Dziewiąty sezon Doktora dobiegł końca. Zwierz będzie teraz mógł powiedzieć zupełnie szczerze i bez żadnych zastrzeżeń co o nim myśli. Dla nikogo nie będzie to zaskoczeniem co o nim sądzi. Tak więc dziś zajmiemy się trzema kwestiami. Odcinkiem, sezonem i przyszłością. Rzecz jasna spoilery.
Zacznijmy od tego, że Hell Bent nie jest złym odcinkiem. Choć ma pewną wadę. Otóż – co nam się już często w tym sezonie zdarzało, naprawdę ciekawy robi się dopiero w drugiej połowie. Początek – z Doktorem obalającym władze Gallifrey jest zabawny dla naprawdę hardcorowych fanów Doktora. Dla widza który Doktora ogląda i bardziej niż nawiązania do wszystkich poprzednich wydarzeń z poprzednich odcinków i sezonów interesują go relacje między bohaterami ten początek może być może nie tyle nudny co mało emocjonujący. Ogólnie zwierz przyzna szczerze – nie jest pewien czy liczne nawiązanie w tym sezonie do odcinka jubileuszowego mają sens. Głównie dlatego, że to aż tak dobry odcinek nie był. Poza tym – chyba tylko w głowie Moffata to odcinek świeży i doskonale przez widzów pamiętany.
Zresztą samo Gallifrey to trochę taka strzelba która wisi od pewnego czasu na ścianie ale nie wybucha. No jest. Rodzinna planeta Doktora z prezydentem, radą i oczywiście wielką bazą danych (co Moffat ma z tymi bazami danych). Są śmieszne stroje i pustynia oraz technologia władców czasu. Moffat nawet dorzuca regenerację białego mężczyzny (władcy czasu) w czarnoskórą kobietę – trochę tak jakby chciał zagrać na nosie wszystkim tym którzy oskarżają go że nie umiałby sobie wyobrazić Doktora regenerującego się w kobietę. Zresztą nawet kwestia odpowiedniej postaci brzmi trochę jak głos w sprawie. Poza tym jednak Gallifrey jest po prostu nudne. Może poza Dalekiem który błaga żeby go eksterminować. Jest to zresztą scena tak przerażająco okrutna, że mimo iż nie ma krwi i nic specjalnego się nie dzieje, zwierz zastanawia się czy powinna być w produkcjach dla młodzieży. Istota błagająca by ją dobić… może zwierz ma za dużo serduszka ale jakoś mu to nie pasuje. Do serialu, do Doktora, do wszystkiego.
Jednak kiedy w końcu dochodzimy do planu ocalenia przez Doktora Clary zaczyna być ciekawie. W sumie to zawsze jest dokładnie ten sam moment – Doktor mierzący się z prawami czasu, uciekający przed tym czego nie można zmienić, szukający jakiejkolwiek drogi by jednak nagiąć czas do swoich oczekiwań. Wszystko ma więc sens i jak zwykle jest ciekawe, zwłaszcza, że Moffat trochę gra z motywami które się już powtarzały. Jak na przykład możliwość powiedzenia sobie wszystkich ważnych rzeczy – coś na co nie mieli szans Dziesiąty i Rose, czy dramatyczny motyw zapominania co z kolei mieliśmy w przypadku Dziesiątego i Donny. Oba te motywy w nieco innych konfiguracjach pojawiają się w odcinku i są rozegrane bardzo sprawnie. Jedyne do czego zwierz ma wątpliwości to kwestia takiego poświęcenia dla Clary. Widzicie – ponownie – zwierz ma wrażenie, że w wyobraźni Moffata Clara jest najważniejszą ze wszystkich towarzyszek, ważniejszą nawet niż Rose czy wątkowa jednak Amy. Zwierz święcie wierzy, że dla scenarzysty to właśnie ta bohaterka bez której Doktor autentycznie żyć nie może. Problem w tym, że zwierz ma wrażenie, że niekoniecznie – zwłaszcza w tym sezonie czują to widzowie. Zwierz cały czas ma wrażenie, że najważniejsze sprawy działy się między Clarą a Doktorem w czasie tych wypraw których nie widzieliśmy. I tak kiedy Doktor nagina wszystkie swoje zasady wtedy… cóż zwierz nie miał poczucia, że emocjonalnie czuje to samo co wtedy kiedy np. Dziesiąty naginał zasady. Inna sprawa – pomysł by hybrydą był właśnie Doktor i towarzyszka nawet jest niezłym pomysłem, ale ponownie – w tym sezonie Clara nie jest na tyle ważna byśmy to poczuli.
