Chyba nie było bardziej wyczekiwanej przez Zwierza premiery na Netflix (warto zaznaczyć, że wcześniej serial pokazywała kanadyjska stacja, która wyprodukowała serial) niż nowa ekranizacja Ani z Zielonego Wzgórza. Dlatego też zwierz ma z nią tyle problemów. Niestety by je w pełni pokazać potrzebne są pewne spoilery. I tu trzeba zaznaczyć, że ponieważ serial miejscami drastycznie różni się od książki to znajomość książki nie chroni przed spoilerami w serialu.
Na początek zwierz musi zaznaczyć, że nie ma problemu z odejściem do treści powieści, czy dopisywaniem nowych wątków. To jest serial który od razu zaznacza że jest bardzo luźno oparty na powieści. Zwierz uważa, że zmiany względem powieści nie są z założenia złe. Wszystko zależy od tego jak podchodzimy do zmian – zwierz uważa że są uzasadnione bo nikt nie rusza powieści (tzn. fizycznie jej nie zmienia, więc zawsze możemy sięgnąć do źródła) , zaś każda ekranizacja jest w pewnym stopniu interpretacją. Nie oznacza to jednak, że wszystkie zmiany zwierz uważa za dobre i słuszne. Tylko jakby sama koncepcja przesuwania akcentów nie jest z założenia zła. To w ogóle temat na inny wpis, ale chyba trzeba to od razu powiedzieć. Jeśli uważacie że nikt nie powinien nic zmieniać w tekście który adaptuje to zwierz to rozumie, ale ma inne podejście.
Dobrze skoro to ustaliśmy to czas przejść do samego serialu. Twórcy zdecydowali, że opowiedzą historię w sposób bardziej współczesny i naturalistyczny. Dość cukierkowa, nieco bajkowa historia o biednej sierotce przyjętej na wychowanie przez starsze rodzeństwo, zmienia się w historię mroczniejszą, gdzie traumatyczne przeżycia bohaterki i poczucie odrzucenia przez lokalną społeczność wystawia ją na kolejne próby. Do tego, nie tyle zostaje przyjęta na wychowanie ale adoptowana, zmieniając przy tym nazwisko. Do serialu dodano wątki w książce zupełnie nieobecne, Ania ma problemy z traumą wyniesioną z sierocińca, problemem jest dorastanie, niechęć dzieci z klasy, no i ograniczenia związane z jej płcią. Ania jest też starsza niż w powieści bo ma już lat trzynaście więc jest raczej młodą panną a nie dzieckiem. Co w nieco innym świetle stawia jej egzaltowane przemowy. Zwierz jakoś nie miał problemów z egzaltowaną wygłaszającą długie przemowy jedenastolatką, ale w przypadku trzynastolatki brzmią one nieco mniej uroczo. Zwłaszcza że wtedy trzynaście lat to było zdecydowanie więcej niż teraz. Zwierz nie będzie ukrywał – czasem zdarzało mu się przyśpieszać część przemów Ani bo był nimi zmęczony i zażenowany. Co ciekawe – w powieści nigdy nie miał tego problemu (tu należy wyznać, że zwierz swego czasu czytał powieści o Ani i je uwielbiał, ale nie jest jednym z wyznawców serii).
