnionych życiowo dwudziestoparolatków.
Niestety tym razem nie wyszło. Serial jest nie tyle nie zabawny, co żenujący i nudny. Ten urok który miał oryginał gdzieś zupełnie zniknął, zastąpiony przez słaby humor i zdecydowanie za bardzo przeciągnięte gagi i sceny. Co więcej nawet ten pomysł by ludzie dużo starsi grali młodszych przestał bawić, głównie dlatego, że kiedy czterdziestolatek gra dwudziesto sześciolatka to jest to inny rodzaj dowcipu niż kiedy trzydziestolatek gra piętnastolatka. Jednocześnie serial zrobił się chyba bardziej wulgarny co akurat zwierza nigdy szczególnie nie bawiło. Stracił też jakąkolwiek emocjonalną prawdę dotyczącą bohaterów. Co oznacza, że słuchamy tych sztampowych dialogów rodem ze złych filmów i ponieważ to komedia to teraz mają nas bawić zamiast irytować. Niestety wciąż tylko irytują. Do tego film stara się mnożyć postacie i wątki ale to jednak jest zupełnie co innego niż wtedy kiedy po prostu oglądaliśmy zwykły niezwykły ostatni dzień obozu letniego.
Do tego w drugim sezonie odpada przyjemność z oglądania swoich ulubionych aktorów po latach. Bradley Cooper na drugi sezon już nie powrócił. Jego rolę dostał Adam Scott. Pozostali aktorzy się pojawili np. Paul Rudd czy Amy Poehler– pojawił się też obecny w poprzednim sezonie Chris Pine (można mu wiele wybaczyć bo śpiewa). Nie mniej nie ma tu już zabawy z porównywaniem wyglądu bohaterów pomiędzy oryginalnym filmem a sezonem serialu (który teoretycznie rozgrywa się wcześniej). Ogólnie powiedzmy sobie szczerze – nie ma nic co by uzasadniało dlaczego w ogóle ten drugi sezon powstał. O ile jeszcze przy tym pierwszym powrocie czuło się, że aktorzy z radością powtarzają komediową zabawę, to tu wszystko wygląda na wymęczone i przesadzone. Zwierz po czwartym odcinku zadawał sobie wciąż pytanie dlaczego nikt nie krzyknął „Król jest nagi” i nie zrezygnował z produkowania czegoś tak pozbawionego ducha oryginału. Bo nie chodzi tylko o to by mnożyć absurdalne sytuacje ale też by robić to inteligentnie. Tu niestety tego zabrakło.
Zresztą to jest dobry przykład na to, jak powracanie do czegoś co było nie zawsze jest aż tak dobrym pomysłem jak może się wydawać. Jasne pierwszy powrót do świata kultowego filmu mógł być sukcesem. Ludzie chcieli zobaczyć co dalej porównać to co pamiętają z tym co można im zaoferować teraz. To taka nawet zrozumiała potrzeba, w sumie zwierz chętnie zobaczyłby bardzo dużo drugich części filmów tylko po to by dowiedzieć się co tam dalej z bohaterami. Zwykle dostajemy kontynuacje filmów przygodowych i sensacyjnych a nie obyczajowych (z pominięciem Seksu w Wielkim Mieście czy Bridget Jones). Nie mniej po tym pierwszym spotkaniu często zainteresowanie się kończy. Okazuje się, że skoro już wiemy jak wyglądają aktorzy po latach i co wymyślili dla nich scenarzyści to nie mamy za bardzo powodu by spędzać z bohaterami więcej czasu. Stąd zwierz ma wrażenie, że większość seriali które powracają po latach przestają być dla swoich widzów ciekawe po pierwszym odcinku a najdalej po pierwszym sezonie.
Na koniec zwierz musi powiedzieć, że trochę żałuje. Formuła (bardzo skonwencjonalizowana) filmów o spotkaniu przyjaciół po latach doskonale nadaje się do inteligentnego wyśmiania. Spokojnie można byłoby z dobrą obsadą taką komedię zrealizować – bez bawienia się w jakąkolwiek ciągłość fabularną z poprzednim filmem. No ale to chyba byłoby zbyt odważne – nawet dla Netflix. W każdym razie – tym razem spokojnie możecie sobie darować seans. Nic śmiesznego tam nie znajdziecie.
PS; Jak wszystko dobrze pójdzie to jutro zwierz napisze o Valerianie.