Odcinek ma sporo naprawdę dobrych dialogów, i ogólnie oglądało się go bez bólu. Nie mniej zwierz widzi swoisty problem. Moffat napisał sezon pod puentę. A właściwie ustawił sezon pod puentę – bo przecież nie pisał wszystkich odcinków. Do tego, do puenty potrzebował całkiem sporo wcześniejszych wątków. Kto wie, może już dawno zdecydował że Clara wyląduje we własnym TARDIS i teraz szukał jej tylko odpowiedniej towarzyszki. No właśnie zwierz wie, że personalnie nikt nie jest dokładnie odpowiedzialny za cały serial. Ale jeśli zwierz miałby wskazać największą wadę sezonu czy właściwie sezonów to przede wszystkim wskazałby na to, że nie można tak bardzo tworzyć zbioru przygód pod puentę. To znaczy można ale trzeba robić to na tyle ciekawie i subtelnie by widz na końcu przecierał oczy ze zdumienia. Tymczasem tu właściwie od pewnego momentu widz wie, że scenarzysta ma jakiś zamiar i obserwuje – z pewnym zaskoczeniem czy nawet niesmakiem że poszczególne elementy fabuł i odcinków pojawiają się tylko dlatego, że mogą się przydać później. Zresztą cały ten sezon dałoby się pewnie ścisnąć i skompilować i okazałoby się, że tam jest jedna długa ale ciekawa przygoda Doktora i całkiem sporo męczących ozdobników. Co więcej – nawet finał rozbity na trzy części w końcu trochę traci – w trzech odcinkach było akurat tyle dobrej fabuły by zrobić z tego dwa fascynujące. A nawet jeden doskonały gdyby się postarać.
Moffat zdaje się zaczynać od nowa na dobre. Odchodzi bowiem Clara. Ostatnia spuścizna po Jedenastym. To oznacza, że właściwie w dziesiątym sezonie nareszcie będziemy mieli 12 z własną towarzyszką i bez zaczepienia w poprzedniej historii. Do tego Moffat nareszcie dał 12 śrubokręt. Co tłumaczyłoby, że przez ostatnie dwa sezony scenarzysta dopiero zaczynał pisać bohatera. Trochę długa rozgrzewka. Trudno się dziwić, że widz się zaczyna nieco niecierpliwić. Zresztą kwestię Clary Moffat załatwił dobrze. Doktor nie pamiętający dokładnie towarzyszki nie musi aż tak cierpieć po jej stracie więc ominą nas zwyczajowe odcinki cierpienia po stracie. Z kolei Clara umarła ale nie do końca, co właściwie w Doktorze jest normą. Zresztą zwierz może powiedzieć, że przy takim rozwiązaniu mniej więcej jej zastrzeżenia odnośnie tego co czeka towarzyszki zostaje unieważnione. Bo podróżowanie po czasie i przestrzeni „w drodze” na Galiffrey brzmi całkiem w porządku. Choć nadal nie jest to powrót nawet do namiastki normalności. Trzeba jednak zadać sobie pytanie co dale. Kto ma Clarę zastąpić. Zwierz bardzo by chciał jakiejś nowej ciekawej osoby u boku Doktora. Trudno jednak powiedzieć kogo. Dzielne i zaradne dziewczyny trochę się już wyczerpały i przynajmniej zdaniem zwierza przydałaby się nowa Donna. Tzn. osoba zdecydowanie mniej oczywista a jednocześnie – mniej nastawiona na przygodę i bardziej podważająca wszystko co się wokół niej dzieje. Zmiana wieku też nie byłaby zła. Zresztą wydaje się, że zmiana towarzyszki to jest jedna z rzeczy która jeszcze może trochę Doktora uratować. To znaczy, jeśli chemia między Doktorem a towarzyszką jest dobra to można gorszy scenariusz przełknąć. Co ciekawe – zwierz nie ma tak że nie lubił Clary. Psów na niej wieszać nie będzie. Po prostu jest trochę przykre że nie ma pojęcia kim jest Clara. W poprzednim sezonie była np. bardzo związana z pracą i zakochana, jeszcze wcześniej była Impossible Girl. Wymieniać można wiele jej zajęć i imion ale nie składają się one w żadną sensowną całość. Przynajmniej zdaniem zwierza. Zwierz lubił aktorkę i jej styl ale nawet nie był w stanie się zdenerwować na postać jak to bywało w przypadku Amy. Zresztą niech najlepszym dowodem będzie fakt, ze zwierzowi nie jest smutno, że odchodzi. I chyba nie tylko zwierzowi. Kiedy z serialu odeszli Amy i Rory wielu fanów było w żałobie. Tu zwierz żałoby nie czuje. Nie własnej co fanów.