Zwierz ma bardzo różne podejście do tych zmian. Przede wszystkim problemem jest uwspółcześnienie bohaterów. Widzicie, zwierz nie ma problemu z tym jak się dodaje elementy naturalistyczne ale ma problemy kiedy przepisujemy przeszłość tak by bohaterowie zachowywali się współcześnie. I tak np. wszystkie szkolne przygody Ani to przygody współczesnej dziewczyny we współczesnej szkole. Tak została napisana Ania i jej przyjaciółki. Jednocześnie np. o ile pokazanie traumatycznych wspomnień od poprzednich opiekunów ma sens, to demonizowanie sierocińca jest już bardzo współczesne. Bo takiej sierocie jak Ania mogło być wówczas lepiej w sierocińcu niż u rodziny do której została odesłana. Podobnie jak np. rozmowa Ani z koleżankami o seksie. To jest tak, że przekładamy nasze współczesne wyobrażenia o tym jak to powinno wyglądać na przeszłość. Zwierz przyzna że to nie jest takie proste, bo np. wiejskie dziewczynki (przecież to wszystko rozgrywa się na wsi) były bardziej uświadomione niż się może wydawać nam współczesnym. Takich elementów jest w serialu sporo i zwierz ma z nimi problem. Największym jest zaś w ogóle sama koncepcja adoptowania Ani. Otóż takie myślenie o adopcji jest bardzo współczesne. Przyjęcie na wychowanie było wówczas dużo bardziej naturalne i w ogóle taka współczesna koncepcja adopcji na wiejskich terytoriach kanadyjskiej wyspy raczej by nikomu nie przyszła do głowy. Tymczasem serial bardzo kładzie nacisk na tą adopcję Ani, co zdaniem zwierza jest nadużyciem. Zwłaszcza że książka akurat ten motyw przyjęcia na wychowanie ładnie rozgrywała więc niema tu naprawdę potrzeby zmian. Zwierz bardzo nie lubi trendu do zasiedlania historii ludźmi współczesnymi. Jednocześnie twórcy jakby nie dowierzali autorce książki. W powieści – napisanej na początku XX wieku edukacja Ani – choć przebiegająca nie bez początkowych problemów – była raczej oczywista. Można wręcz powiedzieć że autorka stworzyła świat w którym dziewczyna nie tylko mogła spokojnie mieć ambicje ale jeszcze była w tym wspierania przez inne podążające drogą nauki kobiety. W serialu musi walczyć o edukację, zwłaszcza po wielu uwagach – wygłoszonych przez mężczyzn – że dziewczynka nie powinna się kształcić (mało subtelnie zdanie to wygłasza w serialu duchowny). Ponownie – to takie przekonanie, że wiemy lepiej jak było skłania zwierza do refleksji – czy nie można celebrować ambicji bohaterki bez konieczności dodawania takiego wątku. Czy Ania nie może być ambitna sama z siebie a nie dlatego, że chce pokonać uprzedzenia? Tu zmieniając motywacje bohaterki, zmieniamy jej charakter. Przy czym Ania nie była mniej feministyczną postacią. Tylko była feministyczna inaczej. Zdaniem zwierza – wcale nie gorzej.
Twórcy Anie zapewniali że w serialu trudno odróżnić gdzie się zaczynają oryginalne przygody a gdzie zaczyna to co dopisali. Ale prawda jest taka, że można doskonale odróżnić jedno od drugiego. Wątki wzięte bezpośrednio z powieści mają w sobie lekkość opowieści o dzieciństwie – jest zgubiona broszka, pierwsza bufiasta sukienka, zdzielenie kolegi tabliczką, czy wypicie przez przypadek wina. Jest w tym coś uroczego, lekkiego a jednocześnie – trochę znajomego. Są tam też dobrze znane wzruszenia – jak wtedy kiedy Ania widzi prezent od Mateusza, czy kiedy dzielna Ania ratuje chorą siostrę przyjaciółki. To co dopisali twórcy ma historię pogłębić więc sukienkę dostaje Ania jako dorastająca dziewczyna po tym jak dostała pierwszy raz okres, zdzielenie tabliczką nie jest emocjonalną odpowiedzią na wyśmiewanie koloru włosów tylko obroną przed ostracyzmem ze strony koleżanek, wypicie wina kończy się sceną na wskroś współczesnego zachowania dziewczynek. Co więcej Ania nie tylko leczy siostrę przyjaciółki ale też właściwie samodzielnie zapobiega wielkiemu pożarowi. I niestety – brakuje temu jakiejś lekkości a czasem dążenie do dramatycznych scen jest przesadzone. Ostatecznie z pogodnej historii wychodzi coś dużo poważniejszego. I zwierz też by to wybaczył – choć naprawdę zastanawia się czy takiej Ani naprawdę potrzebujemy (albo inaczej czy nie byłoby lepiej gdyby scenarzyści zostawili Anię i napisali własny serial opowiadający o bohaterce całkowicie wymyślonej tylko przez nich) ale też czy nie jest to podejście zakładające że spodoba się na tylko to co jest współczesne. Zwierz ma problem z taki traktowaniem widza. Ostatecznie zwierz czytał Anię jako dziecko w XX wieku i nie czuł by ta różnica pomiędzy światem Ani a jego światem była nie do przeskoczenia, więcej – była dużo ciekawsza.
Zwierz rozumie intencję twórców by opowiedzieć tą historię inaczej. Doskonale wychodzi im to w warstwie wizualnej – rzeczywiście po raz pierwszy zwierz miał poczucie, że Ania porusza się po realnym świecie a nie po jakimś pocztówkowym świecie, który trudno byłoby znaleźć na mapie. Pod względem pracy kamery, kolejnych kadrów, ale też wyglądu samej Ani serial jest doskonale pomyślany. Co więcej, zdaniem zwierza ma jeden niesamowity plus. To postać i w ogóle cała historia Maryli. Zmiana punktu wyjścia – z przyjęcia dziewczyny na wychowanie, na adoptowanie sprawia, że Maryla czuje się – co bardzo wyraźnie widać – matką. I tu serial jest doskonały. Historia Maryli – kobiety która nie miała szans wykorzystać swojej szansy w życiu na założenie rodziny – która staje się matką jest fenomenalna. To jak serial ją pokazuje, jak postać jest zagrana, jakie sceny i emocje jej dopisano – to wszystko gra idealnie. Zwierz złapał się na tym że bez porównania bardziej podobają mu się sceny z Marylą niż z Anią i zasadniczo rzecz biorąc im więcej Maryli a mniej Ani na ekranie tym lepiej się serial ogląda. Co doprowadziło zwierza do refleksji że gdyby tak zdecydować się w ogóle na nakręcenie serialu o Maryli to byłoby to najlepszym wyjściem. Zwłaszcza, że rzeczywiście na postać Maryli scenarzyści mają pomysł.
Zwierz czytał w Internecie wiele niezadowolonych i zachwyconych głosów. Sam zwierz jest skonfliktowany. Bo ma wrażenie jakby podsunięto mu produkt który skrojono tak by dostać jak najlepsze oceny. Bo Ania wygłasza feministyczne zdania, bo temat wychowania i edukacji dziewcząt został wypchnięty na pierwszy plan, bo wszyscy kochają jak bierze się coś miłego i słodkiego i czyni się to mrocznym i poważnym. Bo mroczne i poważne jest dobre, słuszne i prawdziwe. To takie trochę recenzenckie bingo. Jednocześnie zwierz ma poczucie, że spokojnie można było dodać do historii Ani tylko jeden element – traumatyczne wspomnienia z przeszłości spędzonej u złej rodziny. I zagrać wszystko tak jak w książkach – byłoby to chyba lepsze niż nagromadzenie dramatycznych momentów. A przynajmniej nie sprawiałoby wrażenia, jakby twórcy nie lubili materiału wyjściowego. Albo inaczej – nie mieli pomysłu jak opowiedzieć historię by zachować jej sympatycznego, lekkiego ducha i jednocześnie ją pogłębić. Zdaniem zwierza to trochę wynika z naszego współczesnego problemu z telewizją – gdzie coraz częściej pogodne opowieści wydają się twórcom płaskie. Tymczasem stworzenie dobrej pogodnej opowieści to sztuka (np. śmierć Mateusza w powieści to jest wydarzenie niesamowite – bo pokazuje że nawet miły i ciepły świat nie jest wolny od wydarzeń które mogą na zawsze zmienić nasze życie*). Innymi słowy – zwierz chętnie obejrzałby serial który z jednej strony pogłębia postacie a z drugiej nie czuje się w obowiązku zamienić dziecięcego dramatu nie spróbowania lodów na pikniku na poważną groźbę odesłania do przerażającego sierocińca.