Finał dziewiątego sezonu byłby zapewne lepszy gdyby nie fakt, że ponownie zwierz był na odcinek trochę zły. To znaczy, że pomysł na jeden dobry odcinek zdominował cały sezon. To jedna z tych rzeczy, których chyba się widzom nie robi. Za to naprawdę zwierza uciszyła zapowiedź odcinka świątecznego. Wygląda na to, że będzie cudownie niedorzeczny i będzie dużo biegania a River jakoś pasuje do tego Dwunastego Doktora. Być może to jest trochę tak, że ocena dziewiątego sezonu zależy od tego, czego się spodziewamy po serialu. Zwierz uwielbiał odcinki będące zamkniętą całością – nie zawsze nastawioną na niesamowicie błyskotliwą puentę ale za to przyjemne, relaksujące, przemyślane. Jasne zwierz najbardziej lubił Dziesiątego Doktora ale nie przez sympatię do Tennanta zostały mu w głowie pewne odcinki – raczej przez to jak dobrze wychodziło kreowanie pewnych dramatów w środku zamkniętej całości. Tak Doktor mógł fundować emocjonalną rozrywkę. A jednocześnie nadal być głupiutkim przy próbie streszczenia serialem o Władcy Czasu. Tego w nowych seriach jest co raz mniej. Zwłaszcza w dziewiątej. Pamiętacie ten obóz dla kosmicznych uchodźców trzy odcinki temu. Kiedyś coś by z tego wynikło, jakaś wielka mowa o strachu i uprzedzeniu, pouczenie odnośnie zasad życia społeczności. Doktor który nie jest w stanie wytrzymać w miejscu gdzie ludzie karani są śmiercią za mniejsze przewinienie. Ale tu Doktor nie zwróci na to uwagi, uliczka ukrytego świata będzie tylko ładną przestrzenią do rozegrania w niej dramatycznej sceny która przyda się dwa odcinki później. I właśnie to boli zwierza bo nadal tęskni za tym Doktorem który znalazłby czas na jedno i drugie.
Zwierz napisał że nie będzie więcej recenzował odcinków Doktora tydzień w tydzień po tegorocznym odcinku świątecznym. Pisze to nie dlatego, że chce zrobić jakąś manifestację. Co tygodniowe recenzje odcinków wynikały z faktu, że serial budził w zwierzu tyle emocji, że musiały one znaleźć swoje ujście na blogu. Ale już tak nie jest. Z kolei recenzowanie odcinków serialu który już tak wielkich emocji nie budzi zwierz uważa za nieco nieuczciwe. Bo ostatecznie znajdzie się zawsze więcej wad niż zalet. Poza tym zwierz nie ma nawet ochoty się już o Doktora kłócić. Ktoś napisze że odcinek był genialny. W porządku, ktoś uzna że był beznadziejny, z tym też da się żyć. Taka świadomość, że przestało nam zależeć. Biorąc pod uwagę, że były przecież odcinki których recenzje zwierz wrzucał następnego dnia jak najwcześniej by nikt nie napisał przed nim …. Cóż czasem można mieć złamane serce nie dlatego, że jest źle tylko dlatego, że przestało nam zależeć. Zwierz nie chce w sobie pielęgnować zgorzknienia czy niechętnego podejścia do Doktora. Zwłaszcza, że nie ma zamiaru porzucać oglądania serialu. Ale wiecie co. Zwierz obejrzał finał wczoraj. Odcinek na pięćdziesięciolecie oglądał w salce rekreacyjnej akademika AGH w Krakowie. Bo nie był w stanie wytrzymać myśli, że nie będzie oglądał dokładnie wtedy kiedy jest nadawany. I przez szacunek do tamtego zwierza, ten dzisiejszy raczej będzie po świętach milczał. Co jest chyba bardzo Doktorowe. Robić coś dla siebie niezależnie czy z przeszłości czy z przyszłości.
Ps: Pamiętajcie by koniecznie na wydarzeniu podzielić się zdjęciami tego co wam przyniósł Mikołaj na Secret Santa.
Ps2: Zwierz pewnie będzie musiał odpowiedzieć więc informuje, że pamięta iż powinien napisać o całym sezonie London Spy i na pewno to uczyni,