Zresztą to w ogóle jest pytanie – wykraczające trochę poza samą recenzję – dlaczego jedyny kierunek który wydaje się nam słuszny to uczynić coś bardziej mrocznym i nieprzyjemnym. Zwierz wierzy że można byłoby historię Ani opowiedzieć zupełnie inaczej niż to robiono nie wybierając ścieżki „jedna paskudna i dramatyczna rzecz na odcinek i koniecznie sporo śmierci”. Bo śmierci w serialu jest zdecydowanie więcej niż w książce. bo sierotą nie jest tylko Ania ale sierotą zostaje też Gilbert. Jednak tym co zwierza najbardziej wytrąciło z równowagi była scena w której Mateusz rozważa samobójstwo (chce by Maryla dostała jego ubezpieczanie na życie). To scena tak bardzo nie pasująca nie tylko do książkowej ale też do serialowej interpretacji Mateusza i w ogóle do tego świata w którym wszystko się dzieje, że zwierz zazgrzytał zębami. Zwłaszcza że nie widzi tu żadnego powodu do dodawania takiej sceny (już pomijając refleksję nad tym czy pobożnemu farmerowi w małej wiejskiej społeczności coś takiego w ogóle przyszłoby do głowy) poza stworzeniem kolejnego dramatycznego momentu. A tych ta historia w nowej odsłonie ma już za dużo (i nawet gdyby zwierz uważał interpretację za trafną miałaby za dużo). Ostatecznie powaga w serialu przypomina to trochę sposób myślenia Ani, która sama pisała opowieści w których wszyscy musieli umrzeć. Tylko Ania była egzaltowaną nastolatką.
Jednocześnie to nie jest sam w sobie tak bardzo zły serial. Jak zwierz wspomniał – Maryla jest fenomenalnie napisana, a jej relacje z panią Linde – jej serdeczną przyjaciółką – to jeden z najlepiej poszerzonych wątków w serialu. Bardzo dobrze napisany jest Mateusz (wszyscy tu grają świetnie) – i dobry jest pomysł by pokazać nam wszystkie sceny z ich przeszłości. Gilbert jest uroczym bohaterem, bardzo dobra jest Diana przyjaciółka Ani. Choć Zwierz ma problem z samą Anią to nie ulega wątpliwości że Amybeth McNulty (dziewczyna obsadzona w głównej roli) umie grać i miejmy nadzieję, że mimo specyficznej urody (choć jest b. ładna) nie zniknie z ekranów. Są też w serialu sceny wzruszające jak np. moment kiedy Ania pierwszy raz przytula się do Maryli, albo kiedy dostaje sukienkę z bufiastymi rękawami. Zwierz zachwycał się już sposobem kręcenia – zwłaszcza szerokie krajobrazy przypominają niekiedy obrazy z Poldarka (tam też są klify!). Nawet czołówka jest ładna – na tyle ładna że zwierz nie przyśpieszył jej ani razu mimo, że oglądał serial za jednym zamachem. Co prawda zdaniem zwierza Ania w serialu trochę za często wybiega z różnych pomieszczeń (niemal w każdym odcinku) ale nie da się ukryć, że serial jest dobrze aktorsko poprowadzony a niektóre dopisane postacie – jak np. francuski chłopiec pracujący o Maryli i Mateusza wychodzą naturalnie i niekiedy lepiej niż nowe interpretacje postaci już znanych.
Jak zwierz pisał – nie ma nic przeciwko zmianom w fabule – są one pewną interpretacją. Nie zmienia to jednak faktu, że interpretacja może być oceniona jako mniej lub bardziej trafna. Zdaniem zwierza próba uczynienia z Ani z Zielonego Wzgórza podszytej tragedią opowieści o dość współczesnych bohaterach to jednak interpretacja trochę nie rozumiejąca ducha książki. Są w serialu dobre pomysły, ale całość wypadłaby bez porównania lepiej gdyby powstała po prostu jako serial niezależny – który widz (wystarczająco inteligentny) mógłby skonfrontować sam z historią Ani. A tu mamy mieszankę wątków wymyślonych i pozostawionych która ostatecznie jednak nie gra. Przynajmniej zwierzowi. I to nie znaczy, że zwierz uważa że historię Ani zawsze trzeba kręcić tak samo. Ale nie uważa by każda zmiana była dobra. Gdyby zwierz chciał obejrzeć współczesną Anię, to chętnie obejrzałby tą historię przeniesioną do współczesności. A tak został z serialem, który za wszelką cenę chce być poważny, mroczny i dramatyczny. Tylko zamiast rozsądnie wyciągać więcej z psychiki bohaterów to dodaje kolejne tragiczne wydarzenia. Ostatecznie dostajemy wersję która cały czas przypomina, że jest mroczna i dramatyczna, i poważna ale przede wszystkim prawdziwa. Albo prawdziwsza od wersji powieściowej. Tymczasem jest równie nieprawdziwa co podejście sentymentalne – tylko po prostu wybiera inną drogę. Choć chyba podejście sentymentalne jest uczciwsze. Bo przez sentyment jakoś łatwiej się nam przebić niż przez kolejne dramaty.
Na sam koniec zwierz zastanawia się nad tym do jakiego stopnia nowe podejście rzeczywiście przybliżyło Anię współczesnemu widzowi. Zwierz pamięta że choć Ania różniła się od niego wszystkim, to poziom dramatów jakie przeżywała wydawał mu się w pewien sposób bliski. Brak rodziców nie był czymś zwierzowi znanym, podobnie jak chodzenie do szkoły w której na raz uczą się wszystkie dzieci. Zwierz był chyba też mniej egzaltowany. Ale już te wszystkie głupstwa które robi się zupełnie przypadkiem a które w oczach dziecka mają straszne konsekwencje, miały w sobie coś bardzo znajomego. A już wątek z Anią która nie ukradła tej broszki Maryli – tak jak rozegrano go w książce – trafiał prosto do serca zwierza. Te codzienne problemy były traktowane przez książkę ciepło ale poważnie. Przypominały, że egzystencja dziecka nie potrzebuje tragedii by być wypełniona wielkimi dramatami. To jedna z największych zalet powieść – ten szacunek dla dziecięcego spojrzenia na świat, w którym za równo wszystko jest piękniejsze jak i dziesięć razy bardziej tragiczne niż w świecie dorosłych. I właśnie tego zwierzowi najbardziej zabrakło. Bo właśnie to doskonałe ujęcie dziecięcej psychiki sprawiało, że nawet sentymentalna Ania była prawdziwa i bliska – nawet jeśli zwierz czytał ją na oko 90 lat po pierwszym wydaniu. W tej nowej adaptacji tego brakuje. Być może dlatego, że wszystko musi tu być bardzo dorosłe. I gdzieś zgubiło się dziecko. Urocze roztrzepane egzaltowane dziecko jakim była Ania Shirley.
Ps: Są seriale przy których zwierz jest gotowy iść na noże broniąc swojej interpretacji. Tym co zwierza dodatkowo smuci, to fakt że w sumie jakby ktoś teraz napisał że to jego ulubiony nowy serial to wzruszyłby ramionami. A jak wiecie nic zwierza bardziej nie boli niż obojętność.
PS2: Patrząc na kilka rozmów o Ani zwierz zauważył coś czego strasznie nie lubi – ludzie zamiast napisać „a mnie się podobało” (pod recenzjami negatywnymi) lub „mnie się nie podobało” (pod recenzjami pozytywnymi) piszą coś w stylu „Chyba coś ze mną musi być nie tak bo mi się podoba/nie podoba”. Zwierz nie cierpi tej konstrukcji bo sugeruje, że jedynym dobrym stanem jest posiadanie przez wszystkich tej samej opinii. Tymczasem ze wszystkimi wszystko jest w porządku, tylko mamy inne zdania.
* Jako dziecko zwierz słuchał z kaset słuchowiska o Ani gdzie Mateusza grał Franciszek Pieczka. To była fenomenalna rola, tak miła i ciepła że kiedy Mateusz umierał na kasecie to zwierz (słuchający tego w kółko) przewijał fragment bo było mu zbyt przykro. Ale nawet teraz słyszy to wołanie „Mateuszu, Mateuszu” i robi się mu strasznie przykro. Co ciekawe – zwierz jak rzadko w przypadku dzieł kultury pamięta, że ta powieściowa śmierć wbiła mu się w pamięć jako przestroga że nic nie jest pewne. Ale to była siła tego jednego dramatycznego momentu.